Magdalena Kozak
Opowiadania o Paskudzie
Nuda
Księżniczka siedziała na parapecie wąskiego okna wieży. Znudzonym wzrokiem wodziła po doskonale znanym krajobrazie. Wciąż te same pola, lasy i smętne bajora topniejącego śniegu. Dzisiaj słoneczko przygrzewało już nieco mocniej, jakby właśnie się dowiedziało, że najwyższy czas na przedwiośnie, i postanowiło nadrobić wszystkie poprzednie zaniedbania.
Księżniczka ziewnęła. Poprawiła tradycyjny hennin w kształcie wysokiego stożka, z ciągnącym się niemiłosiernie, muślinowym welonem, który zawsze o wszystko zawadzał i darł się przy byle okazji.
– Pomocy, pomocy – obwieściła beznamiętnym tonem, bardziej z poczucia obowiązku niż rzeczywistej nadziei na wsparcie. – Ratunku.
– Cicho tam – powiedział strażnik, również trzymając się obowiązującej konwencji.
Siedział po turecku na wyleniałej trawie pod wieżą, wystawiając twarz na ożywcze promienie słońca. Położył włócznię na skrzyżowanych kolanach, oparł się rękami o rozmiękłą ziemię. W zębach zgryzał jakieś źdźbło niewiadomego pochodzenia.
Księżniczka wychyliła się z okna i z bezbłędnym wyczuciem napluła mu na sam środek hełmu.
– A masz – stwierdziła. – Kacie, oprawco.
Strażnik się nie przejął.
– Eee tam. Wielkie mi co. Jak mi hełm zardzewieje, książę pan kupi mi nowy. Nie masz co się wysilać.
Westchnęli oboje. Rzeczywiście, w ogóle nie było się po co wysilać.
Powiało tradycyjnym wczesnowiosennym chłodem. Strażnik wstał, przeciągnął się. Podszedł do wieży, otworzył małe, kamienne drzwiczki i zniknął we wnętrzu ciemnej izdebki.
Księżniczka westchnęła raz jeszcze, zrezygnowana. Rozejrzała się po ospałej, zastygłej w bezruchu okolicy. Nic się nie działo, absolutnie nic.
Po chwili strażnik wyszedł, opatulony grubym kocem. Popatrzyła na niego z zazdrością. Takiemu to dobrze, koc fajna rzecz… Też by się tak zawinęła, ale jej nie wypadało. Wiało w tej wieży jak cholera, a ona nic, tylko te muśliny i batysty, musi być przecież zwiewna i powiewna. Pociągnęła nosem. No tak, kolejny katar.
Strażnik zapatrzył się gdzieś w pole.
– Oo… – powiedział sennie. – Znowu jedzie. Jakieś coś.
Księżniczka wbiła wzrok w dal. Dostrzegła mikroskopijną kropkę na horyzoncie.
– Aha – potwierdziła. – Ale może to nie do mnie… – pocieszyła się złudnie.
– Daj spokój – zrugał ją strażnik. – Ile chcesz tu siedzieć, co? Lata lecą, a ty ciągle w tej wieży. Inne w twoim wieku to już mają mężów i dzieci, i w ogóle… Stroją się, na bale chodzą… – podpuszczał ją sprytnie.
Ziewnęła.
– I dzień w dzień muszą uśmiechać się do jakiegoś palanta, kłaniać mu się w pas i mówić: ...
renfri73