GARŚĆ OPINII O BITWIE, O ROZWADOWSKIM, O PIŁSUDSKIM
MACIEJ RATAJ
Cytowałem już wyżej, przy innych okazjach, fragmenty z pamiętników Macieja Rataja, późniejszego marszałka sejmu, a w okresie bitwy warszawskiej członka rządu, a więc na równi z Witosem świadka i uczestnika wielu rozmów, w których brał udział generał Rozwadowski i inni polscy wodzowie. Cytuję poniżej kilka innych fragmentów z tych pamiętników.
„Zmęczony i zdenerwowany do ostatnich granic był także szef sztabu gen. St. Haller. Załamał się duchowo, stracił pion, jak mówią w Warszawie. Zwolniony z szefostwa sztabu, wysłany na front na Wołyń przeciw strasznemu Budiennemu, odżył i okazał się doskonałym dowódcą. Oddał duże usługi państwu w polu.
Miejsce St. Hallera zajął jako szef sztabu gen Rozwadowski. Znałem gen. Rozwadowskiego jeszcze z czasów austriackich, choć tylko z opinii. Uważano go w kołach polskich za niezmiernie zdolnego żołnierza, ba — bodajże prawie za geniusza wojskowego, za dżentelmena i dobrego Polaka pod mundurem austriackim. W kołach wojskowych miał też pewną markę z powodu jakiegoś wynalazku czy i ulepszenia w konstrukcji armat. W czasie wojny światowej zaraz na początku wziął wybitny udział w bitwie pod Kraśnikiem. (...) Z powodu odwagi cywilnej urósł gen. Rozwadowski w oczach opinii polskiej, choć nie brak było i złośliwych, którzy głosili, że gen. Rozwadowski ma zawsze genialne pomysły, które jednak w wykonaniu stale się nie udają «wskutek nieszczęśliwych okoliczności».
W r. 1919 kierował Rozwadowski pewien czas walkami przeciw Ukraińcom we Wschodniej Małopolsce. Naoczni świadkowie opowiadali mi o nadzwyczajnej jego odwadze osobistej. Wojna była dla niego czymś jak sport. (...) Zdaje się jednak, że był lepszym żołnierzem, niż dowódcą i organizatorem. (...) Dość, że w rezultacie słusznie czy nie, zastąpiono go gen. Iwaszkiewiczem.
Mianowanie gen. Rozwadowskiego szefem sztabu w najcięższej chwili przyjęto dość krytycznie właśnie z powodu opinii «geniusza, któremu się nic nie udaje», «fantasty» itp. Patrzono na niego z pewną nieufnością, mimo, że wszyscy pragnęli fachowca. Nieufność ta ścigała go aż do dnia zwycięstwa, a bodajże i potem. Z gen. Rozwadowskim stykałem się w czasie jego urzędowania często, prawie codziennie, a nieraz i kilka razy dziennie. Zapraszaliśmy go na Radę Ministrów, na oficjalne posiedzenia, lub na przygodne konferencje u prezesa ministrów Witosa, by usłyszeć jego zdanie o sytuacji na froncie, która co kilka godzin prawie się zmieniała wskutek szybkości zbliżania się olszewików do Warszawy. Gen. Rozwadowski zjawiał się z całą gotowością, zawsze pełen pogody i optymizmu.
«Wszystko jest dobrze» zapewniał i pokazywał na mapach, iż bolszewicy tu o tyle, tam o tyle kilometrów posunęli się ku Warszawie.
Spoglądaliśmy jeden na drugiego z niepokojem: «kpi w tej tragicznej sytuacji, czy oszalał?»
«Jakże to - pytał któryś - więc bolszewicy posunęli się naprzód?!»
«Gdzież tam - nie posunęli się, wleźli jak świnie w tym a tym miejscu; ale to nic, będziemy ich mieli bliżej, wystrzelamy ich jak kaczki».
Tak bywało prawie codziennie i minister skarbu Grabski Wł., który był największym pesymistą i najmniej nerwowo wytrzymały, witał zwykle zjawiającego się gen. Rozwadowskiego zjadliwym ironicznym pytaniem, z właściwą mu miną świętoszkowską:
«Cóż panie generale, znowu bolszewicy wleźli jak świnie?»
«Tak - odpowiadał z największym spokojem i pewnością siebie generał - ale to nic, lada dzień będziemy ich mieć».
«A może rzeczywiście tak jest! Przecież nie zapewniałby z takim spokojem, tak kategorycznie, gdyby było inaczej»—myśleliśmy.
Nie mogliśmy się wyzbyć zupełnie sceptycyzmu, ale przecież optymizm jego i niezachwiana wiara udzielały się i nam. W podobnym położeniu byliśmy zresztą nie tylko my, cywile, ale i wojskowi. Opowiadano mi, że po objęciu szefostwa sztabu po rozejrzeniu się w planach wezwał do siebie oficerów Sztabu generalnego i oświadczył im, że nie rozumie paniki, bo sytuacja jest doskonała. Ocenę tę przyjęli oficerowie tak, jak przyjmowaliśmy ją w Radzie Ministrów z niedowierzaniem i zdziwieniem największym; z biegiem czasu zdołał natchnąć otuchą swoich współpracowników. (...)
Historyk wojny z 1920 r. oceni gen. Rozwadowskiego jako generała z punktu widzenia fachowego; jako członek rządu ówczesnego muszę stwierdzić, iż optymizm Rozwadowskiego, wiara jego w zwycięstwo, pewność ostatecznej wygranej w olbrzymim stopniu przyczyniła się do «Cudu Nad Wisłą». Zasługi jego, zdaje mi się, nie doceniono dostatecznie, może dlatego, że nie umiał jej dostatecznie reklamować, jak to czynili inni ze swoimi domniemanymi może zasługami”. (Maciej Rataj „Pamiętniki”, Warszawa 1965, op. cit., str. 99-101).
„W ciągu kontrofensywy już po przełamaniu bolszewików zetknąłem się z Piłsudskim w Siedlcach, dokąd pojechałem z Witosem autem na objazd frontu celem zetknięcia się z żołnierzami. Piłsudski z małą świtą mieszkał w domu inspektora szkolnego i skarżył się na wielką ilość pluskiew. Dokoła Siedlec w bezpośrednim sąsiedztwie wyławiano po lasach tysiące bez przesady bolszewików w pełnym uzbrojeniu. Gdyby nieprzyjaciel miał trochę odwagi, mógł każdej chwili zająć Siedlce razem z Piłsudskim. Zdziwieni byliśmy trochę z Witosem tym pobytem Piłsudskiego w Siedlcach, gdzie był pozbawiony kontaktu z całym frontem, będącym w energicznym ruchu. Może nie dziwilibyśmy się, gdybyśmy nie byli laikami! Sądzę jednak, iż i wojskowy byłby podzielił nasze zdziwienie, widząc naczelnego wodza w decydujących chwilach mającego przy boku dla pomocy i dorady bardzo młodych rangą, a z wyjątkiem por. Prystora i wiekiem adiutancików.
Była to metoda i zwyczaj Piłsudskiego otaczania się młodzieńcami”. (Ibid., str. 98-99)
Komentarz. Relacja Rataja w znacznym stopniu potwierdza relacje Witosa, z którym dzielił te same wspomnienia i był świadkiem tych samych co on wydarzeń i rozmów. W świetle relacji Rataja rysuje się w sposób przeważający postać i rola generała Rozwadowskiego jako rzeczywistego, zwycięskiego wodza w bitwie warszawskiej. Godne uwagi są barwne obrazki, namalowane przez Rataja, niedowierzanie z jakim przyjmowany był jego optymizm i jego zapewnienia, że polsko-rosyjskie zmaganie zakończy się polskim zwycięstwem. Także i w relacji Rataja dźwięczy w przytaczanych słowach Rozwadowskiego nuta umyślnego pocieszania słuchaczy przesadnie pomyślnymi ocenami i przewidywaniami, po to, by ich podtrzymać na duchu i by nie dopuścić do tego, by stali się źródłem jakichś defetystycznych pogłosek. Myślę z drugiej strony, że zapewne jest ziarno prawdy w przytaczanych przez Rataja (i innych) twierdzeniach, czy ocenach, że była w charakterze Rozwadowskiego nuta pewnej niesystematyczności i chaotyczności. Ale także i ludzie nie systematyczni i chaotyczni potrafią dokonywać wielkich rzeczy. Niedostateczność metody zastępują energią, uporczywą pracą i udaną improwizacją. Jest możliwe, że Weygand wniósł do pracy Rozwadowskiego to, czego temu brakowało, mianowicie większą metodyczność i porządek. To jednak nie umniejsza głównej zasługi Rozwadowskiego. To Rozwadowski trzymał w ręku wszystkie nici dowództwa, oraz wysiłkiem swojej woli, a także swoją umiejętnością i talentem, a wreszcie swoją wiarą, optymizmem i entuzjazmem nadawał wydarzeniom kierunek. Weygand mógł mu tylko pomagać. Należy mu za tę pomoc być głęboko wdzięcznym. Ale nie należy wpadać w przesadę i budować nieprawdziwej legendy Weyganda”.
W relacji Rataja dużo znajdujemy informacji o tym, że w myśleniu Rozwadowskiego wiele było operowania doświadczeniami myśliwskimi. Czytamy o wystrzelaniu bolszewików „jak kaczki”, o ich „wlezieniu jak świnie”. Z innych relacji wiemy, że mówił on, iż wystrzela on bolszewików „na sztrece” i że bardziej mu odpowiada pojęcie zapędzenia nieprzyjaciela w pułapkę jak przez myśliwską nagonkę, niż porównanie z bitwą pod Kannami czy z innymi wojnami.
KAROL POMORSKI
Karol Pomorski ogłosił — w roku 1926, ale jeszcze przed wypadkami majowymi — książkę, która była pierwszym aktem krytyki roli wojskowej Piłsudskiego w polskiej literaturze i publicystyce wojskowo-historycznej. Książka ta nosi tytuł: „Józef Piłsudski jako wódz i dziejopis”. (Warszawa 1926, Drukarnia literacka). Książka ta nie miała szczęścia: zamach majowy Piłsudskiego usunął ją w cień. Mało kto z polskich historyków, już nie mówiąc o szerokiej publiczności, ją zna i uwzględnia w swoim myśleniu. Książka ta jest dziś rzadkością bibliograficzną. Nie byłoby źle, gdyby ją można było przedrukować; ogłaszając nowe jej wydanie. Nie mogąc się tym zająć — przynajmniej w chwili obecnej — pozwałam sobie jednak zacytować tu z niej niektóre szczególnie ciekawe fragmenty.
Kto to był Karol Pomorski? — Jest wiadomo, że prawdziwe nazwisko autora tej książki, ukrywającego się pod powyższym pseudonimem, było przed wojną otoczone głęboką tajemnicą. Autor najwidoczniej obawiał się, że za napisanie tej książki mogą na niego spaść represje.
W 25 lat po zakończeniu drugiej wojny światowej major Marceli Kycia, były adiutant generała Rozwadowskiego, napisał:
„Tajemnica autorstwa tej książki będącej druzgocącą krytyką Piłsudskiego jako dowódcy operacji wojskowych i jako ich kronikarza została utrzymana z całkowitym powodzeniem. Obiegały w Polsce rozmaite pogłoski i przypuszczenia na ten temat, kto jest autorem tej książki: np. mówiono, że jest nim gen. Kukiel, albo że jest nim prof. Konopczyński. Ale pogłoski te i przypuszczenia były niesłuszne.
Nazwisko autora tej książki jest mi wiadome i myślę, że mam prawo dzisiaj, w blisko pół wieku po jej ukazaniu się w druku, sekret ten zdradzić. Pod pseudonimem Karola Pomorskiego ukrywa się Aleksander Zawadzki, autor książki pt. «Zbiór dokumentów dotyczących sprawy polskiej sierpień 1914-1915» (Szwajcaria 1915) oraz «Dokumenty doby bieżącej» (bez miejsca wydania, 1917 r.).
Stanisław Kozicki pisze w swej książce «Historia Ligi Narodowej» że Aleksander Zawadzki, publicysta, był w latach 1893-1908 członkiem Ligi Narodowej, ale z niej wystąpił jako członek «Frondy», oraz, że był w swoim czasie szczególnie czynny jako działacz na polu przychodzenia z pomocą unitom na Podlasiu i Chełmszczyźnie”. (Kycia „Notatki z pamiętnika: o bitwie Warszawskiej”, Komunikaty Tow. im. R. Dmowskiego, tom I, Londyn 1970/71, str. 418).
Słyszałem z drugiej strony informację, czy też opinię, że major Kycia się myli i że autorem omawianej książki był nie Aleksander Zawadzki, ale jego syn, który był zawodowym wojskowym.
A może prawda mieści się po środku: może ci dwaj ludzie, ojciec i syn, opracowali tę książkę do spółki?
Oto wybrane przeze mnie cytaty. Wszystkie podkreślenia moje — J.G.
...
piotrzachu69