Wladyslaw Uminski - Zwyciezcy oceanu.pdf
(
1307 KB
)
Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
WŁADYSŁAW UMI
Ń
SKI
ZWYCI
Ę
ZCY OCEANU
GEBETHNER I WOLFF
WARSZAWA – KRAKÓW – LUBLIN – ŁÓD
Ź
– PARY
Ż
– POZNA
Ń
– WILNO – ZAKOPANE 1925
ROZDZIAŁ I
W POGONI ZA W
ĘŻ
EM MORSKIM
Dziewi
ą
tego dnia po opuszczeniu portu Jokohamy, „Japonja”, jeden z najwi
ę
kszych i
najpi
ę
kniejszych parowców, nale
żą
cych do „Pacific Mail Steam Ship Company”, znajdował
si
ę
pod 38° 23' szeroko
ś
ci północnej i 131° 14' długo
ś
ci, licz
ą
c na zachód od Greenwich.
Jest to najszybszy i najlepszy statek kompanji; zbudowany niedawno i urz
ą
dzony z
wszelkim komfortem, daje pasa
ż
erom swoim, odbywaj
ą
cym drog
ę
z Jokohamy do San-Fran-
cisco lub odwrotnie, wszelkie bezpiecze
ń
stwo i wygody.
Dnia 3-go maja 1912 r., o godzinie 5-tej po południu, przy pi
ę
knym stanie pogody,
„Japonja”, popychana sw
ą
machin
ą
o sile 30.000 koni parowych, p
ę
dziła ku wybrze
ż
om
Ameryki z szybko
ś
ci
ą
22 w
ę
złów. Ocean Spokojny usprawiedliwiał swoj
ą
nazw
ę
; powierz-
chni jego od kilku dni nie zm
ą
cił najl
ż
ejszy powiew wiatru; liczni i ró
ż
norodni podró
ż
ni,
korzystaj
ą
c z pogody, wylegli na pokład z ciasnych i dusznych kabin, chc
ą
c odetchn
ąć
orze-
ź
wiaj
ą
cem powietrzem morskiem.
Fizjognomje obu pomostów, tylnego i przedniego, ró
ż
niły si
ę
charakterystycznie mi
ę
-
dzy sob
ą
.
Przedni zalegała gromadka pasa
ż
erów 3-ej klasy. Obok długich warkoczy i uko
ś
nych
brwi Chi
ń
czyków, widniały czarne głowy murzynów i opalone twarze Europejczyków. Całe
to ró
ż
norodne towarzystwo, opu
ś
ciwszy od kilku minut wygodne miejsca, zajmowane na
zwojach lin lub schodkach, prowadz
ą
cych na
ś
rodkowy pokład, skupiło si
ę
na samym prze-
dzie parowca.
Wszystkie oczy skierowane s
ą
w jeden punkt powierzchni oceanu; na twarzach maluje
si
ę
silne zaciekawienie.
Kilku marynarzy
ż
ywo gestykuluje, pokazuj
ą
c sobie co
ś
palcem.
Tylny pomost, na którym przebywaj
ą
zwykle osoby, odbywaj
ą
ce drog
ę
w elegancko
urz
ą
dzonych kabinach „Japonja”, przedstawia podobny widok.
Strojne ladies i gentlemeni, zaopatrzeni w lornetki teatralne, obserwuj
ą
rzecz jak
ąś
,
unosz
ą
c
ą
si
ę
na wodzie.
Przedmiot, budz
ą
cy powszechne zaciekawienie, na pierwszy rzut oka nie wydaje si
ę
by
ć
godnym uwagi. Przedstawia si
ę
jak pie
ń
drzewa lub gał
ąź
nieco zakrzywiona, na par
ę
metrów nad powierzchni
ę
oceanu wystaj
ą
ca.
Nie byłoby w tem wszystkiem nic nadzwyczajnego, gdyby nie to,
ż
e ów przedmiot
posuwał si
ę
niezwykle szparko naprzód; szybko
ść
jego bowiem równała si
ę
tej, z jak
ą
płyn
ą
ł
parowiec, a nawet przewy
ż
szała j
ą
cokolwiek.
Wszyscy wiedzieli,
ż
e „Japonja” pruje okolice oceanu wolne zupełnie od pr
ą
dów, bie-
gn
ą
cych w kierunku wschodnim. Có
ż
wi
ę
c popychało z tak
ą
szybko
ś
ci
ą
ów pie
ń
drzewa?
Niebawem przekonano si
ę
, i
ż
pie
ń
ten mo
ż
e porusza
ć
si
ę
dowolnie, zmniejsza
ć
lub
zwi
ę
ksza
ć
pr
ę
dko
ść
, zanurza
ć
si
ę
pod wod
ę
i wypływa
ć
znów na jej powierzchni
ę
. Słowem,
zachowywał si
ę
jak
ż
ywa istota.
Nagle znikn
ą
ł zupełnie pod wod
ą
. S
ą
dzono powszechnie, i
ż
nie uka
ż
e si
ę
wi
ę
cej. Po
upływie jednak dwóch minut znów pojawił si
ę
na powierzchni oceanu.
Niektórzy z pasa
ż
erów, nie mog
ą
c wytłumaczy
ć
sobie tego wszystkiego, zwrócili si
ę
z
pro
ś
b
ą
o wyja
ś
nienia do starszego porucznika „Japonji”, który wła
ś
nie znajdował si
ę
na po-
kładzie.
Porucznik Ebb przedstawia doskonały typ marynarza ameryka
ń
skiego. Mały, chudy,
lecz muskularny, z niebieskiemi oczyma, spogl
ą
daj
ą
cemi
ś
miało z pod krzaczastych rudych
brwi; na ogorzałej i pozbawionej zarostu twarzy maluje si
ę
przedsi
ę
biorczo
ść
i pewno
ść
siebie; rysy nadzwyczaj wyraziste. Marynarska czapeczka, nasuni
ę
ta na oczy, pokrywa włosy
nieokre
ś
lonego koloru.
Ebb posiada wiele przymiotów, cenionych wysoko u ludzi jego zawodu. Zna si
ę
dosko-
nale na
ż
egludze, co mu zjednało poszanowanie u załogi; sumienno
ś
ci jego przypisa
ć
nale
ż
y
nieograniczone zaufanie, jakiem go darzy kapitan; z łatwo
ś
ci
ą
radzi sobie we wszystkich oko-
liczno
ś
ciach, dzi
ę
ki silnie rozwini
ę
temu zmysłowi praktycznemu, a niema lepszego kolegi,
oficera punktualniejszego, ambitniejszego i bardziej stanowczego nad niego.
Porucznik Ebb, podobnie jak wielu oficerów marynarki, zajmuje si
ę
historj
ą
naturaln
ą
;
jego prace, ogłaszane w najpoczytniejszych pismach specjalnych ameryka
ń
skich, zjednały mu
uznanie i zwróciły uwag
ę
szerszego koła uczonych.
Dla tej to przyczyny proszono szanownego porucznika o jego zdanie, dotycz
ą
ce natury
tajemniczego przedmiotu. Pomimo jednak mnóstwa pyta
ń
tak powa
ż
nych gentlemenów, jak i
uroczych ladies, otaczaj
ą
cych go ze wszech stron, porucznik Ebb milczy uparcie.
Wreszcie, z uprzejmym u
ś
miechem, porucznik drobnym, ale
ż
wawym krokiem udał si
ę
do kajuty oficerskiej.
W dziesi
ęć
minut potem wst
ę
pował znów na wschodki, prowadz
ą
ce na pomost, lecz nie
sam: towarzyszył mu kapitan Hopkins. Dowódca „Japonji” z trudno
ś
ci
ą
pod
ąż
ał za swym po-
rucznikiem; poka
ź
na tusza nie pozwalała mu porusza
ć
si
ę
tak lekko, jakby tego pragn
ą
ł; du
ż
y
fiołkowo-czerwony nos na szerokiej, o dobrodusznym wyrazie twarzy, zdradza poci
ą
g swego
wła
ś
ciciela do alkoholu. Pomimo jednak tej słabo
ś
ci, kapitan Hopkins jest najzacniejszym ze
wszystkich marynarzy.
Pierwszy Ebb stan
ą
ł na pokładzie; niósł wielk
ą
lunet
ę
, któr
ą
zabrał z kajuty; teraz zro-
zumiano milczenie porucznika: pragn
ą
ł da
ć
obja
ś
nienie jak najdokładniejsze i w tym celu po-
stanowił u
ż
y
ć
szkieł.
Przyło
ż
ywszy do oka lunet
ę
, Ebb przez kilka minut obserwował ów tajemniczy prze-
dmiot. W ko
ń
cu jednak, opu
ś
ciwszy instrument, wzruszył ramionami z min
ą
człowieka, który
nic nie wie.
Pasa
ż
erowie „Japonji”, straciwszy nadziej
ę
otrzymania
żą
danych obja
ś
nie
ń
od poru-
cznika, pocz
ę
li sami czyni
ć
rozmaite przypuszczenia. Niektórzy dowodzili, i
ż
pr
ą
d podwodny
unosił jaki
ś
zatopiony statek i
ż
e ów pie
ń
był szczytem jednego z masztów; inni s
ą
dzili, i
ż
maj
ą
przed sob
ą
ryb
ę
nieznanego gatunku...
Oba te domysły nie nosiły na sobie
ż
adnej cechy prawdopodobie
ń
stwa. Okr
ę
t, gdyby
zaton
ą
ł, to zupełnie — i zamiast płyn
ąć
pod wod
ą
, poszedłby na dno, w tem miejscu nad-
zwyczaj gł
ę
bokie; zreszt
ą
mapy morskie nie wskazywały w tych okolicach oceanu
ż
adnego
pr
ą
du gł
ę
binowego, a cho
ć
by nawet istniał jaki, to szybko
ść
unoszonego przeze
ń
przedmiotu
musiałaby wynosi
ć
najwy
ż
ej 4 w
ę
zły, gdy ta przenosiła 20 mil morskich na godzin
ę
.
Co do drugiego przypuszczenia, to i ono miało licznych przeciwników. Jak
ż
e
ż
ryba
mogła pozostawa
ć
na powierzchni oceanu tak długo? Przedmiot ów nie przypominał kszta-
łtem
ż
adnego znanego potwora morskiego.
— Nie zdziwiłbym si
ę
, gdyby to był jaki statek podwodny — rzekł kapitan, zbadawszy
zagadkowy przedmiot z min
ą
znawcy.
I szanowny dowódca „Japonji”, zupełnie pewny swego, czynił gło
ś
ne uwagi nad kon-
strukcj
ą
domniemanego statku.
— Tak, tak — mówił — cz
ęś
ci
ą
wystaj
ą
c
ą
nad powierzchni
ę
morza jest niezawodnie
peryskop lub rura, zaopatruj
ą
ca w powietrze załog
ę
statku, a...
Kapitan Hopkins nie mógł doko
ń
czy
ć
opisania statku podmorskiego, gdy
ż
jaka
ś
pot
ę
-
ż
na r
ę
ka schwyciła za lunet
ę
, któr
ą
trzymał.
— Przepraszam, kapitanie — rzekł kto
ś
grubym głosem; mo
ż
e ja zobacz
ę
wi
ę
cej, ni
ż
pan.
Mówi
ą
cy przed chwil
ą
dopiero zjawił si
ę
na pokładzie; dowódca statku u
ś
miechn
ą
ł si
ę
przyja
ź
nie.
— Ach, to ty, in
ż
ynierze — rzekł — prosz
ę
, prosz
ę
— dodał, wr
ę
czaj
ą
c mu lunet
ę
—
spojrzyj pan i przekonaj si
ę
, czy nie mam racji.
In
ż
ynier Elski, przetarłszy szkła poł
ą
swego munduru, oparł lunet
ę
na ramieniu stoj
ą
ce-
go obok majtka i skierował j
ą
na morze.
Zaj
ę
ty badaniem tajemniczego pnia, in
ż
ynier nie dostrzegł, i
ż
jego własna osoba jest
przedmiotem obserwacji dla dam, znajduj
ą
cych si
ę
na pokładzie.
Bo te
ż
, o ile porucznik przedstawia si
ę
niepozornie, o tyle in
ż
ynier zwraca uwag
ę
swym
kolosalnym wzrostem, eleganckiem uło
ż
eniem i m
ę
skiemi, regularnemi rysami twarzy, ozdo-
bionej bujnym, ciemnym zarostem.
Swoboda, z jak
ą
si
ę
porusza, przekonywa,
ż
e nie zbywa mu na pewno
ś
ci siebie; zaci-
ś
ni
ę
te lekko wargi zdradzaj
ą
upór, a wydatna wkl
ę
sło
ść
na górnej wardze znamionuje chara-
kter niepospolity; czarne oczy, ocienione czysto zarysowanemi brwiami, patrz
ą
przenikliwie i
wyzywaj
ą
co, nie zatrzymuj
ą
c si
ę
dłu
ż
ej na
ż
adnym przedmiocie, co dowodzi
ż
ywego usposo-
bienia. In
ż
ynier unosi si
ę
łatwo, co, przy wrodzonej nierozwadze, było przyczyn
ą
wielu zaj
ść
;
wszak
ż
e nie pami
ę
ta długo wyrz
ą
dzonych sobie krzywd i m
ś
ci
ć
si
ę
za nie nie umie; posiada
nadto złote serce i odwag
ę
, dochodz
ą
c
ą
do zuchwalstwa.
Elski od niedawna dopiero znajduje si
ę
na pokładzie „Japonji”. Nim si
ę
tu dostał, prze-
chodził najrozmaitsze koleje.
Zostawszy in
ż
ynierem marynarki, powrócił do kraju, nie znalazł tu jednak sposobno
ś
ci
słu
ż
enia ojczy
ź
nie. Zmuszony szuka
ć
pracy, pu
ś
cił si
ę
w
ś
wiat.
Z pocz
ą
tku, w braku czego
ś
lepszego, został nauczycielem j
ę
zyków w Pary
ż
u, ale,
poniewa
ż
niespokojny charakter nie pozwolił mu długo usiedzie
ć
na jednem miejscu, zmienił
rychło zaj
ę
cie: był zkolei to agentem w Londynie, to reporterem i korespondentem w New
Yorku, to dziennikarzem, w ostatnich czasach kupcem, a
ż
wreszcie tem, czem go widzimy
obecnie.
W miar
ę
tego, jak in
ż
ynier patrzył, na ogorzałej jego twarzy malowało si
ę
coraz silniej-
sze zadziwienie.
Nagle wyprostował si
ę
, przetarł oczy dłoni
ą
, jak- gdyby chc
ą
c upewni
ć
si
ę
, czy mu ich
co nie zasłania, poczem znów schylił si
ę
do ramienia majtka.
— Tak jest, ale
ż
nie myl
ę
si
ę
— mruczał, spogl
ą
daj
ą
c znów przez lunet
ę
.
Wszyscy w milczeniu patrzyli na niego, oczekuj
ą
c, co powie.
Wreszcie po kilku minutach Elski odj
ą
ł lunet
ę
od oczu i zwrócił si
ę
do stoj
ą
cego obok
porucznika.
— No i có
ż
? — zagadn
ą
ł ten
ż
e.
— Panowie — rzekł in
ż
ynier — przyjrzawszy si
ę
przedmiotowi, który mam przed
oczyma, przyszedłem do wniosku, i
ż
jest to stworzenie, o którego istnieniu w
ą
tpi
ą
niemal
wszyscy, a które jednak istnieje rzeczywi
ś
cie. Stworzenie to nazywa si
ę
: w
ą
ż
m o r s k i.
Ostatnie dwa wyrazy in
ż
ynier wymówił z naciskiem.
Łatwo sobie wyobrazi
ć
, jakie wra
ż
enie wywarły te słowa na obecnych. W kilka sekund
na całym pokładzie powtarzano je, to z pewnego rodzaju przestrachem, to z podziwieniem, to
wreszcie z u
ś
miechem niedowierzania; wszyscy jednak z podwójn
ą
ciekawo
ś
ci
ą
pocz
ę
li
ś
le-
dzi
ć
wzrokiem płyn
ą
cy równolegle z „Japonj
ą
” przedmiot, odległy teraz od niej nie wi
ę
cej,
jak o 1500 metrów.
— Wi
ę
c pan s
ą
dzisz,
ż
e to nie peryskop od monitora podmorskiego? — zagadn
ą
ł kapi-
tan, którego słowa in
ż
yniera bardziej gniewały, ni
ż
zaciekawiały.
— Stanowczo nie; czy nie widzisz pan, jak zwija si
ę
i rozwija? Ot, w tej chwili
naprzykład, wyra
ź
nie dostrzegłem
ś
rodkow
ą
cz
ęść
jego wydłu
ż
onego ciała i umieszczone na
grzbiecie garby. Patrz pan, spłoszył wła
ś
nie rekina, któryby przecie
ż
nie umykał tak przed
statkiem.
— Wi
ę
c pan nieodwołalnie twierdzisz, i
ż
jest to słynny w
ąż
morski? — zagadn
ą
ł nagle
z ironicznym u
ś
miechem Ebb.
— Tak s
ą
dz
ę
, panie — odparł
ż
ywo Elski, któremu widocznie nie podobał si
ę
ton poru-
cznika. — We
ź
pan jeszcze raz lunet
ę
, a przypatrzywszy si
ę
uwa
ż
nie, przyjdziesz do przeko-
nania,
ż
e to, co kapitan bierze za peryskop podmorskiego statku, a niektórzy pasa
ż
erowie za
maszt okr
ę
tu zatopionego, jest szyj
ą
jakiego
ś
zwierz
ę
cia; je
ż
eli pan nie wierzysz swoim
oczom, to daj lunet
ę
pokolei wszystkim obecnym, a jestem pewny,
ż
e przyznaj
ą
mi słuszno
ść
.
Porucznik wzruszył ramionami.
— Przedmiot, który pan wzi
ą
łe
ś
za bajecznego potwora, znajduje si
ę
zbyt daleko, aby
mo
ż
na powiedzie
ć
co
ś
stanowczego o jego naturze — rzekł. — Gdyby nawet kilka osób,
obdarzonych bujn
ą
wyobra
ź
ni
ą
, zgodziło si
ę
z panem, jeszcze nie uwierzyłbym w istnienie
w
ęż
a morskiego. Wiesz pan o rezultatach wypraw
Travaillera
i
Talismana
i pó
ź
niejszej
Challengera
, przedsi
ę
wzi
ę
tych kosztem rz
ą
dów angielskiego i francuskiego, a tak
ż
e o bada-
niach ksi
ę
cia Monaco. Dzi
ę
ki tym wyprawom dowiedzieli
ś
my si
ę
,
ż
e gł
ę
bie oceanu, które
dot
ą
d uwa
ż
ali
ś
my za pozbawione wszelkich
ż
yj
ą
cych istot, maj
ą
licznych mieszka
ń
ców.
Twory jednak, przebywaj
ą
ce w tych warstwach, gdzie ci
ś
nienie dochodzi setek atmosfer i
gdzie panuj
ą
zupełne ciemno
ś
ci, przystosowały swoje organizmy do warunków fizycznych,
jakie tam napotkały. Przekonano si
ę
tak
ż
e,
ż
e nie mog
ą
one bezkarnie przenosi
ć
si
ę
w wa-
rstwy oceanu, gdzie warunki owe nie istniej
ą
; ryby bowiem, wydobyte z wielkich gł
ę
bin na
powierzchni
ę
, zdychały natychmiast. Ich p
ę
cherz pławny rozszerzał si
ę
niepomiernie sku-
tkiem zmniejszenia si
ę
ci
ś
nienia, uszkadzaj
ą
c wn
ę
trzno
ś
ci, a tkanki ciała traciły spójno
ść
. W
ż
aden sposób wi
ę
c nie mo
ż
emy przypu
ś
ci
ć
, i
ż
pa
ń
ski w
ąż
morski zamieszkuje gł
ę
bie oceanu;
skoro widzimy go na powierzchni, musi wi
ę
c trzyma
ć
si
ę
warstw, niezbyt od niej oddalonych.
Nie pojmuj
ę
zatem, dlaczego tak mało osób dot
ą
d ogl
ą
dało potwora, lub dlaczego nie znale-
ziono cho
ć
by jego szcz
ą
tków.
In
ż
ynier wysłuchał cierpliwie tego dowodzenia, wypowiedzianego tonem profesora;
zna
ć
jednak było,
ż
e tłumił gniew.
— Podług mnie, wyprawy
Challengera, Travaillera, Talismana
i inne dowiodły przede-
wszystkiem jednej rzeczy — rzekł
ż
ywo — a mianowicie,
ż
e na naszej planecie znajduj
ą
si
ę
twory, o których istnieniu nie
ś
niło si
ę
doniedawna naszym uczonym. Nie przypuszczano
nawet,
ż
e gł
ę
bie oceanu mog
ą
by
ć
zamieszkane przez jakiekolwiek organizmy, a ju
ż
rybacy
od niepami
ę
tnych czasów znali i podawali sobie z r
ą
k do r
ą
k rozmaite okazy fauny gł
ę
bino-
wej; uczeni nie wierzyli, jak i nie wierz
ą
do dzi
ś
dnia w w
ęż
a morskiego, cho
ć
znaj
ą
szcz
ą
tki
wygasłych gatunków tych gadów. Pomimo wi
ę
c tego, co
ś
pan powiedział, pozostanie faktem
niezaprzeczonym,
ż
e dn. 3 maja 1912 r. z pokładu „Japonji” mnóstwo osób widziało potwora.
Doprawdy, w
ąż
ten jest bardzo niegrzeczny,
ż
e nie pozwala si
ę
złowi
ć
dla przyjemno
ś
ci
naszych uczonych, a co najwa
ż
niejsza,
ż
e ukazuje si
ę
tak rzadko. Przed nami niejeden okr
ę
t
spotkał go przecie
ż
.
Ostatnie zdanie in
ż
ynier wymówił tonem ironicznym, patrz
ą
c w oczy porucznikowi.
Ebb nie odpowiedział, uchwycił tylko szybko lunet
ę
i przez kilkana
ś
cie sekund
ś
ledził
ruchy potwora, który ci
ą
gle płyn
ą
ł równolegle do parowca.
— No, i có
ż
to jest, podług pana? — zagadn
ą
ł in
ż
ynier, który z widocznem rozdra-
ż
nieniem przypatrywał si
ę
porucznikowi.
— Prawdopodobnie mamy przed sob
ą
ryb
ę
wst
ąż
kow
ą
(Ribbon Fish Gymnetrus),
opisan
ą
przez p. J. M. Jonesa w „Proceedings of Zoological Society” — odparł chłodno Ebb
— a chocia
ż
nie mog
ę
da
ć
panu kategorycznej odpowiedzi na zrobione mi pytanie, nie mog
ę
tak
ż
e uwierzy
ć
w bajecznego potwora.
To doreszty zniecierpliwiło in
ż
yniera.
Plik z chomika:
kuba2809
Inne pliki z tego folderu:
Umiński Władysław - POD POLSKĄ FLAGĄ SAMOCHODEM NAOKOŁO ŚWIATA. PODRÓŻ SKAUTA JERZEGO JELIŃSKIEGO.pdf
(1439 KB)
Samolotem dookola swiata 1956.pdf
(2196 KB)
Uminski Wladyslaw - Jeniec Indyjski.rar
(5312 KB)
Uminski Wladyslaw - Synowie puszczy.rar
(56346 KB)
Władysław Umiński - Na drugą planetę ( W nieznane swiaty).pdf
(729 KB)
Inne foldery tego chomika:
Majewski Erazm
Makarczyk Janusz
Mazanowski Mikolaj
Wernic Wieslaw
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin