118 - Ewa wzywa 07...- Nikt nie żałował ofiary - Kazimierz Tkacz.docx

(4128 KB) Pobierz
Nikt nie żałował ofiary

Nikt nie żałował ofiary

 




                  Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07...

 

                     Kazimierz Tkacz

 

 

          NIKT NIE ŻAŁOWAŁ OFIARY

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

©Copyright by Państwowe Wydawnictwo „Iskry”, Warszawa 1981

Okładkę projektował

MARIAN STACHURSKI

Redaktor

WOJCIECH PIOTR. KWIATEK

Redaktor techniczny JÓZEF GRABOWSKI

Korektor

JOLANTA ROSOSIŃSKA

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Międzyzdroje — Dzień pierwszy

 

Kiedy zajrzałem do pokoju, od razu zrozumiałem, że pani Nowicka miała prawo wrzasnąć tak, jak wrzasnęła. Miała prawo płakać i wołać: Morderca! Morderca!

Bo pan Żaczek — siedzący na fotelu w saloniku — nie mógł być bardziej nieżywy, niż był, a na tamten świat został wyprawiony za pomocą uduszenia. Nigdy nie widziałem klasyczniej uduszonego człowieka. Prawdę mówiąc w ogóle nigdy nie widziałem człowieka uduszonego, powieszonego, ugodzonego w głowę twardym (zazwyczaj w pierwszej chwali nie zidentyfikowanym) przedmiotem, zastrzelonego, zasztyletowanego, otrutego. Słowem nigdy jeszcze nie widziałem denata.

Skłamałbym, gdybym twierdził, że marzyłem o zobacze niu go właśnie teraz, podczas wakacji. Opanowałem się jednak, bo ktoś musiał zachować spokój. Zebrałem się w sobie i postanowiłem ująć sprawę w swoje ręce. Kierownik naszego domu wczasowego wyjechał na cały dzień do Szczecina, a zastępowała go właśnie pani Nowicka, na której opanowanie nie należało raczej liczyć. Uspokajające ją panie pogarszały tylko jej stan, tym bardziej że pani Nowicka była naprawdę kobietą wrażliwą i delikatną. Dość ostro poprosiłem panie, żeby nie robiły zgiełku i z miną zawodowego detektywa zadałem im parę pytań. O dziwo, od razu się uspokoiły.

Kiedy nieco ucichły rozdzierające łkania pani Nowickiej, poczułem nieprzepartą chęć na szklaneczkę — pierwszą w dniu dzisiejszym — whisky, ta chęć cechuje bowiem znanych detektywów amerykańskich. Mógłbym także wypić jakiś cocktail, na przykład martini. Niestety niczego takiego nie miałem pod ręką. Nie miałem też szans, aby w okresie najbliższych dziesięciu lat. spijać codziennie whisky czy cocktaile. Mogłem ostatecznie zajść do „Rio” i napić się winiaku, ale przecież to nie to samo.

Po zadaniu paniom paru pytań, których celu sam nie rozumiałem, a z których niewiele wynikało, energicznym, acz niezbyt spiesznym krokiem wyszedłem do telefonu i zawiadomiłem milicję. Wróciwszy do salonu kazałem paniom wyjść, ostrzegłem, że nie wolno niczego ruszać (cholera! powinienem był to powiedzieć, zanim poszed- łem telefonować) i spokojnie (no, powiedzmy względnie spokojnie) czekałem na przybycie milicji. Liczyłem oczywiś- cie, że odegram ważną rolę: pierwszego pomocnika milicji. To mogła być moja życiowa szansa, mogłem udowodnić, że będę doskonałym milicjantem.

Parę słów wyjaśnienia. Jestem świeżo upieczonym prawnikiem i chcę pracować w milicji, choć mama twierdzi, że przejdzie mi to. Nie przypuszczam i dlatego chciałbym mieć na swoim koncie jakiś sukces, który by mi umożliwił wejście honorowe.

Przede wszystkim mogłem udzielić szczegółowych informacji o wszystkich osobach, przebywających w domu wypoczynkowym, bo w ciągu spędzonych tu dziesięciu dni bacznie je obserwowałem, a jestem dobrym psychologiem. Wprawdzie profesor Kocoń nazwał mnie „wścibskim - wniarzem”, nie trzeba jednak przywiązywać zbyt dużej wagi do jego słów.

Milicja zjawiła się dość szybko. Wyszedłem na spotkanie, lecz porucznik Kamiński (przedstawił się nieco później) popatrzył na mnie z góry, spytał o kierownika, zabrał panią Nowicką do biura, a my „zostaliśmy stać”, jak „dowcipnie” mawiał zmarły Zaczyk. Nieboszczykiem zajęła się ekipa techniczna i lekarz. Zdziwiła mnie obojętno- ść porucznika. Przecież zabójca mógł tymczasem, uciec. Może zresztą już uciekł. Widocznie milicja na prowincji nie ma zbyt dużego doświadczenia.

Była godzina jedenasta. Niezła pogoda, wszyscy panowie dawno już wyszli, zostały tylko panie. Kapitan nie zebrał nas w salonie, jak by się należało spodziewać. Wyszedł z biura i kazał nam wszystkim zostać po obiedzie. Chciałem mu dać ostatnią szansę lekkim tonem ostrzega- jąc, że po obłędzie może być za późno. Spojrzał na mnie chłodno i zapytał:

— Na co?

To zwyczajny biurokrata. On na pewno nie znajdzie winnego. Muszę się zatem zabrać sam do rzeczy Zachowam dla siebie to, co wiem. Opracuję plan działania, przemyślę, co powiem podczas przesłuchania i zbiorę dodatkowe informacje.

 

Międzyzdroje — Dzień pierwszy,— Przed obiadem

 

Dzień, w którym popełniono morderstwo, był dziesiątym dniem mojego pobytu w domu wypoczynkowym pracowni- ków nauki UW w Międzyzdrojach. Nie wiem, po co tu przyjechałem. Nie lubię morza, nie chodzę na plażę, a domy wypoczynkowe, uważam za wymysł szatana. Ponieważ jednak nie załatwiłem sobie niczego innego, była to jedyna możliwość wyjazdu z Warszawy.

Pobyt ten pozwolił mi stwierdzić, że bliźni są bardzo banalni, a typy ludzkie spotykane na letnisku są jakby powielane. Znajdzie się starzejący się medyk, rąbiący ludziom prawdę w oczy, a faktycznie nieudany naukowiec, który chyba nigdy nie zostanie profesorem zwyczajnym, czyli ja, profesor Marcin Kocoń.

Podstarzała pani bez pretensji, pogodzona ze swoją tuszą, pożerająca wszystko, co popadnie, ubrana w koszmarne kiece, ale dowcipna i podobno niegłupia. U nas jest to pani docent Maria Żurakowa. Jest pani pod czterdziestkę, z pretensjami do urody, elegancji, młodości, intelektu, Irena Ziółkowska.

Jest słodki dziubasek, miss wczasów, dzierlatka, szczebiotka, żona nieobecnego docenta, pani Neta Cabano wa. Pod pozorami słabej kobietki, mimozy, kryje się silna, zdrową dziewucha, świetnie radząca sobie w życiu.

Jest milczący odludek, znikająca na całe dni z suchym prowiantem asystent Joanna Pelc. Nigdy w życiu nie spotkałem takiej milczącej kobiety. Nie brak cynicznego, złośliwego docenta, pana Zenona Góreckiego. O dziwo, nie zabiega on o względy pani Nety, choć według schematu powinien.

I wreszcie spędza tu wakacje zamiast mamusi Zyguś Raduski, wścibski gówniarz, cudowne dziecię, ukochany jedynak matki wdowy.

Jest też... No właśnie. Nie jest, ale był. Po dziesięciu dniach spokojnego bytowania zastęp

czyni kierownika, pani Nowicka, pod nieobecność szefa, spokojnego i wesołego Edwarda Kaszyckiego, znalazła Adama Żaczka uduszonego czarnym, plastikowym sznurkiem. Jak by powiedział Górecki — oto jeden z dowodów, że nic trzeba przesadzać z używaniem plastików.

Tak więc resztę urlopu diabli wzięli. Zaczną się przesłuchania, domysły. Panie będą nabożnie cytować słowa nieboszczyka. A naprawdę nie widzę powodu, dla którego taki Żaczek miałby mi psuć resztkę urlopu. Nie wiem, po co tacy ludzie żyją. Domyślam się, dlaczego umierają. Szkoda tylko, że musiało się to stać tutaj.

 

Międzyzdroje — Dzień pierwszy — Po południu

 

Obiad przebiegał w ponurym nastroju, a jego dopełnieniem stal się nagły wybuch płaczu pani Nowickiej. Ona zachowuje się tak, jakby się nagle i niespodziewanie zakochała w zmarłym Żaczku. Na domiar złego zamiast odejść na stronę ze swą rozpaczą, lała łzy w pieczeń wieprzową, jak zawsze za bardzo wysuszoną. Neta nie jadła, licząc, że ją też ktoś zacznie pocieszać. Przede wszy- stkim ona się chyba boi. Wiem, że spotykała się z Żaczkiem na osobności. Jednego jestem pewna: nie w celach damsko -męskich.

Po obiedzie przyszli dwaj milicjanci. Górecki był jakby zdenerwowany i pchał się do przesłuchania, jakby tam stawiali co najmniej podwójny koniak. Sztywny porucznik zlekceważył go jednak i najpierw poprosił mnie.

Wyjaśniwszy kim jestem i co mnie łączyło z Żaczkiem, spytał, gdzie poznałam zmarłego:

   Poznałam go dawno, na uniwersytecie i pięć razy spędzaliśmy razem urlopy w tym właśnie domu — odpowiedziałam. — Pan Żaczek rokrocznie przyjeżdżał tu w lipcu, tale jak ja.

   Co pani może powiedzieć o zmarłym? — spytał.

   Niewiele. Znałam go od dawna, ale powierzcho- wnie. Wiem tylko, że nie cieszył się sympatią.

Porucznik zmarszczył czoło.

   A pani lubiła zmarłego?

   Nie wiem. Nie zastanawiałam się. Był mi obojętny. Nie miałam powodu ani do sympatii, ani do antypatii.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin