Bernhardt William - Ślepa sprawiedliwość.pdf

(1288 KB) Pobierz
William Bernhardt
Ślepa sprawiedliwość
(Blind justice)
Przełożył Piotr Maksymowicz
975631045.001.png
Dla Michel Valerie i Karis
Prolog
Odłożył pistolet do ostatniej szuflady biurka. To będzie ostateczność, pomyślał, za-
mykając ją drżącymi dłońmi. Ostateczność.
Jednak zanim by do tego doszło, miał jeszcze w zanadrzu mnóstwo sztuczek, które
mógł wypróbować. Możliwości było wiele. Przeszedł do kuchni, starając się zdusić
podniecenie fałszywym optymizmem. Nie wyszło.
Otworzył lodówkę i wyjął schłodzoną karafkę. Wiedział, którą ona wybierze – to
nie wymagało wybitnej inteligencji. Wydobył z kieszeni buteleczkę, zdjął nakrętkę z
kroplomierzem i uważnie wpuścił do karafki osiem kropli. Taka była zalecana dawka
– według wszelkiego prawdopodobieństwa oznaczało to więcej niż dosyć. Pomyślał,
że jednak lepiej będzie mieć całkowitą pewność, niż potem żałować. Dodał kolejne
sześć kropli.
Odstawił karafkę do lodówki, niemal ją przy tym upuszczając na podłogę. Spojrzał
na swoje dłonie: były mokre od potu. Całe ciało było nim pokryte, a nieprzyjemne od-
czucie wilgoci i chłodu przenikało go od stóp do głowy. Otarł czoło, po czym wytarł
dłonie ręcznikiem. Postanowił, że się temu nie podda. Przypomniał sobie o możliwo-
ściach. Licznych możliwościach. Wszystko będzie dobrze. Ale, oczywiście, nie dla
niej.
Wrócił do pokoju, spoglądając przez okna wychodzące na patio w kierunku północ-
nym. Na podjeździe stały w pełnym pogotowiu dwa samochody, gotowe ruszyć w
każdej chwili. Stały tam cały dzień.
Na co czekali? Poczuł drżenie kolan i swój przyspieszony oddech. Tylko bez paniki,
powiedział sobie w myślach. Może być sto przyczyn, dla których dwa samochody sto-
ją zaparkowane na podjeździe. Całkowicie niewinnych przyczyn. To nie był jeszcze
koniec. Możliwości, liczne możliwości.
Tak, dobrze. Nie mógł po prostu siedzieć i czekać, aż oni przyjdą. Otworzył znowu
szufladę i sięgnął po broń, lecz zatrzymał się. Matko Boska! – przecież to nie była od-
powiedź. Przynajmniej jeszcze nie w tej chwili. Z trzaskiem zamknął szufladę. Serce
waliło mu jak młotem.
Opadł na fotel i spróbował przemyśleć cały swój skomplikowany plan z wszystkimi
jego ewentualnościami, ale oczy same odwracały się w kierunku okna. Czy wciąż tam
są? I jak długo jeszcze...
Zamknął oczy. To nie miało sensu. Po prostu będzie postępował ściśle według pla-
nu. To jedyne rozwiązanie. Odwrócić uwagę, co pozwoli mu trochę odetchnąć. Zyska
dzięki temu dość czasu, aby ulotnić się z miasta. W każdym razie było to lepsze wyj-
ście niż rozwiązanie alternatywne.
Nabrał głęboko powietrza i poczuł, jak rozkołatane serce powoli się uspokaja. Oto
jego przepustka – trzymać się planu i obserwować, jak wszystko toczy się swoim bie-
giem. A! Będzie musiał zadzwonić do niej i zostawić odpowiednią wiadomość. Na to
było jednak za wcześnie. Im mniej będzie miała czasu, żeby to sobie przemyśleć, tym
lepiej.
Uśmiechnął się. Uda się, powiedział sobie. Na pewno się uda. Niech dranie tu
przyjdą, będzie gotowy na ich przyjęcie. Z powrotem opadł na fotel, nareszcie uspoko-
jony, że wszystko pójdzie jak z płatka, że nie będzie musiał otwierać ostatniej szuflady
biurka.
Aż zadzwonił telefon.
Część I
Kurczak w pocztowej przesyłce
Rozdział 1
W biurze Bena coś było nie w porządku, lecz nie potrafił wskazać palcem co. Może
Zgłoś jeśli naruszono regulamin