Siemieński Lucjan
ROZTRZĄSANIA
I
POGLĄDY LITERACKIE
HENRYK RZEWUSKI
i
BARTŁOMIEJ MICHAŁOWSKI,
Przymioty i niedostatki Autora Pamiątek Soplicy. — Fał
szowane Pamiętniki, — Targowica i mniemany legity
mizm. — Pan Bartłomiej egoista. — Charakterystyka
króla Stanisława, — Obrona Targowiczan kosztem zna
nych patryotów. — Przykład heroizmu jenerała Mo
kronowskiego. — Czem był Szczęsny Potocki. — Sta
nisław August i królowa Georgii. — Paradosalny autor.
Ilekroć pojawiła sig jaka nowa ksią,żka Hen
ryka Rzewuskiego, zawsze brałem ją do rąk z nie
małem oczekiwaniem, ale i z pewną nieufnością,
którą pokonywała ciekawość.
Doskonała znajomość stosunków familijnych
i podań szlacheckich, połączona ze znajomością
świata, wreszcie sam talent pisarski umiejący czer
pać, że tak powiem, z pierwszej ręki, — oto są
tytuły budzące oczekiwanie.
Te zaś, co budzą, nieufność, zdają się pocho
dzić najwięcej z chwilowych, osobistych względów
autora, nietylko sprzecznych z ogłoszonemi prze
zeń prawdami; ale często najdotkliwiej obrażają
cych uczucie narodu. Patron opinii i stronnictw
potępionych sądem historyi i sądem sumień, usi
łuje wyobrażenia i uczucia ogólne ciągnąć w tę
stronę, zkąd wyszło tyle narzędzi zagłady, zkąd
wiara katolickiego narodu doznała najsroższych
ciosów.
Jeżeli w innych pismach Autora Pamiątek So
plicy znachodziły się tu i ówdzie niejakie wskazó
wki naprowadzające na te intencye, — to myśl jego
wyrażała się więcej ułamkowo, pobieżnie, niż w ca
łej pełności — co pozwalało wnosić, że w obec
czerstwiejszych przekonań i sumień, zmuszony byt
porobić te restrykcye. Najświeższe zaś, wykonane
przez niego dzieło: Pamiętniki Bartłomieja Mi
chałowskiego, obejmujące w pięciu tomach wypadki
od toku do ., odsłania w całej pełności
myśl — oddaje ją w sposób nieoszczędzający ani
rzeczy, ani ludzi — zupełnie, jakby swoją publikę
traktował en bagatelle.
Aczkolwiek wielce miłuję Pamiętniki, jednak
że nie lubię nadużycia tej formy czyli naśladowni
ctwa; co znaczy, mówiąc wyraźniej, że ten tylko
ma prawo pisać pamiętniki, kto patrzał na wy
padki i brał w nich udział — inaczej pod formą
tą, będzie to zawsze romansowa fikcya, środek
podstawienia swoich wyobrażeń i faktów źle po
słyszanych, lub połatanych z książek, azatem prze
istoczonych i podejrzanej wiary. Mówiłem także,
że tylko osobom wtajemniczonym w wysoką grę
polityki, stojącym na górującym punkcie towarzy
skim, lub umysłowym, przyzwoita jest pisać o rze
czach i ludziach swojego czasu; przypuszczać bo
wiem należy, że mogą mieć najdokładniejszą wia
domość przyczyn i skutków zdarzeń przed ich
okiem dokonanych. Tego tylko rodzaju pamiętniki
mają wartość historycznoźródłową; wszelkie inne
przechodzą mniej więcej w kategorye historycznego
romansu. Toż i Pamiętniki Michałowskiego nie są
niczem innem, tylko romansem osnutym na tra
dycyach Targowicy, rodzajem pamfletu, co w pa
miętnikowej formie szarża zacne imiona, przecho
wane ze czcią w pamięci obywatelskiej, a potę
pione podnosi.
Zdanie to nie jest żadnem uprzedzeniem się
przeciw rzetelnym opiniom i wyznaniom pochodzą
cym od jakiegobądź członka związku Targowickiego.
I owszem, miałbym to za bardzo cenny dla histo
ryi nabytek, gdyby który z naczelników związku,
przypuśćmy taki światły człowiek jak Bończa To
maszewski, zostawił był niepodejrzaną relacyą ca
łej tej roboty, z wykryciem zakulisowych działań,
tajemnych sprężyn i pobudek, niemniej zgryzot
i wyrzutów sumienia w sercach bezinteresownych
działaczy, gdy celu chybili; interesowani bowiem
pochwytawszy starostwa i donatywy, nie minęli się
z celem i nie mieli czego rozpaczać. Mam jeszcze
to przekonanie, że taki pamiętnik odkryłby nam
wcale co innego, jak ów pseudoMichałowski od
krywa. Pod piórem sumiennego człowieka, byłaby
to upokarzająca spowiedź z dobrych intencyi, —
a krótkiego widzenia, z łatwowierności dającej się
wciągnąć w zasadzkę, z pychy niemogącej ścierpieć
by się coś dobrego bez nas robiło; — wreszcie
z niezaszczytnych komerażów i intryg, z świadectw,
patrzących na przedajność, na układy i spiskowa
nia przeciw prawni władzy. — Taki, a nie inny to pamiętnik, — i dla tej przyczyny choć Tar
gowicki związek miał wielu ludzi z głową i dobrze
piszących, przecież nikt nie odważył się rzucić na
papier tych wyznań: bo jeszcze cynizmu pióra nie
znano wówczas, przewrotów sumienia nie umiano
w obec świata drukowanem słowem usprawiedli
wiać; tylko w cichości trawiono swoją nędzę, lub
pod tarczą potężnej gwarantki, w dostojeństwach
i bogactwach udawano wzgardę i litość dla dobro
dusznych półgłówków nie umiejących nic wyratować
z powszechnego rozbicia, krom uczciwego imienia.
Gdy tedy podobnych pamiętników niezostawili
Targowiczanie, polegaliśmy dotąd na relacyach
bądź stronników uchwały konstytucyjnej, bądź lu
dzi obojętnych względem tej reformy; lecz nie obo
jętnych dla sprawy ojczystej — wreszcie na sądzie
historyków. — Być może, iż wszyscy ci nie mogąc
się otrząść z namiętności, rzucili za mocne świa
tła i za mocno cienie, a będąc pod wpływem wielu
fałszywych wyobrażeń zeszłowiecznych, źle ocenili
wypadki; a w spadku biorąc uprzedzenia i niena
wiści, nie oddali sprawiedliwości komu się należy,
a raczej nie chcieli zmazać piętna hańby, wyciśnię
tego na niejednem czole w doraźnych sądach kra
jowych zaburzeń. Nie przeczę, ta karta historyi
jest może jednostronnie pisaną; przynajmniej nie
znam żadnej publikacyi, coby ją modyfikowała. —
Bo i mgłoż być inaczej, kiedy czynności przeci
wnego obozu miały tylko oficyalną stronę, a bar
dzo mało tych zakulisowych szczegółów, tych po
ufnych wynurzeń się, co dają klucz do zrozumie
nia toku zdarzeń, zawikłań i charakterów. — Nic
z tego nietranspirowało na wierzch, utaiło się bez
protestacyi, bez usprawiedliwienia się przed współ
czesnymi, bez odwołania się do trybunału historyi,
i poszło w grób z piętnem zbrodni i przekleństwem.
Nie przeczę, to potępiające milczenie mogło
być skutkiem drażliwego położenia, okoliczności
natężonych, niesprzyających podobnym protesta
cyom i spowiedziom, opinii skierowanej odpornie,
niewyrozumiałej, bo jedną żywionej namiętnością, —
a Mimo tego, ani wątpię, niechby się tylko był
znalazł dokument rzucający inne światło na tę
sprawę, dokument szczerego wyznania, umotywo
wany szlachetnemi i bezinteresownemi pobudkami,
musiałby się wyrobić oględniejszy wyrok, któryby
szorstkość opinii złagodził i prawdę we właściwych
kolorach okazał. Że go nie ma, chociaż dziś na
miętności przygasły, tradycye pozacierały się, akto
rowie powymierali, a rehabilitacye są w modzie, —
czego to więc dowodzi? Oto, że sumienia jednych
tak były obciążone, iż wolały pozostać w przyjętej
roli, niż zrzucać z siebie syzyfowe brzemię; gdy
drudzy, wciągnieni do spólnictwa hasłem obrony
starych swobód i praw Rzeczypospolitej, choć pó
źniej poznali fałszywą, grę, nie mieli odwagi przy
znać się, że byli oszukani, azatem jako narzędzia
oszustwa, nie wiele mogli wiedzieć o stosunkach,
naradach, czynnościach, planach naczelników par
tyi; wreszcie większa część zacnych bardzo oby
wateli, podpisujących akt konfederacyi, bądź do
browolnie, bądź pod naciskiem, rehabilitowała się
prędko w oczach współziemian, poświęcając się
publicznym usługom, lub pozostając w miernej
niezawisłości.
Jakież tedy było zadziwienie moje, i zapewne
niejednego czytelnika, gdy wziąwszy do rąk Pa
miętniki Bartłomieja Michałowskiego, znalazłem
w nich bardzo rozciągłe traktowaną kwestyą Kon
federacyi Targowickiej, a co najciekawsza, okazaną
z tej strony, z jakiej jeszcze okazać jej nie odwa
żył się żaden historyk: — bo w postaci baranka
w walce z wilkiem, czyli stronnictwem ustawy kon
stytucyjnej.
Jakkolwiek tedy ciekawość moja była wytężo
ną, żeby pochwytać co najwięcej dowodów i szcze
gółów, mogących zmodyfikować zdanie moje w tej
rzeczy, przyznam się, że często opuszczała mnie
wiara w prawdziwość faktów podawanych przez p.
Michałowskiego, i gruntowność jego rozumowali.
Tego zaś nie inna przyczyna, tylko że po niektó
rych aluzyach zdradliwych, mylnych szczegółach
i datach, oraz zdaniach bardzo dzisiejszych, po
znałem, iż to jest świeża robota, zapewne samego
wydawcy; że żaden Bartłomiej Michałowski nie
egzystował, a choćby i egzystował, to był taki —
z przeproszeniem czytelników moich — niedołęga,
że nigdyby nie zdobył się na napisanie podobnych
pamiętników; gdyż ten brak loicznego tłumaczenia
się, te gęste usterki językowe w składni, ta nie
właściwość użytych wyrazów, widocznie są, udane,
przez tak znakomitego pisarza jak autor Pamiątek
Soplicy, aby tem snadniej wmówić w czytelnika,
że to klecił ów niedołęga Michałowski.
Dzisiaj nie udają się podobne podrabiania;
czasy podrabianych kronik minęły; wreszcie nacoby
się zdało podrabiać stare szpargały, kiedy nowe
więcej mają pokupu i wielbicieli. Jestto więc tylko
forma, w którą autor Soplicy oblókł podania, ja
kie miał, wyobrażenia, jakie sobie wyrobił, uprze
dzenia, jakie zatrzymał, kierunek, jaki popiera;
ale dlatego nie będąc ani naocznym świadkiem
opisywanych zdarzeń, ani czynnym aktorem, wy
nalazł sobie pana Bartłomieja, któremu swoje my
śli w usta wkłada, i każe mu żyć śród ludzi
i scen bardzo interesujących, pamiętnych katastro
fami, nagłemi zmianami rządów, wysileniami, upad
kami i nadziejami.
Nie powiem jednak, żeby pan H. R. szczęśliwą
miał rękę w wyborze człowieka, któremu powierzył
reprezentacyą swoich wiadomości, wyobrażeń i kom
binacyi?!
Zkąd się wziął ten pan Bartłomiej Michało
wski? kto go rodzi, gdzie jego gniazdo, jaki klej
not familijny? — Niewiem, bo nie czytałem pier
wszych trzech tomów; koniec dzieła pokazał się
wprzódy niż początek. Wszelako z toku opowiada
nia tylem dociekł, że za młodu służył w wojsku
cesarskim, w pułku Szybilskiego, pod którym bił
się w wojnie siedmioletniej, i dostawszy gdzieś kulą,
wziął dymissyę z pensyą i pozwoleniem noszenia
munduru. Była to więc sztuka wojskowa, ale
w jego całem późniejszem zachowaniu się nic nie
pokazywało człowieka z krwią i sercem żołnier
skiem. Zamiłowany w wygódkach, niezmiernie tro
skliwie obchodzi się ze swoją osobą, żyje regular
nie jak zegarek, wina niepija, kawkę i herbatkę
lubi, a za fajeczką dobrego turczyna przepada, —
po wielkich tylko wzruszeniach czuje się osłabiony,
i jedzie do Karlsbadu, albo się kuruje piołunko
wem winem, w które tak się zaopatrzył, że mu
do śmierci wystarczy. Amator ten pokoju i pró
żniactwa, niczem się nie trudni, ani nawet gospo
darstwem: bo szczęśliwy, jak każdy samolub, ma
poczciwego synowca, który mu zarządza majątkiem
i kapitały składa, towarzyskiego rezydenta, który
go w melancholii rozrywa, wierne sługi, które nań
chuchają. Zapomniałem, że miał urząd szambelana
przy królu Stanisławie; lecz i tego się pozbywa,
gdy naparłszy się jechać z królem do Kaniowa,
a nieotrzymawszy plańskiego przyzwolenia na tę
podróż, dąsa się i dziękuje królowi za służby. Ma
to być ideał niepodległego szlachcica, co jak sam
często powtarza, do żadnej partyi nic należy —
czyli tłumacząc to właściwem słowem: nie podej
muje żadnej czynności publicznej, aby sobie za
trzymał urojone prawo sądzić bezstronnie i jednych
i drugich.
I kiedy widział, że drudzy tonęli,
Mówił, stojąc na brzegu; płynąć nieumieli.
Zapewne przez wybór tak nieszczęśliwejfigury
i samo opowiadanie ucierpiało niezmiernie. Pier
wsze dwa tomy interesują jeszcze jako tako, mniej
znanemi anegdotami, gęstymi rozumowaniami i uwa
gami nad społeczeństwem warszawskim, nad czyn
nościami czteroletniego sejmu, szczegółami o figurach
partyi konserwatywnej (to miano bowiem daje Tar
gowiczanom zapewne dlatego, że się ryczaltem w kon
serwacyę oddali), za to reszta tomów zawiera same
tylko historyczne ogólniki, o jakich każdy umie
rozpowiadać, kto żadnej nawet historyi nic czytał,
a niedopieroż ten, kto patrzał na wypadki współ
czesne. Za to aż do unudzenia znajdziemy tam
puste gadaniny o przejażdżkach pana Bartłomieja
do krewnych w Galicyi, jak mu dobrze było u pani
Rzepeckiej, jakie miała krowy, jaki nabiał, a ma
sło tak wyborne, że je posyłała do Wiednia. Że
mi z całej tej opowieści najwięcej to masło zostało
w pamięci, ztąd pochodzi, iż pan Bartłomiej aż
trzy razy powtarza ten szczegół z pewnym znaczą
cym naciskiem. Miałażby w tym rysie mieścić się
charakterystyka kraju, ludzi, instytucyi, stosunków
handlowoprzemysłowych, czyli też jest to jedna
z licznych naiwności p. Bartłomieja? — Niewiem, —
ale dość powiedzieć, że niepospolicie nudzi opo
wiadaniem swoich płaskości i amplitikacyą najpo
wszedniejszych przygód. Tymczasem niepospolity
pisarz, jak H. R., miał najszczęśliwszą zręczność
zrobić z pana Bartłmieja, figurę interesującą, choć
komiczną, gdyby odstępując od formy pamiętniko
...
bibliofil1