Jerzy Płażewski - Historia filmu.pdf

(41628 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
JERZY
PLAŻEWSKI
HISTORIA
FILMU
WYDANIE IV UZUPEŁNIONE
WROCŁAW • WARSZAWA • KRAKÓW
ZAKŁAD NARODOWY
IMIENIA OSSOLIŃSKICH
WYDAWNICTWO
1995
846036457.001.png
I
OKRES PRYMITYWÓW
I KINA JARMARCZNEGO
(1895—1908)
na niej ręcznie obrazki. Edison i jego operator Dickson
już w początkach 1894 r. realizowali filmiki fabularne,
ale zamykali je wewnątrz skrzynki, do której zaglądać
mógł tylko jeden człowiek naraz. Nawet słowo „kinema­
tograf" wymyślone zostało przez jakiegoś zapomnia­
nego Leona Bouly. Idea filmu wisiała w powietrzu.
Gdyby nie istnieli Lumiere'owie, palma pierwszeństwa
w parę tylko miesięcy później przypaść mogła w udziale
Amerykaninowi Armatowi, Polakowi Prószyńskiemu,
Anglikowi Friese-Greene'owi, Niemcom: Składanow-
sky'emu lub AnschLitzowi, Rosjaninowi Timczence.
Wszyscy oni budowali aparaty podobne do Lumie-
re'owskich, czasem nawet dowcipniejsze technicznie,
zabrakło im jednak pieniędzy, protektorów lub po pro­
stu szczęścia.
Aparat braci Lumiere pierwszy osiągnął takie rezul­
taty techniczne, że można je było zademonstrować pub­
licznie. Mało — na płatnych seansach dla publiczności.
Bowiem już przed 28 grudnia wynalazcy ośmiokrotnie
wyświetlali swoje filmy publicznie, na zjazdach i konfe­
rencjach naukowych. Ale dopiero datę płatnego seansu
kinowego uznano za rozstrzygającą. Kinematografia
została wynaleziona, gdy film dosięgnął widza.
Tematyka filmów Lumiere'ów przypomina wyczyny
człowieka, który nauczył się właśnie fotografować:
śniadanie dziecka, gra w karty ze znajomymi, kąpiel w
morzu, łowienie ryb. Z rzadka coś mniej prywatnego:
przechodnie na Place des Cordeliers w Lyonie, barki
wypływające z portu.
Historyczną premierę pierwszego programu braci
Lumiere zaszczyciło swą obecnością 35 osób, z których
każda zapłaciła po 1 franku. Interes budził początkowo
wątpliwości. Właściciel sali nie przyjął 20-procento-
wego uczestnictwa w zyskach, wolał zawrzeć umowę
na rok, każąc sobie płacić po 30 fr. dziennie. Jakże
musiał przeklinać tę decyzję, kiedy po trzech tygod­
niach wpływy dzienne wzrosły z 35 do 2500 fr. i trzeba
było wynająć straż porządkową, by regulowała dostęp
do małej salki o 120 miejscach.
Prasa, w epoce ustawicznych wynalazków nieskora
do entuzjazmu, długo zachowywała milczenie. Na spe-
Otwiera się ciężka metalowa brama i wysypuje się z
niej tłum robotnic. Idą szybkim, nerwowym krokiem, w
długich spódnicach, bufiastych bluzkach i wielkich
kapeluszach. Ktoś bokiem wyprowadza staroświecki
rower. Robotnice zbliżają się, rosną w oczach, widzimy
na ich twarzach wyraz ulgi po ciężkim dniu pracy.
Przechodzą. Robi się pusto.
Oto cały film Ludwika i Augusta Lumière'ów zatytu-
łowany Wyjście robotnic z fabryki Lumière w Lyonie.
Jeszcze dziś można w którymś z archiwów filmowych
obejrzeć ten dwuminutowy film, uważany przez histo­
ryków za pierwszy film w dziejach kinematografii. On to
bowiem otwierał 28 grudnia 1895 r. półgodzinny seans
„Kinematografu Lumière" w Salonie Indyjskim, w pod-
ziemiach paryskiej Grand Café przy Bulwarze Kapu-
cynów.
Prehistoryczne rysunki człowieka jaskiniowego,
piramidy, posągi greckich bogów są dowodem, że
sztuka towarzyszyła człowiekowi od chwili, kiedy stał
się homo sapiens. Jeden tylko film posiada metrykę z
dokładną datą urodzenia. Ito mu początkowo ogromnie
przeszkadzało — pozbawieni wyobraźni oponenci nie
umieli znieść myśli, że epoka cywilizacji przemysłowej,
rewolucjonizująca życie człowieka w każdej niemal
dziedzinie, może wyłonić sztukę nową, inaczej wyraża­
jącą dążenia i tęsknoty człowieka.
Dzieje wynalazku Lumière'ów, gdy przyjrzeć się im z
bliska, ujawnią, że Lumière'owie niczego prawie nie
wynaleźli. Już starożytni wiedzieli, że siatkówka oka
przechowuje obraz dłużej, niżtrwaon w rzeczywistości.
Camera obscura była opisywana przez Leonarda da
Vinci. Na pokazach latarni magicznych bywał młody
Napoleon Bonaparte. Już w 1822 r. Niépce dokonywał
zdjęć fotograficznych, a w dwadzieścia lat później
Voigtlànder zbudował obiektyw czterosoczewkowy.
Im bliżej 1895 r., tym tłoczniej od prekursorów kine­
matografii. Widać, jak wszystkie ich wysiłki zmierzają
do stworzenia techniki, która by realistycznie kopio­
wała naturę w ruchu. Eastman wprowadził celuloidową
taśmę, Marey „strzelbą fotograficzną" rozbił ruch na
fazy, Reynaud perforowałtaśmę i wyświetlał malowane
8
cjalnym, proszonym pokazie, który odbył się w dzień po
otwarciu „kinematografu", byli wprawdzie obecni liczni
dziennikarze, aktorzy, dyrektorzy teatrów, fotografowie
— ale noty w prasie ukazały się tylko dwie. Dziennik „Le
Radical" pisał 30 grudnia pod tytułem „Kinematograf.
Cudo fotograficzne": „Zaprezentowano wczoraj nowy
wynalazek, jeden z najciekawszych w naszej epoce, tak
przecież płodnej. Chodzi o reprodukcję przez wyświet­
lanie scen z życia, sfotografowanych seriami zdjęć
migawkowych. Dowolna scena z dowolną liczbą osób
zaskoczonych przy swoich czynnościach zostanie wam
potem pokazana w naturalnej wielkości, w kolorach, z
perspektywą, dalekim niebem, ulicami, z całym złudze­
niem prawdziwego życia".
Ten jedyny w paryskiej prasie entuzjasta zobaczył w
kinematografie nie tylko ruch i perspektywę, ale także...
kolor, w czym się oczywiście grubo pomylił. Ale nawet
on nie przewidywał, że w skomplikowanej aparaturze
kryje się estetyka nowej sztuki. Cinématographe wyda-
wałsię czymś pośrednim między zabawną ciekawostką
techniczną a pomysłową zabawką dla dzieci.
Nie dziwmy się małej przenikliwości współczes­
nych. Przecież nie czym innym, jak właśnie zabawką-
ciekawostką byli wszyscy starsi kuzynowie kinemato­
grafu z lat 1870—90, wszystkie te zootropy i praksino-
skopy z ożywionym rysunkiem klowna, ciągle fika­
jącego tego samego koziołka. Reynaud ze swoją
historyjką opowiadaną siedmiuset rysunkami było krok
od filmu. Nie postawił go, gdyż nie chciał zastąpić
rysunków fotografiami. Powodował się... miłością do
sztuki. Fotografia była według niego przeciwieństwem
sztuki. A przecież w zootropie był jedynie nieudolnie
narysowany konik z dziecinnej książeczki, gdy kinema­
tograf pokazywał wycinek autentycznego życia, doku­
ment cenny do dziś (a nawet z upływem lat coraz
cenniejszy).
Nie doceniali doniosłości swego wynalazku także
sami Lumiere'owie. Nawet nie pofatygowali się na
otwarcie kinematografu w Salonie Indyjskim. Był tam
tylko ich ojciec, do którego po proszonym pokazie pod­
szedł pewien młody człowiek, prosząc o sprzedanie mu
aparatu filmowego. Ofiarowywał znaczną podówczas
sumę 10000 franków. Lumiere odparł:
„Na szczęście ten wynalazek nie jest na sprzedaż.
Gdyby był, zrujnowałby pana. Jako naukowa cieka­
wostka może jeszcze przez pewien czas intrygować, ale
przyszłości handlowej nie ma żadnej". Młody człowiek
nazywał się Georges Melies, był dyrektorem teatru
sztuk magicznych i niebawem o nim jeszcze usłyszymy.
BRACIA LUMIÈRE
NAWET ZWYKŁE ZDARZENIE...
nego przerażenia, a czasem nawet ucieczkę mniej odpor­
nych widzów.
Te śmieszące nas dziś reakcje szybko ustały. Ważniej­
sza okazała się wymyślona przez Lumiere'ów formułka
filmu dokumentalnego. Zgodnie z tą formułą — nawet zda­
rzenie zwykłe, wiernie zarejestrowane na taśmie, zdolne
jest widza zaciekawić. Oglądamy albo samych siebie,
nasze czasy, sytuacje, w jakich często bywamy, albo rze­
czy odległe, które widzimy z całą dokładnością „jakbyśmy
tam byli". Taka formuła proponowała widzowi już znacznie
więcej niż krótkotrwałe zadowolenie, że „coś się rusza".
Przyjazd pociągu jest równocześnie jednym z najmniej
reżyserowanych filmików: tłum na peronie mniej się pod­
dawał dyrektywom operatora od familijnego grona boha­
terów Śniadania dziecka czy Gry w karty. Dlatego na ekra­
nie widzimy nie tylko zbliżającą się lokomotywę, ale i
pasażerów: raz są widoczni z daleka, w całej postaci, to
znowu zbliżają się do obiektywu, widziani do kolan, a
pewien skromnie ubrany młodzian podchodzi tak blisko,
że jego popiersie zajmuje cały niemal ekran. Nikt natural­
nie nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że oto przypadek pcha
do rąk filmowców potężny i swoisty środek wyrazu,
Tymczasem jednak Lumière'owie, zajęci swymi fabry­
kami fotograficznymi i nieco zaskoczeni sukcesem kine­
matografu, musieli jakoś odpowiedzieć na zgłaszane ze­
wsząd zapotrzebowanie. Coraz to nowe miasta żądały
aparatów i filmów. Wynalazcy musieli więc angażować
współpracowników. Jedni, jak Félix Mesguich, zaczęli się
specjalizować w wyświetlaniu filmów i organizowaniu
nowych sal, inni — jak jeden z pierwszych operatorów
świata, Promio — polowaniu na nowe tematy do filmów.
Jak w rozwijającym się embrionie, zaczęły się tu ujawniać
zróżnicowania cech, wyodrębniły się grupy zawodów fil­
mowych: realizatora i dystrybutora.
Wśród filmików braci Lumière są jednak co najmniej
dwa, które wytyczyć miały kinematografowi nowe drogi.
Przyjazd pociągu pokazywał, jak na prowansalską stacyjkę
La Ciotat wjeżdżał pociąg osobowy. Ledwie widoczna
początkowo lokomotywa zbliżała się do nieruchomo usta­
wionej kamery, wywołując na sali kinowej piski niekłama­
9
aktorów według z góry napisanego scenariusza i operują­
cym akcją dramatyczną.
Oba te filmy doczekały się w pierwszym okresie dzie­
siątków plagiatów. Tymczasem Lumière'owie rozsyłali po
całym świecie swoich operatorów, którzy otwierali kina,
demonstrowali wynalazek koronowanym głowom oraz
nakręcali swoje filmy zdarzeniowe (przedsmak kroniki
aktualności) i podróżnicze. Był wśród nich także nasz
rodak, Bolesław Matuszewski, który filmował m.in. koro­
nację Mikołaja II, jubileusz londyński królowej Wiktorii, a
zwłaszcza (w kwietniu 1898 r.) pewne przypadki medyczne
dla paryskich lekarzy Balleta i Brissauda, co stanowiło
początek kinematografii naukowej*. Inny operator, Pro-
mio, filmował z balkonu pogrzeb królowej Wiktorii, kiedy
indziej znów zdumiał króla szwedzkiego Oskara, gdy sfil­
mowawszy go rano na otwarciu jakiejś wystawy, wyświetlił
przed nim wieczorem gotową kopię. W Niemczech, którejś
niedzieli, kiedy wszystkie zakłady fotografów były zam­
knięte, założył film do kasety... w trumnie. Odkrył jednak
także nową literę alfabetu w języku filmowym. Płynąc gon­
dolą przez wenecki Canale Grande doszedł do wniosku, że
zamiast nieruchomą kamerą filmować ruchome obiekty,
można ruchomą kamerą filmować mijane pałace. To były
narodziny jazd kamery.
Triumfalny marsz cinématographe'u przez świat trwał
nadal. Filmów produkowano coraz więcej, ale powtarzały
się one do znudzenia, służyły bowiem głównie zdobywaniu
nowego widza. Elegancka publiczność Salonu Indyjskiego
przestała oklaskiwać sam fakt, że ,,coś się w ogóle rusza",
stwierdziła, że zaznała już wszystkich uciech dostarcza­
nych przez cinématographe i odwróciła się do niego ple­
cami. Tam, gdzie kino przestawało być nowością, przeno­
siło się do bud jarmarcznych lub na wędrowne wózki,
szukając widza mniej wybrednego. Tragiczny pożar Bazar
de la Charité w kwietniu 1897 r., kiedy skutkiem nieostro­
żności operatora przenośnego kina (nie z powodu zapale­
nia się taśmy, jak przypuszczano pierwotnie) spaliło się
125 osób ze śmietanki towarzyskiej Paryża — dodatkowo
uczynił kina obiektami niepożądanymi.
zmienny dystans", tutaj uzyskany dzięki ruchowi fil­
mowanego obiektu.
Drugim znamiennym filmem jest Polewaczpolany, któ­
rego nieskomplikowany scenariusz wzięty został prawdo­
podobnie z historyjki w obrazkach rysownika Vogla w
albumie księgarni Quentin. Ogrodnik podlewa grządki
gumowym wężem, gdy jakiś urwis nadeptuje węża nogą.
Zdziwiony ogrodnik zagląda w otwór i nagle strumień
oblewa mu twarz. Otóż przed nami pierwszy filmowy gag
— takim terminem określać będzie kinematografia nie­
zwykłe sytuacje o zaskakującym rozwiązaniu, najczęściej
komicznym (choć nie wyłącznie). Polewacz polany otwie­
ra drogę nie tylko komedii, gatunkowi tak licznie reprezen­
towanemu w pierwszych dziesięcioleciach kina, ale rów­
nież wszystkim filmom fabularnym, tj. zagranym przez
MELIES
ZOSTAWIŁ FILM WIDOWISKIEM
* Z czasem zdjęcia filmowe poklasyfikowano według tego, jak daleko
znajdowała się kamera od głównego obiektu zdjęcia. Tą swoiście filmową
miarą odległości jest tzw. plan. Kiedy w rozległym widoku ogólnym drobna
postać ludzka podporządkowana jest otoczeniu, mówimy o planie ogól­
nym. Planem pełnym jest plan pokazujący postacie ludzkie od stóp do
głów, amerykańskim zaś — ulubiony plan dla scen akcji i rozmów, gdy
człowiek pokazywany jest od głowy do kolan. W półzbl iżen i u (popiersiu)
człowiek coraz bardziej eliminuje tło,a w zbliżeniu (zwanym patetycznie
— wielkim planem) ogromna twarz ludzka zajmuje większą część
powierzchni ekranu.
Poważniejsi technicy i przemysłowcy szybko ostygli w
zapałach wobec perforowanej taśmy, artyści nie powzięli
* Matuszewski jest również autorem dwóch broszur (obu wydanych już w
1898 w Paryżu) zawierających elementy pierwszej teorii nowej sztuki. W
jednej z nich postuluje utworzenie dużej filmoteki, przydatnej do różnych
działań społecznych, co czyni zeń pioniera archiwistyki filmowej.
10
846036457.002.png
dankom z fabułą. Zaczął intrygować akcją dramatyczną.
Wielki Méliès! Nie miał żadnych wzorów (poza może Pole-
waczem polanym) i z niczego stworzył spektakl filmowy,
nie zniżając się do dwóch najprostszych rozwiązań: mał­
powania teatru i dorabiania żywych obrazów do głośnych
książek, na czym cynicznie i głupio żerować będą tysiące
rywali.
Czy nakręcił 500 filmów, czy 4000 — jak chcą niektórzy
jego biografowie — wszystkie one dadzą się sprowadzić do
jednego z trzech gatunków. Głównym z nich jest feeria.
Jeśli w umyśle przeciętnego widza słowo „kino" kojarzy
się do dziś z dziwem, trickiem, złudzeniem, to wiele w tym
zasługi Mélièsa. Kiedy zaczynał dopiero swą działalność i,
jak operatorzy Lumière'ow, filmował ruch pojazdów na
Place de l'Opéra, aparat zaciął mu się na chwilę, skutkiem
czego na ekranie omnibus zamień ił się nagle w... karawan,
który przez czas zatrzymania kamery zajął miejsce omni­
busu. Dyrektor teatru dziwów nie mógł przeoczyć tego
faktu. Już w pierwszej swej feerii Zniknięcie damy wyzy­
skał ten trick: kobieta znikała z pola widzenia w momencie
zatrzymania aparatu, zostawało po niej puste miejsce. Ten
i inne tricki Méliès wyzyskiwał do filmów, w których co
chwila ktoś tajemniczo znika, znów się pojawia i przemie­
nia w jakieś straszydło
Śniadanie dziecka
(Kopciuszek,
400 diabelskich
poiewacz polany
jeszcze podejrzeń, że film może być sztuką, kinematograf
dostał się więc do rąk przekupniów i straganiarzy. Popeł­
niano plagiaty z plagiatów. Utrzymywano, że publiczność
nie zrozumie filmu trwającego ponad trzy minuty. W USA
od pięciocentowej monety nazwano kina jarmarczne
„Nickel Odeonami" — była to prawdziwa opera za trzy
grosze, schlebiająca niewybrednym tłumom. Korniej Czu-
kowski, znany później literat radziecki, pisał wówczas
pesymistycznie: „Czemu widzowie obok ciebie nie są
tatuowani? Czemu nie mają kółek przewleczonych przez
nos? Film jest sztuką duchowych Kafrów i Hotentotów,
jarmarczną sztuką mętów przedmiejskich".
I wtedy przyszedł Melies. Sztukmistrz, aktor, majster-
klepka, dyrektor teatru sztuk magicznych — wyratował
film z pierwszego kryzysu. Nie wyprowadził go ze stadium
jarmarcznego, ale spowodował, że przedmiejskiej publi­
czności nie zanudzano, że za jej niklowe monety film prze­
żył do chwili, kiedy mógł wznieść loty. Melies zastał film
ciekawostką jedynie i dokumentem, zostawił — wido­
wiskiem.
Jego dziełem była pierwsza na świecie wytwórnia Star
Film, założona w momencie, kiedy Lumiere'owie zerwali
ostatecznie z produkcją filmów, i pierwsze na świecie ate­
lier do zdjęć (w Montreuil pod Paryżem). Nigdy nie dowie­
rzał rzeczywistości i kiedy nawet starał się stworzyć jej
pozory, zawsze fabrykował swoje filmy w czterech ścia­
nach atelier.
Co wniósł Melies do kinematografii? Wymyślił reżyse­
rię. Pierwszy skierował obiektyw nie ku scenkom rodzin­
nym czy ulicznym, ale ku specjalnie odegranym opowia­
11
846036457.003.png 846036457.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin