Trench Jonathan - Kasyno.rtf

(319 KB) Pobierz

JONATHAN TRENCH

KASYNO

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA, ŁÓDŹ 1988

Projekt okładki i strony tytułowej

Marek Płoza-Doliński

Redaktor

Zofia Turowska

Redaktor techniczny

Bożenna Kostrzewa-Nowicka

Korektor

Halina Zatoń

© Copyright by Krajowa Agencja Wydawnicza, Łódź 1988

ISBN 83-03-02442-6

RSW „Prasa-Książka-Ruch”

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA ODDZIAŁ W ŁODZI

Łódź 1988

Wydanie I.

Nakład 139.650 + 350 egz.

Ark. wyd. 7,2; ark. druk! 5,12.

Papier offsetowy ki. V 70 g rola 70 cm

Druk: Prasowe Zakłady Graficzne RSW ..Prasa-Książka-Ruch”

Łódź, ul. Armii Czerwonej 28

zam. 3872/87 S-13

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA, ŁÓDŹ 1988

I

-              Nazwisko?

-              Stenton.

-              Imię?

-              Alan.

Pięć lat w San Quentin. Tysiąc osiemset dwadzieścia pięć dni i nocy za kratami. Czterdzieści trzy tysiące osiemset godzin wypełnionych niewolniczą pracą w więziennej przędzalni, trzydziestominutowymi spacerami po okrągłym podwórzu, snem i myślami o Carol, która przez cały ten czas żyła nadzieją, że on wróci, że mu kiedyś skrócą wyrok.

-              Rok urodzenia?

-              1951.

-              Miejsce urodzenia?

-              Nowy Jork.

Darowali mu rok. Wiele razy zastanawiał się, czy to dużo. Adwokat mu powiedział, że prawo Kalifornii nie przewiduje nadmiaru łaski. „Kiedy skazują cię na sześć lat, zyskać możesz najwyżej rok - tyle odpuszczają za dobre sprawowanie” - tak mówił. Pięć lat za idiotyczną wpadkę, której nikt nie mógł przewidzieć...

-              Ostatnie miejsce zamieszkania?

-              Cela numer 1254.

-              Chcesz w mordę?

-              San Francisco, Moon Strip 321B.

-              Zawód?

-              Historyk sztuki.

Miguel Casevatas był fałszerzem z duszą artysty. Tak o sobie mówił. Nie liczyły się jego umiejętności malarskie, bo malował jak jarmarczny pacykarz. Miguel miał w sobie coś, co potrafiło skutecznie zniechęcić celników do bardziej wnikliwego studiowania płócien, które przewozili z Meksyku do Stanów. Szmuglowali je na życzenie Garfielda, bogatego snoba z Dakoty. Snob zakupił kolekcję w Meksyku i chciał ją przemycić przez granicę, żeby uniknąć rozgłosu i podatków. W Meksyku Casevatas zamalowywał obrazy kiczowatymi krajobrazami, jechali do Tijuany, przekraczali legalnie granicę, w San Diego Miguel zdejmował wierzchnią warstwę farby, a dalej sprawa była już prosta: lotnisko, samolot, pałac snoba, forsa i spokojny powrót do Meksyku. Zrobili w ten sposób dziesięć kursów, bo kolekcja była spora. Casevatas brał za robotę grosze i nie chciał więcej. Alan zarobił trzysta pięćdziesiąt tysięcy dolarów i dziwił się Miguelowi, że tak mało bierze. Snob zapłaciłby każdą cenę. Kiedy robili jedenasty kurs, zrozumiał, co jest grane.

-              Kiedy zacząłeś odsiadkę?

-              W 1981.

-              W czerwcu?

-              Dwudziestego czwartego czerwca.

-              Narkotyki?

-              Tak, przemyt.

Na odprawie celnej w Tijuanie Miguelowi nerwy odmówiły posłuszeństwa. Ręka mu drgnęła, obraz poleciał na podłogę i rama pękła. Ze szczeliny wysypał się biały proszek. Stali tak i gapili się na to przez dobrą minutę, nim celnik odzyskał mowę. Spytał, co to

jest, a w tym momencie idiota Casevatas zgłupiał doszczętnie i odpowiedział, że mąka. Celnik wziął trochę proszku na język i okazało się, że jeśli to rzeczywiście mąka, to w dziewięćdziesięciu procentach zaprawiona heroiną. Jak się okazało na rozprawie, Miguel zarobił na tym interesie coś około miliona. Wszystkie ramy zapacykowanych obrazów napy chał „herą”, a płótna snoba miał gdzieś.

-               Podejdź bliżej. Tu masz worek z rzeczami z przechowalni. Będę czytał z listy, a ty patrz, czy wszystko jest, jasne? Koszula męska, biała, spodnie brązowe, buty typu adidas, sznurowadła, pasek skórzany, używany, ze sprzączką metalową. Masz to? Zabieraj na drugą stronę lady.

Casevatas dostał siedem lat, on sześć. Prawda o obrazach, tych ukrytych pod farbą, nigdy nie wyszła na jaw. Miguel będzie kiedyś bogatym facetem, bo deklaracje celne wypełnione były na jego nazwisko, a same płótna zatrzymano w depozycie do czasu, aż skończy odsiadkę.

Pół roku temu, w listopadzie, Alana odwiedzili Carol i Denis. Nie znaczy to, że Carol nie odwiedzała go wcześniej, ale ta wizyta była bardzo ważna. Z Denisem, bratem Carol, przyjaźnili się kiedyś. Robili nawet razem jakieś interesy, ale rzadko coś z tego wychodziło, bo Denis był „profanem”, tak go Stenton nazywał, nie znał się na prawdziwej sztuce, nie był koneserem, a interesowała go tylko forsa, zysk, nie towar jako taki. Wreszcie Denis zniknął mu z pola widzenia i pojawił się dopiero sześć miesięcy temu. W sali widzeń odbyli długą, szczerą i, jak się później okazało, ostatnią rozmowę. Z Carol spotkał się następnego dnia i od tego czasu zaczął intensywnie myśleć. Było o czym, gdyż dowiedział się od niej, że Denis zabił się w kraksie pod Reno.

Carol została sama z ojcem. Alan myślał, myślał bezustannie aż do dzisiaj.

-              Portfel ze skóry, kluczyki samochodowe... Masz auto?

-              Miałem. Sprzedałem.

-              Klucz płaski z wyciśniętym numerem „400”, długopis, zegarek metalowy, stalowy, marki omega... Ładny. Sprzedasz?

-              Nie, to pamiątka.

-              OK, wszystko. Podpisz tu.

Dwa dni temu, w środę, dowiedział się, że go zwalniają. Chciał zawiadomić Carol i spytał, czy może zatelefonować, na co zobaczył odmowny gest strażnika. Tak więc zrobi Carol niespodziankę. O szóstej rano w piątek zgrzytnęła zasuwa, ktoś, w podnieceniu nie wiedział nawet kto, wywołał jego numer, rozkazał zabrać materac, koce, poduszkę, kubek i talerze, iść za nim, czekać godzinę przed drzwiami na parterze, aż wreszcie pozwolili mu wejść do środka, stanąć na baczność i zameldować się komendantowi. Ten odczytał mu akt łaski podpisany przez ministra sprawiedliwości i kazał wynosić się do wszystkich diabłów. A teraz stał przed ladą klawisza z przebieralni i wciągał brązowe spodnie ze skórzanym paskiem.

-              Jeszcze to, przelicz - mruknął klawisz. - Powinno być pięćset dolarów. Sto dolców rocznie to razem pięćset, nie?

Stenton schował klucz do portfela, starannie zapiął zatrzask, wziął do ręki plik banknotów i nie licząc, wsunął do kieszeni.

-              Masz to w dupie, co? Takiś bogaty? - spytał klawisz.

-              Wszystko? Coś pokwitować?

Mundurowy pokręcił głową.

-              Już swoje podpisałeś. - Nacisnął guzik na ladzie. Drzwi przebieralni otworzyły się i stanął w nich uzbrojony strażnik.

Schody, krata, strażnik, drzwi, krata; strażnik, drzwi, krata, krata, czterech strażników.

-              Więzień 2893 do wyjścia.

-              Papiery.

Szelest kartek, stempel, podpis, szum elektrycznie otwieranej bramy.

-              Do zobaczenia, koleś.

-              Nigdy tu nie wrócę - rzucił i przekroczył próg.

Był wolny.

*

-              Chyba wybiorę się do George'a - powiedział Trench.

-              Życie, rozumiesz, jest ruchem, a więc wibracją - monologował jak w transie Patrick Senders. - Wytłumaczę ci to na przykładzie. Młoda kobieta, panie, której współczynnik wibracji wynosił normalnie 75 000 drgań na sekundę, przeszła anginę i współczynnik obniżył się do 55 000 drgań. Wyjechała, rozumiesz, w góry i poznała tam faceta, którego normalny współczynnik wynosił też 55 000 drgań na sekundę. Oboje, panie, znaleźli się na tej samej fali i co się dzieje?

-              Tak, pojadę do George'a... Zbadam go i przy okazji dowiem się, co słychać u Carol.

-              Miłość od pierwszego wejrzenia! Po powrocie do miasta młody człowiek niecierpliwie oczekuje ukochanej, która tymczasem wróciła do zdrowia i do swoich 75 000 drgań na sekundę. Kiedy się wreszcie spotykają, dziewczyna nie wie, że dzieli ich te dwadzieścia tysięcy, panie, drgań. I co się dzieje?

-              Jaki tam jest numer telefonu? Najpierw zadzwonię...

-              Dzieweczka patrzy na człowieka i duma sobie: „Co mi wpadło

do łba, żeby kochać się w takim palancie?!” I koniec, rozumiesz, pieśni. Tak, bo nasze życie uczuciowe zależy od współczynnika wibracji każdego z nas, od naszych imion, które mają ściśle określone parametry. Weź taką Carol. To imię ma wibrację odpowiadającą długości fali koloru żółtego. A kolor żółty oznacza inteligencję. Wniosek?

-              Carol jest inteligentna. Jaki tam jest numer, Patrick?

-              Otóż to! Carol jest dziewczyną inteligentną. 284-585-7845. Zdziadziałeś, Jonathan. Przez te twoje wykłady i seminaria oklapłeś dokumentnie. Gdybym wiedział, że w Kalifornii tak, panie, nudno, nigdy bym się z tobą nie zabrał. Znikasz na całe dnie. San Francisco mnie nie ciągnie, czytam, obijam się po domu i tęsknię za Londynem. Po co ja tutaj przyjechałem? Wracam.

-              Znowu zaczynasz? Jeszcze dwa miesiące. Od jutra mam wolne i gdzieś sobie wyjedziemy odetchnąć. A teraz chcę wreszcie zadzwonić do George'a. Jesteśmy chwilowo w Stanach...

-              Chwilowo! Dobre sobie! Dziewięć miesięcy to dla niego chwilka! - wykrzyknął Senders, a zaraz potem zamyślił się. - George... W sumie go lubię, choć to cholerny jankes. Zauważyłeś, że jankes jakby się czegoś, panie, ostatnio bał? A do tego wszystkiego ten chłopak Carol... Kryminalista...

-              Ale Carol wytrwale czeka, czeka od pięciu lat. I wciąż o Alanie opowiada. Tylko o nim. Pokazywała ci jego zdjęcia?

-              Tak, tak, pokazywała aż do, rozumiesz, znudzenia. A skoro mówimy o przestępcach, to tutejszy wymiar sprawiedliwości działa szybko, powiedziałbym. To mi przypomina d'Alemberta, tego fizyka z osiemnastego wieku. On, panie, utrzymywał, że wymiar

10sprawiedliwości w jego czasach był najsprawniejszy we Francji. Opowiadał, jak raz, będąc w gmachu sądu, stwierdził, że nie wziął chusteczki, więc wyciągnął ją z kieszeni sąsiada. Była godzina jedenasta. O jedenastej trzydzieści został, rozumiesz, zatrzymany za kradzież. W południe odpowiadał już na pytania strażników porządku, którzy przeprowadzili konfrontację. O dwunastej trzydzieści ogłoszono wyrok, a w ciągu następnej godziny poddano d'Alemberta chłoście. O czternastej był już, rozumiesz, w domu. To jest to!

-              Narzeczony Carol dostał sześć lat i nie wróci tak szybko do domu.

-              Narzeczony? Chryste, wiedziałem, że on jest za kratkami, ale żeby tak od razu, rozumiesz, za mąż za niego wychodzić? Sądziłem, że to tylko jakiś kaprys!

-              To prywatna sprawa Carol. Po co się mieszać?

-              No ja, panie, tego nie pojmę. Co ona w nim widzi? Seks? Sam mówisz, że przez pięć lat wytrzymała bez chłopa. Wytrzyma i dłużej albo znajdzie sobie kogoś do tego tam, panie...

-              Jeszcze przed chwilą wahałem się, czy iść do George'a, czy nie. Teraz nie mam już wątpliwości. Rozmowa z normalnym człowiekiem dobrze mi zrobi - powiedział Trench i podszedł do telefonu.

Numer Goddarda był zajęty.

*

W tym samym momencie Alan Stenton wrzucił dziesięć centów w otwór automatu i powiedział:

-              Jak się masz, George.

-              Halo! Kto mówi? - usłyszał głos Goddarda.

-              Alan Stenton.

Po drugiej stronie drutu zaległa martwa cisza.

-              George? Jesteś tam, George? To ja, Alan, nie poznajesz mnie?

-              Alan, na miłość boską, uciekłeś?! Skąd dzwonisz?! Z więzienia?

-              Nie, nie uciekłem. Zwolnili mnie warunkowo. Legalnie, za dobre sprawowanie.

-              Boże, a to się Carol ucieszy! Chłopie, tyle lat! Tyle lat!

-              Pięć, George, pięć lat. Czy Carol jest w domu?

-              Nie, wyjechała do miasta. Przecież ona się do ciebie pojutrze wybiera!

-              Mała niespodzianka, co? Stęskniłem się za wami... Czy z Carol wszystko w porządku?

-...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin