Drake Jocelynn - Dni Mroku 04 - Nadejście chaosu.pdf

(1778 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
859261080.001.png
JOCELYNN DRAKE
NADEJŚCIE CHAOSU
DNI MROKU
Księga 4
Tytuł oryginału Dark Days 4: Pray for Dawn
Przekład Jolanta Sawicka
Amber
Mojej rodzinie
Jesteście niewyczerpanym źródłem inspiracji
Rozdział 1
Sukinsyn był szybki.
Ciężkie podeszwy jego butów budziły echo, stukając o bruk alejki. Dźwięk odbijał się
od wznoszących się ze wszystkich stron wysokich ceglanych ścian. Nawet już nie próbował
być cicho. Miał nadzieję, że mi ucieknie, ale nie zdawał sobie sprawy, że chociaż był ode
mnie szybszy, i tak w końcu go dopadnę. Wyczuwałem go teraz, węszyłem jak ogar ścigający
zająca. Znalazłbym go, nawet gdyby się zapadł pod ziemię.
Wyskoczyliśmy nagle na pustą ulicę i przecięliśmy ją pędem, przemykając między
zaparkowanymi samochodami, po czym wpadliśmy w kolejną zaśmieconą alejkę, która
prowadziła do labiryntu ciemnych uliczek i zaułków na tyłach domów. Za szybko wziąłem
zakręt, poślizgnąłem się i ramieniem uderzyłem w ścianę budynku po prawej stronie. Kiedy
się odpychałem, stalowe ostrze, które ściskałem w prawej ręce, otarło się o cegłę. Tamten
oddalił się ode mnie, rzucając się z jednej ciemnej alejki w drugą, aż w końcu zupełnie
straciłem go z oczu. Ale za chwilę znów go miałem, byłem tuż za nim, gotów zanurzyć nóż w
jego piersi.
Kiedy przeskakiwałem przez przewrócony kosz na śmieci, z moich płuc wydobył się
biały obłoczek pary, a ze skroni spłynęła mi kropla zimnego potu. W koniuszkach palców rąk
i nóg czułem przenikliwe zimno, chociaż krew pulsowała od biegu. Sięgnąwszy lewą ręką do
pasa, wyjąłem z pochwy jeden z małych noży i chwyciłem go w dwa palce.
Zauważyłem tego wampira po raz pierwszy, kiedy wolnym krokiem wychodził z
ciemnej ulicy po drugiej stronie miasta. Czułem wiszący w powietrzu ciężki zapach krwi i
śmierci. Przemknąłem się obok niego i znalazłem młodą kobietę leżącą bezwładnie między
wypchanymi torbami na śmieci; oddychała z trudem, a jej skóra miała nie zdrowy odcień
bieli. Straciła za dużo krwi i wampir zostawił ją na śmierć wśród gnijących odpadów. Nawet
nie próbował jej ukryć. Nie tracąc czasu, zadzwoniłem na pogotowie, ale nie miałem wielkiej
nadziei, że ambulans zdąży na czas. Wtedy rozpoczął się pościg.
Wycelowałem szybko i rzuciłem w wampira małym nożem. Ostrze wbiło się głęboko
w plecy, między łopatki. Krzyknął. Prawą ręką sięgnął do tyłu, żeby wyciągnąć nóż. Zwolnił
kroku, próbując utrzymać równowagę. Zacisnąłem zęby, by powstrzymać uśmiech, i
ruszyłem do decydującego ataku.
Niemal dwa tysiąclecia minęły w okamgnieniu, a większość tego czasu spędziłem,
tropiąc wampiry, wykorzeniając z powierzchni ziemi szerzone przez nie zło. Za każdym
razem zdobycz była odrobinę łatwiejsza. Oni byli coraz młodsi, bardziej niedoświadczeni,
nieostrożni, a ja byłem w kwiecie wieku. Tylko Mira mi się wymknęła, ale wiedziałem, że w
końcu ją dorwę. Za mną stała wieczność.
Wampir wyszedł z alejki i nagle zatrzymał się pośrodku małego miejskiego placyku.
Mimo zimowego chłodu woda w fontannie bulgotała i migotała, chociaż brakowało świateł.
Było pusto, ale przecież minęła już druga w nocy. Choć biegliśmy długo, na nikogo się nie
natknęliśmy, nawet na przejeżdżający samochód.
Stęknąwszy z bólu, wampir wyciągnął nóż z pleców, odwrócił się do mnie i odrzucił
go na bok. Ostrze zabrzęczało metalicznie na zimnym bruku. Pewny siebie gnojek nie miał
pojęcia, z kim ma do czynienia. Sądził, że łatwo wyśle mnie na tamten świat. Syknął,
szczerząc zakrwawione kły. Był wysoki i szczupły; wyglądał, jakby były w nim tylko mięśnie
i ścięgna A jednak moc, jaką wokół siebie roztaczał, wskazywała na wampira - w najlepszym
razie mógł przeżyć zaledwie kilka stuleci. Jak na wampira był młody. Gołowąs, ale przecież
zabójca.
- Czego, do cholery, chcesz? - warknął do mnie po hiszpańsku z silnym akcentem. Nie
był stąd. - Jesteś łowcą czy co?
- Coś w tym rodzaju - powiedziałem cicho. Wampir zrobił krok do tyłu, zaciskając
pięści.
- Nie masz tu szans, łowco. To włości Sadiry. Nie ucieszy się, że ma łowcę na swoim
terytorium. Jak chcesz przeżyć, wynoś się stąd, póki jeszcze możesz.
Ciche prychnięcie dobyło się z mojej piersi. Zrobiłem krok do przodu i, stojąc na
szeroko rozstawionych nogach, przygotowałem się na atak krwiopijcy. Zrozumiałem,
dlaczego na tym terenie ostatnio tak dużo się działo. Pani wyjechała, więc dzieci postanowiły
się zabawić. Nie miałem nic przeciwko temu, żeby wymierzyć im karę za nieostrożność.
- Sadirę zabili naturi w Peru kilka miesięcy temu. Strzałą w serce.
Wampirowi nieco opadły ramiona, a na jego wąskiej twarzy pojawiło się zaskoczenie.
Nie wiedział, że jego pani została zamordowana. Po prostu korzystał z jej przedłużającej się
nieobecności.
Zaskoczywszy go, błyskawicznie rzuciłem się do ataku. Oczywiście, był nadal
szybszy ode mnie. Zamachnąłem się nożem, który trzymałem w prawej dłoni, i zadałem cios
z ukosa w nadziei, że tnę go przez pierś, ale szarpnął się i nie zdołałem go dorwać. Udało mi
się tylko skaleczyć go w rękę, gdy się odsuwał. Chwyciłem następny nóż.
Wampir zamierzył się na mnie; chciał wykorzystać moją ewidentną powolność.
Otworzył dłoń i pokazał ostre pazury, którymi bez trudu mógłby mnie rozszarpać.
Przekręciłem się niemrawo i zdołałem uniknąć szponów. Zamachnąłem się nożem, który
trzymałem w lewej ręce, i raniłem go w prawe ramię, zanim zdołał uskoczyć. Zawył i wycofał
się o kilka kroków, zaciskając lewą rękę na ranie. Niebieskie oczy świeciły w ciemności i
wyczuwałem, jak jego moc wypełnia nocne powietrze. Najwyraźniej w końcu dojrzał we
mnie zagrożenie.
Powietrze stało się gęste od nowej mocy. Zawirowała wokół nas, a potem, jak się
wydawało, zawisła na moich plecach niczym ciężka peleryna narzucona na ramiona. Niosła
powiew lodowatej energii, jak każdy wampir, którego spotkałem, ale była nieskończenie
potężniejsza niż jakakolwiek, którą w życiu wyczułem. Przeszukałem okolicę, wykorzystując
własne moce, ale tej energii nie mogłem związać z żadnym konkretnym miejscem. Wydawało
się, że jest wszędzie, a jednocześnie, że skupia się na mnie.
Nie odrywałem wzroku od stojącego przede mną wampira, a ten nawet nie drgnął, nie
zrobił nic, co by wskazywało, że za moimi plecami kryje się jakieś wcielenie ciemności i zła.
Po chwili rzucił się na mnie z zaciśniętymi pięściami. Uchyliłem się przed pierwszym ciosem
wymierzonym w moją szczękę, ale nie byłem dość szybki, żeby uniknąć drugiego, w brzuch.
Pękły mi co najmniej dwa żebra. Uderzenie było tak silne, że powietrze uszło mi z płuc, ale to
mnie nie powstrzymało. Nie myśląc o bólu, lewą ręką wbiłem krótki nóż w jego pierś, tuż
koło serca.
Odsunął się, chwiejąc się na nogach. Złapał rękojeść noża i próbował go wyciągnąć,
uskakując przed ciosami mojego miecza, które zadawałem raz po raz, celując w jego szyję.
Kiedy wyszarpnął ostrze, wydał z siebie ciche warknięcie, górujące nad pluskiem wody.
Jednak zamiast odrzucić nóż, ścisnął go mocno w zakrwawionej dłoni. W końcu miał broń,
którą potrafił się posługiwać z nieco większą szybkością i siłą niż ja. Byłem mieszańcem i
moje pochodzenie bardzo mi pomagało w walce z wampirami. Nie tylko je wyczuwałem,
byłem niemal tak szybki i tak silny jak one, moje rany goiły się prawie równie prędko. Ale
ponieważ nie stałem się wampirem, byłem tylko ubogim krewnym. Miałem asa w rękawie,
którego w razie potrzeby mogłem wyciągnąć, ale i bez niego powinienem załatwić tego
młokosa.
Krążyliśmy wokół siebie, czekając na idealną okazję, żeby wepchnąć przeciwnikowi
ostrze pod żebra. Serce waliło mi w piersi jak młotem, a w żyłach płynęła adrenalina. Po tych
wszystkich latach tylko to wprowadzało mnie w stan takiej euforii. Ściganie wampirów było
jedynym wyzwaniem, jakie mi zostało, jedyną uciechą. Wszystko inne straciło koloryt, jakby
świat nabrał niezdrowego odcienia szarości.
Nagle, ku memu zdziwieniu, wampir cofnął nóż i schował go za plecami, odsuwając
Zgłoś jeśli naruszono regulamin