OPOWIECI Z KANTYNY MOS EISLEY KEVIN J. ANDERSON Przekład Jarosław Kotarski Tytuł oryginału TALES FROM THE MOS EISLEY CANTINA Ilustracja na okładce STEPHEN YOULL Ilustracje wewnštrz MICHAEL MANLEY AARON MCCLELLAN AL WILLIAMSON Courtesy of West End Games Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna LIWIA DRUBKOWSKA Korekta JOANNA DZIK Skład WYDAWNICTWO AMBER Copyright Š 1995 by Lucasfilm Ltd. Cover art copyright Š 1995 by Lucasfilm Ltd. For the Polish translation Š Copyright by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. 1997. ISBN 83-7169-509-8 WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-108 Warszawa, ul. Zielna 39. tel. 620 40 13, 620 81 62 Warszawa 1997. Wydanie I Druk: Elsnerdruck Berlin Spis Treci NIE GRAMY NA WESELACH Opowieć orkiestry Kathy Tyres 3 LOS ŁOWCY Opowieć Greedo Tom Yeitch i Martha Veitch 3 HAMMERTONG Opowieć Sióstr Tonnika" ThimothyZahn 3 ZAGRAJ TO JESZCZE RAZ, FIGRIN Opowieć Muftaka i Kabe A.C. Crispin 3 OPIEKUN PIASKÓW Opowieć Ithorianina Dave Wolverton 3 BIZNES JEST BIZNES Opowieć barmana David Bischoff 3 NIGHTLILY Opowieć romantyczna Barbara Hambly 3 EMPIROWY BLUES Opowieć Devaronianina Daniel Keys Morann 3 UDANA TRANSAKCJA Opowieć Jawy Kevin J. Anderson 3 HANDEL PONAD WSZYSTKO Opowieć Ranata Rebecca Moesta 3 KIEDY WIEJE PUSTYNNY WIATR Opowieć szturmowca Doug Beason 3 ZUPA PODANA Opowieć palacza JenniferRobertson 3 NA ROZDROŻU Opowieć pilota Jerry Oltion 3 DOKTOR MIERĆ Opowieć doktora Evazana i Ponda Baby Kenneth C. Flint 3 KARTOGRAFIA TO NIEŁATWA RZECZ Opowieć właciciela farmy wodnej M. Shayne Bell 3 OSTATNIA NOC W KANTYNIE" Opowieć Wolfmana i Lamproida Judith i Garfield Reeves-Stevens 3 NIE GRAMY NA WESELACH Opowieć orkiestry Kathy Tyres Przestronna i mroczna Sala Przyjęć w pałacu Jabby wyglšdała jak krajobraz po bi- twie i mierdziała potem oraz wszelkiego rodzaju używkami. Wewnętrzne kraty unie- siono i wszędzie widać było leżšce postacie - tancerki, strażnicy, totumfaccy, łowcy nagród, leżeli bšd na kupie, bšd indywidualnie, jak komu wygodnie czy gdzie kto padł. Tu Jawa i człowiek spali obok siebie, tam Arcona obejmował Weešuaya, a więk- szoć do tego chrapała w rozmaitych tonacjach. Był to ranek po kolejnej wesołej nocy, które w pałacu Jabby stanowiły regułę. Kraty przeważnie zamykano, dzięki czemu rzezimieszki nie miały tu dostępu, ale też stanowiły przeszkodę w pospiesznej ewakuacji. Najgorszym z rzezimieszków był zresztš gospodarz, ale ponieważ Jabba Hutt lubił dobry swing, płacił nam całkiem do- brze. Nawet machał ogonem do rytmu. Swojego, ma się rozumieć, nie naszego. Aha, zapomniałem: tworzymy zespół Modal Nodes i jestemy członkami Między- galaktycznej Federacji Muzyków. Znanymi członkami. No i jestemy (albo bylimy) nadwornš kapelš Jabby. Co prawda nie udało mi się dostrzec u niego uszu, ale faktem jest, że lubił dobrš muzykę. Zresztš lubił także zarabiać pienišdze, a zadawanie bólu sprawiało mu znacznie większš przyjemnoć niż muzyka. Teraz spał wraz z innymi, toteż pakowalimy instrumenty starajšc się nie robić hałasu. Włożyłem Fizzz (dla mu- zycznych tępaków doremiański beshniguel) do cienkiego, ale wytrzymałego pokrowca, pasujšcego niczym rękawiczka i czekałem, aż pozostali uporajš się ze swoimi instru- mentami. Wszyscy jestemy Bith. Na wypadek gdyby kto nie wiedział: Bith charakteryzujš się wysoko sklepionymi, pozbawionymi owłosienia czaszkami (uznawanymi za dowód wysokiego rozwoju ewolucyjnego) i ustami tak ukształtowanymi, że stanowiš idealne dopełnienie instrumentów dętych. Dla nas dwięki sš czym tak naturalnym i wyra- nym jak" dla innych ras barwy. Szefem zespołu jest Figrin Da'n, grajšcy na Rogu Kloo (żeby złapać dowcip, trze- ba znać bithoński). Instrument ten ma długoć dwa razy większš od mojego Fizzza i daje głębsze i bardziej pastelowe formy, choć nie takie słodkie. Tedn i Ickabel to fanfa- rzyci, Nalan gra na Bandfilku (czyli na dzwonach rogowych), a Tech na Ommni. Techa łatwo rozpoznać, bo ma mało przytomny wyraz oczu, czemu trudno się dziwić - gra na Ommni wymaga prawdziwego geniuszu. Tech nienawidzi także Figrina, czemu też się trudno dziwić, jako że w zeszłym sezonie Figrin wygrał od niego Ommni w sabacca. - Doikh - odezwał się Figrin ocierajšc pot z czoła (dzień był jak zwykle upalny, a termostat pałacowego klimatyzatora najwyraniej wymagał naprawy). - Czego? - warknšłem, odruchowo przyciskajšc do siebie Fizzza. - Nie zagrałby partyjki? - Wiesz, że nie gram - odparłem opryskliwie: nie miałem ochoty ani na grę, ani na pogawędkę. - Ty, Doikh, jeste szurnięty. - Wszyscy muzycy sš szurnięci. - Ty jeste szurnięty bardziej niż przeciętny muzyk. Kto kiedy słyszał o muzyku nie grajšcym w karty? Może i nikt nie słyszał, ale ten Fizzz towarzyszył mi już w szeciu systemach, sam go reperuję i nie mam zamiaru stawiać go w jakiej bezsensownej, karcianej rozgrywce. Nawet żeby zrobić przyjemnoć Fi-grinowi Da'n, szefowi zespołu, który krytykuje każ- dš le zagranš nutę i jest włacicielem wszystkich (pozostałych) instrumentów. No i rzšdzi nami jak oficer. - Wiesz, że nie gram - powtórzyłem. W wejciu pojawiła się ciemna postać. - Figrin - poleciła. - Odwróć się. Powoli. Poruszajšcy się na gšsienicach droid miał wšskš talię i szerokie bary. Był to naj- nowszy model - E522 Assassin, ale zapamiętałem go, bo wkrótce po tym, jak zaczęli- my grać u Jabby, uratował mi życie. Jeden z ludzi stanowišcych obsługę barki Jabby oskarżył mnie o wyżeranie pryszczatych ropuch z prywatnego zbiornika szefa; na szczęcie automatyczny zabójca potwierdził moje alibi. Dałem sobie wtedy słowo, że nigdy więcej nie będę zadawać się z ludmi. Nie był to zresztš koniec całej historii - Jabba miał takš ochotę rzucić kogo rancoro-wi, że z braku winnych kazał wrzucić ro- bota, wysmarowanego krwiš i wnętrznociami zwierzšt. Co prawda sprawiedliwiej by- łoby wrzucić tam tego, który mnie fałszywie oskarżył, ale Jabba i sprawiedliwoć rzad- ko chodzili w parze. Rancor naturalnie nie był w stanie zjeć dro-ida, ale uczciwie pró- bował - gdy skończył zajmować się E522, robot nie nadawał się do niczego. Przynajm- niej wszyscy tak myleli - teraz się okazało, że został naprawiony, tyle że obie kończy- ny górne urywały się na stawach łokciowych, czyli zdemontowano mu podstawowe uzbrojenie. Co bynajmniej nie znaczyło, że jest bezbronny - dro-idy-zabójcy zawsze majš zapasowe uzbrojenie. W dodatku nie miał zamocowanego ogranicznika. Jeli przybył, żeby się zemcić, to nawet nie miałem wiadków. Wszyscy spali jak zabici. - Figrin Da'n? - powtórzył basem w tonacji zielonkawej. - A po co ci on potrzebny? - spytał Figrin, starajšc się brzmieć bezbarwnie. Zaczšłem żałować, że nie mam miotacza. Prawdę mówišc i tak na nic by mi się nie przydał, ale zawsze raniej. - Mam dla niego wiadomoć. I nie musisz się bać: moje oprogramowanie zabójcy zostało wymazane, a broń zdemontowana. Nowy właciciel zrekonstruował mnie i używa jako posłańca. - Nie pamięta nas - odetchnšł Figrin po bithańsku. - Pamięć też mu wymazano. Też się uspokoiłem i przypomniała mi się stara zasada dotyczšca dro-idów- zabójców: Nie bój się tego, którego widzisz". Poza tym zawsze lepiej mi szło współ- życie z droidami niż z większociš ras rozumnych. Zwłaszcza z ludmi. Rozbrojony E522? Tak bym się czuł, gdyby mi uratowano życie amputujšc wszystkie palce... - Kto jest twoim nowym włacicielem? - spytałem. Odpowiedział mi syk pełen białego szumu. - Kto? - powtórzyłem szeptem. - Lady Valarian - padła równie cicha odpowied i przestałem się dziwić. Val, jak jš potocznie zwano, była głównš konkurentkš Jabby w porcie Mos Eisley. Hazard, handel broniš i informacjami - działali w tym samym, tyle że ona na mniejszš skalę, ponieważ niedawno pojawiła się na Tatooine. Stšd robot z odzysku. - Czego chce? - spytałem nieco uspokojony.- Pragnie was wynajšć, żebycie za- grali na jej lubie w Mos Eisley. Konkretnie w hotelu Lucky Despot". - Nie gramy na weselach - odparlimy z Figrinem wyjštkowo zgodnym chórem. I trudno nam się dziwić - taka impreza to dwa do trzech dni (w zależnoci od rasy) plus czas potrzebny na opanowanie nowej muzyki, a traktujš cię jak odtwarzacz. Każš powtarzać w kółko te same kawałki, grać kretyńskie fanfary, a w końcu wszyscy tak się urżnš, że nie słyszš, czy kto gra, czy nie. I to wszystko za połowę normalnej stawki, o satysfakcji nie wspominajšc. - Lady Valarian znalazła oblubieńca z własnego wiata - dodał droid, wpatrujšc się w Figrina. Dobrze, że nic nie piłem, bobym się zakrztusił. Jedynym stworem paskudniejszym nawet od Hutta jest Whiphid - przeronięty, pokryty mierdzšcš szczecinš prymityw z żółtymi kłami. Wyobraziłem sobie, co będzie, jak zobaczy Tatooine. Musiała mu nao- biecywać nie wiadomo jakie luksusy i wspaniałe polowania. - Macie grać jedynie na oficjalnym przyjęciu za trzy tysišce kredytów - cišgnšł droid. - Transport i lokum zapewnione, jedzenia i picia ile chcecie. I pięć przerw pod- czas przyjęcia. Trzy tysišce kredytów?! To zmieniało postać rzeczy - za swojš częć mógłbym za- łożyć własny zespół. - A gry hazardowe? - spytał Figrin. - Poza czasem występów, oczywicie - odparł droid. Zabrzęczałem, chcšc zwrócić uwagę Figrina - Jabba podpisał z nami kontrakt na wyłšcznoć i występ u konkurencji mógł mu się nie spodobać. A jak Jabbie co się nie spodobało, to kto ginšł. Figrin jed- nak mnie ...
GAMER-X-2015