Nowy9(1).txt

(17 KB) Pobierz
Rewolwerowiec obserwował go przez krótkš chwilę, rozmylajšc o swoim własnym chłopięctwie, które normalnie wydawało mu się chłopięctwem kogo innego - kogo, kto przeniknšł przez jakš osmotycznš soczewkę i stał się kim kompletnie innym. Teraz jednak zdawało się wyrane i bliskie, w stajni było bardzo goršco. Ostrożnie wypił trochę więcej wody. Potem wstał i ruszył w głšb budynku, żeby zajrzeć do jednego z boksów dla koni, w rogu leżała mała sterta białego siana i porzšdnie złożony koc, ale nie było zapachu konia, w stajni nie było żadnych zapachów. Słońce wyssało wszystkie i nie pozostawiło w zamian niczego. Powietrze było idealnie neutralne.
Na tyłach stajni znajdowała się mała ciemna klitka ze stojšcym porodku urzšdzeniem z nierdzewnej stali. Nie tknęła go korozja ani rozkład. Wyglšdało jak wielka maselnica, z lewej strony wystawała z niego chromowana rura, kończšca się nad otworem odpływowym w podłodze. Rewolwerowiec widział podobne do tej pompy w innych dotkniętych posuchš miejscach, nigdy jednak nie natknšł się na takš dużš. Nie zastanawiał się nawet, jak głęboko musieli wiercić, zanim trafili na wodę, ukrytš i wiecznie czarnš pod powierzchniš pustyni.
Dlaczego nie zabrali ze sobš pompy, kiedy porzucali zajazd?
Może to sprawka demonów.
Wzdrygnšł się nagle i na skórze pojawiła mu się, a potem zniknęła gęsia skórka. Podszedł do kontrolki i nacisnšł przycisk. Maszyna zaczęła mruczeć. Po mniej więcej pół minucie z rury trysnšł strumień zimnej czystej wody i polał się do otworu odpływowego, z pompy wyciekło może trzy galony, a potem urzšdzenie wyłšczyło się samo z cichym kliknięciem, w tym miejscu i czasie ta pompa wydawała się tak samo niezwykła jak prawdziwa miłoć, a mimo to była konkretna niczym Dzień Sšdu - stanowiła ciche przypomnienie czasów, gdy wiat nie poszedł jeszcze naprzód. Napędzana była zapewne uranowym prętem, ponieważ w promieniu tysišca mil nie było tutaj elektrycznoci i nawet suche akumulatory dawno by się wyczerpały. Rewolwerowcowi wcale się to nie podobało.
Wrócił i usiadł przy chłopcu, który podłożył jednš rękę pod policzek. Wyglšdał sympatycznie. Rewolwerowiec wypił trochę więcej wody i skrzyżował nogi, siadajšc po turecku. Chłopiec, podobnie jak osadnik na skraju pustyni, który trzymał ptaka (Zoltan, przypomniał sobie nagle rewolwerowiec, ptak nazywał się Zoltan), stracił poczucie czasu, ale to, że człowiek w czerni znajdował się coraz bliżej, wydawało się nie ulegać kwestii. Nie po raz pierwszy rewolwerowiec zastanawiał się, czy człowiek w czerni celowo nie pozwala mu się dogonić. Może chciał, żeby rewolwerowiec sam wpadł mu w ręce. Próbował sobie bezskutecznie wyobrazić, jak mogłaby wyglšdać ich konfrontacja.
Było mu bardzo goršco, lecz nie miał już mdłoci. Ponownie przypomniał sobie słowa rymowanki, tym razem jednak zamiast o matce pomylał o Córcie - Córcie z twarzš haftowanš bliznami po uderzeniach kamieni, pocisków i tępych narzędzi. Wojennymi bliznami. Zastanawiał się, czy Cort kiedykolwiek kochał tak samo mocno, jak walczył. Wštpił w to. Pomylał o Aileen i o Martenie, tym niezupełnym czarodzieju.
Rewolwerowiec nie był człowiekiem, który rozpamiętywałby przeszłoć; tylko mglista wizja przyszłoci oraz zaangażowanie emocjonalne sprawiły, iż nie stał się osobnikiem bez wyobrani, tępakiem. Dlatego obecny bieg jego myli raczej go zdziwił. Każde imię przywoływało kolejne - Cuthberta, Paula, starego Jonasa; i Susan, uroczš dziewczynę w oknie.
Miłoci, o beztroska miłoci Patrzcie, co sprawiła beztroska miłoć.
Rewolwerowiec rozemiał się ubawiony. Jestem ostatnim z tego zielonego wiata ciepłych odcieni. Mimo całej swojej nostalgii nie roztkliwiał się nad sobš. wiat poszedł nieubłaganie naprzód, lecz jego nogi były cišgle silne, a człowiek w czerni znajdował się bliżej. Rewolwerowiec zasnšł.
Kiedy się obudził, było prawie ciemno. Chłopiec zniknšł.
Rewolwerowiec wstał, słyszšc, jak trzeszczš mu stawy, i podszedł do drzwi stajni, w ciemnoci, na werandzie zajazdu tańczył mały płomyk. Ruszył w jego stronę, rzucajšc długi czarny cień, sunšcy w ochrowym wietle zachodu.
Jake siedział przy lampie naftowej.
- Nafta była w beczce - powiedział - ale bałem się zapalić jš w domu. Wszystko jest takie suche...
- Dobrze zrobiłe.
Rewolwerowiec usiadł, nie mylšc o stuletnim pyle, który uniósł się wokół jego poladków. Płomień lampy ocieniał delikatnymi półtonami twarz chłopca. Wyjšł woreczek z tytoniem i skręcił sobie papierosa.
- Musimy porozmawiać - oznajmił. Jake pokiwał głowš.
- Wiesz chyba, że cigam człowieka, którego widziałe.
- Masz zamiar go zabić?
- Nie wiem. Muszę się od niego czego dowiedzieć. Być może będę musiał nakłonić go, żeby zabrał mnie w pewne miejsce.
- Dokšd?
- Znaleć Wieżę. - Rewolwerowiec przytrzymał papieros nad kloszem lampy i zacišgnšł się; dym uleciał wraz ze zrywajšcš się nocnš bryzš. Jake przyglšdał mu się. Na jego twarzy nie widać było strachu ani ciekawoci; na pewno nie widać było entuzjazmu. - w zwišzku z tym wyruszam jutro w dalszš drogę - podjšł po chwili rewolwerowiec. - Będziesz musiał pójć ze mnš. Ile zostało tego mięsa?
- Tylko trochę.
- Kukurydzy?
- Mało.
Rewolwerowiec pokiwał głowš.
- Jest tu jaka piwnica?
- Tak. - Jake wlepił w niego wzrok. renice jego oczu urosły do wielkich, kruchych rozmiarów. - Pocišga się za kółko w podłodze, ale ja tam nie zejdę. Boję się, że pęknie drabina i nie zdołam wspišć się z powrotem, i brzydko tam pachnie. To jedyne miejsce, w którym czuć jaki zapach.
- Wstaniemy wczenie i zobaczymy, czy nie ma tam czego, co warto by zabrać, a potem spadamy stšd.
- Dobrze - zgodził się chłopiec. - Cieszę się, że nie zabiłem cię, kiedy spałe - dodał po chwili. - Mam widły i namylałem się, czy przypadkiem tego nie zrobić. Ale nie zrobiłem tego i teraz nie będę się bał, idšc spać.
- Czego miałby się bać?
Chłopiec posłał mu posępne spojrzenie.
- Duchów. Albo tego, że on tu wróci.
- Człowiek w czerni? - zapytał rewolwerowiec.
- Tak. To zły człowiek?
- To zależy, po której jeste stronie - odparł obojętnym tonem rewolwerowiec, po czym wstał i rzucił papierosa na ziemię. - Idę spać.
Chłopiec spojrzał na niego niemiało.
- Czy mogę spać razem z tobš w stajni? - zapytał.
- Oczywicie.
Rewolwerowiec zatrzymał się na schodku i spojrzał w górę. Chłopiec stanšł obok niego. Na niebie widać było Gwiazdę Polarnš i Marsa. Rewolwerowiec miał wrażenie, że jeli zamknie teraz oczy, usłyszy kumkanie pierwszych wiosennych żab (i być może ospały stukot piłek, przy którego akompaniamencie odziane tylko w koszule damy ze Wschodniego Skrzydła grały w zapadajšcym zmierzchu w Krokieta), że poczuje zielony, prawie letni zapach dworskich łšk po pierwszym koszeniu, że dostrzeże Aileen, wychodzšcš zza żywopłotu.
Takie dumanie o przyszłoci nie było w jego stylu.
Odwrócił się i podniósł lampę.
- Chodmy spać - powiedział i ruszyli razem do stajni.
Nazajutrz rano przeszukał piwnicę.
Jake miał rację; pachniała nieładnie. Dobiegał z niej wilgotny bagnisty odór, od którego zrobiło mu się niedobrze i zakręciło lekko w głowie po aseptycznej bez wonnej pustyni i stajni. Odór kapusty, rzepy i kompletnie przegniłych ziemniaków z długimi lepymi oczkami. Drabina wydawała się jednak całkiem solidna i zszedł po niej na dół.
Pod nogami miał klepisko, głowš dotykał niemal belek sufitu. Tu na dole żyły pajški - niepokojšco duże, z cętkowanymi szarymi odwłokami. Wiele z nich uległo mutacji; niektóre miały oczy na szypułkach, inne nawet po szesnacie nóg.
Rewolwerowiec rozejrzał się, czekajšc, aż oczy przywyknš do mroku.
- Wszystko w porzšdku? - zawołał nerwowo Jake.
- Tak. - Rewolwerowiec spojrzał w róg piwnicy. - Sš tutaj puszki. Poczekaj.
Podszedł ostrożnie do starej skrzynki z odsuniętym bokiem i zajrzał do rodka, w puszkach były warzywa - zielona i żółta fasolka, a w trzech wołowina.
Nabrał ich, ile zdołał, po czym wspišł się do połowy drabiny i podał Jake'owi, który uklškł, żeby je odebrać. Rewolwerowiec wrócił po więcej.
Dopiero za trzecim razem usłyszał stęknięcie w fundamentach.
Odwrócił się i ogarnęło go przerażenie rodem ze złego snu, uczucie bezsilnoci i awersji, niczym podczas seksu w wodzie - jedno tonšce w drugim.
Fundamenty zbudowano z wielkich bloków piaskowca, które, kiedy zajazd był nowy, prawdopodobnie do siebie równo przylegały, lecz teraz powykrzywiały się pod najdzikszymi kštami. ciana pokryta była dziwnymi meandrycznymi hieroglifami, z miejsca, gdzie przecinały się dwie głębokie szczeliny, sypał się cieniutki strumyczek piasku, tak jakby co po drugiej stronie próbowało się z bolesnš, nieudolnš gorliwociš odkopać.
Stęknięcie rozległo się ponownie, tym razem głoniejsze, i po chwili całš piwnicę wypełnił hałas, nieludzki jęk przeszywajšcego bólu i złowrogiego wysiłku.
- Wyjd! - wrzasnšł Jake. - O Jezu, niech pan stamtšd wyjdzie.
- Uciekaj - polecił mu spokojnie rewolwerowiec.
- Wyjd! - zawołał ponownie Jake. Rewolwerowiec nie odpowiedział. Prawš rękš dotknšł kabury.
W cianie była teraz dziura, dziura wielkoci monety. Przez kurtynę własnego lęku słyszał tupot stóp uciekajšcego Jake'a, a potem piasek przestał się sypać. Stękanie umilkło, ale słychać było równy, wysilony oddech.
- Kim jeste? - zapytał rewolwerowiec. Bez odpowiedzi.
- Kim jeste, Demonie? - zapytał w Wysokiej Mowie Roland i w jego głosie zabrzmiała dawna, grzmišca moc rozkazu. - Mów, jeli potrafisz mówić. Mam mało czasu; moje ręce tracš cierpliwoć.
- Nie spiesz się - odezwał się przecišgły bełkotliwy głos z wnętrza ciany.
Rewolwerowiec poczuł, jak koszmarne przerażenie gęstnieje i staje się niemal namacalne. To był głos Alice, kobiety, u której zatrzymał się w miecie Tuli. Ale ona przecież nie żyła; widział, jak pada z dziurš od kuli między oczyma. Miał wrażenie, że przed jego oczyma płynš zjawy.
- Mijaj powoli Tych, Którzy Powołujš, rewolwerowcze. Kiedy węd...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin