Piotr Wielgucki - Berek(2).pdf

(2614 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
Piotr Wielgucki
BEREK
Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego.
Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku.
Nabywca może bezpłatnie udostępniać produkt osobom trzecim.
Jednocześnie wydawca informuje, że powielanie i przetwarzanie
ebooka W CELACH HANDLOWYCH (komercyjnych) jest nielegalne i
podlega właściwym sankcjom. Książkę można nabyć na stronie
www.kontrowersje.net w bloku Abonament Użytkownika Portalu,
cena według uznania i oceny wartości.
Ty sobie zapami ę taj!
Moja Babcia i mój Dziadek
Portal www.kontrowersje.net 2011
840868672.001.png 840868672.002.png
Cz ęść I – Narodziny
1
Jesieni ą roku 1941 we wsi Czyszki i w chałupie Gdulów ż yło si ę wi ę cej spokojnie ni ż
latem, gdy przyszła druga wojna z Niemcami. Dwa lata b ę dzie jak ruska nastała niedola,
ledwie miejscowe przywykły, a ju ż przyszło ż y ć z nowym, niemieckim zmartwieniem.
W czas wojen najgorsze czekanie, za którym idzie niepewne, jak tylko ko ń czy si ę zgadywanie
co dalej b ę dzie, wszystko ja ś niejszym si ę zdaje. Czeka ć na wojn ę ź le, gdy wojna nadejdzie
– tyle dobrego, ż e wiadomo jak ż y ć . Wrogom nie stawa ć przed oczami, mało mówi ć mi ę dzy
swymi, do obcych całkiem si ę nie odzywa ć . Czas był ci ęż ki – wojna szła za wojn ą , ś mier ć
poszuka ć łatwo, wsz ę dzie złe słowa, tam zabili, tu spalili. Po co – nie wiadomo? Czasem kto
słyszał, czyje podpalone i kogo ju ż mi ę dzy ż ywymi nie znajdzie. Zabijali zewsz ą d
i wszystkie: Niemcy, Ruskie, bandy i partyzantka. Nie było gdzie ucieka ć i sam Pan Bóg nie
wiedział przed kim si ę chowa ć . Całkiem obcy przegonili złych s ą siadów i wiele pokazywało,
ż e po niedobrych gorsi nastali. Niemcy, z natury akuratni, nie targowali si ę nad sztukami,
brali jak swoje całe połacie z gromadami albo palili i mordowali bez wyj ą tku, gdzie
dochodzi ć , kto winny, nazbyt wiele roboty kosztowało. Ku przestrodze płon ę ła wie ś , aby inne
znały w czym Niemcom szkodzi ć nie wolno. Gdy zawinił jeden – dziesi ę ciu za niego
oddawało ż ycie, gdy nie posłuchało dziesi ę ciu, cała wie ś gin ę ła. Przez takie na o ś lep
mordowanie ś wi ę ty mieli spokój od wszelkiego nieposłusze ń stwa.
Gro ź nie si ę zrobiło po ś wiecie, cudem Czyszki wojna krajem obchodziła: raz, ż e nie
było czego w tej biedzie szuka ć , dwa, ż e tutejsze uciekali od ka ż dej trwogi: ż ołnierzy
i partyzantki. Jaki by do wsi nie przyszedł, z pustymi r ę kami nie chciał odchodzi ć . A czym si ę
dzieli ć ? Biedy nikomu do podziału nie potrzeba. Ludzie ż yli schowani w chałupach, mało kto
wiedział, w jakie imi ę silne zabijały słabych, tyle pewnego, ż e nic pewne nie jest. Pocz ą tkiem
bywało, ż e jedne przychodziły za obro ń ców, drugie jak złodzieja, na koniec zewsz ą d brali, co
w chałupie schowane. Ka ż dy jeden, który nie ze wsi, za obcego był bandyt ę . Nic dla chłopa
nie znaczyło, jakim sposobem z głodu zemrze: od grabie ż y wroga czy obro ń ców pl ą drowania.
Z czasem bied ę w Czyszkach tak rozd ę ło, ż e i wojnie nie chciało si ę zagl ą da ć , nie było co
grabi ć i do kogo strzela ć . Zabi ć za darmo wi ę cej sprawiało kłopotu, jak przynosiło po ż ytku.
Dziwne były to losy, w samym ś rodku po ż ogi jedna wie ś na skraju stała i cho ć biednie, to
spokojnie ż yła. W ka ż dej chałupie wiedzieli, ż e gdzie ś dalej po s ą siedzkich zagrodach bij ą ,
pal ą i grabi ą , komu popadnie i gdzie złapi ą . Do miejscowych Pan Bóg nie dopuszczał, jak
ś mier ć szła, to sama z siebie, zwyczajnie, w chorobie i ze staro ś ci.
Obej ść w Czyszkach par ę dziesi ą t, po ś ród nich chałupa Gdulów, inna ni ż wszystkie,
najwi ę cej zadbana i gospodarna. W te czasy, mi ę dzy tymi lud ź mi i ze swoim strachem, po
swojemu ż yli, bywało, ż e na przekór. Tyle hardzi, ż e dawali pozna ć co si ę nigdy nie b ę dzie na
swoim widziało. Gdzie ich chałupa, tam własne porz ą dki. Nie podobało si ę ruskie
i partyzanckie poniewieranie, za jeszcze gorsze mieli niemieckie mordowanie. Wiele
zaszkodzi ć nie mogli, tyle si ę sprzeciwiali, ż e nie pomagali. Niemcy tym, co ich stron ę
trzymali, zezwalali ż y ć bezpiecznej, poniektórym z n ę dzy dawali wychodzi ć . Gdule bandytów
nie głaskali i nie mieli powa ż ania dla gi ę tkich, co wrogom pomoc nie ś li, tyle ich sprzeciwu,
ale i od tego zno ś niej si ę robiło. Przez to si ę zdawało, ż e jak chc ą , tak robi ą , a i drugie rzeczy
bez strachów ż y ć pozwalały: dzieci nie było, bogactw ż adnych, poza ziemi ą i skromnym
przychówkiem. Wiele nie tracili, za to dostawali miark ę godno ś ci i swobody, i nie takim
nazywali imieniem, bo szkoły ż adne nie ko ń czyło. Dla nich nie słowa wa ż ne, sami dla siebie
byli najwa ż niejsi. Niemców Gdule nie uznawali najwi ę cej. Czym popadło dławili gro ź by, co
szły za karabinami. Ile umieli w poprzek stali, nie znaczy, ż e wa ż yli si ę na czyny, za które
jedna czekała kara, gro ź ne dopiero miało nadej ść , ale o tym jeszcze nic wiedzie ć nie mogli.
2
Przed wojn ą Jan Gdula pracował we młynie. Tam zarobił, ż e jedzenia nie brakowało
i jeszcze udało si ę troch ę grosza odło ż y ć . Wiele nie wpadło, ale za uskładane kupili ziemi ę ,
której starczało dla dwojga; i wi ę cej by si ę wy ż ywiło, tylko Pan Bóg miał inne ż yczenie
i dzieci nie ofiarował. W ś ród biedoty podobne ż ycie uchodziło za dostatnie, cho ć
z dostatkiem mało co miało wspólnego. Wszyscy w Czyszkach szanowali Gdulów i to
wiedzieli, ż e jak one chlebem si ę nie dziel ą , nie ma za czym do innych chałup zachodzi ć .
O takich rodzinach mówi si ę „dobre ludzie”. Zdatna rodzina, ze swoim pomy ś lunkiem na
skromne ż ycie. Chłopskie mał ż e ń stwo, wszystko na miejscu, na co dzie ń i przy niedzieli.
Gdula był chłopem odwa ż nym, post ę powym, da si ę rzec, nie l ę kał si ę roboty i nie bał
mechaniki, sam lubił dłuba ć przy rozmaitych rzeczach, których tajemnic ę nie do ko ń ca
pojmował. Mechanika zaprz ą tała mu głow ę jak dziecku co zaj ę te tym, jak zegarek ma
w ś rodku. Przez mechaniczne zainteresowanie we wsi uchodził za człowieka ś wiatłego
i takiego co si ę zna. Wysoki, postawny m ęż czyzna, nie mo ż na powiedzie ć – malowany, za to
barczysty, długi i mocny krok stawiał. Na twarzy pewny swego, za co by si ę nie brał
sko ń czy ć trzeba, wszystko razem mogło si ę podoba ć niejednej kobiecie. Ju ż na pierwsze
spojrzenie był za człowieka, na którym w ka ż dej biedzie oprze ć si ę mo ż na. Ale nie taki znów
dobrodziej, cz ę sto powtarzał, ż e ludziom nie warto pomaga ć , bo szybciej sobie mo ż na
zaszkodzi ć , lecz gdy pomóc przyszło, jeden raz nie zdarzyło si ę odmówi ć . Jak mawiała
Aniela, chłop musiał si ę nagada ć swojego, potem robił za kolej ą , jak potrzeba, wbrew temu
co wcze ś niej narzekał. Proste i wiejskie lubił my ś lenie, nie przepadał za miejskim
dziwactwem, nawet i porz ą dków w chałupie nie znosił. Brudu nie chciał, tylko jakim ś
dziwnym rad sposobem sta ć si ę miała czysto ść , sama z siebie. Sprz ą tanie zło ś ciło Gdul ę
okrutnie, mo ż e dlatego, ż e czasu było mu szkoda na robot ę , co z niej chleba nie ma, a mo ż e
przez to, ż e gdy Aniela w chałupie zamiatała, przeganiała m ęż a najdalej. Chciał czysto ś ci
i sprz ą tania nie znosił – cały Jan.
Inn ą była Aniela, od dziecka czysta, dbała o siebie i w domu zalatana, nie w ż adnej
chałupie, tak nie pozwalała mówi ć . Smród, bród, n ę dza i wszy g ę siego w chałupie maszeruj ą ,
u niej – w domu – był porz ą dek. Z urody surowa, mocna charakterem, trze ź wa twarz kobiety,
która bez niczyjej pomocy da sobie z ż yciem rad ę . Z pozoru chłodna, powa ż na, smutna
nawet, ale kto znał Gduli ż on ę , ten wiedział, ż e ż artowanie z prze ś miewkami to jej
codzienno ść . Ob ś miewała, ż e dopiekało, gdyby kto inny gadał, niejeden czułby si ę
zmarnowany. Aniela tak dopiekała, ż e nie parzyło, tylko cieplej si ę robiło. Przeciwnie do
m ęż a, t ę skniła za wszystkim z miasta dobrodziejstwem. Wygl ą dała rzeczy przydatnych
w domu, które zawsze chłopu wadziły. Dla Jana za technik ę był rower i parowóz, ż elazko
albo woda w chałupie, to ju ż cudactwo. Z ró ż nego patrzenia na ś wiat co rusz dochodziło do
sprzecznych rozmów, oczywista mowy nie było, w biednej chałupie ż y ć po miejsku bogato,
ale samo głupie gadanie sprawiało, ż e Aniela kłóciła si ę z chłopem z samej przekory. Była za
swoim w tym, co Jan uwa ż ał za niepotrzebne i o to najcz ęś ciej szły spory. Za to zgodna ze
wszystkim, w jednej słusznej sprawie, ż e od ludzi trzeba z daleka. Wiele razy odwodziła
chłopa, gdy jedno mówił, drugie robił:
– Nie tr ą caj si ę , nie twoje sprawy, niech sobie robio, co tam zechco, swoje mamy
zmartwienia – tak słyszał, gdy gło ś no my ś lał, jak odpowiedzie ć temu czy innemu,
prosz ą cemu pomocy lub rady.
Gdulowa nie ufała ludziom w słowach i w robieniu. Nie stroniła od s ą siadów, nie była
opryskliw ą , przy swoim stała i z boku cudzego: „nie szła w kłopoty”. Bardzo roztropna,
niekiedy nazbyt ostro ż na, prawie boja ź liwa, szorstka w gadaniu z m ęż em, jednak on wiedział,
ż e jak ju ż co ś postanowione, b ę dzie z nim zgodna i zajmie si ę wszystkim, jak najlepiej
potrafi. Pasowali do siebie, mał ż e ń stwo z miło ś ci i rozumu, takie, które mogło rozmawia ć
i kłóci ć si ę o wszystko, byle zawsze razem, o to nigdy sporu by ć nie mogło. Jedno obok
drugiego zawsze ż yli, wspólnie pilnowali i troszczyli si ę o dom. Co potrzeba rodzina miała,
3
ile było tyle starczy ć musiało. Przed wojn ą ż yli skromnie i spokojnie, nie martwili si ę o jutro.
Nie gonili za bogactwem, uciekali przed bied ą , tak ż eby zawsze by ć po ś rodku, bo z bogacza
mo ż na płaszcz zedrze ć , a z biednego – skór ę . Du ż o gorzej zrobiło si ę za Ruskiego, takich jak
Gdulów nazywali kułakami i chcieli ziemi ę odebra ć . Nie było jednak tak ź le, ż eby sobie nie
radzi ć z kołchozem, ziemi pilnowali, kułakami nie przej ę ci. Gdy przyszli Niemcy i cz ęść
Ukrai ń ców poszła za nimi, naszła najgorsza bieda. Brakowało wszystkiego po trochu,
najwi ę cej drzewa na zim ę , to przeszkadzało i nie dawało spokoju. Szkodzili ź li Niemcy
i ludzie we wsi niedobre, swoje, czy ukrai ń skie, bardziej złorzecz ą cy ni ż ż yczliwi, od jednych
i drugich Gdule stronili. Grzechem powiedzie ć , ż e za takich samych mieli, prawd ę
powiedzie ć , ż e tak samo pomijali. Z takimi przeszkodami jak Niemcy i ludzie ż y ć mo ż na, bez
drzewa w zim ę przetrwa ć trudno. Przyszło si ę mierzy ć z nie lada zmartwieniem.
Gdy brali na siebie wa ż ne zadania, albo gotowali na jak ąś bied ę , zwykle wieczorem,
po robocie długo rozmawiali. Cz ę sto rzeczy były jasne, por ą ba ć polana, uwi ą za ć wiadro do
studni, ale i tak gadali, taki mieli obyczaj, przemawiali ka ż de zaj ę cie. Tym razem do
obgadania rzecz powa ż na, trzeba do lasu pojecha ć i zabra ć Niemcom drzewo. Nie kra ść ,
tutejsze było, obcy Niemcy zaszli i nie swoje wzi ę li. Przed wojn ą Jan i Aniela nie powa ż yliby
si ę na taki czyn, teraz nie mieli innej drogi i nawet wyj ś cia, w piecu musieli pali ć . Od czasu
niemieckiej niewoli zapasy tajały, na nowe pieni ę dzy zbrakło. Tylko Niemcom mo ż na
drzewo odebra ć i ż adne w tym bohaterstwo, ale ratunek przed zim ą . Po prawdzie tak było, ż e
lasu gajowy pilnował i ten był swój. Niemcy drzewa nie strzegli, ż ołnierskie mieli zaj ę cia, ale
wojna była i wszystko pod strachem si ę robiło, cho ć by nawet prawd ą nie było, ż e Niemiec
lasu pilnuje, tych si ę Gdule bały, nie gajowego. Le ś ny do s ą du ci ą gał, Niemcom same wyroki
przychodziły. Bogiem i prawd ą ż adnego we wsi nie ubili, ale i w tym pocieszenia mało.
Głowa, gdy przestraszona, ro ż ne my ś li podpowiada i niejedno zmy ś lone za prawdziwe si ę
bierze. Jeszcze tej zimy pozostałym z dawnych lat pali ć si ę dało, ale oboje niespokojni byli,
kiedy w domu brakowało, co by ć musiało. Sami nie wiedzieli, czy za podobne si ę ganie po
tutejsze buki i brzozy zastrzeli ć mogli, czy tylko karali. I pewnie lepiej, ż e nie wiedzieli:
przekonani do najwy ż szej kary, zaniechaliby koniecznej roboty. Rozmawiali jak trzeba,
dłu ż ej ni ż jeden wieczór, musieli długo rozmawia ć , by czego głupiego nie zrobi ć , ale i kres
słowom przyj ść musi.
– Nie ma co wiency gada ć , samemu pojad ę i wszystko. Dwoje złapio, ż adne drugiemu nie
pomo ż e. I Niemca kupisz, wredny, ale człowiek, jak inne ludzie. Ja tam nie powiem, ż e za
buka zastrzelo. Za partyzantk ę , szpiegowanie i co gorsze jeszcze, nie za drzewo. Mordowa ć
i pali ć pod dostatkiem z Ruskimi wojujo, nie ma kiedy do lasu lata ć – Jan powiedział, co
dawno było wiadome, tylko przegadania wymagało.
– Mo ż e i prawda, zawsze lepiej jak jedno w domu si ę zostanie. Raz, ż e Niemce, drugie, ż e
i kto z wioski ogołoci, jak nie upilnujesz. Tak trza zrobi ć , tylko uwa ż a ć musowo, mocno
uwa ż a ć . Mnie tam nikt nie powie, Niemce zabijo i za byle co, jak im si ę spodoba. – To samo
od kilku dni powtarzała Aniela. Krótka rozmowa nie była ś wie żą porad ą i nijakim
zaskoczeniem
dla
obojga,
co
wieczór
przypominali
najwa ż niejsze,
aby
wzajemnie
w słusznym postanowieniu si ę wspiera ć .
– Tak jutro z rana si ę pojedzie – oznajmił Jan, chłopa głosem, ż e nie zostawiał wiele do
sprzeciwu.
– Jutro? – Aniela po kobiecemu zl ę kła si ę po ś piechu, miała nadziej ę , ż e to nie ostatni wieczór
jak planuj ą i jutro znów sobie pogadaj ą .
– Do dnia trza wsta ć , trza si ę kła ść , nie ma czego czeka ć , nic gadanie nie daje – Gdula sam
czuł strach, ale bardziej bał si ę zwlekania ni ż postanowienia. Obmy ś lił dłu ż ej nie m ę czy ć
siebie i Anieli.
– Jak tak, pora pod pierzyn ę , ju ż po ś cieliła. – Ż ona te ż chciała mie ć swoje mał ż e ń skie słowo,
cho ć nie tak wa ż ne i niespodziewane jak jutrzejsze zbieranie Niemcom drzewa.
4
2
Ko ń czył si ę pa ź dziernik, miesi ą c przyjazny w tym roku – ani chłodno, ani mokro,
zno ś nie. Jesie ń przyszła ciepła i łagodnie trwała. Jan wstał na długo nim sło ń ce wzeszło, było
przed pi ą t ą i za oknem ciemno, ale z tego ż adna przeszkoda. Drog ę do stajni znał na pami ęć ,
tak samo do stodoły, wszystko, co miał zrobi ć po omacku wiedział. Ż adna sztuka kobył ę
poprowadzi ć dla takiego gospodarza, który nie pierwszy raz przed ś witem si ę zrywał, bywało,
ż e w zi ą b i słot ę , nie tak jak dzi ś , cho ć nawet jeszcze sło ń ce nie wstało. Ba ś ka, posłuszne
i poczciwe zwierz ę , do tego nie bała si ę byle czego, szła ufnie, gdzie Jan prosił. Wdzi ę czna
gospodarzom za dobre traktowanie, nigdy krzywdy od nich nie zaznała, a przez las nie raz
je ź dziła. Chwil ę trwało, nim Gdula zaprz ą gł, pozamykał za sob ą , po czym ruszył w stron ę
lasu. Aniela do tych obrz ą dków r ę ki nie dokładała, wcze ś niej obgadali, ż e takiej potrzeby nie
ma, lepiej po cichu wyjecha ć . Tam gdzie wi ę cej ludzi, zaraz i hałasu niemało. Poza
wszystkim ż adnej pomocy nie potrzeba, bo i do czego.
Wóz jechał poln ą drog ą prosto do drzewa zbytnio nie skrzypi ą c, ani Ba ś ce trudu
zadaj ą c, ź le nie miała, droga sucha i ubita. Gdula rozgl ą dał si ę po polach czy wszystkie
kawałki ju ż przeorane? Czy kto zaniedbał chłopa obowi ą zki? Martwił si ę ka ż dym jednym
ugorem, nie lubił marnotrawienia i bywało, ż e gło ś no do siebie mówił, jak ziemia
skrzywdzona. Ostre powietrze szczypało nos, od czego zaraz czerwieniał, od wiatru łzy zaszły
do oczu, pomimo tego, ż e kobyła lekkim st ę pem, nie galopem wóz ci ą gn ę ła. Nie
przeszkadzało Janowi nic, bez powietrza ż y ć nie mógł, wszystko, co w nim pachniało
i gwizdało, było potrzebne, przyjemne jak mało które. Nic nie zawadzały łzy nachodz ą ce
i nos czerwony. Od lasu i pól wiało, najlepszy wiaterek, trze ź wił ci ęż ko zaspanych i całkiem
pijanego postawił na nogi. O tym Jan dumał i o pola oraniu, całkiem zapomniał, z jakim
jedzie zadaniem, ale i przez to szybciej na miejscu si ę znalazł, gdzie zaraz sobie co wa ż ne
przypomniał.
Do lasu wóz wjechał pr ę dzej ni ż Gdula planował, ucieszył si ę i do my ś lenia o drzewie
przywrócił. Przed trudn ą robot ą , jaka czekała, wolał, aby jeszcze ciemno było. Nie my ś lał
przywie źć tyle, ile potrzeba, wyprawa bardziej na prób ę , czy nie daj Bo ż e jakich Niemców
w lesie nie spotka. Nawet nie wzi ą ł ze sob ą piły, tylko siekier ę , tak sobie miarkował, ż e z piły
gorzej si ę tłumaczy ć . Zawsze jaki ś konar na le ś n ą drog ę spa ść mo ż e, na to siekiera potrzebna.
Szeroka przecinka, któr ą znał wi ę cej ni ż dobrze, zezwalała spokojnie si ę porozgl ą da ć za
takim drzewem, jakie by si ę nadawało, nie trzeba nawet z wozu schodzi ć . Jedziesz i wszystko
wida ć , tylko szuka ć powalonego, najlepiej, ż eby niezbyt grube i przynajmniej kilka miesi ę cy
nie sprz ą tni ę te. Bywało, ż e gajowy z robot ą si ę nie obrabiał albo kto inny chciał wywie źć
i spłoszony zwalone zostawiał. Ś wie ż o ś ci ę te do pieca niezdatne, odle ż e ć musi, dopiero
przeschni ę te ciepło daje. Takiej okazji wypatrywał Gdula, rozgl ą daj ą c si ę na obie strony,
podzielone przecink ą .
Le ś na droga ju ż nie taka dobra jak polna, doły i nawet gdzieniegdzie woda pod
cieniem stoi, rozrzucone suche gał ę zie, trzaskały pod kołami. Wszystko sprawiło, ż e wozem
hu ś tało, w kołach skrzypiało i echem odbijało si ę po lesie. Jan du ż o uwa ż ał, jechał wolno, by
losu nie kusi ć hałasem, mimo ostro ż no ś ci nie bardzo mu szło. Prawd ę gadaj ą , ż e kto w ciszy
zechce si ę schowa ć , ka ż dy szept zdaje si ę jemu krzykiem, mo ż e i dlatego Janowi bardziej
gło ś no było, ni ż rzeczywi ś cie słyszał. Trzaski spod kół wadziły, nie dały posłucha ć co si ę
w lesie dzieje. Rozgl ą da ć si ę za drzewem nie najwa ż niejsze zaj ę cie. Patrze ć czy kogo nie ma?
Uwa ż a ć czy kto nie idzie? Tego Jan pilnował najmocniej, odk ą d wóz hałasował. Zm ę czył si ę
w ko ń cu i przestraszył od samego słuchania, musiał odrobin ę odsapn ąć i strachy zagłuszy ć .
Skr ę cił w pierwsz ą poprzeczn ą dró ż k ę i zatrzymał kobył ę , zawin ą ł lejce o kłonic ę , oparł
łokcie na kolanach. Szukanie spoczynku niewiele dawało, gdy wozem stan ą ł, ka ż dy szmer si ę
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin