refren z drutu kolczastego(fragment).doc

(32 KB) Pobierz

Fragment z książki pt. Refren kolczastego drutu – Trylogia Prawdziwa. 

 


 

NAUCZYCIEL TAŃCA


 

 

AUGUST KOWALCZYK



Każdy wymarsz Karnej Kompanii [Strafkompanie] do pracy był dla mnie czymś, co generalnie zdawało się zmieniać moją sytuację. Sytuację więźnia mającego dwa wyroki śmierci – dożywocie w SK i wyrok dintojry kapów. Pierwszy wydawał się odległy – stanie się w bliżej nieokreślonej przyszłości. Kiedyś.

Dintojra czyhała o każdej porze i w każdym zakamarku braku. Nocą mogli mnie utopić w latrynie, powiesić na belce. W ciągu dnia strzaskać kręgosłup jednym uderzeniem styliska od kilofa – byli od tego specjaliści.

W pracy, przy kopaniu rowu melioracyjnego-odpływowego, tak zwanego "Königsgraben", byłem pod opieką kapy Brachta, mojego "wspólnika" i kapy Studniarza. Ten znów niezwykle delikatny ale i w konsekwentny sposób usiłował mnie zdobyć taktem, refleksyjnością rozmowy, życzliwością pełną zrozumienia mojej, zagrożonej śmiercią egzystencji. Bardzo mi współczuł z powodu czekającej mnie chłosty. Dwa razy po dwadzieścia pięć.

Wyjście w czerwcowy poranek, w słońce przysłonięte delikatną gazą mgieł, w odbite w stawie niebo, w nieodrutowany spokój pleneru, w ciszę utkaną poranną krzątaniną ptaków, było wybawieniem, było chwilą radości. Nawet otępiałe kroki 400 więźniów Karnej Kompanii, schodzących w niespokojnie rozkopaną ziemię, nie były w stanie "zaszurać" tej radości.

Dopiero agresywne, niemieckie wrzaski i komendy, szczęk pobieranych łopat i kilofów, przypominał, że rozpoczyna się dzień, w przyrodzie pulsujący świadomością dojrzewania, a dla nas dzień potu, krwi i śmierci.

Karna Kompania wprzęgała się w swój zwykły, codzienny rytm. Ręce chwytały łopatę i zaciśnięte kurczowo na toczonym drzewcu, bez przerwy wyrzucały mokrą ziemię i żwir.

Słońce zaczęło już przypiekać. Obnażały się więc wychudłe grzbiety i dalej schylały się w bolesnym wysiłku mięśni. "Königsgraben" stawał się z każdą godziną dłuższy. Za trzy, cztery tygodnie połączy Birkenau z Wisłą. Pochłonie jeszcze kilkadziesiąt ludzkich istnień, spłynie krwią, ale melioracja podmokłego gruntu stanie się faktem. I to w tempie jakie potrafi osiągnąć jedynie Hauptschriführer Moll, SS-mański szef Karnej Kompanii.

Stał teraz na wysokim nasypie wyrzuconej ziemi i okiem zadowolonego gospodarza, obejmował cały teren.

Największy ruch panował na obu końcach odcinka pracy. Z jednej strony cięto darń i dwudziestu Cyganów dźwigało na drewnianych nosiłkach, tuż nad brzeg kanału, duże, ciężkie kwadraty trawy. Pracą w tym miejscu kierował Burghart, kapo Wili z czarnym winklem. Jego drapieżny profil, niska, krępa sylwetka, niespokojnie biegające oczy, w których czaiło się okrucieństwo, bardzo przylegały do mojego wyobrażenia o bandycie-sadyście.

Wychudzeni Cyganie, narodowość traktowana w obozie na równi z Żydami, ze szczególnym okrucieństwem, po dwóch przy nosiłkach, biegali nieustannie, uginając się pod ciężarem celowo przeładowywanych trag. Po kilku kwadransach takiej pracy ponad siły, tempo słabło z minuty na minutę. Wtedy głos Willego górował nad ogólnym gwarem ryjących w ziemi ludzi. Biegał i wrzeszczał jak oszalały. Okładał styliskiem od kilofa słaniających się Cyganów, którzy próbowali go ominąć, w swym rozpaczliwym biegu, na krawędzi ludzkich sił i możliwości. Jeden z nich upadł. Przygniotły go kwadraty mokrej darni. Razy Burgharta podźwignęły go jeszcze.

Przepraszam, panie kapo. To jest zbyt ciężkie. I gorąco, za gorąco panie kapo – oczy Cygana błagały o litość. Burghart roześmiał się.

Gorąco? Rozbierać się!

Wstrzymał na chwilę pracę. Dwudziestu Cyganów pośpiesznie ściągało bluzy.

Koszule zostawić – rozkazywał kapo. – Spodnie zdjąć!

Dwadzieścia ludzkich, żywych szkieletów, bezwstydnie obnażonych, w przykrótkich koszulach, stało przed zadowolonym Niemcem.

A teraz do roboty...!

Chwycili nosiłki. Zatupotały bose stopy. Wychudłe nogi śmiesznie i urągająco sterczały spod przepoconych, brudnych koszul. Obnażona płeć Cyganów wzbudzała ogólną wesołość wśród kapów. Burghart pilnował ładowania.

Ciężkie płaty darni, złożone na jednych nosiłkach, mogli podźwignąć jedynie dwaj silni, zdrowi mężczyźni. Chwiały się więc drżące, osłabłe nogi, zmuszane razami do biegu. Rozluźniały rozpaczliwie zaciskane palce.

Do Burgharta przyłączyli się jeszcze dwaj kapowie. W trójkę ustawili się wzdłuż drogi, którą biegli Cyganie. Wśród sadystycznego śmiechu rozweselenia okładali ich kijami.

Widzisz, to moje wyścigowe konie... Moje Negry – krzyczał Burghart do towarzysza.

Po chwili kursowało już tylko dziewięć, a potem osiem nosiłek. Krzyk kapów, ogólna bieganina, sprawiały wrażenie, że tempo pracy nie słabnie. To dla Molla było najważniejsze. Z aprobatą przyglądał się energicznemu Burghardowi. A że obok wysoko ułożonej pryzmy darni, leżały cicho cztery trupy Cyganów, z rozbitymi, zakrwawionymi głowami, może połamanymi rękoma – "das spielt keine Role". Bez znaczenia.

Na drugim końcu odcinka słychać było rytmiczne uderzenia drewnianych młotów. Więźniowie wbijali paliki, mocując w ten sposób układaną faszynę. Miarowe, nieprzerwane uderzenia pałek przypominały rytmiczną pracę zgranych ze sobą młocarzy.

Tu roboty prowadził kapo Hans Reirich ze swoim pomocnikiem. Stali nad jednym z więźniów i w takt opadających młotów, opuszczali kije. Z drewnianym rytmem pracy synchronizowali swoje nerwowe wrzaski.

Loss – los – tempo – tem-po – los!

Rozpacz mieszała się z lękiem i bezsilnością. – Odbite nerki to nieuchronnie zbliżający się koniec.

Wzrok Molla spoczął nagle w jednym punkcie.

Oto z kanału wypełzła szara postać z czerwono-żółtą gwiazdą na piersi. Chwiejąc się zmierzała w kierunku wysokiego czworoboku ułożonej darni i tam bezwładnie osunęła się na ziemię.

Skradającym się krokiem myśliwskiego psa, Moll podszedł bliżej i patrzył. U jego stóp, leżał bez ruchu, twarzą ku słońcu, stary, wynędzniały Żyd. Ostatni chyba w Karnej Kompanii. Oczy miał przymknięte.

Auf – krzyknął Moll, kopnięciem usiłując zmusić go do powstania.

Żyd otworzył powoli nieprzytomne oczy, ale nie podniósł się. Moll wezwał tłumacza i dwóch więźniów.

Podnieść.

Postawili nieszczęśnika, silnie go podtrzymując.

Czemu nie pracujesz – pytał Moll przez tłumacza.

Chory jestem, stary, sił nie mam – mówił z wysiłkiem więzień.

Ile masz lat?

Sześćdziesiąt siedem.

Czym jesteś z zawodu? – indagował SS-man.

Żyd spojrzał zdziwiony, jakby usłyszał już własną odpowiedź, która jeszcze nie padła.

Nauczycielem tańca.

Słowa zabrzmiały, jak przyznanie się do winy. A Moll śmiał się serdecznie.

Puścić...! – rozkazał.

Podtrzymujący starca więźniowie odsunęli się. Nauczyciel tańca upadł na nogi SS-mana.

Moll kopnięciem odsunął leżącego, chwycił za nogi i zaczął ciągnąć w kierunku kanału. Zatrzymał się nad małym, grząskim bagienkiem.

Du! – wrzasnął na tłumacza, wymownym gestem wskazując bezwładne ręce ciągnionego. Tłumacz chwycił dłonie Żyda, który zawisł teraz nad ziemią, bezwładnym łukiem ubitej zwierzyny.

Tam... Uważaj... Raz – dwa – trzy...!

Rozkołysane ciało, zataczając niewielki łuk, z pluskiem padło w bagno.

Teraz pokaż, co potrafisz. To moja kompozycja pod tytułem "Pożegnanie", a Twój ostatni taniec.

Moll otrzepywał mundur, wycierając ręce chusteczką.

Żyd upadł na plecy. Nie krzyknął nawet. Otwarte oczy patrzyły w słońce. Całe ciało i głowa pogrążały się zwolna w błocie. Nagle starzec drgnął. Konwulsyjny dreszcz wstrząsnął nim raz i drugi.

No, tańczysz przecież – skomentował Moll.

Błoto pokryło zupełnie nogi i ręce, sięgało uszu. Tylko na piersiach wzdętego pasiaka widniała, ułożona z dwóch winkli, żółto-czerwona gwiazda żydowska, a po umazanej twarzy spływały dwie duże, ciężkie, śmiertelne łzy.

Moll schował chusteczkę do kieszeni, podniósł z ziemi kawał darni i rzucił prosto w twarz tonącego. Rozległ się lepki plusk i głowa zniknęła pod zielonym kwadratem trawy. Teraz widać było tylko pasiatą pierś z numerem i gwiazdą. Bagno podpełzło pod numer. Leniwie przysunęło się przez jego brzegi. Rozlało się po pasiaku. Ale została gwiazda. Tylko gwiazda na błyszczącym w słońcu błocie.

Moll rzucił raz jeszcze. Darń upadła daleko od tonącego. Z pasją zaczął ciskać bryłę po bryle. Wreszcie któraś spadła na pierś starca. Starca, którego już nie było. Rozkołysane błoto musnęło końce gwiazdy, zaatakowało raz i drugi, aż rozlało się na niej nagle i stanęło. Na czarnej tafli sterczało kilka kęp zielonej trawy.

Za godzinę wyciągnąć i umyć w stawie – rozkazał autor ostatniego układu choreograficznego nauczyciela tańca. Autor "Pożegnania".

Zbliżała się przerwa obiadowa. Bracht, Studniarz i ja pracowaliśmy tego popołudnia przy układaniu pryzm darni. Staliśmy się niemymi widzami obu odsłon codziennego teatru śmierci nad "Königsgraben".

Po obiedzie wróciliśmy pod pryzmę.

Słońce przypiekało coraz silniej, grzejąc zastygłą, starą twarz nauczyciela tańca. Leżał cicho obok czterech półnagich Cyganów. Na mokrym pasiaku mieniła się papieską żółtością i krwawą czerwienią, przebijając się przez resztki błota, gwiazda Dawida – żydowski krzyż.

A przecież dla mnie "Królewski rów" był bezpieczniejszym schronieniem niż jakiekolwiek inne miejsce w obozie. Był szansą na teraz i na potem. To "potem" zakryte było jeszcze przede mną. Miało upłynąć kilka dni, abym dowiedział się o mojej prawdziwej szansie nad „Königsgraben“. 
 

 

 

O autorze :

August Kowalczyk – popularny aktor teatralny i filmowy, reżyser i dyrektor Teatru Polskiego w Warszawie im. i Teatru A. Mickiewicza w Częstochowie. Po pióro sięgnął po 37-letniej pracy teatralnej, gdy przeszedł na emeryturę. Zadebiutował tomikiem poetyckim Zakład asekuracyjny. Ten tomik i dzisiejsza trylogia są próbami rozrachunku z życiem, nad którym zaciążył pobyt w obozie koncentracyjnym Auschwitz-Birkenau.

Urodził się 15 sierpnia 1921 roku w Tarnawej Górze na Kielecczyźnie. W 1940 roku podjął próbę przedostania się do Polskiego Wojska we Francji. Aresztowany na Słowacji został osadzony w obozie w Oświęcimiu, z którego uciekł po półtorarocznym pobycie dramatycznym skokiem ponad kanałem "Königsgraben". Dzięki pomocy mieszkańców wsi Bojszowy i miasta Oświęcimia ocalał.

Po wojnie matura i studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Jako aktor debiutował w Teatrze Rapsodycznym w Krakowie. Od 1952 roku w Warszawie, w Teatrze Ludowym, następnie Polskim. Wystąpił w 23 filmach, m.in. w rolach: wójta w Chłopach, Zenona w Piątce z ulicy Barskiej, porucznika Döhne w Stawce większej niż życie. 


Książka Augusta Kowalczyka pt. Refren Kolczastego Drutu – Trylogia Prawdziwa ukazała się dzięki inicjatywom społecznym Gminy Bojszowy, Sejmiku Samorządowego Województwa Katowickiego i Kopalni "Ziemowit" w Łędzinach przy wsparciu Ministra Kultury i Sztuki. 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin