Wanda Balicka - Bose anioly z ulicy Henrietty -.pdf

(1350 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
852552882.004.png 852552882.005.png
WANDA BALICKA
bose
anioły
z ulicy
Henrietty
WYDAWNICTWO
MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ
852552882.006.png 852552882.007.png
Okładkę projektowała
MONIKA MORYSIÑSKA
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1960.
Wydanie I
Nakład 30 000 egz.
Objętość 14 ark.
wyd., 9,875 ark, druk.
Papier druk, mat. VII kl. 70 g. (z fabryki w Myszkowie),
format 70 X100/32.
Oddano do składu 7.1.60 r.
Podpis, do druku 18.III.60 r.
Druk ukończono w sierpniu 1960 r.
Zam, rur. 2022.
Wojskowe Zakłady Graficzne w Warszawie
C-84
Cena zł 20.‒
852552882.001.png
I
Nigdy przedtem nie byłam na ulicy Henrietty. I nigdy już tam nie
wrócę ‒ obiecałam to mojemu mężowi. Tak bardzo chcielibyśmy
zapomnieć o jej istnieniu! Ale są kobiety, które mają na imię Hen-
rietta, Cmentarz Południowy jest największy w naszym mieście, a
kino, koło którego codziennie przechodzimy, wyświetla od tygodni
film „Kamienny anioł”...
Pierwszy raz usłyszałam nazwę tej ulicy 17 sierpnia zeszłego ro-
ku. Byłam pewna, że Ryszard zadzwoni, i od chwili powrotu z biura
czekałam na telefon w takim napięciu, że bałam się zamieszać herba-
tę, by nie uderzyć łyżeczką o szkło i nie zagłuszyć sygnału. Ryszard
nie zawsze dzwonił w rocznicę tego dziwnego i rozkosznego dnia,
kiedy poznaliśmy się i od razu zrozumieliśmy ‒ z tych wszystkich
znaków, jakie niebo, wiatr i rzeka dają zakochanym nie tylko w
powieściach, ale i naprawdę ‒ że zaczęło się szczęście. Trwało ono
dwa szybkie lata, ale następne cztery też się nie dłużyły, bo nadzieja
i oczekiwanie, chociaż nie skracają czasu, wprowadzają ‒ na miejsce
dni, tygodni i miesięcy ‒ własny rytm mijania i czynią z czasu coś
tak niepodzielnego i ciągłego, że często zapominałam nie tylko o
dacie bieżącego dnia, ale nawet nie zauważałam pory roku. Od po-
przedniego telefonu Ryszarda minęły właśnie dwa lata, dokładnie:
5
852552882.002.png
dwa lata i jeden dzień, bo ostatnim razem zadzwonił 16 sierpnia, a
nie 17. Było już wtedy późno, dochodziła jedenasta; pośród ciszy
dzwonek telefonu wydał mi się tak pełen obietnicy, że zanim pod-
niosłam słuchawkę, wiedziałam, czyj głos usłyszę. Na próżno chcia-
łam potem przypomnieć sobie dokładnie słowa Ryszarda, pamięta-
łam tylko swoją radość i bicie serca, ale nie wiedziałam, czy powie-
dział: „Już niedługo skończę swoją pracę”, czy: „Już niedługo i zo-
baczymy się”. A to było ważne, później okazało się, że wszystko jest
ważne.
Słowami tymi żyłam przez dwa następne lata ‒ do 17 sierpnia ze-
szłego roku.
Był to dzień upalny, duszny i chmurny. Oczekiwana burza nie
nadchodziła, nie spadła ani jedna kropla deszczu, tylko wiatr unosił
ku górze kłęby kurzu, aż gdzieś koło południa ustał, a cisza, która po
nim nastąpiła, była już całkiem nie do zniesienia. Ryszard prawdo-
podobnie nie wiedział, że pracuję do piątej (dawniej, kiedy nie mieli-
śmy przerwy obiadowej, wychodziłam z biura o dwie godziny wcze-
śniej) i bałam się, czy nie zadzwonił zaraz po trzeciej. Wyobrażałam
sobie sygnał telefonu rozbrzmiewający w pustym mieszkaniu, wi-
działam zmarszczone brwi Ryszarda. On tak nie znosił najmniejsze-
go zawodu! Ale mogło być jeszcze gorzej, mógł pomyśleć, że pozna-
łam kogoś, z kim chodzę do baru na obiad. Gdyby coś takiego po-
myślał, oczywiście nie próbowałby już dzwonić drugi raz. O czwar-
tej byłam tak zrozpaczona, że poprosiłam mego szefa, samego Be-
niamina Polly, by pozwolił mi wyjść wcześniej i zabrać robotę do
domu. Około ósmej usłyszałam kroki Małgorzaty, położyłam się i
zgasiłam światło. Małgorzata zawołała z przedpokoju: „Śpisz czy
wyszłaś?”, poczekała chwilę, a potem poszła do siebie. Do jedenastej
6
852552882.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin