Knight Harry Adam - Fungus.doc

(907 KB) Pobierz

Harry Adam Knight

 

 

Fungus

 

 

 

 

Tłumaczył: Jerzy Śmigieł

 

Tytuł oryginalny: Fungus

 

 

 

 

 

 

Wydanie oryginalne: 1985

 

Wydanie polskie: 1991

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Fungus: rzecz, rodz. nijaki (l. mnoga -i, -es)Grzyb, muchomor lub roślina  pokrewna, także pleśń. (Bot.) roślina skrytopłciowa pozbawiona chlorofilu.  Odżywia się materią organiczną; (Pat.) gąbczasta narośl nowotworowa; choroba  skóry u ryb. Concese Oxford Dictionary.

 

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZSIEWANIE

 

Rozdział pierwszy

 

Londyn. Wtorek, 6.20 wieczorem.

Norman Layne zapomniał o kolizji z atrakcyjną blondynką na Tottenham Court Road już zanim dotarł do domu. Jego umysł zaprzątnięty był wieloma innymi poważniejszymi sprawami. Denerwowało go nieznośne swędzenie pod przepoconą, nylonową koszulą i czuł w sobie morderczą nienawiść do czarnego nastolatka, którego radio grzmiało, jakby jego właściciel był jedynym użytkownikiem metra. Norman wściekał się w duchu, wiedząc, że płacone przez niego podatki szły na utrzymanie takich właśnie nierobów.

A potem doszło jeszcze upokarzające wezwanie od kontrolera, który ni z tego, ni z owego zapragnął sprawdzić bilet. Norman był chorobliwie wręcz uczciwy, gdy chodziło o jakiekolwiek opłaty. Najbardziej jednak zirytowało go zmarnowanie całego popołudnia w dziurze, którą niektórzy wciąż jeszcze nazywali West Endem. Przez telefon powiedziano mu, że firma Bradford i Simpkins ma dla niego jakąś pilną pracę. Jednak gdy dotarł na miejsce oświadczono, że to pomyłka. Nie mógł tego zrozumieć. Stał bez słowa przed dwoma młodymi, aroganckimi sprzedawcami i dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że oto życie spłatało mu kolejnego, brzydkiego figla.

Po wyjściu splunął z obrzydzeniem na chodnik, lecz ku własnemu zaskoczeniu natychmiast otrzymał ostrą reprymendę od przechodzącego obok policjanta niewiele zresztą starszego od dwóch sprzedawców. Wściekły nie na żarty powlókł się w dół Tottenham Court Road. Rozmyślał, nieomal został zaaresztowany za rzecz tak trywialną, gdy wszędzie dookoła panoszyli się czarni z tą swoją głośną muzyką, niebezpiecznymi deskorolkami, rowerami i rynsztokowym slangiem.

Właśnie wtedy zderzył się z tą wysoką blondynką. I to w dodatku z własnej winy, ponieważ zupełnie nie patrzył, dokąd idzie. A co gorsza to on był stroną poszkodowaną w tym spotkaniu. Klapnął ciężko na pośladki i przez chwilę siedział oszołomiony, podczas gdy przechodzący obok ludzie rzucali mu rozbawione spojrzenia. W końcu blondynka pomogła mu wstać i przeprosiła, lecz wiedział, że mimo uprzejmych słów śmieje się z niego. Rzucił jedno ze swych najostrzejszych spojrzeń i ruszył dalej, nie odpowiadając jej ani słowem.

Dotarł wreszcie do domu. Co prawda nie był to raj, ale przynajmniej bezpieczna przystań, w której mógł się schronić przed nękającymi go bez ustanku kłopotami. Tutaj mógł uciec nawet przed największym problemem — żoną, Norą. To ona dokładnie zrujnowała mu życie. Mógłby być zupełnie kimś innym, gdyby go nie powstrzymywała bezustannie przed wszystkim.

Aby uniknąć spotkania poszedł na tył domku. Stojąc przy drzwiach kuchennych, przez chwilę uważnie nasłuchiwał odgłosów aktywności z kuchni, gdy nic nie usłyszał, szybko prześliznął się do swego warsztatu. Gdy zapalił światło i zamknął za sobą drzwi, westchnął z ulgą. Większość przyjemności, jakie jeszcze czerpał z życia, znajdowało się w tym pomieszczeniu: szafy na narzędzia, półki zapchane książkami o ciesielce i wyrobach artystycznych w drewnie, przedmioty w różnym stadium wykończenia i długie, nie tknięte jeszcze drewniane bale, rozsiewające wokół swój delikatny zapach.

Przez chwilę poczuł się gorzko rozczarowany, że nie dane mu jest wykonywać swój właściwy zawód, lecz już po chwili magia tego pomieszczenia owładnęła nim z całą mocą i wkrótce znalazł równie satysfakcjonujące zajęcie — dodatkowe polerowanie nie wykończonego jeszcze sekretarzyka...

Zaczął przesuwać papierem ściernym po gładkiej powierzchni blatu. Było to przyjemne, nieomal zmysłowe uczucie. Te ruchy nigdy nie nasuwały mu żadnych seksualnych skojarzeń. Seks zajmował zawsze wyjątkowo niską pozycję na jego liście potrzeb — ale dla postronnego obserwatora natychmiast stawało się jasne, że kocha się z drewnem.

Gdy głaskał i pieścił lśniącą powierzchnię, czuł, jak napięcie całego dnia zaczyna go z wolna opuszczać...

 

Środa, 7.07 rano.

Nora Layne leżała jeszcze w łóżku, zastanawiając się, co się u licha mogło stać z jej mężem. Nie było go całe popołudnie i wieczór. Poprzedniej nocy zasnęła dość wcześnie. Wypiła być może o jeden kieliszek sherry za dużo, i spała aż do rana. Była nawet zadowolona, że Norman nie spędził tej nocy w łóżku — pościel nie była tym razem w zwykłym nieładzie.

To było dziwne, że chociaż ich wzajemne stosunki od dawna stały się więcej niż chłodne, upierał się, aby nadal spali we wspólnym łóżku. Zgadywała, że robił tak, aby utrzymać pozory życia małżeńskiego przed sąsiadami. Albo przed Bogiem. Być może sądził, że Bóg uwierzy w pozory. Już od lat nie zastanawiała się, o czym on właściwie myśli. Była pewna, że nie o niej. I było jej to nawet obojętne...

A więc, gdzie mógł spędzić tę noc? Na ławce w poczekalni? Ale przecież tam jest tak strasznie niewygodnie. Nie mógłby zmrużyć oka...Na tę myśl uśmiechnęła się do siebie. Z pewnością siedzi już w tym swoim ukochanym warsztacie i czeka, aż mu zrobi śniadanie. No, ale dzisiaj sobie poczeka. Dla odmiany większą część dnia postanowiła przeleżeć w łóżku.

Napięcie, które odczuwała co rano, budząc się tuż obok tego starego szczura znikło i zaczęła ją nawet cieszyć ta nagła rebelia przeciwko rutynie wielu lat. Pamięć wsączyła w jej umysł wspomnienie chwil dzielonych razem z Normanem, w tym samym łóżku, dawno temu. Wydawały się tak nieprawdopodobne i oderwane od rzeczywistości, że wkrótce zblakły. Zamiast tego zaczęła ponownie gorzko rozmyślać o swym zmarnowanym życiu.

Po przeszło godzinie wstała, wsunęła stopy w błękitne, niegdyś puszyste kapcie, okręciła się wyblakłym zielonym szlafrokiem i zeszła do kuchni. Było pusto i bez żadnych widocznych śladów śniadania. Nie wypił nawet filiżanki kawy.

Zaskoczona przyłożyła szklankę do ściany i przycisnęła do niej ucho. Z warsztatu nie dobiegał jednak żaden dźwięk. Co się z nim stało?

Perspektywa życia bez Normana nie przeraziła jej. Byłoby to wspaniałe, jak długo wszystkie rachunki pozostawałyby w należytym porządku. Nigdy nie orientowała się w kwestiach finansowych. Lecz jeżeli coś mu się rzeczywiście stało — na przykład atak serca — to powinna się o tym jak najszybciej dowiedzieć. Im szybciej go stąd zabiorą, tym lepiej. Zanim zacznie śmierdzieć. Słyszała, że smród rozkładającego się ciała jest niezwykle trudny do usunięcia, nawet gdy się używa najsilniejszych odświeżaczy powietrza.

Leciutko, z wahaniem, zastukała do drzwi prowadzących do warsztatu. Ponieważ nie było odpowiedzi, zastukała silniej. Ponownie odpowiedziała jej cisza. A więc pozostało jej tylko wejść. Nie była tam od czasu, gdy poukładała jego narzędzia nie tak, jak trzeba. Kiedy to właściwie było? Nawet nie pamiętała.

W każdej chwili gotowa do ucieczki, pełna napięcia otworzyła powoli drzwi. Ale w pomieszczeniu panowała absolutna cisza. W nozdrza uderzył ją dziwny zapach, przypominający trochę zbutwiałe drzewo. Ośmielona, weszła do środka... i niemal krzyknęła.

Jedna ściana warsztatu pokryta była grubą warstwą pleśni.

Paskudny grzyb - pomyślała spoglądając z przerażeniem na ścianę. Rzeczy tego typu nieodmiennie napawały ją wstrętem. Usunięcie czegoś takiego z ich pierwszego domu okazało się niezwykle kosztowne. Norman pokazał jej kiedyś puszyste, żółte i białe grzyby, które strawiły nieomal doszczętnie wsporniki podłogowe. Dla żartu przycisnął do nich jej dłoń. Jeszcze dziś na samo wspomnienie przeszywał ją dreszcz obrzydzenia.

Lecz to paskudztwo było o wiele większe. Musiało narastać przez całe lata! Podłoga, ściany i sufit pokryte były miękkim, odrażającym dywanem. Stoliki i półki stały się bezkształtnymi skupiskami pleśni. No i ten zapach. Był tak intensywny, że przyprawiał ją o torsje.

Dlaczego Norman pozwolił, aby to się tak rozrosło? I to w dodatku tutaj, w tym jego sanktuarium? Nagle przyszło jej do głowy, że to musiało rosnąć niezwykle szybko. Było to jedyne rozsądne wytłumaczenie. Być może przez lata rosło pod klepiskami podłogi lub za ścianami, wypełzając dopiero zeszłej nocy. Tak, to wyjaśniło także, dlaczego nie było tu Normana — z pewnością wyszedł, aby kupić coś, co pozwoli mu pozbyć się tego paskudztwa. Jakiś płyn, od którego nieustannie drapie w gardle i po którym przez parę dni śmierdzi cały dom...

Podniosła drewniany kij i ze złością wsadziła go w największe skupisko grzyba. Niespodziewanie przez warstwę pleśni przebiegł wyraźny dreszcz, a po chwili cała masa poruszyła się...

A co gorsza — przemówiła.

Nora — powiedziało coś niewyraźnym, przytłumionym głosem. — Nora... to ja...

Zanim zdążyła zareagować, Norman wysunął dwa śliskie, miękkie ramiona i objął ją po raz pierwszy od lat. 

 

Rozdział drugi

 

Wtorek, 6.15 po południu

Barbara z przyjemnością obejrzała cały film i było jej żal, że już się skończył. Chociaż światła dawno rozbłysły, przez dłuższą chwilę siedziała na miejscu, zastanawiając się, dokąd pójść po seansie. Miała już wstawać, gdy spostrzegła wysoką, atrakcyjną blondynkę, która zajęła miejsce o parę foteli dalej. Barbara natychmiast opadła na siedzenie.

Smakowita, pomyślała, bardzo smakowita. Poczekała chwilę, aby przekonać się, czy kobieta przyszła do kina sama, czy też jest z nią jakiś mężczyzna. Po przerwie, Barbara z ulgą stwierdziła, że kobieta jest sama.

Przez cały czas obserwowała ją dyskretnie. Parokrotnie próbowała o coś zagadnąć, lecz chorobliwa nieśmiałość skutecznie zamykała jej usta. W takich sytuacjach nigdy nie potrafiła zdobyć się na pierwszy krok — obojętnie, jak bardzo tego pragnęła. Strach przed odmową paraliżował ją zupełnie.

Zamiast tego pogrążyła się w fantazjach na temat rozkoszy, do jakich rozmowa mogłaby doprowadzić — nie tylko tej nocy, ale i wielu przyszłych. Dałoby jej to niezbędną siłę, aby zerwać wreszcie z Shirley. Ich związek od jakiegoś czasu nie toczył się tak, jak by sobie tego życzyła. Ale nie mogła opuścić Shirley, nie mając nikogo w zamian. Nie zniosłaby samotności. Już nawet życie z Shirley wydawało się od tego lepsze.

Ponownie spojrzała na blondynkę, podziwiając jej piękny profil. Sprawiała wrażenie kobiety o silnej osobowości. Barbara zawsze wymagała tej właśnie cechy od swoich partnerek. Taka była Shirley, ale oprócz tego była okrutna. Ona z pewnością nie byłaby taka, rozmyślała Barbara o blondynce...

Zgasło światło i rozpoczął się film dokumentalny. Barbara zadecydowała, że pozostanie na seansie po raz drugi. Ostatecznie komedia, w której główną rolę grał Richard Pryor, była całkiem niezła. I kto wie, być może wpadnie na jakiś pomysł...

W trakcie reklam wstała i udała się do łazienki. Przeciskając się obok blondynki, starała się przeciągnąć chwilę kontaktu z jej krągłymi kolanami tak długo, jak tylko to możliwe, mrucząc przy tym miękkie „przepraszam”. Sądziła, że udało jej się nasączyć to wystarczająco sugestywnym zaproszeniem, ale kobieta nie odpowiedziała ani słowem.

W drodze powrotnej z łazienki, gdzie spędziła parę zapierających dech w piersi chwil, celowo się potknęła. Udając, że traci równowagę, oparła się o kobietę i przez chwilę cudownych sekund trzymała ją w objęciach. „Jest mi strasznie przykro” — powiedziała gorącym szeptem Barbara, gdy kobieta złapała ją pod ramiona, by jej pomóc. „Nic się nie stało” — odparła kobieta chłodnym tonem doskonale wykształconej osoby.

Barbara ruszyła w stronę swojego miejsca. Chciałaby usiąść w jednym z pustych foteli tuż obok kobiety, ale przy tak niewielu widzach jej intencje stałyby się zbyt oczywiste. Ograniczyła się jedynie do posyłania jej długich, znaczących spojrzeń, w nadziei, że kobieta wreszcie zrozumie i odpowie tym jednym, jedynym spojrzeniem, które...

Lecz ku rozczarowaniu Barbary uwaga blondynki zaprzątnięta była wyłącznie filmem. A gdy zapłonęło światło wstała i wyszła, zanim Barbara zdążyła pozbierać myśli.

Patrzyła za nią dopóki nie zniknęła w szerokich drzwiach i westchnęła. Po chwili, uśmiechając się smutno do samej siebie, wstała i wyszła powoli z kina. Wieczór zabawy i fantazji właśnie się skończył. Stanęła przed bolesną koniecznością powrotu do Shirley. Było to wystarczająco przykre w normalnych nawet okolicznościach, ale dzisiaj będzie przykre podwójnie. Nie tylko była już spóźniona, ale w dodatku pożyczyła sobie bez pozwolenia, czerwoną, jedwabną bluzkę.

Shirley stawała się absolutnie niemożliwa. Była taka zaborcza, gdy chodziło o ubranie i wszystko, co do niej należało. Także w stosunku do przyjaciółki...

Barbara zwolniła wyobrażając sobie scenę, jaka czeka ją w domu. Cholera, pomyślała. To już stawało się tak paskudne, jak wspólne życie z mężczyzną. Gdy próbowała otworzyć drzwi do ich mieszkania w Chiswick, przekonała się, że są zablokowane. Cholera, pomyślała ponownie, lecz krzyknęła jedynie:

Shirley, kochanie. To ja.

Kto? — głos Shirley dobiegał z holu.

Ja, oczywiście — odparła Barbara z lekką irytacją w głosie.

— Co za ja?

Barbara wzięła głęboki oddech i zmusiła się, by jej głos zabrzmiał łagodnie:

Daj spokój, Shirl. Skończ już te wygłupy i wpuść mnie.

Shirley podeszła do drzwi i spojrzała na nią z wyrazem sztucznego zaskoczenia.

A więc to ty. A przysięgłabym, że jesteś już w łóżku. A przynajmniej powinnaś już tam być.

Otwórz te cholerne drzwi, Shirley.

Czy zdajesz sobie sprawę jaka byłam zdenerwowana, gdy wróciłam do domu, a ciebie nie było? Nieomal dzwoniłam już na policję — Shirley zaśmiała się ostro i otworzyła drzwi.

Przepraszam, Shirl — powiedziała Barbara wchodząc do środka. — Byłam po prostu w kinie...

Przecież chodzisz zawsze na seanse popołudniowe, a jest już wpół do dziewiątej. Gdzie byłaś?

To był tak dobry film, że obejrzałam go dwa razy — odparła Barbara, wchodząc do salonu. Na wspomnienie blondynki z kina poczuła, że się czerwieni. Nigdy nie potrafiła ukryć niczego przed Shirley.

To do ciebie niepodobne — powiedziała słodko Shirley. — I dlaczego właściwie tak nagle się czerwienisz? Widzę to doskonale pod kołnierzykiem bluzki. Mojej bluzki.

Barbara zakryła dłonią usta, gdy nagle przypomniała sobie o tej przeklętej bluzce.

Och, Shirl, pożyczyłam twoją...

Widzę, kochanie — Shirley parsknęła krótkim śmiechem. — A więc powiesz mi, gdzie byłaś przez cały ten czas? I z kim? Zanim naprawdę się na ciebie rozgniewam.

Byłam sama, przysięgam! — zaprotestowała z żarem Barbara. — Byłam w kinie! Grali nową komedię z Richardem Pryorem, a wiesz przecież, jak bardzo go lubię. To prawda! Musisz mi uwierzyć!

Shirley przez chwilę spoglądała na nią w zamyśleniu. W końcu uśmiechnęła się i powiedziała:

— Oh, zapomnijmy już o tym. Pocałuj mnie.

Ich wargi zetknęły się. Barbara początkowo nieufnie przyjęła ten pocałunek, ale wargi Shirley naparły na jej usta z całą mocą, a po chwili wilgotny język wcisnął się pomiędzy jej zęby. Barbara odprężyła się, czując ten nagły wybuch pasji i pomyślała, że ostatecznie być może nie jest to wcale takie złe.

Rozdzieliły się. Barbara uśmiechnęła się niepewnie, czując się troszeczkę oszołomioną.

Jak minął dzień?

Tak sobie. Byłam u lekarza. Nowiny dobre i złe.

Oh — mruknęła Barbara. Nigdy nie wiedziała, jak przyjmować złe wiadomości od lekarzy. — Jakie dobre?

Nie jestem w ciąży.

Barbara roześmiała się. Wszystko wskazywało na to, że te złe nowiny nie mogą być poważne.

— A te złe?

Mam grzybicę jamy ustnej.

Oh, ty biedne... — zaczęła Barbara, lecz nagle jej twarz wykrzywiła się w obrzydzeniu. Z wściekłością splunęła na podłogę i wytarła usta o rękaw bluzki Shirley. — Ty dziwko! Co ty sobie myślisz?

Shirley uśmiechnęła się złośliwie.

Zasłużyłaś sobie na to. To oduczy cię romansowania za moimi plecami. I brania moich ubrań, nie pytając mnie o pozwolenie...

Spójrz, co myślę o tej twojej cholernej bluzce! — wykrzyknęła wściekle Barbara. Obiema rękami złapała za przód bluzki i gwałtownie szarpnęła. Rozległ się trzask dartego materiału.

Barbara prawie natychmiast zaczęła żałować tego niepotrzebnego wybuchu złości.

Oh, Shirl, przepraszam.

Ty mała suko! — warknęła ochryple Shirley, spoglądając na nią płonącymi wściekłością oczyma. Nagle rzuciła się na Barbarę.

Ta pisnęła i próbowała odskoczyć, ale Shirley była szybsza. Impet niespodziewanego uderzenia przewrócił Barbarę na podłogę. Shirley usiadła na niej okrakiem, wyciskając z płuc resztkę powietrza. Barbara walczyła wściekle, lecz Shirley była o dobre piętnaście funtów cięższa i już po chwili, tak jak to było do przewidzenia, jej przeciwniczka była zupełnie bezradna.

Shirley usadowiła się teraz na biodrach Barbary i po krótkiej walce udało się rozłożyć jej ramiona płasko na podłodze. Sięgnęła w dół i nagłym ruchem rozdarła czerwoną bluzkę aż do końca. Barbara walczyła teraz z prawdziwą furią, usiłując na próżno zrzucić z siebie Shirley. Po chwili dostrzegła, jak ta nachyla się nad jej obnażonymi piersiami. Wrzasnęła dziko, gdy zęby Shirley zacisnęły się na jej lewym sutku.

Ty dziwko! — wrzeszczała, bębniąc piętami o podłogę. Shirley nie odrywała ust od jej piersi. — Przestań! Przestań wreszcie!

Nagle z góry dobiegł je głośny łomot. Był tak gwałtowny, że na moment przygasły światła. Shirley natychmiast przestała gryźć i wrzasnęła:

Pieprz się, ty erotomanie!

Uderzenia przybrały na sile i nagle zamarły. Ich sąsiad z góry, emerytowany urzędnik o nazwisku Pickergill, zakończył już swój wieczorny występ.

Barbara spojrzała w górę na zaczerwienioną i mokrą od potu twarz Shirley. Przyjaciółka oddychała ciężko, a jej oczy lśniły podnieceniem i pożądaniem zarazem. Barbara poczuła, jak w niej także budzą się namiętności, i nagle zdała sobie sprawę, dlaczego mimo wszystko nie potrafi odejść. Po prostu Shirley była wspaniałą kochanką. Nikt nie potrafił zaspokoić Barbary tak, jak właśnie ona...

Shirley wstała i pomogła Barbarze podnieść się na nogi. Oszołomiona dziewczyna posłusznie pozwoliła zawlec się do sypialni. Rzuciła się na łóżko, przekręciła na plecy i pozwoliła, by Shirley rozebrała ją do końca. Podobała jej się ta szorstka gwałtowność ruchów, gdy Shirley ściągała z niej dżinsy, a potem resztę. Strzępami czerwonej bluzki nie zawracała już sobie głowy.

W oczekiwaniu na radosny finał, naga, rozłożyła szeroko nogi. Shirley stała przez chwilę nieruchomo, spoglądając na nią z góry. Barbara leżała zupełnie wyeksponowana. Poczuła nagły dreszcz, gdy napotkała wygłodniałe, okrutne spojrzenie.

W końcu Shirley rozebrała się szybko, obnażając przed nią swe smukłe, wysportowane ciało, które Barbara znała tak dobrze, jak swoje własne. A w pewnym sensie nawet lepiej niż własne...

Zamknęła oczy, a Shirley klęknęła wreszcie pomiędzy jej rozrzuconymi nogami. Westchnęła z rozkoszy, gdy poczuła na sobie pierwsze, wilgotne dotknięcie języka. Po chwili wsunął się głębiej. Barbara wydała z siebie niski, gardłowy jęk i wygięła się w łuk, podczas gdy pierwsza fala nadciągającej rozkoszy zaczęła wstrząsać całym jej ciałem...

Parę sekund później zapomniała zupełnie o atrakcyjnej blondynce, którą obserwowała w kinie.

Dużo później — zaspokojone i wyczerpane — zasnęły, trzymając się nawzajem w objęciach. W środku nocy Barbara miała okropny sen. Wydawało się jej, że się dusi. Na skraju świadomości usiłowała z tym walczyć, lecz przykre wrażenia nie ustawały. Usta i całe gardło wydawały się być wypełnione jakąś miękką, puszystą substancją. Próbowała się przebudzić i odkaszlnąć, lecz po chwili zapadła w ponowną nieświadomość — nieświadomość, która prowadziła do o wiele głębszego zapomnienia niż sen. Gdy nadszedł świt, Barbara wciąż leżała w ramionach Shirley. Ich usta łączyła żółta, puszysta masa.

Żadna z nich nie oddychała. Grzyb, który pojawił się w ustach i przez noc rozrósł się do nieprawdopodobnych rozmiarów, widoczny był także w kilku innych miejscach na ciele obu kobiet. Rósł pomiędzy nogami — tworząc żółtą, puszystą podpaskę — i zakrywał uszy niby gęste, ogromne nauszniki. Chociaż obie od dawna były martwe, grzyb rósł. 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin