Wylie Jonathan - Zniszczona ziemia 1 - Sny kamienia.pdf

(1008 KB) Pobierz
1185725511.001.png
WYLIE JONATHAN
Zniszczona ziemia #1 Sny
kamienia
JONATHAN WYLIE
Zniszczona ziemia
Księga I
Przełożył JACEK KOZERSKI
Tytuł oryginału DREAMS OF STONE
Amber 1994
Dla Annis i Jimmy’ego, Heleny, Iris i Briana z wyrazami miłości
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Szła, choć ruch nie miał już znaczenia. Krajobraz wokół niej rozciągał się aż po sam horyzont,
płaski, niezmienny. Nic się w nim nie poruszało z wyjątkiem wiatru. Nawet jej własna
wędrówka wydawała się złudzeniem.
Przed trzema dniami skończyła się jej woda. Paski suszonego mięsa i twardy jak kamień
chleb, które wciąż miała w torbie, stanowiły teraz bezsensowne obciążenie. Nie mogła już
przełykać.
W ciągu dnia słońce lśniło na bezlitosnym błękitno-białym niebie, zmieniając równinę w
gigantyczny piec. Nocą krystaliczne powietrze stawało się tak zimne jak światło gwiazd i
drogocenny płyn wypocony za dnia zmieniał się w lód na udręczonych bezsennością członkach,
dopóki nie wzeszło znowu słońce i cały cykl nie rozpoczął się od nowa.
W całej okolicy nie było niczego, co mogłoby dać jej jakąś nadzieję. Grunt był mieszaniną
nagich, popękanych skał i piasku. Jedyną roślinność stanowiły niskie, brunatne krzewy rosnące
w każdej szczelinie. Nie rodziły żadnych owoców ani liści, a z ich poskręcanych, niełamliwych
gałęzi sterczały jedynie ostre jak igły kolce. Krzewy nie dawały ani cienia, ani niczego, co
można by zjeść, i jakakolwiek próba ich wykorzystania wywoływała tylko ból i przygnębienie.
Doskonale pasowały do swego otoczenia.
Raz – przed iloma dniami? – zobaczyła w oddali gęsty kłąb mgły, który poruszał się z dużą
prędkością w poprzek jej szlaku, ale szybko uświadomiła sobie, że to złudzenie, miraż. Nie
1185725511.002.png
próbowała nawet podążyć za nim, po prostu wlokła się dalej tylko, dlatego, że alternatywą było
położyć się i umrzeć.
Sterczący pionowo kamień zwrócił jej uwagę, ponieważ stanowił wyraźny wyłom w monotonii
skał i cierni. Przyciągał ją jak magnes.
Będzie tak dobrym kamieniem nagrobnym jak każdy inny.
Ów punkt orientacyjny, ku któremu zmierzała, uświadomił jej, jak wolno się porusza.
Potykając się, szła ku niemu krok po kroku. Szary monolit szydził z niej swym niezmiennym
oddaleniem, a ona zastanawiała się, czy on również nie jest mirażem, na zawsze poza jej
zasięgiem.
Wciąż była w pewnej odległości od swego celu, gdy zapadła noc; spędziła ją skulona, drżąc w
piaszczystym zagłębieniu.
Dopiero, gdy znalazła się bliżej, w pełni oceniła prawdziwe rozmiary kamienia. Sterczał na
wysokość chyba pięciokrotnie przekraczającą wzrost wysokiego mężczyzny, a jednak miał
tylko dwa łokcie średnicy. Wskazywał w niebo jak jakiś monstrualny palec. Jego nierówna,
szara powierzchnia nie nosiła śladów obróbki, jednak z pewnością nie mogły go tam ustawić
same siły natury. To nie miało sensu. Nawet jego barwa była obca w tym żółtobrunatnym
świecie.
Tajemnica.
Dotarła do kamienia w południe, kiedy nie rzucał cienia, i stwierdziła, że jego podstawa
znajduje się we wgłębieniu. Zajrzała tam bez nadziei; oczywiście, ani śladu wody. Wyciągnęła
rękę, oparła dłoń na powierzchni skały i… zatoczyła się. Odruchowo wygięła plecy w łuk,
wymachując ramionami, by nie runąć w rozwierającą się wyrwę u swych stóp. Kiedy znowu
stanęła pewnie, spojrzenie na kamień potwierdziło jej przypuszczenia. Potężny gaz odchylił się
pod najzwyklejszym dotknięciem. Tkwił teraz w dziurze pod zupełnie innym kątem, choć wciąż
wskazywał w niebo. Znowu wydawał się nieruchomy, lecz ją ogarnął nagły strach.
Była zbyt zaskoczona, by zauważyć coś więcej, kiedy kamień się odchylał, lecz teraz
uświadomiła sobie, że słyszała głośny trzask i czuła pod stopami drganie gruntu, jak gdyby jej
działanie wywołało pod ziemią jakąś tajemniczą reakcję.
Kołyszący się kamień?
Równie zaintrygowana, jak przestraszona, zastanawiała się, czy taki ogrom może być
jednocześnie tak chwiejny. Obserwacja kamienia niczego nie wyjaśniła. Pozostawał
nieruchomy i milczący, władca własnych tajemnic. Lecz potem coś się poruszyło na obojętnej
szarej powierzchni; maleńkie błękitne światełka, jak duchy płomieni, zaczęły rozbłyskiwać
wzdłuż bruzd i chropowatości. Powiększyły się szybko, pojaśniały i zdumiona poczuła nagły
chłód pomimo palącego słońca.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin