Bagley Daesmond Na olep Rozdział 1 Znaleć się nagle sam na sam z trupem to zupełnie niewesoła sytuacja, zwłaszcza gdy denat nie ma szczęcia posiadać aktu zgonu. Oczywicie, każdy lekarz, a nawet wieżo upieczony absolwent medycyny, mógłby z łatwociš podać przyczynę mierci. Mężczyzna zmarł na skutek niewydolnoci kršżenia, co faceci w białych fartuchach nazywajš uczenie zatrzymaniem pracy serca. Bezporednim powodem ustania przepływu krwi było stalowe ostrze, które kto wsunšł mu między żebra na tyle głęboko, by przebiło mięsień sercowy i spowodowało grony, nieodwracalny krwotok, prowadzšcy do zgonu. Czyli, jak powiedziałem, zatrzymanie pracy serca. Nie paliłem się zbytnio do wezwania lekarza, ponieważ nóż należał do mnie, a jego rękojeć spoczywała w mojej dłoni w chwili, gdy ostrze przecięło nić życia. Stałem na pustej drodze z ciałem u stóp i bałem się, bałem się tak bardzo, że rozbolał mnie brzuch i poczułem mdłoci. Nie wiem, co gorsze: zabić faceta, którego się zna, czy zabić kogo obcego. Martwy mężczyzna był włanie, a na dobrš sprawę cišgle jest, zupełnie mi nie znany: nie spotkałem go nigdy przedtem. A oto, co się zdarzyło. Niecałe dwie godziny wczeniej samolot pasażerski przebił warstwę chmur i ujrzałem dobrze mi znany surowy krajobraz południowej Islandii. Na wysokoci półwyspu Reykjanes maszyna obniżyła lot i wylšdowała punktualnie co do minuty na międzynarodowym lotnisku w Keflaviku. Powitał nas drobny kapuniaczek sišpišcy ze stalowoszarego nieba. Nie byłem uzbrojony, jeli pominšć sgian dubh. Celnicy nie przepadajš za broniš, więc nie wzišłem pistoletu. Slade również uznał, że nie będzie mi on potrzebny. Sgian dubh, czarny nóż górali szkockich, jest narzędziem walki ogromnie nie docenianym, o ile dzisiaj w ogóle kto go za takie uważa. Można go zobaczyć za skarpetami statecznych Szkotów, paradujšcych w pełnej krasie stroju narodowego, i stanowi dla nich jeden z klejnotów zdobišcych strój mężczyzny. Mój nóż był bardziej funkcjonalny. Dostałem go od dziadka, który odziedziczył go po swoim dziadku, musiał więc liczyć co najmniej sto pięćdziesišt lat. Jak każde sprawne narzędzie do zabijania, pozbawiony był wszelkich niepotrzebnych ozdóbek. Nawet elementy cile dekoracyjne spełniały jakš rolę. Hebanowa rękojeć była z jednej strony żebrowana na wzór typowo celtyckiego tkackiego splotu koszykowego, co pomagało mocno uchwycić nóż przy wyjmowaniu, z drugiej natomiast całkiem gładka, aby nóż w chwili wycišgania o nic nie zaczepiał. Ostrze miało niecałe dziesięć centymetrów długoci, co jednak wystarczało, by dosięgnšć organu wewnštrz ciała. Nawet osadzony w gałce rękojeci jaskrawo błyszczšcy kwarc z gór Cairngorm znalazł swoje zastosowanie: wyważał nóż, co czyniło go doskonałš broniš do rzucania na odległoć. Ostrze spoczywało w płaskiej pochwie ukrytej w skarpecie na mojej lewej nodze. Czy jest lepsze miejsce do schowania sgian dubhl Miejsca widoczne często sš najlepsze, większoć ludzi bowiem nie dostrzega tego, co najbardziej rzuca się w oczy. Celnik nie okazał zainteresowania ani moim bagażem, ani bardziej intymnymi zakamarkami mojej osoby. Przyjeżdżałem tutaj tak często, że znano mnie doć dobrze. Na mojš korzyć przemawiała również znajomoć islandzkiego. Językiem tym włada zaledwie dwadziecia tysięcy osób; Islandczycy majš zabawne, mile zaskoczone miny, gdy spotykajš cudzoziemca, który zadał sobie trud opanowania ich mowy. - Wybiera się pan znów na ryby, panie Steward? - spytał celnik. - Tak, i mam nadzieję, że uda mi się umiercić kilka tutejszych łososi. Proszę, to wiadectwo sterylizacji sprzętu wędkarskiego. Islandczycy próbujšnie dopucić do zakażenia łososi chorobš, która atakuje ryby w rzekach Wielkiej Brytanii. Wzišł wiadectwo i wypuszczajšc mnie przez barierkę, powiedział: - Życzę szczęcia! Umiechnšłem się i przeszedłem do hali przylotów. Zgodnie z instrukcjami Slade'a udałem się do kawiarni. Zdšżyłem zamówić kawę, gdy kto się do mnie przysiadł. Położył egzemplarz New York Timesa" i zaczšł: - Brr! Zimniej tu niż w Stanach. - W Birmingham jest jeszcze zimniej - stwierdziłem z powagš. Zakończywszy w ten sposób głupiš procedurę wymiany haseł, przystšpilimy do rzeczy. - Jest zawinięta w gazetę - oznajmił. Był to niski, łysiejšcy mężczyzna o zmartwionym wyrazie twarzy wyższego urzędnika cierpišcego na chorobę wrzodowš. Uderzyłem lekko w gazetę. - Co tam jest? - Nie mam pojęcia. Wiesz, gdzie to zawieć? - Do Akureyri. Tylko czemu ja? Ty nie możesz? - Nie! - odrzekł stanowczo. - Odlatuję następnym rejsem do Stanów. Wydawało się, że sama wzmianka o locie przynosi mu odprężenie. Przychwyciłem spojrzenie kelnerki. - Zachowujmy się normalnie. Zamówię ci kawę. - Dzięki - powiedział i położył na stoliku kluczyki. - Na parkingu stoi samochód. Numery rejestracyjne znajdziesz przy stopce redakcyjnej New York Timesa". - To bardzo uprzejmie z twojej strony. Miałem zamiar wzišć taksówkę. - Nie robię niczego z uprzejmoci - ucišł krótko. - Tak jak ty robię to, co mi każš. Dlatego teraz jestem tu i mówię, co masz zrobić, a do ciebie należy wykonanie. Nie pojedziesz do Reykjaviku głównš drogš, ale przez Krysuvik i Kleifavatn. Słyszšc tę nieoczekiwanš nowinę, zakrztusiłem się kawš. Gdy doszedłem do siebie i odzyskałem oddech, spytałem: - Czemu, do diabła, miałbym tak jechać? Przecież to dwa razy dalej, i do tego po fatalnych drogach. - Nic nie wiem. Ja tylko przekazuję. W każdym razie ta instrukcja przyszła w ostatniej chwili; może kto zwęszył jakš zasadzkę na głównej drodze. Naprawdę nie wiem... - Rzeczywicie nie wiesz zbyt wiele - rzuciłem uszczypliwie. Uderzyłem lekko w gazetę: - Nie wiesz, co jest w rodku, nie wiesz, dlaczego mam tracić całe popołudnie na objazd półwyspu Reykjanes. Wštpię, czy gdybym spytał cię o godzinę, potrafiłby odpowiedzieć. Umiechnšł się chytrze kšcikiem ust: - Jedno jest pewne: idę o zakład, że wiem więcej niż ty. - Nic trudnego - burknšłem. To był włanie cały Slade. Kierował się zawsze dewizš wiedzieć tylko to, co konieczne" i fakt, że kto czego nie wiedział, wcale go nie martwił. Facet dopił kawę. - To wszystko, stary. A, i jeszcze jedno. Gdy będziesz już w Reykjavi-ku, zostaw samochód przed hotelem Saga i id sobie. Kto się nim zajmie. Wstał, nie mówišc nic więcej, i wyszedł. Miałem wrażenie, że spieszno mu było pożegnać się ze mnš. Przez cały czas naszej krótkiej rozmowy wydawał się dziwnie podenerwowany. To mnie niepokoiło, nie pasowało bowiem do opisu roboty nadanej przez Slade'a. To nic trudnego - powiedział - będziesz tylko posłańcem". Skrzywił się przy tym z wyranš ironiš, jakby chciał pokazać, że to jest wszystko, do czego się nadaję. Wstałem i wcisnšłem gazetę pod pachę. Ukryta w niej paczka, chociaż dosyć ciężka, nie rzucała się w oczy. Wzišłem wędkę i poszedłem odnaleć samochód. Był to ford cortina. W chwilę potem wyjeżdżałem już z Keflavi-ku, kierujšc się na południe, coraz dalej od Reykjaviku. Chętnie poznałbym tego durnia, który uważa, że można się tam dostać najszybciej, wybierajšc najdłuższš, okrężnš drogę. Znalazłem spokojny odcinek szosy, zjechałem na pobocze i wzišłem gazetę z siedzenia obok. Paczka wyglšdała tak, jak Slade jš opisał: nieduża i znacznie cięższa, niż można by się spodziewać. Była owinięta w porzšdnie zaszytš bršzowš jutę i niczym nie zdradzała swej zawartoci. Opukałem jš uważnie i doszedłem do wniosku, że pod jutš kryje się metalowe pudełko. Potrzšsnšłem nim, lecz nie usłyszałem żadnego odgłosu. Zbadałem paczkę ze wszystkich stron, ale nic to nie dało. Owinšłem jš znowu w gazetę, rzuciłem na tylne siedzenie i pojechałem dalej. Tymczasem deszcz przestał padać i warunki jazdy, jak na Islandię, nie były najgorsze. Wiejski trakt w Anglii przypomina superautostradę w porównaniu z tutejszymi drogami - oczywicie tam, gdzie one w ogóle sš. W głębi kraju, noszšcym w Islandii nazwę Óbyggdir, nie ma żadnych dróg i zimš Óbyggdir jest niemal tak niedostępne jak srebrny glob. No, chyba że jest się typem zapalonego podróżnika. W dodatku Óbyggdir żywo przypomina krajobraz księżycowy; tutaj zresztš Neil Armstrong przygotowywał się do spaceru po księżycu. Skręciłem przy Krysuvik. Kierujšc się w głšb kraju, mijałem majaczšce w oddali, okryte mgłš wzgórza, gdzie przegrzana para wodna kipi z wnętrza ziemi. Tuż przy jeziorze Kleifavatn ujrzałem na poboczu drogi samochód i jego właciciela, dajšcego mi rękš znaki charakterystyczne dla kierowcy, który utknšł na szosie. Obaj bylimy cholernymi głupcami. Ja - ponieważ się zatrzymałem, a on - ponieważ był sam. Odezwał się do mnie kiepskš duńszczyznš i zaraz przeszedł na poprawny szwedzki; znam doć dobrze oba języki. Okazało się, co było łatwo przewidzieć, że zepsuł mu się samochód i za nic nie może go uruchomić. Wysiadłem z cortiny. - Lindholm. Przedstawił się formalnie, jak każe szwedzki zwyczaj, i podał mi rękę. Ucisnšłem jš zgodnie z wszystkimi wymogami etykiety. - Nazywam się Stewart. Dokończywszy prezentacji, podszedłem do volkswagena Lindholma i zajrzałem do silnika. 10 Nie sšdzę, że chciał mnie od razu zabić. Gdyby tak było, użyłby pistoletu. On natomiast zamierzył się na mnie fachowo wykonanš pałkš z ołowianym wsadem. W chwili kiedy znalazł się tuż za mnš, zdałem sobie sprawę, że postępuję jak skończony idiota. To sš włanie skutki wychodzenia z wprawy. Odwróciłem się. Zobaczyłem jego wzniesione ramię i uskoczyłem w bok. Gdyby pałka spadła mi na głowę, roztrzaskałaby jš, a tak trafiła mnie w bark i straciłem tylko czucie w całej ręce. Kopnšłem go z całej siły w goleń, zdzierajšc mu butem skórę aż do kostki. Zawył z bólu i odskoczył do tyłu. Skorzystałem z ...
Dorico