Ticket To Ride - Zoe.docx

(457 KB) Pobierz

 

 

Ticket To Ride by Zoe

Osadzona w polskich realiach, komediowo-obyczajowa historia z życia Adama, puszczalskiego geja, który nie ma pomysłu na samego siebie, afirmuje Carpe Diem i maniakalnie unika zobowiązań, mimo że pała nieodwzajemnioną miłością do swego heteroseksualnego przyjaciela. Myślę, że opowiadanie przechodzi w trakcie trwania dość diametralną ewolucję fabularną i ostatni stają się pierwszymi, pierwsi ostatnimi, a jedna z dwóch kobiecych bohaterek mimo niechęci Adasia ...nawet da się lubić xD

1. Ticket To Ride

Naprawdę powinienem się dobrze bawić, ale nie umiałem. To była przecież wielka impreza….naprawdę wielka. Muzyka bębniła nieprzyzwoicie głośno, kilkadziesiąt osób gnieździło się na ogromnej przestrzeni, alkohol lał się strumieniami a w powietrzu unosił się popielaty dym… nie tylko z papierosów. Więc powinienem się dobrze bawić, bo przecież uwielbiam imprezy. Zdarzało mi się uchodzić nawet za duszę towarzystwa…już od pierwszego balu przebierańców, gdy jako przebrany za klauna pięciolatek prowadziłem za sobą rozśpiewany pociąg przedszkolaków.

Ale teraz nie umiałem za cholerę. I wcale nie trudno było dojść przed sobą dlaczego. Gdybyśmy oblewali czyjeś urodziny pewnie pierwszy schlałbym się poza granice przyzwoitości i odstawiał tańce na stole…gdybyśmy oblewali zakończenie semestru, byłbym gotów po zbakaniu skręta usmażyć kiełbaski na znienawidzonym podręczniku…gdybyśmy oblewali koniec wakacji pod wpływem ogromnych ilości piwa wskoczyłbym nago do basenu…ale tego wieczoru nie potrafiłem świętować! Nie i koniec!

Oparłem się o framugę drzwiową odgarniając kosmyk czarnych włosów z czoła. Czarnych…hebanowo czarnych…smoliście czarnych…czarnych niczym włosy Królewny Śnieżki ... . To porównanie skutecznie odstraszyło mnie od ich zapuszczania. Poza tym tak intensywne ubarwienie niosło za sobą jeszcze jeden problem – nikt nie wierzył w jego naturalność. Jakby tego było mało, wiązało się z nim błędne koło stereotypów. Obcy ludzie automatycznie brali mnie za emo, który w piórniku obok zestawu żyletek nosi swe przygnębiające berło. Często uchodziłem też za metroseksualnego
( prawdziwi mężczyźni nie farbują włosów!) pięknisia, a z czystym sumieniem ( i pewną dozą próżniaczej dumy) muszę stwierdzić, że moja twarz kontaktuje się jedynie z grzebieniem, szczoteczką do zębów i przyborami do golenia.

- No hej, piękna!

Usłyszałem melodyjny głos Krzyśka i nagle gnębiące mnie poczucie beznadziei stało się jeszcze gorsze. Gospodarz jak zwykle nienagannie ubrany, uczesany i w ogóle w stu procentach idealny ( z tym swoim metrem dziewięćdziesiąt, arystokratycznymi rysami, niebieskimi oczami i jasnymi włosami) zmierzył z pozoru zadowolonym spojrzeniem imprezowiczów siejących w jego domu nieład i zniszczenie. Tak naprawdę jednak względem większości z nich odczuwał pogardę ( jak to mają w zwyczaju rozpuszczone dzieciaki z uwitego na kasie gniazdka).

Oczywiście impreza miała być kameralna. Na liście Krzyśka znajdowały się tylko osoby które warto było zapraszać ( reprezentowały dobrą pozycję, co zazwyczaj szło w parze z jeszcze lepszą forsą) bądź cieszące się jego szacunkiem – i tutaj lista nazwisk drastycznie zawężała się do mnie, Marcina Palacha – o ile odczuwanie szacunku względem niego było w ogóle możliwe oraz Darka Darłowskiego – mającego zaszczyt znajdować się na obu listach.

Imprezy mają jednak to do siebie, że szybko obracają się przeciwko organizatorom. Wieść o tym, że Krzysiek Sodziński robi imprezę, rozeszła się niczym świeże bułeczki a do jego drzwi załomotali goście proszeni, jak i cała banda tych nieproszonych.

- Odpuść.
- Źle się bawisz, królewno?
- Zaraz cię walnę.

Krzysiek wbił sobie do głowy, że uwielbiam jego sarkastyczne podejście do każdej kwestii a w szczególności mojej orientacji seksualnej. Że też się dałem tak zaszufladkować!

- Wcale ci się nie dziwę. Gdybym nie obawiał się, że dom pójdzie z dymem, z chęcią ewakuowałbym się z tego koryta.
- Twoja pogarda względem bliźnich jest godna potępienia.

Parsknąłem napawając się widokiem zniesmaczonej twarzy najlepszego kumpla ( jednego z trzech, gwoli ścisłości). Jakże ten Krzysiek potrafił wydymać wargi i przewracać oczami w wyrazie najwyższej dezaprobaty, zachowując przy tym nieskazitelny urok złotego chłopięcia roztaczającego za sobą nęcącą woń banknotów o wysokich nominałach.

Gdyby nie był nadętym snobem, z pewnością rozważałbym możliwość zaciągnięcia go do łóżka, chociaż nieagresywny homofobizm dziedzica fortuny Sodzińskich był powszechnie znany. Przeszkadzałby również w przeżywaniu wraz z Krzyśkiem ponumerkowego kaca fakt, iż byliśmy przyjaciółmi. A przecież święta, niepisana oraz niepodważalna zasada głosi, że z przyjacielem możesz czynić wszystko, mówić o wszystkim i przeżywać wszystko, za wyjątkiem orgazmu.

No dobrze, jestem hipokrytą i to takim na ogromną skalę. Dwójki swoich przyjaciół to ja bym nawet pod wpływem tortur nie ruszył, ale ta iście anielska ( ostatecznie jestem gejem! ) zatwardziałość topniała przy trzecim. Jeśli miałem w życiu jakiś cel, było nim uwiedzenie Darka, chociaż ostatnio skwapliwie uznałem, iż jest to cel platoniczny – nieosiągalny. Ze względu na Darka heteroseksualność jak i jego wielki, niewinny, kruszący serce wkład w naszą przyjaźń. Marzenia na jawie zastąpiłem snuciem wizji sennych i można powiedzieć, że w połączeniu z seksualną nadaktywnością ten system całkiem nieźle dawał radę.

- Pogardę mam wpisaną w rodowód. Nikt nie będzie mnie z niej rozliczał.
- Się znalazł arystokrata od siedmiu boleści.
- Powinieneś być zaszczycony.

Krzysiek udał urazę.

- Wybacz, ale nazwisko Sodziński nie zapisało się w genealogii szacownych rodów póki twój ojciec nie odkrył potencjału drzemiącego w złomie.
- W twoich ustach brzmi to niczym obelga, Śnieżko (niech szlag trafi wszystkie małoletnie siostrzenice).
- Oj biedne, obrażone niewiniątko.
- Żebyś wiedział! Tak uwłaczać przemysłowej arystokracji XXI wieku. Nawet na lokaja cię nie wezmę.
- Uważaj bo bym chciał.
- No na pewno. Miałbyś wtedy dostęp do całej męskiej części służby. Tylko pomyśl o spoconym ciele ogrodnika i sprawnych dłoniach masażysty.
- Aj…mógłbym jednak tą propozycje rozważyć.
- Zapomnij. Trzeba było pomyśleć zanim waćpanna zadziornym językiem spaliła za sobą wszystkie mosty.

Przewróciłem oczami ubawiony dramatycznym tonem Sodziaka. Krzysiek był rozpieszczonym, pustym i względnie irytującym chłopakiem, ale dzięki temu właśnie prawie nigdy nie bywał poważny. Tylko dlatego ( rzecz jasna) dawało się z nim od czasu do czasu wytrzymać.

- Nie masz tak czasem nic do roboty? Może poszedłbyś się zorientować czy ktoś ci drogocennych waz nie podprowadza.
- Drogocenne wazy trzymamy w pałacu, moja śliczna. W tej chatce dla pospołu nie ma nic drogocennego.
- W tej chatce dla pospołu najczęściej przebywasz.
- Dobry pan brata się z gawiedzią.
- Brata się! Dobre sobie.
- Aleś ty dziś uszczypliwa.

Krzysiek przybrał minę a la nadąsane szczenię. Po chwili rozpromienił się jednak na widok długonogiej blondynki, zmierzającej w stronę alkoholorodnego barku.

- Ach, te wieśniaczki.
- Tylko uważaj, żebyś sobie nie zafundował bękarta.
- Bez obaw, pański członek jest zawsze odpowiednio zabezpieczony.
- Chyba przeholowałem z piciem, bo zrobiło mi się niedobrze.
- Waćpanna cyniczna bo go chcesz, a mieć nie możesz.
- Tak, tak…

Pokiwałem mu protekcjonalnie na odchodne, nie siląc się nawet na próbę wybicia z jego napuszonej głowy nawyku zwracania się do mnie w rodzaju żeńskim. Zresztą głęboko zakorzenione tendencje trudno z człowieka wyplenić a ta maniera Krzyśka trwała od pierwszej klasy podstawówki. Do dziś pamiętam, jak prężąc się z dumy ten siedmiolatek rzekł do mnie: „Dziewczynko, pożycz kredki”.

Zamiast rozwodzić się jednak nad przeszłością i winić matkę za zapuszczanie mi w dzieciństwie włosów, powróciłem do obserwowania Darka ( oczywiście z daleka i bardzo, bardzo ukradkiem). Jak tańczy z naszą wspólną koleżanką…jak zaśmiewa się do łez z czyjegoś dowcipu…jak z zamglonymi alkoholem oczami wspomina z którymś z kumpli stare dobre czasy…jak tańczy z naszą wspólną koleżanką… . Czyżbym się powtarzał? Doprawdy nie powinienem brać na poważnie zmysłowego pocierania bioder jego o biodra jej. Przecież to była Kaśka na miłość boską! Poziom jej aseksualności dorównywał poziomowi mojej rodzicielki! Czy naprawdę pomyślałem w tym kontekście o własnej matce? Było źle…było bardzo źle. Z pewnością tylko mi owe „pocieranie” wydawało się zmysłowe a ponadto musiałem twardo przypomnieć sobie, że taniec jest efektem gry (w wyzwania, gwoli ścisłości). Odmówiłem przyłączenia się do niej, gdyż – jak przypomniałem sobie skwapliwie - cała ta impreza wybitnie działała mi na nerwy.

Pociągnąłem łyk piwa i teatralnie się zadławiłem. Właśnie w tym momencie gdy boska ambrozja napełniła mi przełyk, zostałem brutalnie uderzony przez Marcina w plecy. Niby bratersko…niby do żartów…ale jednak brutalnie! Do oczu nabiegły mi łzy.

- O żesz…ty naprawdę rozpaczasz…

Wyraz twarzy Palacha był klasycznie tępy. Zawsze wyglądał głupio a od okoliczności zależało czy bardziej czy mniej. Od pierwszego wypowiedzianego doń słowa miało się ochotę posądzić go o jakiś fizycznie nieobjawialny niedowład umysłowy. I wrażenie to nie mijało przy głębszym poznaniu…

- Kretynie…miałem paszczę pełną piwa. Mógłbyś mnie tak znienacka…nie klepać?
- No wiesz…w twoich ustach to zabrzmiało co najmniej nieprzyzwoicie.

Zamrugałem zdezorientowany przez chwilę, wierząc już, że tego wieczoru ekstrawagancja umysłowa ( nie kretynizm!) Marcina mnie pokonała.

- Pardon?
- No klepać cię…Jezu…gejem w końcu jesteś.

Palach zachichotał, nie dostrzegając u mnie żądzy walenia głową o framugę. Nie swoją, rzecz jasna.

- Wiesz co, klepnij ty się w mózg.
- Nie mam.
- No ta…przynajmniej jesteś tego świadom.
- Ale wiesz…

Marcin stwierdził tonem niemalże filozoficznym. Oparł się o drugą framugę drzwi i pociągnął solidny łyk ze swojej ( dziesiątej już ) butelki piwa. Wcale nie chciałem słuchać tego pijackiego bełkotu, ale jakoś tak nie miałem siły na spławienie bądź co bądź trzeciego najlepszego kumpla ( pierwszy właśnie obściskiwał się z kolejną dziewczyną, a drugi z wielkopańską manierą deprawował „wieśniaczkę” ). Po drugie nie chciałem spuścić Darłowskiego z oka ( ze względu na owe obściskiwanie), dlatego postanowiłem nie zabierać tyłka w troki do wytrzeźwialni ( czytaj: swojego nieoficjalnego pokoju w „chatce dla pospołu” Krzyśka).

-…nie bawisz się najlepiej.
- No co ty nie powiesz?
- Serio…zazwyczaj robisz coś głupiego, a teraz…stoisz jak idiota w przejściu gdy inni się bawią.

Jeśli powszechnie znany idiota uważa, że wyglądasz jak idiota, musi być naprawdę niedobrze. Od razu spróbowałem się rozluźnić, przybierając jeden z wymuszonych, krzywych uśmiechów.

- Nie cieszysz się, że Darek jest z tą…jak jej tam…
- Anka Lisowska.

Tak szyderczym tonem wymawiało się jedynie imię największego wroga.

- No właśnie, Anka.
- Skąd ci to przyszło do głowy? Jego laska, jego problem. Mam to gdzieś.
- No nie wyglądasz…

Westchnąłem w niemej bezsilności. Wszelkie próby dyskusji z tym kretynem i tak były pozbawione sensu. Że też musiałem przyjaźnić się z beznadziejnymi przypadkami.

- Wiesz, też jest mi trochę przykro. Jak się facet żeni to już nie jest to samo. Mój brat zanim dał się usidlić był naprawdę kawałem skurczybyka, a teraz…nawet z domu nie wyjdzie bez jej pozwolenia. Ona o wszystkim decyduje…jak spędzą weekend, gdzie pojadą na wakacje…na co wydadzą jego premię…
- Chryste Panie…co wyjeżdżasz ze ślubem? Zgłupiałeś?!
- No przecież od dawna wiadomo, że się z nią pohajta. Jak w jakiejś arystokracji. On jest synem prawnika a ona córką lekarza. Tatusiowie należą do kółka wzajemnej adoracji. Dodaj dwa do dwóch…
- To już prędzej taki los czeka Krzyśka. Złomowemu rodowi nie może zagrozić wyginięcie.
- Ale Sodziak nie jest grzecznym chłopcem.
- Weź się zamknij!

Warknąłem, spoglądając na Marcina niczym na wytwór długotrwałego naświetlania promieniowaniem pozaziemskim ( czyli w zasadzie jak zwykle). Niby jak ten stek bzdur miał mi pomóc? Myśl o tym, że mój najlepszy przyjaciel zostanie zdalnie sterowanym przez małżonkę ( odpukać ) dzieciorobem i kasoniosem skutecznie pogarszała mój już i tak kiepski humor.

- Mówię tylko jak jest.
- Znasz Darka. Będzie unikał małżeństwa jak długo się da.
- No ale jak się już pożenią zostanie zlobotlo…
-…zlobotomizowany. Nie używaj trudnych wyrazów, bo się przemęczysz.

Marcin (o dziwo) przytaknął.

- I nie, nie zostanie zlobotomizowany. Nie jest jakimś mięczakiem. Nie da się ubezwłasnowolnić jakiejś pindzie.
-…ube co?
- Nieważne. Twój brat to kretyn. Wiadomym było, że kiedy tylko będzie okazja zarzuci samodzielne myślenie. Darek to zupełnie inny typ. Nigdy w życiu nie dałby się omotać kobiecie.
- Doprawdy?

Zdębiałem słysząc ten paskudny ( niczym sunące po powierzchni tablicy szpony…niczym odgłos oddawanych w konwulsjach wymiocin…niczym zgrzyt metalowych kół pociągu na torach…niczym wycie syreny policyjnej…niczym odgłos kłębiących się na surowym mięsie much…i wiele, wiele innych ) głos.

- Ależ skąd, tak tylko sobie gderam pod nosem.

Anka - chodząca perfekcja. Wysoka, ładna, bogata, inteligentna ( niestety) i jak to z samicami bywa, nieprawdopodobnie przebiegła. Jak zwykle pojawiła się znikąd dobijając przysłowiowy gwóźdź do mojej trumny

Nie cierpiałem jej ze względu na Darłowskiego, ale nawet gdybym nie robił maślanych oczu do najlepszego kumpla, unikanie jej i tak byłoby wskazane. Ojciec Anki był moim internistą do czasu, w którym nie wykorzystał niecnie mej młodzieńczej, siedemnastoletniej naiwności. No dobra, może nie byłem tak do końca nieświadomy zajścia. Ostatecznie ciężko nazwać ofiarą kogoś kto uśmiecha się zachęcająco, trzepoce rzęsami i domaga się osłuchiwania klatki piersiowej przy zerowych objawach kaszlu.

Jednak nie dziwcie się i nie oburzajcie. Doktor Lisowski to naprawdę kawał ciacha, mimo że od upojnych chwil w jego gabinecie przybyło mu trochę siwych włosów i niewielkich zmarszczek. Poza tym znał się na rzeczy aż za dobrze jak na wzorowego męża i ojca, co pozwala mi przypuszczać, że nie byłem jego pierwszą ofiarą ( okay, nie byłem ofiarą w ogóle!)

Właściwie nie żałuję tego, co się stało, poza jednym drobnym szczegółem. Teraz do lekarza muszę dreptać niemalże na drugi koniec miasta.

Uśmiechnąłem się do niej przymilnie ( niech żyje dwulicowość!) wypatrując w pocie czoła jakiegoś zdatnego do konsumpcji towaru. Skoro miałem zaliczyć ten wieczór do niecałkowicie zmarnowanych oraz jeśli ( co bardzo istotne), miałem przestać dołować się Darłowskim - potrzebowałem dobrego rozpraszacza.

- Oczywiście żaden z was nie uznał za swój obowiązek przypomnieć mu ( tutaj wskazała głową tańczący z Kaśką obiekt mej adoracji) że ma dziewczynę, która dziwnym trafem przyszła na imprezę razem z nim.
- Jestem jego kumplem, nie sumieniem, więc wybacz.

Stwierdziłem opryskliwie, z pogardą spoglądając na nieco zlęknionego Marcina. Bez względu na to jak okropna, przebiegła, zimnokrwista i wredna byłaby ta harpia, facet nie powinien okazać przed nią słabości. Wtedy tylko rośnie w siłę i rozdyma się niczym gotowa do ataku ropucha.

- Oczywiście nie miałbyś nic przeciwko, gdybyśmy się rozeszli.
- Dziewczyno, co ty pleciesz?

Wreszcie powiedziała coś mądrego, a już całkowicie skazałem na straty jej wątpliwą inteligencję ( wiem, że sobie przeczę). To oskarżenie było jednak niepokojące. Wszystko co wiedziała o mojej słabości względem Darka mogła wykorzystać przeciwko mnie.

- Znam cię.

Niemalże wbiła mi palec w klatkę piersiową. Za tym krótkim stwierdzeniem kryło się drugie, znacznie bardziej wymowne: wiem, że jesteś rozwiązłym, skaczącym z kwiatka na kwiatek gejem, który marzy tylko by tyłek najlepszego przyjaciela dopisać do listy zdobyczy.

- Mam się czuć zaszczycony?
- Po prostu niech tobie…i tobie również…

Tu spojrzała na Palacha niczym na wybitnie odrażający okaz robaka.

-…nie przyjdzie na myśl, aby bruździć w naszym związku.
- Bez obaw. Darek nie jest kretynem, wkrótce sam uzmysłowi sobie chwilową niepoczytalność.
- Wątpię, a teraz wybaczcie ( czyli: nie mogę już na was patrzeć ) ale idę ocalić z opresji mojego misiaczka.

Odparła z uroczym uśmiechem ukazując idealnie równe…idealnie białe…idealnie perfekcyjne zęby. Odrzuciła do tyłu włosy o mało nie powodując u mnie kolejnego łzawienia. Paskudne włosiska dostały mi się chyba nawet do ust.

Jej misiaczek? Jezu, miałem ochotę udusić tę paskudę nawet jeśli następstwem byłyby niewybredne komentarze w prasie. „ Lokalna ciota atakuje rywalkę” …” Z serii anegdoty miesiąca: Gej atakuje kobietę, bo ukradła mu przyjaciela.”…” Pedał traci panowanie nad sobą. Są ofiary śmiertelne”.

- Co za…
- …suka.
- Właściwie to chciałem powiedzieć ostra laska.

Spojrzałem na Marcina lodowato, ale szybko ugryzłem się w język. Doprawdy, czegóż spodziewałem się po tym osobniku? Na widok kobiet z aparycją Anki mój kumpel ( trzeci, czyli teoretycznie najmniej istotny) dostawał utajonego ślinotoku i zaszywał się w swojej skorupie by podziwiać z daleka.

- Wiesz, Darek chyba jest w niej zakochany.
- Nadmiar cheeseburgerów siadł ci na mózg.
- Ustaliliśmy już, że go nie mam.
- No tak…tylko ty możesz być z tego dumny.
- Wyluzuj…jeśli on jest szczęśliwy, jesteśmy i my. Amigos style.
- Tak, tak.

Chryste Panie, dobrze, że Marcin był takim kretynem i nie miał najmniejszego pojęcia o motywach mego karygodnego niekoleżeństwa. Musiałem schlać się i względnie zabawić, zanim wieczór obróci się w totalną katastrofę.

Jak to w życiu bywa: proście a będzie wam dane. Problemy czasem lubią rozwiązywać się same. Wiedziałem, że mój przeszedł w niebyt w momencie gdy poczułem na tyłku uścisk zachęcająco dużej dłoni.

- Cześć.

Usłyszałem zmysłowy głos i uśmiechnąłem się mimo woli. Nie musiałem nawet nawlekać przynęty na wędkę a ryba i tak się złapała.

- Zaraz się porzygam.

Zanim zdążyłem otaksować wzrokiem napastnika ( czytaj: ofiarę ) dobiegła nas pełna obrzydzenia deklaracja Marcina. Jak na bezmózgiego heteryka przystało, reagował najwyższym niesmakiem na wszelkie przejawy męsko - męskiej adoracji. O dziwo, nie szło to w parze z nienawiścią, odmową przyjacielskich kontaktów z osobnikiem homoseksualnym i wzmożonymi napadami agresji. Ale wszystko przecież w zachowaniu Marcina było nielogiczne.

- Zjeżdżaj.

Warknąłem na Palacha, uśmiechając się do swojej zdobyczy zachęcająco. Facet był wysoki, dobrze zbudowany i całkiem przystojny. Co jednak najważniejsze, nie znałem go a więc raczej nie istniała szansa, iż był w jakikolwiek sposób powiązany z którymś moim ex. Ostrożności nigdy za wiele - świat jest mały. Świat gejów jeszcze mniejszy.

- Tomek.

Przedstawił się nie przerywając grzecznościowego przywitania swojej dłoni z moim pośladkiem.

- Adam.
- Wiem.
- Tak?
- Byłeś pierwszą osobą, którą tutaj wypatrzyłem. Szybko zasięgnąłem informacji.

Facet, który wie czego chce i od razu przechodzi do meritum pozwala znacznie zaoszczędzić czas.

- Więc co proponujesz?
- Może zwiedzenie piętra? Ta chata ma bardzo ciekawe dekoracje.
- No i tak się składa, że mogę ci co nie co o nich opowiedzieć.
- Wybornie.

Przysunął się bliżej i bez zbędnych ceregieli zaatakował moje gardło językiem. Byłem oniemiały niecałą sekundę, po chwili posłusznie współpracując.

- Adam?

Miałem ochotę polać kwasem rękę ściskającą moje ramię. Odwróciłem się z impetem w stronę intruza, zostając porażonym obezwładniającym spojrzeniem Darka. Ma niebieskie oczy, tak samo jak ja. Jednak jego posiadają o wiele bardziej nasyconą barwę. Są intensywnie błękitne bądź granatowe, w zależności od oświetlenia i człowiek ze wszystkich sił musi powstrzymywać się, by w nich nie utonąć.

- Czego?

Zapytałem buńczucznie, doskonale maskując uwielbienie. Pomocna okazała się w tym druga para oczu, zielonych niczym u kociaka, chociaż mi bardziej kojarzyły się z receptorami wzroku oślizłego gada.

Oczu Anki.

- Wychodzimy.
- No i?

Darek zmieszał się odgarniając niewidzialny kosmyk brązowych włosów z czoła. Był w tym swoim zagubieniu straszliwie uroczy, powodując, że uginały się pode mną kolana.

- Myślałem, że będziesz chciał wiedzieć.
- Jak widać mam inne rzeczy na głowie.

Uśmiechnąłem się porozumiewawczo do Tomka, który mimo towarzystwa wyraźnie sygnalizował, na co ma ochotę. Palce jego prawej dłoni błądziły w okolicach mojego pępka pod uniesionym materiałem bluzy.

- Darek, zostawmy ich, bo zaczną się pieprzyc na naszych oczach.
- Twoje niedoczekanie.

Warknąłem wywołując na twarzy Lisowskiej grymas irytacji i obrzydzenia.

- Darek Darłowski.

Moje bożyszcze jak na grzecznego chłopczyka przystało, wyciągnęło dłoń w stronę Tomka z nieczytelnym wyrazem twarzy. Cóż, taki przybierał wtedy, gdy był zakłopotany.

- Tomek Baziak.
- Jesteś na drugim roku prawa?

Zapytał, a ja zamrugałem. Jeszcze tego brakowało, żebym dał się przelecieć kolesiowi dwa lata młodszemu, chociaż jego wygląd sugerował co najmniej dwadzieścia pięć wiosen na karku. Nie miał w sobie tej młokosowej iskry, która emanuje z początkowych roczników i niestety już postanowiłem, że sfinalizuję naszą świeżo nawiązaną znajomość.

- Tak. Też zdawało mi się, że skądś cię kojarzę.
- Chodzę jako wolny słuchacz na wykłady Kraweckiego.
- No żartujesz? Facet strasznie przynudza.
- To specjalista z prawa administracyjnego. Napisał kilka świetnych prac, w tym doktorat.

Mój niesamowicie mądry i przystojny Daruś. Jest jednym z tych studentów, którzy z prawdziwą fascynacją poświęcają się zgłębianiu kierunku. Ojciec prawnik pękał z dumy i już szykował dla syna miejsce w swojej kancelarii.

- Może i tak, ale prawo administracyjne to nie mój konik.
- A co cię kręci?

Ja, ja, ja!!! Czy to nie oczywiste?

- Prawo karne.
- Czyli pewnie jesteś fanem Grzesiaka?
- Grzesiak daje radę.

No bardzo się cieszę, że załapali wspólny język, ale powoli zaczynałem czuć się na równi zniecierpliwiony z Anką. Jak się już podniecę, trudno skupić się na czymkolwiek innym i z rozmowy o prawie administracyjnym, karnym oraz tacie policjancie w głowie szumiała mi tylko wizja przykucia do łóżka kajdankami. Trzepnąłem Tomka lekko w bok, dając do zrozumienia, że z Darkiem pogadać może sobie na uczelnianym korytarzu.

- Dobra. My już chyba pójdziemy.
- No my raczej też.

Darłowski odpowiedział z lekkim uśmiechem, oplatając swoją harpię ramieniem. Nastrój powoli mi się psuł.

- Do zobaczenia na uczelni.

Powiedział do nas obu i ruszył w stronę drzwi z Anką uwieszoną u boku.

- Niecierpliwi jesteśmy?

Tomek zapytał, muskając ustami płatek mojego ucha. Osaczył mnie między sobą a ścianą na tyle mocno, że bez problemu mogłem odróżnić zapach jego wody kolońskiej od zapachu szamponu i mydła.

- Chciałeś zdaje się zobaczyć dekoracje?
- Ależ dalej bardzo, bardzo chcę.

 

2. Ticket To Ride

Wprowadziłem Tomka do pokoju w chacie Sodziaka, który uważałem za swój i nikt - a w szczególności sam gospodarz - faktu tego nie kwestionował. Umeblowanie było skromne: łóżko, szafa, gitara oraz wzmacniacz ( w mieszkaniu nie mogłem grać ze względu na sąsiadów). Wszystko czego człowiekowi do szczęścia potrzeba. No może za wyjątkiem szafy.

Pocałowałem swoją zdobycz i wyzwalając się od jego palców ruszyłem spuścić w oknie żaluzje, w drodze powrotnej pozbyłem się bluzy. Tomek ponownie osaczył mnie ramionami a jego palce błądziły po moich plecach i pośladkach z zawziętością macek mitycznego Krakena. Pocałował mnie głęboko ( musiałem przyznać, że był w tym wręcz fenomenalny) i pchnął na zaścielone niedbale łóżko.

- Rozepnij koszulę…

Poprosiłem a on spojrzał na mnie rozbawiony. Zdjęcie ciuchów przed konsumpcją świeżo zawartej znajomości było raczej oczywiste. Jednak ja chciałem aby zrobił to powoli, z pewnym zapamiętaniem, abym mógł podziwiać cal po calu odsłaniane fragmenty jego ciała. Uwielbiam ten rodzaj gry wstępnej. Zmysłowy striptease utrzymujący mnie w stanie pobudzenia a jednocześnie pozwalający ochłonąć nieco rozgrzanemu pocałunkami i dotykiem penisowi.

- …powoli.

Uśmiechnąłem się delikatnie wiedząc jakie robi to na nim wrażenie. Mam lustro w domu i bez cienia zażenowania muszę przyznać, że lubię w nie zaglądać. Czarne włosy, blada cera, błękitne oczy i czerwone usta, wszystko doskonale rozmieszczone na mojej twarzy nadając jej chłopięcego wyrazu. Mój uśmiech zawsze krył w sobie jakąś obietnicę gdyż latami praktyki wytrenowałem go w ten sposób. Teraz nie mogłem już nad tym nawykiem zapanować – co nie przeczę - bardzo ułatwiało mi nawiązywanie nowych znajomości.

Tomek rozpinał guzik za guzikiem pobudzając umiejętnie prace moich ślinianek. Był doskonale zbudowany, lekko opalony i całkowicie wyzuty z poczucia wstydu co wzmagało tylko bijący od niego erotyzm. Był podobny do mnie. Zadowolony z siebie, kochający swoje odbicie w lustrze i ciągle łaknący fizycznego kontaktu z innym, przystojnym osobnikiem. Natura stworzyła nas w taki sposób, iż powinno zamrażać się nasze plemniki, ale oczywiście jak w wielu przypadkach nie do końca jej ten misterny projekt wyszedł.

- Lubisz patrzeć?

Zapytał ze złośliwym uśmieszkiem niemiłosiernie wolno wyswobadzając biodra z mocnego uścisku skórzanego paska. Paski są szalenie seksowne, szczególnie gdy wykorzystuje się je do krepowania nadgarstków kochanka bądź wymierzenia mu kilku sadystycznych klapsów.

- Bardzo.
- Mógłbyś odwdzięczyć się tym samym.

Stwierdził a ja nie potrafiłem w tej chwili niczego mu odmówić. Od razu poprowadziłem dłoń w dół swojego płaskiego brzucha, chwilę badając okolice pępka i kości biodrowych. Sprawnie ściągnąłem skarpety zginając obiecująco palce od stóp, które od czasu do czasu lubiłem włączać w zabawy łóżkowe. Tomek oblizał wargi obserwując moją dotykową wędrówkę po własnym ciele, jednocześnie zsuwając z ud te idealnie skrojone dżinsy.

- Wiesz co najbardziej chcę zobaczyć.

Znacząco spojrzał w stronę mojego osłoniętego spodniami krocza, które drażniłem lekko palcami prawej dłoni. Co jakiś czas zapuszczałem palce pod materiał czując pobudzające dreszcze w lędźwiach, ale nie chciałem sam eksplorować swojej męskości. Wszystko zdecydowałem się złożyć na ręce Tomka, który teraz uśmiechał się bezczelnie w wypchanych sporym penisem majtkach.

- No dalej. Do rosołu.

Odwzajemniłem jego uśmiech śledząc wzrokiem ślizg niewielkiej ilości materiału w dół jego nóg i oblizałem się ze smakiem. Ten chłopak był szalenie dobrze wyposażony i nie miał absolutnie żadnych zadatków na odgrywanie partii „ tego na dole” - co mi szalenie odpowiadało. Uwielbiam swojego penisa ale w kontakcie seksualnym z drugim samcem gotowy jestem przyznać mu rolę drugorzędną.

Gdy stanął przede mną zupełnie nagi pomyślałem, że gwiazdka wcześniej zawitała w tym roku ( był koniec października ). Nie codziennie trafiał mi się w łóżku taki Adonis z pakietem perfekcyjnych cech charakteru. Szybki, bezpośredni, zainteresowany jedynie cielesnością. Okay może i jestem płytki, ale nie szukam poważnego związku. Albo z Darkiem albo z nikim, już dawno poświęciłem życie tej zasadzie. Szukałem więc partnerów, którzy od razu sprowadzali naszą znajomość do poziomu materaca, nie oczekując ode mnie zdobywczych podchodów i żadnego adorowania. Czułem, że z Tomkiem w tym aspekcie nadajemy na tych samych falach.

Przywołałem go do siebie palcem robiąc sporo miejsca pomiędzy rozsuniętymi udami. Od razu zaatakował moja usta, podczas gdy jego dłonie eksplorowały pobudzająco moje ramiona, klatkę piersiową oraz brzuch. Pomógł mi zsunąć z tyłka spodnie dorzucając je do sterty swoich ubrań na podłodze. Polizał mój obojczyk, chwilę uwagi poświęcił sutkom po czym powiódł język w dół zahaczając okolice pępka. W tym momencie pozwoliłem sobie na przeciągłe westchnienie. Tomek najwyraźniej lubił bardziej dawać niż brać podczas seksu i musiałem zaliczyć to na konto jego nowo odkrytych zalet.

Pieścił moje kości biodrowe, pachwiny i wewnętrzną stronę ud, uśmiechając się zmysłowo gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały. Rozstawiłem szerzej nogi zachęcając go by dobrał się wreszcie do twardego rdzenia. Śliniłem się na jego widok jak wariat nie powstrzymując jęków gdy tylko jego palce zacisnęły się na mojej męskości.

- Matka natura nieźle nas wyposażyła.

Mruknął po chwili wodząc językiem po zaczerwienionej żołędzi. Nie musiałem go poganiać ani błagać o kolejne posunięcie. Wczuł się w moje ciało idealnie, dostroił się do niego niczym perfekcyjne radio. Lizał trzon i okolice podbrzusza, od czasu do czasu podszczypując uda pojedynczymi pocałunkami. Po kilku minutach takiej zabawy wiłem się za jego sprawą niczym węgorz. Mój głód narastał. Narastał niczym u pozbawionego regularnych posiłków człowieka, któremu przed oczami postawiono wypełnioną po brzegi tacę. Odepchnąłem go od siebie na tyle gwałtownie, iż opadł na plecy podpierając się na łokciach.

Z manią smakosza przywarłem do jego penisa od razu całego pochłaniając w usta. Smakował wybornie, nieco słodko, nieco słono, ale całkowicie i niezaprzeczalnie po męsku. Spijałem wszystkie jego soki pobudzony do granic możliwości. Ssałem z takim zapamiętaniem, iż najnowszy model odkurzacza Sodzińskich nie mógłby się ze mną równać. A on tężał i rozpychał coraz bardziej moje gardło.

- Adam…

Jęknął zanurzając brutalnie palce w moich włosach. Gdy spojrzałem w jego oczy najczystsza żądza poraziła mnie boleśnie. Musiałem mieć go w sobie natychmiast. Z manią desperata rzuciłem się w stronę zmiętych na podłodze dżinsów, dobywając prezerwatywę z uśmiechem triumfu. Podałem mu ją w zębach, za co wynagrodził mnie szerokim od ucha do ucha uśmiechem. Uwielbiam tą nić mentalnego porozumienia pomiędzy dwoma facetami w sypialni. Aż zawyć się chce z radości do księżyca.

Obserwowałem jak sprawnie wydobywa gumę i naciąga na sterczącego dumnie penisa. Wciąż szczerząc się nieprzyzwoicie odwróciłem się do niego na czworaka, wystawiając tyłek na spodziewaną adorację. Gdy długo ( całe kilka sekund) nie odczuwałem dotyku, przeszło mi przez myśl by zasugerować użycie nawilżacza spoczywającego w jednej z szuflad przyłóżkowej szafki. Na szczęście Tomek szybko się opamiętał. Po chwili czułem między pośladkami jego parzący oddech. Pierwsze liźnięcie zmusiło mnie do zmrużenia oczu, kolejne do ich całkowitego zamknięcia. Jęknąłem głośno zatapiając twarz w miękkiej materii poduszki a on z zapamiętaniem szaleńca mnie deprawował. Wodził językiem po wejściu odbytu, kąsał pośladki i wewnętrzną stronę by ostatecznie zacząć mnie tam ssać jak wariat.

- O Boże…

Wgryzłem się w pokrowiec rozluźniając i napinając molestowane mięśnie. Nie musiałem dotykać swojego penisa ani trzeć nim o materac, bo od samego rimmingu wyciekały z niego soki. Moja twardość groziła przedwczesnym wytryskiem, więc sięgając do tyłu dłonią mocno pociągnąłem go za gęste, czekoladowe kudły.

- Jesteś gotowy?
- Na wszystko!

Niemal wrzasnąłem wywołując na jego twarzy zniewalający uśmiech. Gdyby politycy szczerzyli się tak do elektoratu nie byłoby mowy o wolnych wyborach. Przepadłem w tym momencie zdając się na jego łaskę bądź niełaskę.

- Pewnie będzie trochę…
- Czy ja wyglądam na dziewicę?

Zapytałem ucinając w połowie jego deklarację. Zacząłem eksplorować krainę gejowskiego seksu w piętnastym roku życia i doskonale znałem jej jasne i ciemne strony. Z tym że granica miedzy nimi była zazwyczaj płynna. Trzeba było odczuć ból by poczuć przyjemność i w pełni do tego przywykłem. Ba! Nawet w pewnym sensie byłem od tej huśtawki doznań uzależniony.

- W takim razie bawimy się ostro?
- Nie gadaj, tylko bierz się do roboty.

Warknąłem, ale już po chwili obdarzyłem go zawadiackim uśmiechem. Przymknąłem oczy czując jak czubek penisa w zwilżonej śliną prezerwatywie napiera na mnie obiecująco. Rozluźniłem się maksymalnie zaciskając mimochodem zęby. Bolało. Tome...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin