Jędrzej Giertych, O Piłsudskim, Londyn 1987, Nakładem własnym, strony 133-138.
[Książka J. Giertycha, O Piłsudskim, na charakter popularyzatorski. Autor nie zaopatrzył jej -- jak inne swoje dzieła -- w szereg przypisów źródłowych i komentarzy. Jest zwięzła, by była tania, i by była łatwiejsza w czytaniu. Na str. 3 Autor dodał taki przypisek: Kto chce poznać dzieje Piłsudskiego dokładniej, winien zapoznać się z książkami obszerniejszymi i o charakterze źródłowym i o naukowej dokumentacji. Także i z moimi. Wymieniłbym z tych ostatnich rozdziały dotyczące Piłsudskiego, w książce „Tragizm losów Polski”, Pelplin 1936. „Rola dziejowa Dmowskiego”, Chicago, tom I, 1968. Józef Piłsudski 1914-1917”, Londyn tom I 1979, tom II 1982. „Rozważania o bitwie warszawskiej 1920 roku”, Londyn 1984. „Kulisy powstania styczniowego”, Kurytyba, 1965 i liczne mniejsze rozprawy, zwłaszcza w „Komunikatach Towarzystwa im. Romana Dmowskiego”, Londyn, tom I 1970/71, tom II 1979/80.]
Muszę tu jeszcze raz powrócić do sprawy zabójstwa Prezydenta Narutowicza. O sprawie tej pisałem już w rozdziale poprzednim. Jest to jednak sprawa tak ważna, a dla postawy i metody postępowania Piłsudskiego oraz jego charakteru tak znamienna, że trzeba jej poświecić rozdział osobny i w sposób zasadniczy ją omówić.
Fakty, składające się na tę sprawę omówiłem w ciągu ostatnich 15 lat w kilku artykułach w pierwszym i drugim tomie "Komunikatów Towarzystwa im. Romana Dmowskiego". Dodatkowe fakty, dotyczące tej sprawy ogłosił w tymże wydawnictwie mój syn, prof. dr Maciej Giertych. Nie zachodzi potrzeba, bym tu na nowo zajmował się zestawianiem dowodów, potwierdzających moją tezę. Stwierdzam krótko, że zamordowanie Narutowicza związane było z zamiarem dokonania zamachu stanu, któryby odsunął od władzy Sejm i mianowany przez ten Sejm rząd oparty na większości osiągniętej w wyborach powszechnych, oraz skasował konstytucje i ustanowił dyktaturę Piłsudskiego. Uzasadnieniem zamachu stanu miałoby być oburzenie z powodu zamordowania prezydenta Narutowicza, toteż w dniu w którym zamach stanu miał być przeprowadzony prezydent Narutowicz musiał być zamordowany i to koniecznie przez "endeka". Zamach stanu miałby być poprzedzony przez wielkie rozruchy uliczne w Warszawie, koniecznie socjalistyczne, będące przejawem publicznego oburzenia i gniewu z powodu zamordowania prezydenta. Od pochodów oburzonego tłumu miały się oderwać grupki ludzi, więcej jeszcze niż tłum oburzonych, którzy wtargnęliby do mieszkań polityków "endeckich", lub zbliżonych do "endecji" i pozabijali ich. Owych zabójstw miały dokonać trójki członków PPS. Celem tych zabójstw było osłabienie obozu politycznego narodowego przez pozbawienie go przywódców. Polityk socjalistyczny Szczypiorski dowiedział się od bojówkarza Łokietka, jednego z organizatorów projektowanej rzezi, że zamordowani mieli być m.in. generał Józef Haller, publicysta Stanisław Stroński, redaktor Antoni Sadzewicz i prezes organizacji "Rozwój" Dynowski, ale że lista zabitych miała być o wiele dłuższa.
Sytuacja wytworzona przez powyższe fakty, miała polegać na pojawieniu się gwałtownej wrogości i chęci zemsty między dwoma stronnictwami sejmowymi, mianowicie narodowcami i socjalistami, którzy mieli okazać tę wzajemną wrogość przez rzekome popełnienie czynów krwawych, mianowicie narodowcy przez zamordowanie prezydenta, socjaliści przez wymordowanie tytułem odwetu pewnej liczby politycznych przywódców narodowych. W tej wrogości dwóch politycznych obozów, mających swe przedstawicielstwa w Sejmie, miał wkroczyć jako rzekomy czynnik neutralny Piłsudski i przy pomocy wojska narzucić dwom zwaśnionym obozom swoją wolę przerwania walki, a zarazem swoją władzę. Konsekwencją tego byłoby ustanowienie dyktatury Piłsudskiego.
Uzupełnieniem powyższych wiadomości są ujawnione fakty, dotyczące manifestacji "endeckich" przeciwko prezydentowi Narutowiczowi, jakie miały miejsce jeszcze przed przyjęciem przez p. Narutowicza wyboru na Prezydenta i przed złożeniem przez niego przysięgi. Manifestacje te wzywały p. Narutowicza, by wyboru nie przyjął. Uległy one jednak gwałtownemu zaostrzeniu przez wystąpienia, jak współcześnie uważano, żywiołów skrajnych i anarchicznych między manifestantami. Owe wystąpienia polegały na obrzucaniu przyszłego prezydenta kulami ze śniegu, oraz głośnymi wyzwiskami pod jego adresem. Jak się okazuje w świetle informacji, jakie podaliśmy wraz z moim synem w wyżej zacytowanych artykułach owe wystąpienia były dziełem agentów policyjnych, którzy mieli za zadanie nadać manifestacjom inny charakter niż zamierzony przez organizatorów. Dlaczego agenci policyjni - a choćby jedna tylko agentka policyjna Grochowiczówna, - rzucali w Prezydenta śniegiem i głośno mu wymyślali? Było to w chwili, gdy policja podlegała rządowi Juliana Nowaka, który był "rządem zaufania marszałka Piłsudskiego", mianowanego wbrew woli większości sejmowej. Zachowanie się w owej chwili agentów policyjnych świadczy, że to Piłsudskiemu zależało na zaostrzeniu manifestacji "endeckiej". Dlaczego? Może dla wywołania wrażenia, że "endecy" w swej opozycji przeciwko obiorowi prezydenta Narutowicza zachowują się jaskrawo w sposób bezprawny i warcholski i przygotowują nastroje społeczeństwa do zabójstwa?
Ustalono także, że Grochowiczówna dokonała kroków, które miały skompromitować generała Hallera. Udała się przed drzwi mieszkania generała i zadzwoniła do tych drzwi, w sposób oczywisty chcąc okazać możliwym świadkom, że wraca do mieszkania swego rzekomego brata.
Jaki był powód tego dziwnego zachowania się agentki policyjnej? Należy przypuszczać, że postępowanie jej, jako rzekomej siostry generała, miało być uzasadnieniem zamordowania go potem przez "trójkę" socjalistyczną, działającą jakoby w imieniu oburzonego tłumu, o której wyznaczeniu do popełnienia tego morderstwa wiemy z ust jednego z niedoszłych organizatorów tego morderstwa Józefa Łokietka.
Muszę tu wymienić jeszcze jedną okoliczność, która nie jest żadnym dowodem, jest tylko podejrzeniem i poszlaką, ale która dziwnie pasuje jako dodatkowa cegiełka do gmachu zbrodniczej intrygi uknutej przez obóz Piłsudskiego, która miała uzasadnić objecie przez Piłsudskiego dyktatorskiej władzy. Już o tej okoliczności pobieżnie wspomniałem.
W dniu, w którym Narutowicz jechał Alejami Ujazdowskimi, by objąć urząd prezydenta i w którym agentka policyjna Grochowiczówna rzucała w niego kulami Śniegu i wymyślała mu i robiła to udając siostrę generała Hallera, dziwna zbrodnia wydarzyła się mało co później, może tylko nie wiele minut później, na pobliskim Placu Trzech Krzyży. Odbywała się tam część manifestacji, apelującej do Narutowicza, by wyboru na Prezydenta nie przyjął. Przeciwko tej manifestacji wystąpiła kontrmanifestacja socjalistyczna. Wedle Interpelacji sejmowej Stronnictwa Narodowego, dotyczącej ówczesnych (11 grudnia) wydarzeń, w owej kontrmanifestacji brała udział bojówka socjalistyczna, złożona ze 100 ludzi uzbrojonych w rewolwery. Nie ma żadnych danych, świadczących, że także i po stronie manifestantów narodowych wystąpiła jakakolwiek zorganizowana i uzbrojona bojówka. Miedzy obu jednak manifestacjami, jak opisuje świadek naoczny, socjalista Józef Żmigrodzki, doszło do starcia na laski i rewolwery. Pobóg-Malinowski, piłsudczykowski historyk, pisze, że w tym starciu "po obu stronach było w sumie 9 ciężej i 17 lżej rannych". Żmigrodzki opisuje, że wystrzelona została "kula z tłumu korporantów, wycelowana z premedytacją i dokładnie w pierś ludzką. Trafiła trzymającego sztandar PPS Jana Kałuszewskiego (...) Tak się złożyło, że gdy ugodziła go śmiertelna kula stałem o trzy czy cztery kroki od niego i przejęty zgrozą patrzyłem jak osuwał się na bruk". Żmigrodzki twierdzi, że strzał padł z grupy korporantów. Ciężko ranny Kałuszewski umarł następnie w szpitalu. Jego pogrzeb zgromadził ogromne tłumy, głównie robotników socjalistycznych. Termin tego pogrzebu naznaczono właśnie na ten dzień - i niemal na tę godzinę - gdy zabity został prezydent Narutowicz. Zebranie się tych tłumów pozwalało planować manifestacje, dające wyraz oburzenia na zamordowanie prezydenta. To od tych manifestacji miały się oderwać "trójki", które miały wymordować - w ich mieszkaniach - polityków narodowych.
Jakoś urzędy pod władzą rządu Juliana Nowaka nie przeprowadziły śledztwa, mającego za cel ustalenie, kto był zabójcą Kałuszewskiego. Napisałem w jednym z moich artykułów, że "uderza (...) brak danych o śledztwie i o jego wyniku. Przecież zabito człowieka. Jeżeli prawdą jest, że zabójcą był korporant, chyba nie było trudno przesłuchać czołowe osobistości z kół korporanckich: wszak korporantów było nie wiele i członkowie ich znali się ze sobą. Przecież to było zadanie policji: ustalić kto strzelał i aresztować zabójcę. (...) Nie słyszałem, by przeprowadzone było wśród studentów śledztwo i by poszukiwani byli choćby tylko jako świadkowie uczestnicy manifestacji na Placu Trzech Krzyży. (...) Dlaczego zabójcy Kałuszewskiego nie wykryto? Dlaczego nie wytoczono mu procesu? To jednak dziwne".
A może także i zabójca Kałuszewskiego był takim udawanym korporantem, jak owi agenci policyjni w czapkach studenckich, a nie studenci, którzy towarzyszyli Grochowiczównie do komisariatu policji celem wylegitymowania? Człowiek ten bądź co bądź dostarczył wybitnego, dodatkowego pretekstu dla planów zamachowych Piłsudskiego. I dostarczył go we właściwym dniu, miejscu i godzinie.
Ale nawet jeśli podejrzenie moje, że także i zabójstwo Kałuszewskiego nie było czynem jakiegoś nieodpowiedzialnego a niegodziwego korporanta, lecz perfidna intrygą w interesie planów zamachowych Piłsudskiego jest bezzasadne, jest i bez tego dosyć poszlak, świadczących o prowokatorskiej roli obozu piłsudczyków w wypadkach grudniowych 1922 roku.
Czy Kałuszewski został zabity z woli organizatorów spisku, mającego ustanowić w Polsce dyktaturę Piłsudskiego, nie wiemy. Wiemy natomiast, że zabity został prezydent Narutowicz. Oraz, że uplanowane było wymordowanie całego zastępu polityków narodowych i im pokrewnych.
Do zamierzonej jednak tej ostatniej serii morderstw - która byłaby uzasadnieniem wystąpienia Piłsudskiego jako rzekomego pacyfikatora i pochwycenia przez niego władzy dyktatorskiej - jednak nie doszło. Okazało się, ze piłsudczycy, będący członkami partii socjalistycznej, nie zdołali partii tej pociągnąć za sobą. Partia ta nie dała się użyć, mówiąc słowami jej członka, posła Adama Pragiera do "mokrej roboty", która byłaby punktem wyjścia do zamachu stanu Piłsudskiego.
Było z pewnością bardzo trudno znaleźć kogoś wśród endeków, który zrobiłby coś, co potrzebne było dla wykonania planów Piłsudskiego. Niewiadomski, zabójca Narutowicza, był pod tym względem postacią wyjątkową: wprawdzie nie "endek", w znaczeniu przynależności do jakiejś "endeckiej" organizacji, ale człowiek o "endeckich" przynajmniej w owym okresie swego życia, poglądach, a były urzędnik Oddziału II-go, a więc piłsudczykom znany i mogący mieć z nimi kontakt, mógł być użyty tak, jak nie było to możliwe z żadnym innym "endekiem".
Ale posłużenie się socjalistami zdawało się być dla Piłsudskiego bardzo łatwe, Piłsudski był sam długoletnim działaczem socjalistycznym. Był ongiś redaktorem czołowego socjalistycznego pisma "Robotnik". Był przywódcą bardzo wpływowego odłamu socjalistów, którym była oderwana przez niego od głównego trzonu Polskiej Partii Socjalistycznej - Polska Partia Socjalistyczna – Frakcja Rewolucyjna. Pod jego wpływem i w kontakcie z nim był nie jeden sympatyk socjalizmu i nie jeden członek partii socjalistycznej, ale setki, a może i tysiące takich członków, a zarazem wyznawców ideologii socjalistycznej i zorganizowanych członków komórek piłsudczykowskich.
A jednak okazało się, że partia socjalistyczna nie da się użyć Piłsudskiemu za narzędzie. Rajmund Jaworski był żarliwym socjalistą, a zarazem wiernym piłsudczykiem, przywódcą ważnej gałęzi organizacyjnej socjalistycznej. W pierwszej chwili posłusznie podjął się wykonać przyniesione mu przez dwu oficerów-piłsudczyków (miedzy nimi był Zyndram-Kościałkowski) zlecenia: gotów był zorganizować wymordowanie całego zastępu polityków narodowych i nawet wszczął przygotowanie: rozesłał "trójki" bojówkarzy by zbadali miejsca, gdzie swoje zbrodnie mieli wykonać. Ale poczuł się lojalnie zobowiązanym do zaraportowania tego czego się podjął władzom swej partii, mianowicie Daszyńskiemu. A tymczasem kierownicze czynniki partii, zaprzyjaźnione z Piłsudskim ale zgoła nie poczuwające się do bezwzględnego wobec niego posłuszeństwa, nie tylko, że same się do akcji Piłsudskiego nie przyłączyły, ale kazały wycofać się z tej akcji Jaworowskiemu i tym socjalistom, którzy gotowi byli z nimi współdziałać. Rezultatem tego było, że plan Piłsudskiego zrobienia zamachu stanu się załamał.
Sprawa niedoszłego do skutku zamiaru Piłsudskiego zrobienia zamachu stanu w grudniu 1922 roku rzuca znamienne światło na osobę Piłsudskiego, na jego metody, na sposoby i cele jego polityki i na całą sytuacje polityczną Polski w pierwszych latach niepodległości.
Piłsudski dążąc do swego celu, jakim była jego dyktatura w Polsce, popełnił i gotów był w dalszym ciągu popełnić nie swoimi, ale działającymi w jego interesie rękoma, serie morderstw. Prezydent Narutowicz został zamordowany. Zastęp polityków narodowych, między innymi generał Józef Haller, Stanisław Stroński, Antoni Sadzewicz, Dynowski i wielu innych mieli być zamordowani, choć w wyniku socjalistycznego sprzeciwu zamordowani nie zostali.
Każde morderstwo jest zarówno ciężkim, straszliwym grzechem z punktu widzenia moralnego, jak jaskrawym bezprawiem z punktu widzenia prawa i sprawiedliwości. Piłsudski był gotów ten grzech i to bezprawie popełnić, a w wypadku Narutowicza rzeczywiście popełnił (choć nie swoimi rękoma i choć nie mamy dowodu, że odegrał tę rolę osobiście, a tylko że odegrał tu w jego imieniu i interesie Oddział II, co jednak nie mogło mieć miejsca bez jego wiedzy i aprobaty.)
Ale istnieją różne stopnie grzechu i bezprawia. Zdarza się tak, że zabójca, lub sprawca zabójstwa, sam się do popełnienia zbrodni przyznaje i oświadcza, że uważał za konieczne dla dobra swojego kraju pozbawić ofiarę życia, albo po prostu, chciał się na nim zemś...
bzbij