Kerr Philip - Przewrotny plan.pdf

(1072 KB) Pobierz
Philip
Kerr
PRZEWROTNY
PLAN
Z angielskiego przełożył
Wiesław Marcysiak
Świat Książki
Tytuł oryginału
LEVERAGE
Redaktor prowadzący
Ewa Niepokólczycka
Redakcja
Jacek Ring
Redakcja techniczna
Julita Czachorowska
Korekta
Tadeusz Mahrburg
Copyright © 2004 by Philip Kerr
Copyright © for the Polish translation by Wiesław Marcysiak
Warszawa 2008
Świat Książki
Warszawa 2008
Bertelsmann Media sp. z o.o.
ul. Rosoła 10, 02-786 Warszawa
Skład i łamanie
Piotr Trzebiecki
Druk i oprawa
Finidr s.r.o. Czechy
ISBN 978-83-7391 -943-3
Nr 5214
dla... PIENIĘDZY, OCZYWIŚCIE...
Codziennie rano Eve sporządzała menu, a potem udawała się do pobliskiej
drukarni, aby dać do wydrukowania ostateczną wersję na grubym, szarym, niemal
przezroczystym papierze, który wyglądał, jakby go zwędzono z biura architekta. Kiedy
drukarze tym się zajmowali, nie miała nic szczególnego do roboty, szła więc na drugą
stronę ulicy do kawiarni, by napić się kawy z ekspresu i przejrzeć „New York Daily
News”. To była jedyna prawdziwa chwila odpoczynku w ciągu dnia. Lecz tego akurat
dnia zaczynała detoks, a to oznaczało zero kawy przez następne siedemdziesiąt dwie
godziny. Na dodatek skaner w drukarni był w przeglądzie, więc pan Jamal, właściciel
zakładu, zaproponował, że dostarczy kopie menu osobiście, gdy tylko zostaną
wykonane. Poza tym z jakiegoś powodu „Daily News” nie przywieziono tego dnia.
Wszystko to przyczyniło się do faktu, że Eve nie było w restauracji tylko przez dziesięć
minut zamiast godziny, jak zazwyczaj. Nie martwiła się specjalnie z tego powodu.
Musiała uśmiercić kilka krabów i wolała zrobić to delikatnie, zanurzając je w zimnej,
świeżej wodzie, zamiast gotować je żywcem, jak czyniło wielu kucharzy. Zabijanie ich
w ten sposób trwało dłużej, ale Eve nie mogła znieść myśli, że jakiekolwiek stworzenie
będzie cierpieć z jej powodu. W ogóle nie gotowałaby krabów, tylko że Brad, jej mąż,
nalegał, dowodząc nie bez powodu, że nowojorska restauracja bez krabów latem
wkrótce wypadnie z interesu. Eve zawsze popadała w zadumę, kiedy miała wykonać to
konkretne zadanie. Zapewne z tego powodu pomyślała, że nikt w restauracji nie
usłyszał, jak wróciła. Nie dostrzegła ani Brada, ani Lorraine, kelnerki, która odkurzała
dywany po poprzedniej nocy, nakrywała stoły i czasami robiła rezerwacje. Wyglądało
na to, że tych dwoje gdzieś się wykradło.
Starała się o tym nie myśleć i poszła prosto do kuchni, gdzie skrzynka z żywymi
krabami ciągle stała na podłodze. Skorupiaki błagalnie wyciągały szczypce spomiędzy
drewnianych listew i jak zawsze przypominały jej o holokauście i o wypełnionych
Żydami bydlęcych wagonach, które z łoskotem ściągały z całej Europy do obozów
śmierci. Stała się kuchennym Eichmannem. Perspektywa uśmiercenia trzech tuzinów
krabów, nawet w tak łagodny sposób, irytowała ją i przygnębiała. To wszystko była
wina Brada. Dlaczego on ich nie zabija? Oczywiście znała odpowiedź. Brad obojętnie
podszedłby do zabijania krabów, tak samo jak do ich cierpienia. Po prostu wrzuciłby
je do wrzącej wody i śmiałby się pogardliwie i drwiąco, gdy ona z przerażeniem
wykrzywiłaby twarz i zakryła oczy. Takiego spektaklu Eve nie mogła znieść spokojnie.
- Chcesz je zabijać humanitarnie, to sama musisz to robić! - wrzeszczał. - Ja nie
mam czasu, żeby odgrywać doktora Jacka Kervorkiana przed bandą jakichś tam
skorupiaków. Prowadzę tu restaurację, nie wszawy szpital dla zwierząt.
Eve włożyła fartuch i napełniła największy rondel zimną wodą. Potem zeszła do
piwnicy po łom do otwarcia klatki, gdyż tam przeważnie zostawiał go Brad, który
zajmował się winami.
Męża poznała, kiedy byli w Zatoce. Dowódca czołgu służący w dywizji generała
Barry’ego McCaffreya, major DeLillo, planował wycofanie się z wojska i przejęcie
włoskiej restauracji po starym ojcu. Lecz wpierw potrzebna mu była żona i tu pojawiła
się Eve, wówczas kapitan. Pobrali się, wystąpili z wojska i za siedemnaście tysięcy
dolarów poszli na studia kulinarne w McIntosh College w Dover, w stanie New
Hampshire, a potem przez blisko cztery lata pracowali w restauracji, zanim ją przejęli
w roku 1995, kiedy zmarł ojciec Brada. Przez blisko cztery lata sprawy układały się
dobrze. Gdy Brad witał gości, podawał wino, doprawiał makarony i ubijał zabaglione
tak jak nauczył go ojciec, Eve czyniła cuda w kuchni. Wspaniale nauczyła się gotować;
w „New York Magazine” napisano, że jej grillowany żółw jest „najlepszy na
Manhattanie”, natomiast carpaccio z łososia to „przejrzysty cud”.
Eve zdała sobie po jakimś czasie sprawę, że jej mąż jest kobieciarzem. Nie potrafił
oprzeć się widokowi pośladków kelnerki idealnie opiętych czarną mini, tak jak nie
umiał przestać robić swoich głupich sztuczek magicznych czy trzymać z dala
paluchów od torta di nocciole . Eve starała się ignorować jego flirty, tak samo jak
mogła ignorować dobrego kelnera częstującego się drinkami, i próbowała podejść do
problemu praktycznie, zatrudniając kelnerki, których sama nie uważała za
interesujące. Lecz w życiu tak się niefortunnie składa, że w kwestii atrakcyjności
seksualnej nie sposób przewidzieć czyjejś opinii. Większość żon uważa, że ich
mężowie nie spojrzeliby na pierwszą lepszą. „Nikt na świecie - zauważył H.L.
Menecken - nie stracił pieniędzy wskutek niedoceniania inteligencji prostych ludzi”.
Ani przewidywania, jakie kobiety lubią faceci - mogłaby dodać Eve Merlini.
Usłyszała dobiegający z piwnicy głośny jęk i przez chwilę myślała, że Brad musiał
się skaleczyć. Ruszyła szybko w stronę drzwi piwnicy i serce podeszło jej do gardła,
gdy zdała sobie sprawę, że to, co często przewidywała, w końcu się spełniło. Na pewno
spadł na niego chwiejny stos skrzynek z winem, który kazała mu zlikwidować. Już
położyła rękę na klamce, gdy usłyszała kolejny, głośniejszy jęk, tym razem kobiety.
Nie wyrażał bólu, lecz coś zdecydowanie odmiennego. Po cichu uchyliła drzwi i przez
wąską szparę zajrzała do środka.
Lorraine klęczała na skrzyni brunello di montalcino , rocznik 1990, które było
najprawdopodobniej najlepszym winem w ich karcie, Lorraine była o kilka
centymetrów wyższa od Brada. Nosiła okulary i przesadny makijaż. W opinii Eve
Lorraine miała za duży nos, a także tyłek, którego sporą część teraz Eve oglądała.
Brad, stojąc za nią ze spodniami w okolicach kostek i chrząkając, jakby zjadł za dużo
gnocclii, dawał jej klapsy w siedzenie, jakby poganiał swego ulubionego konia. Eve
doszła do wniosku, że jeśli on poleciał na dziewczynę z takim tyłkiem, to jej starania,
aby zachować formę i dobry wygląd dla męża, są absurdalne. Jednak nie to było dla
niej najbardziej przykre. Ani nie bliska ekstazy mina jej przystojnego męża.
Najwyraźniej Brad czerpał z tego przyjemność. Lecz było coś jeszcze. Eve najboleśniej
odebrała to. że przy każdym rytmicznym pchnięciu w kremowo-białą pupę Lorraine
Brad powtarzał niczym mantrę:
- Kocham cię, kocham cię, kocham cię, kocham...
Eve ze łzami w oczach zamknęła bezgłośnie drzwi i wróciła na górę do restauracji,
gdzie przez kilkanaście minut gorzko płakała. Nie chciała, aby zastali ją w takim
stanie, więc osuszyła oczy, wydmuchała nos, nalała sobie szklankę grappy, którą
przełknęła szybko, a potem poszła do łazienki poprawić makijaż.
Z lustra spoglądała na nią wysoka, przystojna kobieta po trzydziestce o burzy
kasztanowych włosów. Na grzbiecie nosa miała lekki guz - wynik sparingu karate - ale
wcale jej nie szpecił; większosć ludzi uważała, że dzięki niemu jest bardziej seksowna.
Błękitne, przepełnione łzami oczy wyglądały, jakby je posypano pieprzem kajeńskim;
miała wysokie czoło, chociaż z powodu Brada pojawiły się na nim zmarszczki, skórę
tak gładką jak lody pistacjowe i usta, trochę takie jak u Brada, szerokie i soczyste
niczym plaster melona. Usłyszawszy kroki w kuchni, otworzyła drzwi i zobaczyła, że
Brad klęczy przy krabach. Natomiast Lorraine zaczęła odkurzać dywany.
- Nie słyszałem, jak wróciłaś - powiedział, zerkając przez ramię. - A potem zwrócił
się do krabów: - No chłopcy, czas na kąpiel. Tatuś ma was wykąpać czy mamusia?
- Ty gnoju.
Brad wstał i spojrzał na nią. W Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku
znajdował się obraz Bronzina, który nieustannie przypominał Eve Brada: portret
młodego mężczyzny namalowany w roku 1550. Model Bronzina miał więcej włosów,
prawdopodobnie, gdyż trudno było powiedzieć, co kryje się pod hiszpańską czapką.
Poza tym wyglądał jak nieco młodsza wersja Brada. Ta sama chłodna nonszalancja.
Te same grube, zmysłowe wargi i mocny nos. Te same zgrabne dłonie - palce Brada
nieustannie falowały jak morskie wodorosty, wyczarowywały monety z powietrza albo
asy z kieszeni ludzi. Najwyraźniej to samo silne libido.
- Co jest? - zapytał z chłodnym uśmiechem. - Wyglądasz, jakbyś obierała cebulę.
- Teraz chcę obrać tylko twoją głupią gębę, zerwać z niej ten uśmiech -
powiedziała i zaczęła płakać.
- Co ci jest?
- Myślisz, że jestem idiotką?
- Nie.
- Ty i ona.
- Co?
- Słyszałam cię, Brad. W piwnicy.
- Pewnie, byłem w piwnicy. Lorraine pomagała mi otworzyć parę skrzynek z
winem.
- Otwierałeś coś jeszcze. Widziałam, jak wyciągałeś korek z jej butelki.
- Słyszałaś czy widziałaś? W końcu co?
- Jedno i drugie, ty kłamliwy szczurze. - Eve chwyciła go za rękę i powąchała mu
palce. - Jeszcze ją wyczuwam.
Brad wyrwał jej rękę i powąchał sobie palce.
- To krab. - Wzruszył ramionami i wskazał skrzynkę na podłodze. - Wniosłem ją,
zanim wyszłaś. To czujesz na moich palcach.
Lorraine, słysząc ich głosy, zajrzała do kuchni.
- Wszystko w porządku? - zapytała niewinnie.
Eve potrząsnęła głową. Kto by spodziewał się tego po dziewczynie takiej jak
Lorraine. Nie należała do flirciarek.
W zasadzie miała w sobie trochę z melancholiczki. Co więcej, była katoliczką i
chodziła na mszę kilka razy w tygodniu. Kto by pomyślał, że Brad uzna taką
dziewczynę - miała dwadzieścia sześć lat - za atrakcyjną?
- Właśnie rozmawialiśmy o tobie, Lorraine - powiedziała Eve. - Brad uważa, że
pachniesz jak krab. - Ruchem głowy wskazała poniżej obfitej talii Lorraine. - Wiesz.
Tam na dole.
- Nie mieszaj jej do tego, Eve - rzucił Brad.
- Jak mam jej nie mieszać? Co, Lorraine, poruszyła się ziemia? A może tylko
skrzynka z winem, na której klęczałaś?
Brad uniósł dłonie, jakby przyznając się do porażki.
- Dobra, słuchaj, przepraszam. Co się stało, to się nie odstanie. Dwoje ludzi... -
Wzruszył ramionami. - Tak już czasami bywa, rozumiesz?
- Nie staraj się tego bagatelizować, Brad. Robisz to z nią od tygodni. A przed nią
była ta albańska kelnerka, którą brałeś za Włoszkę. Ty durniu... A przed nią ta
dzikuska z cyckami jak z plaży na Florydzie. - Widząc zaskoczenie na twarzy Lorraine,
Eve się uśmiechnęła. - To prawda, skarbie, jesteś specjałem na dzisiaj.
- Kazałem ci nie mieszać jej do tego - wrzasnął Brad i wymierzył żonie niezdarny
policzek.
Ale Eve była dla niego za szybka i za silna. Prawie automatycznie odpowiedziała
szybkim, twardym ciosem w ramię, po którym Brad wylądował na skrzynce z
krabami.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin