Ernest Hemingway - Mieć i nie mieć przeł Krystyna Tarnowska.pdf

(551 KB) Pobierz
Ernest HEMINGWAY
Mieć i nie mieć
Przełożyła Krystyna Tarnowska
Tytuł oryginału angielskiego To Have and Have Not
915019192.001.png
Część pierwsza
WIOSNA
ROZDZIAŁ I
Wiecie, jak to jest wczesnym rankiem w Hawanie, kiedy łaziki śpią jeszcze pod
murami domów, a wozy-chłodnie nie zaczęły rozwozić lodu do barów? No więc szliśmy z
portu przez plac do „Perły San Francisco”, żeby napić się kawy, i na placu tylko jeden łazik
nie spał, pił wodę z fontanny. Ale kiedyśmy weszli do kawiarni i usiedli, zobaczyłem, że
tamci trzej już czekają.
Jeden podszedł do nas.
– Więc jak? – spytał.
– Nie mogę – powiedziałem. – Chętnie bym to dla was zrobił. Ale mówiłem już
wczoraj wieczorem, że nie mogę.
– Zapłacimy każdą sumę.
– Nie o to chodzi. Nie mogę tego zrobić. Zwyczajnie nie mogę.
Tamci dwaj podeszli i stanęli przy nas, miny mieli zmartwione. Wyglądali na
porządnych facetów i naprawdę chętnie bym im się przysłużył.
– Po tysiąc dolarów od sztuki – powiedział ten, który mówił dobrze po angielsku.
– Aż mi nieprzyjemnie tego słuchać – odparłem. – Powiadam wam uczciwie, że nie
mogę.
– Później, jak się wszystko zmieni, sam pan na tym skorzysta.
– Wiem. Jestem całym sercem z wami. Ale nie mogę.
– Dlaczego?
– Zarabiam tym kutrem na życie. Jak go stracę, nie będę zarabiał.
– Zarobi pan na kupno drugiego.
– Ale nie w więzieniu.
Pewnie im się zdawało, że ustąpię, jak mnie będą namawiali, bo jeden ciągnął dalej:
– Zarobi pan trzy tysiące dolarów i później, jak się wszystko zmieni, sam pan na tym
skorzysta. To nie może już długo trwać.
– Posłuchajcie – zacząłem. – Nic mnie nie obchodzi, kto jest tutaj prezydentem. Ale
nie wwiozę do Stanów niczego, co umie mówić.
– Uważa pan, że my będziemy mówili? – spytał ten, który się dotąd nie odzywał. Był
cholernie zły.
– Powiedziałem: nie wwiozę niczego, co umie mówić.
– Myśli pan, że jesteśmy lenguas largas ?
– Nie.
– Wie pan, co to jest lenguas largas ?
– Wiem. Facet z długim językiem.
– A wie pan, co my z takim robimy?
– Nie bądź pan taki groźny. To wyście do mnie przyszli. Ja wam nic nie
proponowałem.
– Milcz, Puncho – wtrącił ten, który przedtem ze mną rozmawiał.
– On powiedział, że my będziemy mówili – rzucił się Puncho, wciąż cholernie zły.
– Zrozumcie – zacząłem im tłumaczyć. – Powiedziałem tylko, że nie wwiozę do
Stanów niczego, co umie mówić. Worki z butelkami wódki nie mówią. Ani szklane gąsiory.
Różne inne rzeczy też nie mówią. Ludzie mówią.
– A Chińczycy?
– Chińczycy mówią, tylko że ja ich nie rozumiem.
– Więc nie?
– Powiedziałem wam już wczoraj wieczorem. Nie mogę.
– Ale mówić pan nie będzie? – upierał się Puncho.
Nie zrozumiał tej jednej rzeczy i to go tak rozwścieczyło. Rozczarowanie też pewnie
zrobiło swoje. Nawet mu nie odpowiedziałem.
– Pan nie jest lenguas larga, co? – dopytywał się Puncho, ciągle cholernie zły.
– Chyba nie.
– A to co? Pogróżka?
– Nie bądź pan taki chojrak od samego rana. Na pewnoś już niejednemu poderżnął
gardło. Ale ja jeszcze nie zdążyłem nawet wypić kawy.
– Tak? Jest pan pewien, że podrzynałem ludziom gardła?
– Nie. I guzik mnie to obchodzi. Czy koniecznie musisz się pan ciskać, jak załatwiasz
interesy?
– Teraz jestem zły – wybuchnął. – Miałbym ochotę pana zabić.
– Rany boskie – powiedziałem. – Nie gadaj pan tyle.
– Chodź, Puncho – odezwał się ten pierwszy. Potem do mnie: – Bardzo żałuję.
Myślałem, że nas pan przewiezie.
– Ja też żałuję. Ale nie mogę.
Wszyscy trzej skierowali się do drzwi, a ja patrzałem za nimi. Przystojni chłopcy,
dobrze ubrani, bez kapeluszy. Wyglądali na takich, co mają dużo pieniędzy. W każdym razie
mówili tak, jakby mieli dużo pieniędzy, i po angielsku mówili jak bogaci Kubańczycy.
Dwaj wyglądali na braci, a trzeci, Puncho, był trochę wyższy, ale podobny do nich.
Wiecie – smukły, dobrze ubrany, włosy błyszczące. Podług mnie wcale nie był taki zły, jak
udawał. Był tylko cholernie zdenerwowany.
Po wyjściu na ulicę skręcili w prawo i wtedy zobaczyłem, że przez plac wali w ich
stronę zamknięty samochód. Zaraz poszła szyba wystawowa, kula trzepnęła w rząd butelek w
gablotce na ścianie po prawej. Usłyszałem terkot automatu i trach, trach, trach – butelki
rozpryskiwały się w różnych miejscach na ścianie.
Skoczyłem za bar, z lewej strony, i patrząc nad ladą widziałem wszystko. Samochód
stanął, obok przykucnęli dwaj faceci. Jeden trzymał w ręku pistolet maszynowy Thompsona,
drugi śrutówkę automatyczną z przyciętą lufą. Ten, który miał Thompsona, był Murzynem.
Drugi miał na sobie biały szoferski kombinezon.
Jeden z Kubańczyków leżał na trotuarze, twarzą w dół, o krok od tej roztrzaskanej
szyby wystawowej. Tamci dwaj schowali się za wóz-chłodnię z piwem tropikalnym, kilka
takich stało obok przed barem Cunarda. Jeden koń zaprzęgnięty do wozu padł i rzucał się w
uprzęży, drugi szarpał łbem jak wszyscy diabli.
Kubańczyk strzelił zza wozu, kula odbiła się od chodnika. Murzyn z Thompsonem
schylił się, prawie przytknął twarz do bruku i puścił serię dołem, na tył wozu; naturalnie jeden
z nich dostał, upadł na chodnik i leżał z głową nad samym krawężnikiem. Rzucał się tam jak
ryba, rękami zakrywał głowę; szofer strzelił do niego z automatu, a tymczasem Murzyn
ładował magazynek. Ale strzał szofera był za daleki. Widziałem na chodniku ślady po
grubym śrucie, jak rozsypane srebrne wiórki.
Ten drugi złapał rannego za nogi i przeciągnął go za wóz; widziałem, jak Murzyn
znowu przytyka twarz do bruku, żeby puścić nową serię. Potem zobaczyłem, że Puncho
wychodzi zza furgonu i idzie pod osłoną konia, tego, co jeszcze stał. Potem wysunął się cały
zza konia, twarz miał bladą jak brudne prześcieradło i kropnął w szofera z Lugra; trzymał
pistolet oburącz, żeby nie odbijał. Wciąż idąc strzelił dwa razy nad głową Murzyna i raz za
nisko.
Musiał trafić w oponę samochodu, bo widziałem na chodniku słup kurzu wypchnięty
uchodzącym powietrzem i z odległości dziesięciu stóp Murzyn strzelił mu w brzuch, chyba
ostatnią kulę, bo zaraz odrzucił pistolet; Puncho siadł ciężko i przewalił się do przodu. Chciał
się podnieść, cały czas nie wypuszczając broni, ale nie mógł podźwignąć głowy i wtedy
Murzyn schwycił strzelbę, która stała obok szofera, oparta o koło samochodu, i odłupał mu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin