Diana Palmer
PODWÓJNE ŚLEDZTWO
Tytuł oryginału: True Blue
- Mogłaś zatrzeć ślady - mruknął detektyw sierżant Rick Marquez z San Antonio, piorunując wzrokiem jednego z najmłodszych członków swojej brygady.
- Naprawdę mi przykro - odparła Gwendolyn Cassaway. - Potknęłam się, zwykły wypadek.
Zmrużył ciemne oczy i zacisnął usta.
To dlatego, że nie nosisz okularów! Jesteś przecież krótkowidzem.
Sądził, że robi to z próżności. Miała miłą twarz i wspaniałą cerę, choć nie była oszałamiająco piękna. Największym jej atutem były grube platynowe włosy, które upinała w kok na czubku głowy. Nie rozpuszczała ich nigdy.
- Są niewygodne, a poza tym nie potrafię nigdy doczyścić szkieł - odparła skruszonym tonem.
Ciężko westchnął i przysiadł na krawędzi biurka, eksponując mimochodem colta w charakterystycznej skórzanej kaburze i policyjną odznakę. Był wysoki. Lekko oliwkowa skóra i długie czarne włosy związane w kucyk nadawały mu atrakcyjny wygląd. A mimo to nie związał się na dłużej z żadną dziewczyną. Wolały one raczej wypłakiwać się na jego ramieniu z powodu jakiejś innej, prawdziwej miłości. Jedna zerwała z nim, kiedy odkryła, że nosi broń nawet po służbie. Próbował wytłumaczyć, że to konieczne, lecz to nic nie dało.
Uwielbiał operę i balet, ale przedstawienia najczęściej oglądał sam.
Ogólnie rzecz biorąc, wszystko robił samotnie. Niedawno skończył trzydzieści jeden lat i coraz mniej mu się to podobało.
Obecność Gwen jeszcze pogarszała sytuację. Teraz na dodatek dziewczyna narobiła bałaganu na miejscu zbrodni. Groziło to przerwaniem delikatnego łańcuszka dowodów, mogących doprowadzić do wyjaśnienia skomplikowanej sprawy o morderstwo.
Studentka pierwszego roku, ładna blondynka, została brutalnie pobita i zamordowana. Nie mieli listy osób podejrzanych, tylko ślady, i to bardzo niewyraźne, a Gwen niemal wdepnęła w plamę krwi.
Nie miał dobrego nastroju. Poczuł w dodatku głód, a nie mógł wyjść na obiad, bo musiał zmyć jej głowę. Gdyby odpuścił, zastąpiłby go porucznik, a Cal Hollister nie należał do wyrozumiałych przełożonych.
- Możesz nawet stracić pracę - ostrzegł. - Jesteś tu nowa.
Skrzywiła się.
- Wiem. - Wzruszyła ramionami. - W ostateczności wrócę do Atlanty - dodała ponuro.
Patrzyły na niego jasnozielone, niemal przezroczyste oczy. Nigdy przedtem nie widział takiego koloru.
- Po prostu bardziej uważaj, Cassaway - upomniał ją.
- Tak jest. Postaram się.
Próbował omijać wzrokiem koszulkę, którą nosiła pod lekką dżinsową marynarką. Pomimo listopada słońce prażyło, marynarka jednak z pewnością przydawała się w chłodne poranki.
Z koszulki, zapewne ze sklepu ze śmiesznymi rzeczami, spoglądał na niego mały zielony kosmita. Widziałeś mój pojazd? - pytał. Rick powstrzymał uśmiech.
Ściągnęła poły marynarki.
- Przepraszam. Nie wiedziałam, że obowiązują nas jakieś ograniczenia co do koszulek...
- Tylko niepisane... Porucznik na pewno ci o nich opowie - rzucił.
Westchnęła.
- Spróbuję się dostosować. Wiesz, jestem z dość dziwnej rodziny.
Mama pracowała w FBI. Ojciec jest... no... w wojsku. A brat służył w wywiadzie wojskowym.
Zmarszczył brwi.
- Służył? To znaczy, że nie żyje?
Skinęła tylko głową. Słowa uwięzły jej w gardle. Ból był jeszcze zbyt świeży.
- Bardzo mi przykro - wykrztusił.
Przestąpiła z nogi na nogę.
- Larry zginął w tajnej operacji na Bliskim Wschodzie. Nie mam więcej rodzeństwa. Trudno mi o tym mówić.
- Jasne, rozumiem. - Wstał i zerknął na wojskowy zegarek na nadgarstku. - Czas na obiad.
Drgnęła.
- Och, mam inne plany...
Spiorunował ją wzrokiem.
- To nie jest zaproszenie. Nie podrywam koleżanek z pracy - rzucił szorstko.
Oblała się rumieńcem i przełknęła ślinę.
- Przepraszam. Miałam na myśli... To znaczy...
Machnął ręką.
- Nieważne, porozmawiamy później. Na razie tylko zrób coś z tymi okularami. Nie możesz badać miejsca zbrodni po omacku!
Skinęła głową.
- Tak jest. Oczywiście!
Otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. Zauważył przy tym, że sięga mu tylko do ramienia i że pachnie jak wiosenne róże z ogrodu matki w Jacobsville. Słaby, ulotny zapach. To akurat pochwalał. Niektóre kobiety jakby kąpały się w perfumach. Bolała go od tego głowa i nie mógł na niczym skupić myśli. A jego kolega dostał ostrego ataku astmy, rozmawiając z sekretarką, która chyba wylała na siebie cały flakon.
Gwendolyn przystanęła tak nagle, że na nią wpadł. Musiał chwycić ją za ramiona, by nie upadła.
- Och, przepraszam! - krzyknęła.
Poczuła miły dreszcz, gdy jego duże dłonie objęły jej ramiona zaskakująco delikatnie.
Natychmiast je cofnął.
- O co chodzi?
Z trudem zebrała myśli. Detektyw Marquez był bardzo seksowny.
Robił na niej wrażenie od chwili, kiedy przed kilkoma tygodniami ujrzała go po raz pierwszy.
- Wpadło mi do głowy, że zapytam Alice Fowler z laboratorium o ten aparat cyfrowy, który znaleźliśmy w mieszkaniu ofiary. Może już coś z niego wyciągnęła.
- Dobry pomysł, zapytaj.
- Wpadnę do niej, wracając z obiadu - zapewniła rozpromieniona.
Dopuścił ją do pracy przy tak ważnej sprawie i była mu za to bardzo wdzięczna. - Dziękuję.
Skinął głową, błądząc już myślami wokół wspaniałego strogonowa, który zamierzał zamówić w pobliskim barze. Czekał na to przez cały tydzień. Teraz, w piątek, mógł wreszcie zaszaleć.
Sobotę miał wolną. Zamierzał pomóc matce w robieniu przetworów.
Czekał na nich wielki kosz pomidorów z gospodarstwa ekologicznego.
Matka, Barbara, prowadziła w Jacobsville restaurację Barbara’s Café. Lubiła wykorzystywać w kuchni zioła i warzywa hodowane metodami naturalnymi.
W sobotę uzupełnią zgromadzony już wcześniej zapas z letnich pomidoró...
STOPROCENT1000