Drake Jocelynn - Dni mroku 03 - Posłaniec świtu.pdf

(879 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
JOCELYNN DRAKE
„Posłaniec świtu”
Dni mroku
Księga 3
Rozdział 1
Zapiszczały opony. Minęliśmy róg ponad osiemdziesiąt kilometrów na
godzinę, ślizgając się na zakręcie. Oparłam się o fotel kierowcy i mocno
zacisnęłam zęby, przełykając następne przekleństwo, kiedy Knox o mało nie
zderzył się z zaparkowanym samochodem, wioząc nas kolejną ulicą osiedla.
Inne opony zapiszczały tuż za nami - ford mustang zaczął nas doganiać.
- Wyjedź w końcu z tego miasta, do cholery! - wrzasnęłam na Knoxa. Przy
takiej prędkości narażaliśmy się na wypadek, ale ponieważ naturi nas doganiali,
nie mogliśmy zwolnić. Musieliśmy wydostać się z miasta, zanim kogoś
potrącimy albo policjanci z Savannah w końcu zauważą dwa wozy pędzące na
złamanie karku.
- To nie takie proste! - odkrzyknął Knox. Obiema dłońmi ściskał kierownicę
tak mocno, że zbielały mu kostki. - Wyjeżdżamy z centrum, poza tym kazałaś
mi ich zgubić, a nie wyjeżdżać z miasta.
- No to każę ci teraz. Spadajmy stąd. Zaraz kogoś zabijesz.
- Najprędzej nas - dodała z tylnego siedzenia Amanda. Blond wampirzyca
siedziała koło Tristana, który najwyraźniej niezbyt się przejmował. Oczywiście
bywał już ze mną w większych tarapatach i jakoś wychodził z nich cało.
- Nie pozabijam was - rzucił ze złością Knox, biorąc następny zakręt z
wariacką prędkością. - To bmw M3. Wyścigowy wóz dla znudzonych bogaczy.
Nic mu nie będzie.
- Nie, Knox, powiedz, co naprawdę myślisz - warknęłam. Bmw należało do
mnie. Postanowiłam powierzyć kierownicę Knoxowi, kiedy zauważyłam naturi
śledzących nas na River Walk: wiedziałam, że mogą mi się przydać wolne ręce,
jeśli nie zdołamy ich zgubić. Wyciągnęłam spluwę ze schowka i sprawdziłam
magazynek.
- Wiem, o co ci chodzi. - Nocny wędrowiec zerknął na mnie, a kącik jego ust
uniósł się w słabym uśmiechu.
- Dla znudzonych bogaczy... - powtórzyłam sucho.
- Czy naprawdę czas teraz na taką dyskusję? - zapytała ostro Amanda, kiedy
Knox znów skręcił i zahaczył o zderzak zaparkowanego auta.
- Knox!
- Miro! - odkrzyknął. - Albo dasz mi kierować, albo prowadź sama!
Na to było już za późno. Naturi doganiali nas na kolejnych zakrętach. Mieli
gdzieś, że zagrażali przechodniom, i dlatego musieliśmy wywabić ich na
przedmieścia.
Odprężyłam się trochę, kiedy skręciliśmy w Montgomery Street. Do zjazdu
na autostradę numer 16 było już blisko. Mogliśmy w końcu wyrwać się z miasta
i wyjechać na otwartą przestrzeń.
- Miro... - powiedział spokojnie Tristan. Spojrzałam na niego uważnie we
wstecznym lusterku. - Czy wyjazd z miasta to najmądrzejsze rozwiązanie?
Moje barki nieco się rozluźniły, ale węzeł niepokoju nadal zaciskał mi się w
żołądku. Wiedziałam, dlaczego o to pyta. Porzucaliśmy względne
bezpieczeństwo w mieście i przenosiliśmy ewentualne starcie na terytorium
naturi, na wieś. A oni przecież potrafili panować nad przyrodą.
Tristan i ja już wcześniej walczyliśmy z naturi w lasach i wtedy nie poszło
nam za dobrze. Tristana omal nie rozerwały na strzępy naturi z klanu
zwierzęcego, a mnie zranili ci z klanów wiatru i ziemi. No i tym razem
brakowało w pobliżu Danausa i Sadiry, którzy mogli nam uratować tyłki.
- Nie ma innego wyjścia - stwierdziłam, patrząc na niego spode łba, bo
rozumiałam powód jego strachu. - Nie chcę, w przeciwieństwie do naturi,
prowadzić tej wojny na oczach ludzi.
- A nie mogłabyś ich spalić albo coś takiego? - spytała Amanda, wiercąc się
na tylnym siedzeniu. Ta wampirzyca rwała się do walki, ucieczka nie była w jej
stylu. W trudnych sytuacjach używała szponów i kłów, pozostawiając za sobą
rozszarpane ciała i kałuże krwi. Dlatego była dobrą egzekutorką wśród
żółtodziobów, ale niezbyt godnym zaufania nocnym wędrowcem, bo nie zawsze
kierowała się rozsądkiem.
- Muszę widzieć albo czuć to, co podpalam, a nie wyczuwam naturi -
wyjaśniłam, rzucając jej sfrustrowane spojrzenie.
- A co z ich wozem?
- Nie widzę całego.
- No to zajmij się oponami. Podpal im opony. To ich spowolni.
- Może się udać - przyznałam, opuszczając boczną szybę. Elektryczny
mechanizm zaszumiał ledwo słyszalnie. - Swoją drogą, kto nauczył naturi tak
jeździć? Albo odpalać silnik kradzionego wozu bez kluczyków? - mamrotałam
pod nosem, choć wszyscy nocni wędrowcy w samochodzie mnie słyszeli.
- W Internecie jest pełno ciekawych informacji - powiedział Knox
sarkastycznie.
- W Internecie? - nie przestawałam gderać. - Przecież naturi to stworzenia ze
Starego Świata. Nie kierują pojazdami, nie kradną aut i nie buszują w Internecie.
Zaskoczyło mnie, że Tristan się zaśmiał, powstrzymując mnie, kiedy
złapałam za zewnętrzną ramę drzwi.
- Czasami wydajesz się strasznie staroświecka, Miro. To nie jest wcale
dziwniejsze niż to, że nocny wędrowiec w twoim wieku zajmuje się takimi
rzeczami.
- Przymknij się, Tristan. - Miałam niewiele ponad sześćset lat. Wcale nie tak
dużo.
Zwróciłam się do Knoxa:
- Zwolnij trochę i jedź równo.
Chwyciłam się drzwi od zewnątrz, wysunęłam się przez okno i wsparłam na
karoserii. W takiej pozycji trudno utrzymać równowagę, za to lepiej widziałam
opony czerwonego mustanga, który za nami jechał. Skoncentrowałam myśli i
obie opony po jednej stronie auta stanęły w ogniu. Forda dwa razy zarzuciło i w
końcu dachował na poboczu.
Wsunęłam się z powrotem do środka i wzięłam pistolet z podłogi, gdzie
położyłam go wcześniej.
- Zatrzymaj się. Musimy to dokończyć.
Postawiłam stopy na żwirowym poboczu, zanim Knox zdążył zaciągnąć
ręczny hamulec. Odbezpieczyłam browninga, z którym ostatnio się nie
rozstawałam, i zatrzymałam się, zerkając na pistolet - identyczny jak ten, który
Danaus podarował mi w Wenecji. Nocni wędrowcy nie mieli zwyczaju nosić
broni palnej - większości naszych wrogów nie dało się zabić pociskiem, a
postrzał tylko ich wkurzał. Naturi można było jednak wykończyć celnym
strzałem, więc teraz wszędzie nosiłam ze sobą pistolet i broń sieczną.
Towarzyszący mi wędrowcy jeszcze nie nabrali takiego nawyku.
Tristanie? - zapytałam go w myślach.
Mam broń, potwierdził, zanim spytałam. Ten młody nocny wędrowiec był ze
mną, kiedy walczyłam z naturi w Anglii, i później, gdy pojawili się w Wenecji.
Dobrze wiedział, ile trzeba starań, żeby zabić tych odpornych drani.
- Knox - zawołałam, przesuwając z powrotem bezpiecznik. - Weź to. -
Beztrosko rzuciłam mu pistolet nad samochodem, kiedy Knox wysiadł. - Tylko
celuj dobrze, żeby mnie nie zranić.
Przyganiał kocioł garnkowi. Wszyscy kiepsko celowaliśmy. Nikt z nas nie
nauczył się porządnie strzelać. Ale przecież jeszcze pięć wieków temu - czyli
ostatnim razem, kiedy nocni wędrowcy toczyli regularne potyczki z naturi -
prawie nikt nie znał broni palnej. Czasy się zmieniły i trzeba było nadrobić
zaległości.
Wyciągnęłam nóż z pochwy przy pasie i podeszłam do wywróconego wozu,
który kołysał się na dachu. Ze środka wyczołgało się troje naturi, czwarty wciąż
siedział za kierownicą, bez ruchu. Byli pokaleczeni i potłuczeni, ale
regenerowali się na moich oczach po małej stłuczce. Naturi potrafili zagoić
prawie każdą ranę niemal tak szybko jak nocni wędrowcy. Zabijała ich tylko
kulka w głowę. Postrzał w serce spowalniał ich na tyle, żeby zdążyć przeła-
dować broń i strzelić ponownie, z bliska.
- Gdzie Rowe? - zawołałam, kiedy znalazłam się o kilka metrów od
najbliższego naturi.
- Poluje na ciebie, Krzesicielko Ognia - odparł naturi. Obróciłam nóż w
dłoni, a na długim srebrzystym ostrzu błysnęło światło najbliższej latarni.
- Powiedz coś, o czym nie wiem.
- Chce twojej śmierci - odpowiedział naturi.
Znowu wzruszyłam ramionami. Rowe zwyciężył w pałacu w Knossos, gdzie
udało mu się złamać pieczęć, która więziła naturi, jednak nadał musiał otworzyć
wrota. Wiedział, że będę go ścigała do upadłego, więc w ostatnich miesiącach
mieliśmy serię drobnych potyczek. Próbował mnie wyczerpać.
Zakręciłam nożem i prawą ręką włożyłam go z powrotem do pochwy,
wyciągając lewą i rozwierając dłoń w stronę naturi, z którym rozmawiałam, i
dwóch pozostałych. Zamienili się w trzy wielkie pochodnie, płonące i
rozświetlające noc. Załatwiłam ich, zanim mieli choćby szansę na podjęcie
walki. Wolałam nie ryzykować życia swoich towarzyszy, próbując uzyskać
więcej informacji. Albo Rowe mnie ścigał, albo miałam go spotkać w kolejnym
miejscu składania ofiar.
Rozległ się strzał, a zaraz po tym dwa następne. Odwróciłam się, gasząc
ogień skinieniem ręki. Tristan i Knox byli zwróceni w przeciwną stronę,
trzymali broń i strzelali do sześciu naturi wybiegających z otaczającego nas lasu.
Czekali, aż w końcu pojawimy się poza granicami miasta.
Zaskoczona zobaczyłam, jak dwie ogniste kule rozbłyskują w otwartych
dłoniach jednej z nich i szybują w kierunku Knoxa i Tristana. A więc to naturi z
klanu światła. Cholera. Skupiłam całą uwagę na płomieniach, złapałam dwie
lecące kule i przyciągnęłam do siebie, gasząc je. Nie mogłam już używać ognia,
bo naturi z klanu światła pewnie by sobie z nim poradziła.
Wyciągnęłam z powrotem nóż i podbiegłam do zbliżającej się przeciwniczki.
Rozległy się strzały; to Tristan i Knox starali się wyrównać szanse. Kiedy
podeszliśmy bliżej grupki naturi, w powietrzu rozległ się trzepot skrzydeł. Stado
szpaków zakłębiło się na nocnym niebie. Dałam nura na ziemię i otarłam gołe
ręce o szorstkie, kamieniste podłoże, próbując osłonić się przed ostrymi ptasimi
pazurami. Zanim udało mi się znowu wstać, naturi z klanu światła, ze złocistymi
włosami i śniadą skórą, dopadła mnie, wyciągając krótki miecz. Przetoczyłam
się na lewy bok, ledwie unikając ostrza, które spadło tam, gdzie przed chwilą
leżałam. Postawiłam między nami ścianę ognia, licząc, że w taki sposób
zatrzymam ją na moment i zdołam się podnieść.
Świetlista naturi zgasiła ogień machnięciem ręki. Kiedy podeszła o krok,
rzuciłam w nią nożem, który zatopił się głęboko w jej piersi.
Zataczając się do tyłu, gapiła się na trzonek sterczący z jej ciała. Na ślepo
zamachnęła się mieczem, ale łatwo się uchyliłam. Szybkim kopniakiem
wybiłam jej miecz ze słabnącej dłoni. Uśmiechałam się, podchodząc i wyciąga-
jąc z niej nóż. Odgłos przypominający mlaśnięcie przepełnił nocne powietrze, a
po chwili rozległ się bolesny krzyk i urwał się nagle, kiedy jednym wprawnym
ruchem odcięłam jej głowę.
Pobiegłam w stronę innych naturi, zanim pokonana upadła na ziemię.
Szybko policzyłam, że z szóstki, która nas zaatakowała, zostali tylko trzy. Ptaki
odleciały, co wskazywało, że zginął też naturi z klanu zwierzęcego.
Na niebie zaczęły się kłębić chmury, a ze wschodu nadciągnęła
niespodziewana burza. Zerwał się wiatr, zdmuchując mi na oczy moje rude
włosy. Wyglądało na to, że pozostali naturi należeli do klanu powietrznego. A to
źle. Nie potrafiłam powstrzymywać błyskawic, a żadne z nas raczej by nie
przeżyło trafione piorunem.
- Wycofajcie się! - krzyknęłam. - Wycofajcie.
Zebrałam siły, krzycząc do nocnych wędrowców. Nie mogłam podpalić
żadnego naturi, jeśli przebywali za blisko wampirów; nie zdołałabym uchronić
przyjaciół, gdyby wybuchł pożar.
Tristan i Knox wahali się tylko przez chwilę, a potem zaczęli uciekać w
stronę wozu. Jednak jeden z atakujących złapał w pułapkę Amandę, spychając ją
w stronę lasu, coraz dalej od szosy. Skoncentrowałam się i podpaliłam parę
naturi walczących z Knoxem i Tristanem, a potem podbiegłam do Amandy.
Kątem oka zobaczyłam inny samochód, zatrzymujący się na poboczu za
wozem tamtych. Niepotrzebna mi była publiczność i mogłam się tylko
domyślać, że przyjechał następny naturi, bo cała okolica została zakryta
magiczną zasłoną i nikt inny nie mógł nas widzieć.
Zajmij się tym nowym, poleciłam telepatycznie Tristanowi, biegnąc w
kierunku Amandy.
Wietrzny naturi z jasnobrązowymi włosami przystanął o metr od Amandy i
uniósł wysoko rękę, jakby chciał przyciągnąć kawałek nieba. Amanda nie
patrzyła na niego, a dłonie drżały jej z wyczerpania i pewnie też ze strachu. Nie
miała pojęcia, z czym ma do czynienia. Ja wiedziałam: robiło się nieciekawie.
Widziałam już kiedyś, jak Rowe przyjął identyczną pozę przed burzą, podczas
której grad błyskawic spadł na ziemię.
Zapierając się stopami, skoczyłam na Amandę, przewracając ją na moment
przed tym, jak piorun stopił kawałek ziemi dokładnie w miejscu, gdzie chwilę
wcześniej stała. Ból przeszył mi brzuch, ale nie przejmowałam się tym.
Zmusiłam Amandę, żeby przetoczyła się o parę kroków w bezpieczniejsze
miejsce. Leżąc na boku, cisnęłam ognistą kulą w atakującego naturi wiatru.
Ogarnęły go pomarańczowożółte płomienie, zanim zdołał przywołać następny
grom.
Kiedy spalił się na wiór, położyłam się na plecach i z ulgą zamknęłam oczy.
Naturi zginęli, a żadne z nas nie ucierpiało.
Miro! w ten samej chwili zawołał telepatycznie Tristan i rozległy się kolejne
wystrzały.
Zerwałam się, żeby spojrzeć w tamtą stronę; poczułam w brzuchu ponowne
ukłucie bólu i dostrzegłam troje innych naturi, biegnących w naszym kierunku.
Wcześniej jakoś się ich nie doliczyłam - albo wyłonili się z lasu, korzystając z
dogodnej chwili, kiedy upadłam razem z Amandą.
Amanda uklękła, żeby mnie osłonić, ale złapałam ją za łokieć i odciągnęłam
na bok. Nie mogłam dopuścić, żeby zasłaniała mi widok. Uniosłam drżącą,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin