Dok1.docx

(669 KB) Pobierz

Keri Arthur KUSZĄCE ZŁO

 

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Trening był do bani. Zwłaszcza że miał ze mnie zrobić kogoś, kim nigdy nie zamierzałam się

stać - strażnikiem pracującym dla Departamentu Innych Ras.

Choć właściwie było to nie do uniknięcia i pewnie w końcu, do pewnego stopnia, mogłabym

się z tym pogodzić, nie znaczyło to jednak, że będzie mnie to jakoś szalenie cieszyć.

Strażnicy byli więcej niż tylko wyszkolonymi oficerami policji, za których mieli ich zwykli

ludzie - byli sędziami, ławą przysięgłych i katami w jednym. Nie zajmowali się żadnym

prawniczym szajsem, z jakim borykali się zwykli stróże prawa. Oni polowali na niebezpiecznych szaleńców - tych, którzy w pełni zasługiwali na śmierć. Jednak włóczenie się po nocy, nawet po to, by oczyścić miasto z tych nędznych kreatur, nadal jakoś szczególnie mnie nie pociągało.

Mimo że czasami moja wilcza dusza tęskniła za polowaniem bardziej, niż bym sobie tego

życzyła.

Poza tym, jeśli istniało coś gorszego od przetrwania całego szkolenia, jakiego wymagało

zostanie strażnikiem, to z pewnością było to trenowanie z moim bratem. Jego nie mogłam

oszukać. Z nim nie mogłam flirtować ani używać swoich wdzięków, żeby się rozkojarzył. Nie mogłam jęczeć i narzekać, że mam już dość i że dłużej nie dam rady. Bo on był nie tylko

moim bratem. Był moim bliźniakiem.

Doskonale wiedział, co mogłam zrobić, a czego nie, bo to wyczuwał. Nie łączyła nas

telepatyczna więź, ale oboje wiedzieliśmy, kiedy drugie cierpiało albo wpadło w tarapaty.

A w tej chwili Rhoan dobrze wiedział, że nie przykładam się do ćwiczeń. I wiedział też

dlaczego.

Byłam umówiona na gorącą randkę z jeszcze gorętszym wilkołakiem.

I to dokładnie za godzinę.

Gdybym teraz wyszła, zdążyłabym dojechać do domu i doprowadzić się do porządku, zanim Kellen - moja gorąca randka - po mnie przyjedzie. Jeśli wyjdę źniej, nieuchronnie zobaczy posiniaczonego niechluja, w którego zmieniłam się w ostatnim czasie.

- Czy Liander przypadkiem nie przyrządza dla ciebie wieczorem pieczeni? - zagaiłam,

wymachując od czasu do czasu drewnianą pałką, której prędzej czy później musiałam użyć,

choć wcale nie miałam ochoty tłuc nią własnego brata.

On natomiast nie miał ze mną tego problemu, czego dowodem były pokrywające moje ciało

siniaki.

Z drugiej strony wcale nie chciał, żebym w tym wszystkim uczestniczyła. Nie chciał, bym

brała udział w nieubłaganie zbliżającej się misji.

- Przyrządza - odparł Rhoan, krążąc wokół mnie. Wyraz jego twarzy był równie swobodny co

chód, ale nie dałam się na to nabrać. Nie mogłam. Napięcie w jego ciele wyczuwałam równie

dobrze co w swoim.

- Ale nie włoży jej do piekarnika, dopóki nie zadzwonię i nie powiem, że już do niego jadę.

- Przecież to jego urodziny. Powinieneś być teraz razem z nim, zamiast siedzieć tu i spuszczać mi łomot.

Rhoan bez ostrzeżenia zrobił wypad do przodu, wymachując pałką w moją stronę. Stałam w

bezruchu, ignorując ten manewr i cios, a powiew powietrza przeciętego pałką musnął palce

mojej lewej ręki. Wygłupiał się i oboje o tym wiedzieliśmy.

Gdyby na serio mnie zaatakował, nie miałabym szans zauważyć tego przed ciosem.

Rhoan wyszczerzył zęby w uśmiechu.

- Pojadę, jak skończymy. Ciebie również zaprosił, pamiętasz?

- Żebym zepsuła waszą prywatną imprezę? - rzuciłam oschle. - Nie licz na to. Poza tym wolę

po imprezować z Kellenem.

- To znaczy, że nie chcesz mieć już do czynienia z Quinnem?

- Niezupełnie. - Zmieniłam pozycję, mając go cały czas na oku. Zielone maty, którymi

wyłożono znajdującą się pod ziemią salę treningową departamentu, pisnęły pod moimi

bosymi, mokrymi od potu stopami.

- Czyżby oblewał cię już pot? - spytał Rhoan z przekąsem. - A jeszcze nawet nie zacząłem go z ciebie wyciskać...

- Jezu, Rhoan, miej serce. Nie widziałam się z Kellenem od prawie tygodnia. To z nim chcę

się pobawić, nie z tobą.

Uniósł kpiąco brew. W jego srebrzystych oczach pojawił się diabelski błysk.

- Pozwolę ci wyjść, jeśli powalisz mnie na matę.

- Wolałabym rzucić na nią kogoś innego...

- Jeśli nie będziesz ze mną trenować, każą ci walczyć z Gautierem. Nie sądzę, by któreś z nas tego chciało.

- I tak będę musiała. Nawet jeśli będę walczyć z tobą i jakimś cudem uda mi się ciebie

pokonać.

I to właśnie było beznadziejne. Nie byłam zbyt przychylnie nastawiona do wampirów, ale

niektóre z nich - na przykład Quinn, który przebywał w Sydney, doglądając interesów swoich

linii lotniczych, oraz Jack, mój szef i zwierzchnik wszystkich strażników w departamencie -

byli naprawdę przyzwoici. A Gautier był jedynie świrem o morderczych skłonnościach. Fakt,

że był strażnikiem i nie zrobił jeszcze niczego złego, nie znaczył, że nie należał do przeciwnej

strony. Bo był również klonem stworzonym wyłącznie do jednego konkretnego celu -

przejęcia departamentu. Nie uczynił w tym kierunku jeszcze żadnego widocznego ruchu, ale

miałam dziwne przeczucie, że to się wkrótce zmieni.

Rhoan zamarkował kolejny cios. Tym razem pałka musnęła moje kłykcie, sprawiając ból, ale

nie przecinając skóry. Zmieniłam odrobinę pozycję, przygotowując się na prawdziwy atak.

- W takim razie co się dzieje między tobą a Quinnem?

Nic si...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin