Joshilyn Jackson - Bogowie Alabamy.pdf

(1067 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
861593942.001.png
Podziękowania
Powieść to proces, którego jedyną zrozumiałą dla mnie częścią jest mo­
ment, kiedy siadam i piszę. A potem okazuje się, że trzeba zrobić tyle
rzeczy, i to mnie przeraża. Aby ich dokonać, często trzeba mieć to, cze­
go mi brak - zdrowy rozsądek, spostrzegawczość i odwagę.
Byłam tak oszołomiona i niedoświadczona jak stado kaczątek, ale
miałam na tyle szczęścia, że dostrzegł mnie Jacques de Spoelberch,
mój magiczny agent. Zajął się tym, czemu nie potrafiłam sprostać,
i zrobił to świetnie, a potem zaprowadził mnie do Caryn Karmatz Ru­
dy z Warner Books. Gdybyś zamknął oczy, marząc o idealnym agen­
cie, i gdybyś przez całe swoje życie był bardzo, bardzo grzeczny, poja­
wiłaby się Caryn. A gdybyś, tak jak ja, nie był grzeczny przez całe
życie, byłby ci potrzebny Jacques, żeby ją odnaleźć.
Szczere podziękowania należą się również zawsze gotowej nieść
otuchę asystentce wydawniczej Emily Griffin. Moją wdzięczność za­
skarbiła sobie też Penina Sacks, redaktor prowadząca, która potrafiła
zebrać tysiące detali w spójną całość, oraz Beth Thomas, która reda­
gowała tę książkę, dzielnie zmagając się z moją Skłonnością do Przy­
padkowego Używania Dużych Liter.
Moją powieść przeczytała grupa ludzi, z których każdy tchnął w nią
trochę życia i dodał jej impetu. Zapewniam, że Lily James zapowiada
się na najlepszą pisarkę, jaką wydało moje pokolenie, ponadto jest ob­
darzona krytycznym spojrzeniem. Nieocenionej pomocy w nadawaniu
tej książce poloru udzielili mi także Lydia Netzer, Jill James, Jill „~"
Patrick, Julie Oestreich, Nancy Meshkoff i każdy, kto należał do In
Town Atlanta Writers'Group (a szczególnie do sekcji prozy kryminal­
nej - Fred Willard, Diane Thomas, Bill Osher, Linda Clopton, Anne
Webster, Anne Lovett, Skip Connett, Jim Taylor, Jim Harmon i Bar­
bara Knott). Wiele informacji na temat charakteru postaci udzieliła mi
dr Yolanda Reed (oraz reszta zespołu Pensacola's Loblolly Theatre),
Ruth Replogle i dr Natalie Crohn Schmitt. Gdyby nie wsparcie, które
otrzymałam od mojej społeczności Kościoła Metodystów, nie byłabym
w stanie pracować.
Jest niemal powszechnie przyjęte, że pisarz z Południa musi mieć
okrutną i oryginalnie upośledzoną rodzinę. Moja jednak pod tym
względem mnie zawiodła. Wszyscy są niestety zdrowi na umyśle i ser­
deczni. Scott Winn to moja miłość i podpora. Betty Jakcson zawsze
brała moją stronę. Bob Jackson jest dla mnie bohaterem - do dziś mo­
je sumienie przemawia jego głosem. I oficjalnie zawiadamiam, że Bob-
by Jackson jest w błędzie, a Julie, Daniel, Erin i ja mamy rację.
Samuel Jackson i Maisy Jane nie zrobili absolutnie nic, by pomóc
mi w pisaniu tej książki. Przy każdej okazji odciągali mnie od pracy
i nakłaniali do zbijania bąków. Dziękuję za nich Bogu.
Rozdział I
Alabama ma swoich bogów: jacka daniel'sa, gwiazdorów szkolnych
drużyn futbolowych, pikapy i wielkie cycki, jak również Jezusa. Jedno
z tych bóstw ukryłam tutaj, w Possett. Cisnęłam je w zarośla, pozosta­
wiając na pastwę robactwa.
Zawarłam umowę z Bogiem dwa lata przed wyjazdem stąd. Wyda­
wało mi się wtedy, że stać Go na wiele. Zaproponowałam Mu układ
z przebiciem trzy do jednego, a jedyne, co miał zrobić, to dokonać cu­
du. On się wywiązał, więc i ja sumiennie dotrzymałam trzech obietnic,
nie bacząc na koszty. Traktowałam naszą umowę jak świętość przez
całe dwanaście lat. Ale tak było, zanim Bóg pozwolił, by na progu mo­
jego domu pojawiła się Rose Mae Lolley, wlokąc ze sobą pokaźny ba­
gaż przeszłości i budząc do życia moje upiory.
Za tydzień miały się rozpocząć letnie wakacje, a mój wujek Bruster
właśnie szykował się do odejścia na emeryturę. Przez trzydzieści lat
roznosił pocztę wzdłuż drogi numer 19 i teraz miał dostać zloty zega­
rek, gównianą odprawę i oficjalne pozwolenie rządu federalnego
na wyzionięcie ducha. Niebawem miało się odbyć jego przyjęcie poże­
gnalne i ciotka Florence wykorzystała ten fakt w swej ostatniej kam­
panii mającej na celu zwabienie mnie do domu. Rozpętywała takie
krucjaty trzy albo cztery razy do roku, zazwyczaj pod wpływem świą­
tecznego klimatu albo rodzinnych wydarzeń.
Już wiele razy wyjaśniałam mamie, że się nie pojawię. Właściwie nie
powinnam w ogóle się tłumaczyć. Nie przyjeżdżałam do Possett od cza­
su, gdy ukończyłam liceum w osiemdziesiątym siódmym. Dziewięć ko-
9
lejnych ferii świątecznych spędziłam w Chicago i podczas dziewięciu ko­
lejnych przerw wielkanocnych nie pokazałam się w domu. Od dziesięciu
lat sumiennie zapisywałam się albo prowadziłam różne kursy w czasie
wakacji. Unikałam weekendowych wypadów na urodziny, uroczystości
rozdania świadectw szkoły średniej i śluby przeróżnych kuzynów i po­
ciotków. Wywalczyłam sobie nawet zwolnienie od udziału w pogrzebach
mego zramolałego dziadka i jego żony, Świątobliwej Babuni.
W takim układzie wydawało mi się jasne i zrozumiałe dla wszyst­
kich, że nie wybrałabym się do domu, nawet gdyby całe Chicago mia­
ły strawić święte płomienie zesłane przez mściwego Pana w starotesta-
mentowym stylu. „Dziękuję, mamo, za zaproszenie - powiedziałabym
- ale planuję w ten weekend spłonąć w ogniu". Jednakże mama potra­
fiła niezliczoną ilość razy usuwać takie rozmowy z pamięci i powraca­
ła do tematu przy następnej okazji.
Burr oparł nogi na rozchwianym stoliczku do kawy i czytał jakiś
kryminał kupiony w sklepie spożywczym. Pomiędzy wczesną wyprawą
do kina a późną kolacją wstąpiliśmy do mnie, żeby o ósmej odebrać
telefon od Florence. Nie można było tego pominąć. Dzwoniłam
do ciotki Florence w każdą niedzielę po mszy, a w każdą środę wie­
czorem Flo sadzała moją matkę przy telefonie i wybierała mój numer.
Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby Florence, słysząc moją automatycz­
ną sekretarkę, wysłała do Chicago ekipę prowincjonalnych wojowni­
ków ninja, aby doprowadzili mnie do domu.
Florence wciąż nie wspomniała jeszcze wprost o emeryturze wuja,
chociaż nakłoniła mamę, by od sześciu tygodni wypytywała mnie, czy
zamierzam z tej okazji pojawić się w domu. Kiedy do pożegnalnego
przyjęcia zostało tylko dziesięć dni, nadszedł czas, by ciotka osobiście
wkroczyła do akcji. Uległość mamy sprawiała, że była ona praktycznie
jak bezkręgowiec, ale Florence trzymała jej kościste nadgarstki w po­
tężnych męskich dłoniach i potrafiła tak długo mnie naciskać, dopóki
nie brakło mi oddechu, by powiedzieć „nie". Umiała tego dokonać na­
wet przez telefon.
10
Zgłoś jeśli naruszono regulamin