Poświęcam pamięci Myuki Sakai–Flanagan,
aby Konan zawsze pamiętał,
jak dzielną i dobrą istotą była jego matka.
Od strony zatoczki dął ostry wiatr. Niósł ze sobą zapach morskiej soli i zbliżającego się deszczu. Samotny jeździec wzdrygnął się. Pomimo letniej pory przez miniony tydzień padało niemal bez przerwy. Zapewne w tej krainie lało bez ustanku, niezależnie od pory roku.
– Lato czy zima, tylko deszcz i deszcz – rzekł cicho do swego wierzchowca.
Jak można się było spodziewać, koń nie odpowiedział.
– Chyba, rzecz jasna, że pada śnieg – ciągnął swe rozważania jeździec. – Pewnie po tym można się zorientować, że jest zima. – Tym razem konik potrząsnął kudłatą grzywą i zastrzygł uszami, jak to czynią przedstawiciele jego gatunku.
Jeździec uśmiechnął się. Postronny obserwator bez trudu zorientowałby się, że widzi parę starych przyjaciół.
– Małomówny z ciebie koń, Wyrwiju – stwierdził Will.
Jak zresztą większość koni, dodał w myśli. Całkiem niedawno zastanawiał się, czy to normalne, że przemawia do swojego wierzchowca. Kiedyś, gdy siedzieli razem przy ognisku, zagadnął o to Halta i dowiedział się od swego mistrza, że jak najbardziej, zdarza się to większości zwiadowców.
– Jasne, że z nimi rozmawiamy. Nic w tym niezwykłego – powiadomił go mistrz. – Nasze konie mają więcej oleju w głowie niż większość ludzi. A przy tym – dodał poważniejszym tonem – ufamy naszym wierzchowcom. Możemy na nich polegać, one zaś wiedzą, że nie opuścimy ich w potrzebie. Gdy do nich przemawiamy, ta szczególna więź jeszcze się wzmacnia.
Will wciągnął w nozdrza powietrze; teraz oprócz soli oraz deszczu odróżnił także inne zapachy. Wyczuł smołę. Świeże liny. Mokre wodorosty. Jednak, co dziwne, brakowało pewnego istotnego akcentu – woni, której należało się wszak spodziewać w każdym porcie na wschodnim wybrzeżu Hibernii.
Nie wyczuwał mianowicie...
renfri73