Cherezińska Elżbieta - Północna droga 01 - Saga Sigrun.doc

(2323 KB) Pobierz

Elżbieta Chrezińska

Saga Sigrun



Ja jestem Sigrun, wdowa po Reginie. Matka Bjorna i Gudrunn, córka Apalvaldra.

Jestem w jesieni życia. Opadły ze mnie liście. Kora nadkruszona. A jednak pień niezmurszały, wciąż trzymam się prosto. Może korzenie, którymi wrastałam w tę ziemię, bez pośpiechu, powoli, są aż tak rozległe, że wciąż mnie w niej trzymają, choć już nie ma po co. Soki krążą we mnie coraz wolniej i wolniej, i nie wiem, czy dostrzegę chwilę, gdy ustaną. Więc stoję. Czekam, aż mgły opadną. Wtedy syn mój jedyny znajdzie drogę do domu. Co dzień patrzę w stronę fiordu, lecz mgła wciąż trzyma się mocno. Wokół mnie pędzą wichry, śnieżyce i burze, a ja stoję bez drgnienia. Liście straciłam dawno, więc o cóż się lękać? Z wiosennymi wiatrami przylatują ptaki. Tulę je do wyschniętych piersi, kołatanie serduszek coś mi przypomina. Dotyk lekkich piórek ogrzewa palce jak niegdyś dotyk żywych. Chyba ściskam je zbyt mocno, bo szamocą się i, kwiląc, uciekają.

Widać czasy, w których wszystko, co żyło, lgnęło mi do łona, odeszły bezpowrotnie.

*

Mój ojciec nie miał synów. Hołubił mnie, odkąd stanęłam na nogach. Zwoził z wypraw najdelikatniejsze futra, najpiękniejsze błyskotki. Każdej wiosny, po pierwszej pełni Księżyca ofiarowywał mi pierścień. Gdy wydawał mnie za mąż, miałam ich szesnaście. Byłam jasnowłosa, a on mawiał, że moja twarz to klejnot oprawiony w złoto.

Apalvaldr był wielkim wojem. Król mianował go jarlem. [Jarl - pierwotnym znaczeniem tego słowa (ang. earl) było „człowiek wybitny", ale w IX stuleciu jego zastosowanie w Skandynawii zostało ograniczone niemal wyłącznie do ludzi wysokiej pozycji, którzy mogli być niezależnymi władcami lub ludźmi podporządkowanymi jedynie królom. Nazwa jarl była zarówno tytułem dynastycznym, jak i nadawanym przez króla wybitnym sprzymierzeńcom lub dowódcom. Istniały dwie długie dynastie skandynawskich jarlów, jedna w Norwegii, a druga w koloniach. Pierwsza z nich, Hladajarlar (jarlów z Lade), trzymała w swoich rękach północną Norwegię (od Trondelagu na północ) od co najmniej końca wieku IX, a okresami rządziła całym krajem. Przetrwała aż do XI wieku, a potem, przez jakieś sto lat w Norwegii nie było jarlów, póki tytułu tego nie wskrzeszono w roku 1159 i odtąd czasem nadawano wybitnym ludziom. W prawach jarl figuruje w hierarchii na tym samym poziomie co biskup. Zajmuje miejsce mniej więcej w połowie między „nadzielonym ziemią" a królem, z główszczyzną dwakroć większą od pierwszego, a o połowę mniejszą od drugiego.] Zawsze przewodził thingowi. [Thing - publiczny wiec ludzi wolnych, stanowił forum, na którym jedni ludzie składali skargi przeciwko drugim. Istniały thingi specjalnie zwoływane w celach rozpatrzenia jakiejś pojedynczej sprawy, ale regularne wiece sięgały w swojej rozpiętości od wieców okręgów po ogólne wiece danej dzielnicy lub regionu, jak np. Frostathing, który sprawował jurysdykcję w Trondelagu i innych związanych z nim dzielnicach.] Mawiał, że męża sama sobie wybiorę, ale tylko spośród tych, których on wyznaczy. Matka śmiała się, że ojciec cofnąłby czas, by sam mógł nim zostać. Gdy dorastałam, po każdej zwycięskiej wyprawie wołał mnie na ucztę i stawiał na ławie. Pokazywał swym wojom, wołając: oto mój rodowy pierścień! Ten go włoży, kto dwakroć bardziej niż wczoraj zasłuży! A im błyszczały oczy i zęby i ze śmiechem przezwali mnie: „Jutro". Matka, kobieta cicha i praktyczna, wyuczyła mnie wszystkiego, co powinnam umieć: snucia przędzy, tkania, szycia, warzenia piwa, gotowania strawy. Pokazywała zioła, które leczą rany i spędzają gorączkę. Najbardziej lubiłam tkanie i zdobienie koszul. Cieniuteńką igłą haftowałam głowy jeleni splecione tak, by zawsze w górę patrzyły. Rękawy ojca koszul wyszywałam w węże cieniutkie, że ledwie oko mogło rozróżnić, gdzie głowa jednego, gdzie ogon. Gdy Apalvaldr miał płynąć na północ, na wyprawę długą i żmudną, uszyłam mu koszulę podbitą od środka najdelikatniejszymi futerkami zajęcy. Płakałam z igłą w ręku, tak bałam się o niego. Na każdej skórce zajęczej wyhaftowałam znaki ochronne, najsilniejsze runy, [Runy - dosłownie: szept, tajemnica. Pismo staroskandynawskie złożone ze znaków runicznych (run). Pierwotnie, oprócz funkcji piśmienniczej, runom przypisywano znaczenie magiczne, używano ich jako zaklęć i wyroczni.] a potem tak je do materii przyszyłam, by ich widać nie było. Nie chciałam, by ojciec je zobaczył. Zwykł mawiać, że nie zaklęcia, lecz tarcza chroni wojownika. A ja wiem, że i tarcza go chroniła, i moja żarliwość. Więc zdobiłam tamtą koszulę, haftując głowy smoków i wilków, a ich oczy i kły wyszyłam, nawlekając zamiast nici swe włosy, by lśniły jak złoto. Ojciec wrócił z wyprawy cało, choć trwała dwie wiosny. Przywiózł łupy niezwykłe. Futra białych niedźwiedzi, fok, renów i srebrzystych wilków. I przywiózł brankę. Była drobna, ciemnowłosa, skośnooka, policzki miała okrągłe i błyszczące. Cichutka. Długo nic nie mówiła, nie znała naszej mowy. W swoim kraju była żoną władcy, którego mój ojciec pokonał. Ale jej mąż miał żon sześć, więc nie było jej lekko. Matka dokuczała brance, nazywała ją Foką, szturchała i złościła się, że ta niewiele rozumie. Ale ja pokochałam ją od razu, gdy zobaczyłam, jak troskliwie pierze odzież mego ojca w rzece, jak tkliwie ją suszy i delikatnie składa. Zaczęłam uczyć Foczkę naszego języka. Była łagodna i zdolna, pojmowała szybko, choć nigdy jej mowa nie umiała być dość dźwięczną, dość twardą. Uczyła nas szycia skór i futer, jak to robią na północy, w jej kraju. Towarzyszyłam Foczce stale, była niewiele starsza ode mnie i miłą mi była jej obecność, przy braku siostry i innych rówieśniczek. Latem łapała mewy w sidła. Patroszyła je, by wyciągnąć z nich sine włókna przełyku. Przyglądałam się temu z odrazą, prosząc, by wyjaśniła, na co jej ptasie wnętrzności, ale ona tylko śmiała się i mrugała oczami. Truchła mew rzucała psom, więc wkrótce łasiły się do niej wszystkie, a matka przezwała ją psią siostrą. Suszyła mewie przełyki na wietrze, aż zrobiły się z nich cienkie, twarde sznureczki. Wtedy spytała mnie, czy jej pomogę i zaczęła je gryźć, częstując mnie z uśmiechem. Zwymiotowałam z obrzydzenia, patrząc, co robi, i uciekłam. Nikomu nic nie powiedziałam, bo bałam się, że ojciec odtrąci Foczkę, gdy dowie się, że żuje ptasie wnętrzności. Unikałam jej potem długo. Po pewnym czasie Foczka przyszła po mnie, łagodna i uśmiechnięta jak zawsze, i zabrała do swojej izby. „Nauczę cię szyć buty" - powiedziała i zobaczyłam rozłożone wszędzie skóry focze. „Patrz i zapamiętaj". Więc patrzyłam zaczarowana, jak układa podeszwę ostrym włosem w stronę palców - „żeby się nie poślizgnął", jak wszywa suszoną trawę między warstwy skóry - „żeby go ogrzała", jak delikatnie nakłuwa dziurki w dwóch warstwach podeszwy osobno i zaślepia je cienką nicią. „To mewa" - powiedziała z dumą, pokazując na tę nić.

Powstały z tego buty zimowe, jakich nie widziałam dotąd, ciepłe i lekkie, a tak dopasowane do nogi ojca, że aż dziw, iż ich wcześniej nie mierzyła. „Tu moja miara" - pokazała na swoje czoło, śmiejąc się jak zwykle. Ojciec zabrał te buty, idąc na następną północną wyprawę.

Gdy wrócił, podarował Foczce ciężki, srebrny naszyjnik i posadził przy sobie podczas pierwszej uczty. Wielu z jego najlepszych wojów nie wróciło do domu. Zamarzli w śniegach Północy. Nie mieli butów szytych ścięgnem mewy.

Wkrótce brzuch Foczki się zaokrąglił i wczesną wiosną stało się jasne, iż spodziewa się dziecka. Matka chodziła chmurna, ale wiedziała, że ojciec nie darowałby jej, gdyby skrzywdziła Foczkę. A ta, pogodna jak zawsze, szyła odzież dla mającego się narodzić. Przygotowała sobie kaftan z miękkich zajęczych skórek, w którego plecy wszyła wielką i długą kieszeń. „To dla małego". Wtedy zrozumiałam, ile siły jest w tej kobiecie, która żyje między nami, z dala od swoich i nigdy nie stara się być nikim innym, niż była. Gdy przyszedł jej czas, ojca nie było w domu. Nie zdążył wrócić z wyprawy, choć bardzo mu zależało, by być przy narodzinach. Foczka odprawiła wszystkich, zamknęła się w swojej izbie z jedną tylko niewolnicą. Ale późnym wieczorem posłała po moją matkę, a ta po pomoc. Wszystko nadaremnie. Foczka nie dała rady urodzić tego dziecka. Zmarła, zamykając je na zawsze w swym brzuchu.

Po jej śmierci ojciec zamknął się w sobie. Nie chciał widzieć ani mnie, ani matki. Pił ze swymi drużynnikami od rana, po zmroku szył z łuku do słomianego chochoła na podwórcu, a nocami kazał sobie i swoim przysyłać kobiety. Matka chodziła blada, z zaciśniętymi ustami, ale co rano wstawała, wydawała polecenia służbie, rozdzielała pracę i sama siadała do krosna. Tyłem do światła. Któregoś dnia nie przysłali rano po piwo. Nie wołali i w południe. Poszłam więc cicho do halli. [Halla - komnata, główna izba w domostwie. Długa, obszerna, z paleniskiem i ławami do siedzenia i spania. W niej odbywały się uczty.] Drzwi były uchylone. Wewnątrz ogień dogasał zupełnie. Wojowie spali na ławach i pod ławami. Miecze odpasane, koszule wymięte. Woń sfermentowanego piwa i zjełczałego tłuszczu. Eryk, przyboczny ojca, najstraszliwszy z jego wojów, spał z głową we własnych wymiocinach. Więc to są ci, z którymi mój ojciec wywalczył sławę, bogactwo i ziemię. Oto drużyna wielkiego jarla Apalvaldra! Najdzielniejsi wojowie na północy Namdalu, kwiat Roveste! Leżą pijani i bezbronni niczym wieprze! Ojciec spał, siedząc na swym dumnym krześle. [Wysokie krzesło - król lub jarl siedział na podwyższeniu, jego drużynnicy niżej, na ławach. Krzesła te były bogato zdobione. Według mitologii Odyn i Frey siedzieli na wysokim krześle (tronie).] Głowa bezwładnie opadła mu na ramię. W świetle sączącym się przez dymnik wyglądała jak odlana ze srebra. Podeszłam bliżej, cicho omijając leżących na ziemi. Stanęłam przed śpiącym. Był srebrny. Był siwy. Był stary. Wczoraj tego nie widziałam. Bezwiednie uklękłam u jego kolan i oparłam o nie głowę. Ojciec położył mi rękę na szyi.

- Nie śpisz?

- Nie śpię, Sigrun.

Wieczorem wezwał matkę i mnie i spytał, czy jestem już kobietą.

- Tak Apalvaldrze, od ostatniej jesieni.

- Więc czas ci za mąż, Sigrun. Chcę doczekać wnuka.

Pójście za mąż zdawało mi się wówczas nowym rodzajem zajęcia.

Pójść do lasu, pójść nad rzekę, pójść za mąż. Mężczyźni ciekawili mnie. Ciekawiło mnie prawie wszystko: zbieranie i warzenie ziół, szycie skór przez Foczkę, haftowanie coraz piękniejszych koszul, młode jelonki podglądane w lesie, suki karmiące szczenięta. Lubiłam patrzeć, jak wojowie szkolą chłopców. Jak uczą ich walki drewnianymi mieczami, rzucania toporem do wielkich beczek, władania oszczepem. Uwielbiałam chwile ich powrotu z wypraw, wkraczali ze śpiewem, zawsze zwycięzcy, z bogatymi łupami. Nawet jeśli nie wszyscy, nawet jeśli obdarci i brudni, to błyszczały im oczy patrzące spod hełmów. Podczas uczt sławili swe męstwo. Z otwartymi ustami słuchałam opowieści o dalekich wyprawach, o dziwach, które spotkali, pokonanych wrogach. Nie znałam innych powrotów. Nie u jarla Apalvaldra. Lubiłam patrzeć na ojca pośród jego wojów. Wysoki, dostojny, miał bardzo jasne oczy. Cenił piękne ozdoby. Nosił na szyi młot Thora [Thor - syn Odyna. Najsilniejszy i najbitniejszy z bogów skandynawskich, patron burzy i samotnie walczących, obrońca. Jednym z jego atrybutów był młot bojowy - Mjöllnir (Miażdżyciel) - który rzucony sam wracał do Thora. Młot Thora jest powszechnym symbolem w sztuce skandynawskiej, był noszony na szyi przez mężczyzn w postaci niewielkiej zawieszki.] tak misternej roboty, iż trudno uwierzyć, że go ludzka ręka mogła zrobić w złocie. To był dar od króla Hakona. Gdy sam został jarlem, kazał zrobić w srebrze dwanaście pierścieni z wyobrażeniem węża i dwanaście w złocie z głowami niedźwiedzia. Srebrne rozdał swym przybocznym i najlepszym drużynnikom w czas uczty, mówiąc, iż dzieli między nich swą radość, a złote dostaną, gdy wygraną bitwą potwierdzą królowi, że dobrze mianował jarla. Darował je szybko.

Wielu wojów ojca przyciągało mój wzrok. Gdybym miała wybierać, chciałabym Eggnira. Był wysoki i smukły, jasnowłosy, jasnooki jak ojciec. Pięknie mówił, świetnie władał włócznią. Znał najwięcej pieśni. Podczas uczt śpiewał je, a ojciec dolewał mu miodu do rogu. W jego pieśniach ożywały smoki, gnały watahy wilków, wzlatywały w niebo orły, a łodzie po wzburzonych falach zawsze szczęśliwie przybijały do brzegu. Miłym mi był także Einar, daleki kuzyn matki, całkiem inny niż wszyscy mężczyźni, których znałam. Gościł u nas dość długo, nim wypłynął do Anglii. Był ode mnie starszy, chyba o dziesięć wiosen, ale choć byłam dzieckiem w czasie, gdy u nas przebywał, rozmawiał ze mną poważnie, prawie jak z dorosłą. Ojciec Einara Tjostar był najsłynniejszym godim [Godi - skandynawski kapłan - wróżbita.] w Trondelagu. Przyjeżdżali do niego wodzowie i król słuchał rad jego wyroczni. Nie rozpoczynano obrad thingu bez obrzędów Tjostara, nawet król Hakon, choć wyznawał nową, obcą wiarę, bardzo go szanował. Einar jako dziecko został przygarnięty przez króla, bo jego ojciec zginął, nie pamiętam dlaczego. Wychowywał się blisko króla, to mi się bardzo podobało. Rozmawiał ze mną tak dorośle, opowiadał o królu Hakonie [Hakon I Dobry (Haakon I Adelstensfostre den Gode) - król norweski, żył w latach 920-961.] i o jego bogu, który nazywa się Chrystus. Gdy Einar wyjechał, brakowało mi jego towarzystwa, chyba właśnie wtedy poczułam się bardzo samotna, bez brata, bez siostry, jakaś taka pusta. Gdybym miała choć takiego boga, jak mi mówił Einar, mogłabym o nim rozmyślać. Ale ojciec powiedział, bym o nim zapomniała, bo Chrystus to bóg dla niewolników. Nie nosił miecza, nie umiał walczyć i zginął jak prostak, bo się nie obronił.

- Taki bóg jest za słaby, Sigrun, by w niego wierzyli wojowie. A ty będziesz matką, masz wychować dzielnych chłopców, takich mi trzeba wnuków. Moi ojcowie i dziadowie, i ojcowie ich ojców szli w życie z imieniem Odyna. Z nim rodzili się i umierali. Z nim zbudowali potęgę rodu. Odyn jest naszym bogiem. Mam tylko ciebie, Złota Sarenko, nie mam synów, wiesz o tym. To ty przeniesiesz w nich moją pamięć, nie zaśmiecaj sobie głowy głupstwami. Czasy są coraz gorsze, życie trudne, wypełnione pracą i biegnie tak szybko, że brak w nim czasu na mrzonki. Człowiek odchodzi, zostaje po nim sława, niech będzie jak najlepsza.

Apalvaldr, mój ojciec, miał czasami takie światło w oku, jasny błysk jak promień. To światło widziałam ledwie parę razy w życiu, a nigdy go nie zapomnę. W tamtej chwili zobaczyłam je żywo, jakby w tej jasnej smudze z jego oka do mego przeszły postaci wszystkich tych świetnych krewnych, których nie poznałam, a o których śpiewano pieśni w całej północnej Norwegii. Przy ich wielkich sylwetkach postać boga Chrysta zmalała i skurczyła się jak jesienny listek. A oni szli pod sztandarami Odyna i jego kruków wprost z oka ojca do mego i zachłysnęłam się ich siłą i dostojeństwem. Chyba od tamtej pory wiedziałam już, że być córką jarla Apalvaldra to coś zupełnie wyjątkowego.

Jednak najmocniej sprawa tradycji i ciągłości rodu dotarła do mnie przy okazji wydawania mnie za mąż. Gdy ojciec oświadczył, że pragnie wnuków, a ja zaczęłam przyglądać się twarzom jego drużynników, zatrzymując spojrzenie na jasnych oczach Eggnira, matka wzięła mnie na bok.

- Sigrun, nie miej złudzeń. Nie jesteś chłopską córką, byś mogła pójść za tym, który ci się spodoba. Ojciec od dawna szuka dla ciebie męża, ale żaden nie jest dość dobry. Czasy są teraz ciężkie, w Trondelagu niebezpiecznie, nie może podjąć lekkomyślnej decyzji. Ja mu nie dałam syna, który przejąłby nasze ziemie i trzymał to wszystko w garści. Możemy stracić wszystko, rozumiesz, dziewczyno? To, na co tak ciężko pracował twój ojciec, to, co wywalczył Alfarr, twój dziad. Już zeszłej zimy Asolfr dopytywał się, co z jego częścią spadku. Wszyscy wokół wiedzą, że jesteś tylko ty i wszyscy już wiedzą, że Apalvaldr nie doczeka się syna, następcy. Ludzie są gorsi niż wrony, bo te czekają, aż człowiek umrze, i dopiero zimnego trupa rozszarpują. Twój ojciec ma wielu przyjaciół, ma oddaną drużynę, ma wielką władzę, ziemie, statki, stada, ale ma też silnych wrogów. Tym mocniejszych, że ukrytych. I musi podjąć decyzję szybko. Właśnie teraz, gdy jest silny, gdy wszyscy się z nim liczą. Potem nie będzie co ratować. Jeden chybiony krok i po nas. Jak ojca zabraknie, kto nas będzie chronił? Drużyna bez wodza się rozpierzchnie. Dlatego bądź cicha i posłuszna. Nie utrudniaj mu. On i tak nocami nie śpi. A gdy dojdzie co do czego, staraj się o syna. Staraj się o syna, Sigrun. Córki cieszą oczy, ale bez synów życie rodziny jest zagrożone.

Kończąc, matka ścisnęła mi rękę, jej była zimna i wilgotna, ale odchodziła, nie patrząc mi w oczy. Wiedziałam, że cierpi. Że siebie obwinia o brak chłopców w rodzinie, że boi się o nas. Ale też wtedy uświadomiłam sobie, że ojciec nigdy, nigdy nie dał mi odczuć, że żałuje, iż to tylko ja. Przeciwnie. Zawsze byłam jego Złotą Sarenką, Kwitnącą Gałązką albo Zorzą. Albo Klejnotem, albo Smukłą Łódką, albo Pochodnią. Nazywał mnie też Podarunkiem. Do tamtej chwili byłam pewna, że jestem dla niego wszystkim i że tak jest dobrze.

*

Ojca znalazłam w halli. Był z nim tylko Eryk. Przysiadłam przy jego kolanach i poprosiłam, żeby powiedział mi o Asolfrze.

- Sigrun, gdy byłem dzieckiem, krajem władał król Harald. [Harald Pięknowłosy (Harald I Harfagre), pierwszy historyczny król Norwegii, żył w latach 855-933. Po objęciu władzy w 872 roku zjednoczył Norwegię, znacznie uszczuplając władzę i pozycję jarlów. Wynikiem jego rządów była fala wielkiej emigracji na Wyspy Owcze i Islandię.] To był bezwzględny człowiek. Nie szanował ani prawa, ani ludzi. Kto nie chciał być mu posłusznym, miał do wyboru: zginąć albo uciekać. A my, Panowie Północy, mamy sztywne karki!

- Co to znaczy, ojcze?

Eryk roześmiał się w głębi halli, w głosie Apalvaldra też się roziskrzyło.

- To znaczy: nie umiemy ich zginać, nie nauczono nas pokory. Bardzo cenimy swą wolność. I kiedy chcą nam ją odebrać, walczymy.

- Więc walczyliście z tym królem?

- Tak, ale był silniejszy. Kto nie chciał stracić głowy i majątku, uciekał wtedy z kraju. Jedni ruszyli na wiking [Ruszyć na wiking - ruszyć na wyprawę. Słowo „wiking" początkowo nie oznaczało człowieka, lecz zajęcie. Vik - zatoka.] i szukali bogactwa na wyprawach, inni popłynęli na Islandię i tam osiedlali się na skalistej wyspie. Tak zrobili moi dwaj starsi bracia. Ja zostałem z sędziwym już wówczas ojcem nad rodzinnym Vellfjordem. Alfarr, mój ojciec, liczył na to, że zdąży mnie wychować do wieku męskiego, a może i na to, że czasy się zmienią. Król Harald miał tak wielu wrogów, że mógł w każdej chwili zginąć. I tak też się stało. Po nim rządy objął Eryk. [Eryk Krwawy Topór (885-954) - syn i następca Haralda Pięknowłosego. Zaczął rządy od krwawego konfliktu z braćmi i zabójstwa czterech z nich (stąd jego przydomek). Jego rządy były krwawe i despotyczne, stracił tron w wyniku buntu ludności, na rzecz swego młodszego brata Hakona I Dobrego, ale po ucieczce z kraju przez wiele lat próbował walczyć o tron.] Był jeszcze większym szaleńcem niż Harald, przezwaliśmy go Krwawym Toporem. Wszędzie szukał kłopotów. Nim przypomniał sobie o naszej rodzinie, byłem już dorosły. Mogłem wziąć udział w pięknej wojnie, dzięki której wyprawiliśmy Eryka na tamten świat.

- I to był koniec kłopotów? Dlaczego twoi bracia nie wrócili z Islandii?

- Starszy zmarł, a młodszy miał tam kawał ziemi. Przyzwyczaił się. Odwiedzałem go parę razy, nim jeszcze ty przyszłaś na świat. Królem był już wtedy Hakon, dobry władca, choć wychowany w Anglii i choć chrześcijanin. Szanował nasze zwyczaje, prawa Panów Północy. Przywracał majątki tym, którym Harald bezprawnie je zabrał. Wtedy też zawarłem z bratem układ: zgodnie z prawem braciom należy się część ziemi po ojcu. Więc podzielę ziemię między siebie i syna swego brata - Asolfra, gdy ten wejdzie w wiek męski.

- I to się już teraz stało?

- Stało się dużo gorzej. Nie w rodzinie, lecz w kraju. Dobry król Hakon nie żyje. Nie zostawił syna. Ma tylko córkę. Więc, zgodnie z prawem, tron objął jeden z jego bratanków: Harald, syn Eryka.

- Co w tym złego?

- Sigrun, dziecko, władza jest taka, jak człowiek, który ją sprawuje. A my nie mamy szczęścia do królów. Hakon był dobry, chociaż chrześcijanin. Harald jest zły, choć niby naszej wiary. Zły władca, więc idą złe czasy. Zwłaszcza dla nas, Panów Północy.

- I waszych sztywnych karków?

Śmiech Eryka, śmiech ojca.

- Jak ty wszystko szybko pojmujesz!

- Więc co będzie z nami?

- To zależy, kiedy ktoś nowemu królowi przypomni mój udział w wypędzeniu jego ojca z kraju. Potrzebujemy sojuszy.

- Dlatego ślesz mnie za mąż?

- Dlatego też, ale i z racji wieku - jesteś już kobietą...

- A nie mogę być kobietą bez męża?

- Sigrun, nie przewracaj świata.

Ucałował mnie w czoło. Odesłał do matki.

*

Gdy nie umiem czegoś zrozumieć, chodzę na łąkę. Idę daleko, tak by nie widzieć zabudowań Roveste, by patrzeć tylko na trawy. Jest takie miejsce na wzgórzu, na zachód od grodu, gdzie ciągnie się łąka, daleko po horyzont okolony sinym ornamentem gór. Chciałabym mieć takie nici, by móc kiedyś wyhaftować ten widok na zielono barwionym płótnie. Nosiłabym go zawsze przy sobie i wyciągała, kiedy będzie trzeba. Góry są w tym miejscu zawsze daleko. Tak odległe, że przestają być groźne, a wręcz się wydaje, że to ich obecność, tworząc ramę świata, pozwala mu zostać nienaruszonym. A ponad nimi pasek nieba i niezmierzoność trawy u dołu. Współistnienie nieskończoności i kresu. Trawy falują, gdy wiatr, kwitną wiosną, złocą się jesienią. Czasami gobelin niczym naszyte drobne paciorki inkrustują jasne plamy owiec lub ciemne, pasącego się bydła. Więc stoję tak i patrzę. Wzburzenie ustępuje, a myśli przepływają mi przez głowę jak pchane wiatrem obłoki. I zawsze staje się cud ukojenia. Niepokój odchodzi. Już nie boję się, że Asolfr, jak krwawy Eryk w rodzinie króla Hakona, przypłynie z Islandii, by upomnieć się o nasze ziemie, a mnie wygnać. Już nie myślę o wrogach ojca. Już nie myślę o niczym. Wracam do niego ukołysana łąką, znajduję go u wrót stajni wsiadającego na konia w otoczeniu dwunastu ludzi z drużyny. Wcale nie jest zatroskany, a może tylko na mój widok oczy rozjaśniają mu się bardziej. Jaki jest piękny! - zauważam - wcale nie jest dziś stary! Ma na sobie ciemnoniebieską koszulę, jakby wybrał ją, patrząc na niebo. Uśmiecham się, bo to moja ulubiona, haftowałam ją długo czerwoną nicią w smoki. Zsiada z konia, obejmuje mnie i mówi:

- Wyjeżdżam na krótko do Namsen, a ty? Gdzieś byłaś, Złota Łodyżko?

- Na łąkach, poszłam pomyśleć.

- O czym rozmyślałaś?

- O mężu, którego mi szukasz.

Ojciec zmrużył oczy i przyjrzał mi się w skupieniu.

- I co wymyśliłaś?

- Że wezmę każdego, którego wskażesz, byleby... byleby był choć trochę podobny do ciebie.

Ręka ojca stężała na chwilę na moim ramieniu, a w oku przez ułamek zapaliło się światło. Przez usta przebiegł skurcz, który zaraz stał się uśmiechem i unosząc w górę wąsy odsłonił białe zęby.

- Postaram się, Sarenko, nie zawieść twoich nadziei. Dziękuję, Sigrun! - krzyknął, siedząc już w siodle, a chwilę wcześniej mocno mnie pocałował.

*

Następnego dnia przypłynął posłaniec z Islandii, zaufany Asolfra. Mieli kłopoty z wpłynięciem do fiordu, uszkodzili łódź, ale szybko zauważyła ich nasza straż nadbrzeżna. Pod nieobecność ojca zwykle w Roveste dowodzi Eryk, jego przyboczny, tym razem ojciec zabrał go ze sobą do Namsen, a ochronę grodu powierzył Bodvarowi. Bodvar, świetny łucznik i wytrawny sternik, bez trudu wprowadził łódź przybyszów do zatoki, a ich samych przytrzymał pod strażą, nim nie potwierdził z moją matką, że są oczekiwani. Potem pchnął gońców do Namsen, by powiadomić ojca, i ten następnego dnia wrócił. Tymczasem obie z matką przyjęłyśmy ich godnie, ale z ucztą powitalną kazałyśmy poczekać na przyjazd ojca. Bodvar posłał po szkutnika i dwóch ludzi, by zajęli się naprawą ich łodzi, a Eggnirowi polecił towarzyszyć gościom, póki Apalvaldr nie wróci. Najwyraźniej byli zaskoczeni naszą gościnnością, ale chyba i nie zadowoleni, że nie mogą rozejrzeć się po Roveste sami. A Eggnir nie odstępował ich na krok, wieczorem zaś tęgo dolewał im miodu. Przez całe to zamieszanie ani matka, ani ja nie mogłyśmy zamienić z ojcem spokojnego słowa po jego przybyciu z Namsen i nie wiedziałyśmy, co tam ustalił. Ojciec przywitał gości serdecznie, powiedział, że czekał na ich przybycie i wieści od Asolfra. Podarował im piękne rogi ze srebrnym okuciem i od razu napełnił je miodem, który wypili za powodzenie rozmów. Oni przywieźli ojcu w darze od Asolfra skrzynię z czerwonego drewna, rzeźbioną w wijące się pędy roślin. Gdy spełnili toasty i nasycili głód, ojciec poprosił nas, żebyśmy wyszły, został sam z Erykiem i islandzkimi gośćmi. Rankiem Bodvar doniósł, że ich łódź jest gotowa i Islandczycy, nie zwlekając, ruszyli w drogę. Ojciec pożegnał ich serdecznie i zabrał mnie z matką do halli, by powiedzieć nam, co trzeba.

- Mam dla ciebie męża, Sigrun. To Regin, syn Thorbjorna, władca Namsen.

- Więc u niego wczoraj byłeś?

- Tak. Ich ród ostatnio ucierpiał od króla Haralda, Regin zbiera siły, potrzebuje wsparcia. To dobra, stara, jarlowska rodzina, ale tych właśnie najbardziej nienawidzi w Trondelagu Harald, stąd i nasze kłopoty. Gdy ojciec Regina, stary Thorbjorn, żył, nie zawsze nam się układało, on był despotyczny, a patrzył krótkowzrocznie. Kiedyś, jeszcze dawnymi czasy miał zatarg z mym ojcem na thingu, potem nie pomógł moim braciom, gdy walczyli z Haraldem i uciekali na Islandię. Ale to dawne czasy. Regin myśli inaczej, jest mądrzejszy od starego. Zawarliśmy układ. Puszczamy w niepamięć: co było złego, tego nie ma. A ty jesteś naszą pieczęcią. Poślubisz Regina, zamieszkacie w Namsen, a ja podzielę moją ziemię na dwie części. Północną, z Vellfjordem i Roveste, przekażę Asolfrowi jako należną mu część spadku. A południową, z grodem Vira, w którym się urodziłem, dam tobie, a ty włączysz ją do ziem Regina po mojej śmierci. Granicą ziem będzie Wilcza Rzeka. W ten sposób dzielę ziemię przodków, ale i zostawiam swoje imię w każdej z nich. Północna, przez Asolfra będzie przedłużała życie naszego rodu, a w południowej ty z Reginem zasiejesz nowe nasienie. Połączysz nasz ród z jego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin