Ketchum Jack - Królestwo spokoju.pdf

(1081 KB) Pobierz
976101521.003.png
Ketchum Jack
Królestwo spokoju
Jack Ketchum mrozi krew w żyłach! Zamienia w kłębek nerwów! Przyśpiesza puls!
Chwyta czytelnika za gardło od pierwszego zdania i nie puszcza, dopóki ten nie
dotrze do przytłaczającego zakończenia. Wyborny – pierwszy na polskim rynku –
zbiór opowiadań mistrza horroru, Jacka Ketchuma, nagrodzony Bramem Stokerem
i przez wielu uważany za jedno z ważniejszych dzieł autora. Tom zawiera ponad
trzydzieści porywających opowiadań. Niezależnie od tego, czy jesteście już
zaznajomieni z suspensem, stanowiącym znak rozpoznawczy Ketchuma, czy też
doświadczycie go po raz pierwszy, oto książka, której żaden miłośnik horroru nie
może przegapić!
Wstęp
Nie wiem, dlaczego ze mną wytrzymujecie. To kwestia spójności.
Lub, jak w moim przypadku, niespójności.
Jako pisarz, jestem wszędzie.
Spójrzcie na książki. Pewnie dotarliście do mnie dzięki Poza
sezonem i przypuszczalnie polubiliście tę brutalną smugę i ekstremalny przekaz, a później szukaliście
jeszcze więcej tego samego. Musieliście chwilę poczekać - całe cztery lata - a kiedy wreszcie
znaleźliście na półkach nowego Ketchuma, co dostaliście? Hide and seek. Spokojną historię z suspensem
pisaną w pierwszej osobie, skądinąd opowieść o miłości, z kilkoma mocniejszymi akcentami pod koniec,
ale w porównaniu z pierwszą książką, raczej dobrotliwą.
A teraz inny scenariusz. Załóżmy, że pierwszą moją książką, jaką czytaliście, było Hide and seek,
Cover pominęliście - jak większość zresztą - a następnie wpadła wam w ręce Dziewczyna z sąsiedztwa.
Teraz sobie pogdybam i założę, że zignorowaliście tę słodką idiotkę na okładce. Założyliście, że
Ketchum nie ściągnął tego od R. L. Stine'a, kupiliście to i usiedliście, żeby poczytać. Początkowo to
spokojna, pisana w pierwszej osobie nowelka, w stylu pamiętniczka, więc czuliście się komfortowo,
skojarzyła wam się z Hide and seek, wciągnęła was, spodobała się, potem jeszcze bardziej was
zauroczyła, a w końcu zdziwiliście się... co to za gówno? - zapytaliście. - Czy jemu totalnie odpierdoliło?
A może pierwszą waszą książką Ketchuma było She wakesl Antyczni greccy bogowie i boginie,
zombie, koty i węże, goniące się nawzajem dokoła Morza Egejskiego. Potem sięgnęliście po Red.
Hm mm. Ciekawe.
To chyba o starym facecie i jego psie. Czy on kompletnie zwariował? Teraz rozumiecie.
Jeśli jednak potrzebujecie dalszych dowodów mojej niespójności, po to ten tom - abyście raz na zawsze
wyzbyli się wszelkich innych o mnie wyobrażeń. Będę się cieszył z całego serca. Opowiadanie to forma,
która zmusza autora do ciągłego ruchu. W przeciwieństwie do powieści, tu nie musisz żyć pomysłem
przez pół roku czy rok, tak więc dopóki trzymasz się jakiegokolwiek założenia, możesz radośnie
meandrować. Eksperyment. Fruwać jak motyl, żądlić jak osa. Wejść, wyjść, zająć się czymś innym.
Zatem mamy tu Pasować do zbrodni, tak zimne i bezduszne jak nic, co dotąd napisałem i Taniec ognia -
976101521.004.png 976101521.005.png
rzecz niemalże do rany przyłóż. Surrealistyczne historie, jak Cela i Łańcuszek, i dziwaczne czarne
komedie, jak Nawiedzony czy Biznes. Dostaniecie nawet jedyną opowieść o wampirach w Przemianie i -
szczerze mówiąc - bajeczkę o UFO w Pośród lekko rannych.
Jest nawet western.
Jak wspomniałem, jestem wszędzie. I myślę, że mam szczęście, iż większość moich czytelników tego
właśnie ode mnie oczekuje i najwyraźniej nie mają potrzeby, żeby mnie przyprzeć do muru. Peter Straub
powiedział mi kiedyś komplement, stwierdzając, że większość ludzi zaczyna mnie czytać ze złych
powodów, ale zostają już ze mną z dobrych. Podejrzewam, że jest w tym ziarnko prawdy.
Z doświadczenia wiem, że większość moich czytelników to przede wszystkim zwykli, staromodni
czytelnicy. Dobrzy czytelnicy. Nie szukają łatwej pozycji opatrzonej znanym nazwiskiem,
co znaczy, że nie muszę im tego dawać. Nie są leniwi i nie mają cierpliwości do prefabrykowanych
książek, nadających się do torby plażowej, albo tych, które zaopiniowała Oprah. Są poszukiwaczami.
Wiedzą, że prędzej czy później im się poszczęści i czyste złoto pokroju Czarnego domu Kinga i Strauba
po prostu wpadnie im w ręce w lokalnym supermarkecie, ale jeśli ich domeną jest horror i suspens, będą
musieli się ubrudzić, kopiąc głębiej. Znajdą Ramseya Campbella i Edwarda Lee. Oczekują różnorodności
i jej szukają. Chcą tego, czego wszyscy dobrzy czytelnicy - zostać zabranym w książce lub opowiadaniu
w miejsce, które warte jest ich wizyty. A może nawet warte rozmyślania o nim po lekturze.
A jeśli to miejsce przestraszy ich na śmierć, to tym lepiej.
Niektóre z zebranych tu opowiadań próbują to zrobić, inne nie. Oczywiście, wszystkie mają na celu
dojście do jakiegoś ciemnego miejsca - w końcu to ja - ale czasem mają też inne zadanie. To jeden z
powodów, dla których książka nosi tytuł Królestwo spokoju.
Szczerze mówiąc, to nie miała być ironia. Tytuł pochodzi z ostatniego opowiadania w książce - Taniec
ognia.
Tak, z tego „do rany przyłóż". Pamiętajcie, że powiedziałem „niemalże".
Dla tych z was, którzy mogą nie pamiętać Starego Testamentu albo historii sztuki, wyrażenie pochodzi z
Księgi Izajasza 11:6-9, którą faworyzowali dziewiętnastoletni malarze, często pięknie przedstawiając
opisaną tam scenę i używając tytułu „Królestwo spokoju".
W moim tekście odnoszę się do malarstwa. A oto wycinek z Księgi Izajasza:
Wtedy wilk zamieszka wraz z barankiem, pantera z koźlęciem razem leżeć będą, cielę i lew paść się
będą społem
i mały chłopiec będzie je prowadził (...) Zła czynić nie będą ani zgubnie działać, po całej świętej mej
górze. *
Wilk i baranek. Pantera i koźlę. Cielę i lew. Prosiaczek i małe dziecko.
Różnorodność, wspólnota, harmonia. Moje nadzieje w związku z tym zbiorem.
Z drapieżnikami, pozbawionymi kłów na dobre.
Tego życzę nam wszystkim, z ukrytym lub jawnym przekazem płynącym z każdej historii - „Zła czynić nie
będą ani zgubnie działać".
Nie na mojej przeklętej górze.
Jack Ketchum Grudzień, 2001
* Pismo Święte Starego Testamentu, Księga Izajasza, z opracowania Zespołu Biblistów Polskich
z inicjatywy Benedyktynów Tynieckich (przyp. tłum.).
KARABIN
Znalazła karabin w głębi jego zagraconej szafy. Niespodziewany niczym wąż, mimo że nie starał się
go jakoś ukryć.
Broń stała w rogu za dwudziestofuntowym łukiem z włókna szklanego i kołczanem ze strzałami, które
ojciec kupił mu na Gwiazdkę, pomimo jej sprzeciwu. Zwisała z niej jego zimowa kurtka. Odsunęła ją.
Był tam karabin.
976101521.006.png
W przeszłości syn narzekał, że myszkuje w jego szafie i przez długi czas tego nie robiła. Prywatność, jak
wiedziała, była ważna dla dziesięciolatka - szczególnie ważna dla Danny'ego. Ale kiedy kłęby kurzu
kulają się spod drzwi, ktoś musi tam wejść i posprzątać, i oczywiście nie będzie to on.
Miała tylko poodkurzać.
A teraz to.
Sięgnęła za siebie i wyłączyła odkurzacz. Przez moment klęczała tylko, gapiąc się w ciężkiej,
przytłaczającej ciszy na karabin. Smukła, czarna lufa, przyczajona w cieniu. Sekret, pomyślała. Kolejny.
Włożyła rękę do środka i chwyciła chłodny metal. Wyciągnęła go na światło.
Stary, samopowtarzalny karabin kaliber 22. Jej brat w wieku piętnastu lat miał kiedyś bardzo podobny -
brał go w soboty na strzelnicę. Potem odkrył dziewczyny.
Donny ma tylko dziesięć lat. Skąd go, na Boga, wytrzasnął?
Richard przecież by mu nie kupił. Nawet jej były mąż nie był na tyle głupi, aby choć przez chwilę
pomyśleć, że pozwolił by mu trzymać w domu broń. Nie, to musiało należeć do... jej ojca.
A to oznaczało, że Danny go ukradł.
Odwiedzili jego farmę dwa tygodnie temu. Znów uderzyło ją, jak pusty wydawał się dom po śmierci jej
matki. Usiadła z ojcem w kuchni, popijając czarną kawę filiżanka za filiżanką, wiedząc jak bardzo
pragnie rozmowy. Danny'ego nikt nie pilnował cały dzień. Obserwowała go przez wielkie okno w
wykuszu, podążającego w stronę stodoły, gdzie ojciec trzymał dwa ostatnie konie. Trochę później
zobaczyła jak szedł przez pole długiej, suchej trawy w stronę lasu i strumienia. A potem o nim
zapomniała na ponad godzinę, do czasu gdy nie wrócił, trzaskając drzwiami, z dużym żółwiem na rękach.
Danny był podekscytowany, dopóki nie kazała mu odnieść stworzenia nad strumień, gdzie je znalazł i
powiedziała, że nie zabiorą go ze sobą do Connecticut.
Jej ojciec trzymał nowszą broń w oszklonej gablocie w salonie. Stara, której już nie używał, leżała w
warsztacie w piwnicy.
Obejrzała kolbę. Była podrapana i pobrużdżona. Zatoki dawały się jej we znaki tego lata i prawie nic nie
czuła, ale i tak pociągnęła nosem. Karabin pachniał ziemią i pleśnią. Tak, należał do ojca. Powąchała
ponownie. Zapach starego oleju na rękach. Prawdopodobnie nie używał go od lat.
Minęłyby miesiące, zanim zauważyłby, jego brak. Jeśli w ogóle by zauważył. Odrzuciła zasuwkę. W
środku błyszczał mosiężny nabój.
Poczuła nagłe uderzenie szoku i wściekłości. Mój Boże.
On załadował tę przeklętą rzecz.
Jej ojciec nigdy by nie zostawił naładowanej broni. To znaczyło, że Danny przeczesał piwnicę w
poszukiwaniu nabojów. I znalazł je. Ile jeszcze miał! Gdzie były!
Oparła się pokusie przeszukania szuflad i grzebania w szafie. To mogło poczekać.
Musiała go teraz znaleźć i zmierzyć się z nim. Jeszcze jedna konfrontacja. Im był starszy, tym więcej ich
było.
Zastanawiała się, jak to wytłumaczy.
To już nie była kradzież batoników Milky Way.
To już nie był pożar, który wzniecił (choć temu zaprzeczał) razem z Billym Berendtem w zeszłym roku na
polu za kościołem.
Nie mógł powiedzieć, że chciał zapłacić za słodycze, ale poszedł popatrzeć na komiksy i po prostu
zapomniał, że były w jego kieszeni. Nie mógł stwierdzić, że wydało go dwoje naocznych świadków -
dzieciaków z tej „twardszej" części miasta - którzy widzieli Billy'ego i Danny'ego idących na pole, a
potem biegnących i śmiejących się chwilę przed tym, jak dym pojawił się na horyzoncie.
Karabin to poważna sprawa. Nabój - jeszcze poważniejsza.
Nie będzie łatwo się z tego wytłumaczyć. To nie to samo, co scyzoryk znikąd, nowa gra Sega Genesis,
czy zapalniczki Bic, które ciągle wypadały komuś z kieszeni, a on znajdował je na ulicy. Co za
976101521.001.png
szczęściarz.
Była wściekła. I przerażona.
Wściekła i przerażona na tyle, że trzęsły jej się ręce, kiedy wyjmowała nabój i chowała go do kieszeni
dżinsów. Poczuła znane już ukłucie czegoś, co można by nazwać jedynie żalem, wrażenie, że straciła już
swego zaledwie dziesięcioletniego syna. Jakby było w nim coś, czego nie mogła dotknąć, z czym nie
mogła już porozmawiać i po czym żałoba byłaby prosta, usprawiedliwiona i właściwa, jak żal ojca po
stracie jej matki.
Wiedziała, że to ważne, by odsunąć to odczucie na bok. By pozwolić wściekłości swobodnie płynąć.
Potrzebowała jej. W przeciwnym razie, zbyt dużo miłości i strat, zbyt dużo współczucia i - spójrzmy
prawdzie w oczy - zbyt dużo zwykłego, staromodnego użalania się nad sobą, mogło ją tylko osłabić.
Trudna miłość, pomyślała. Tylko to zostało. Próbowała psychiatrów. Próbowała doradców. Próbowała
go zrozumieć.
Zabrać mu rzeczy, przywileje - komputer, telewizor, filmy - chyba tylko to działało.
Wszystko wyleci dziś przez okno. Wszystko.
Zasunęła zamek karabinu i wymaszerowała z pokoju. Wiedziała, gdzie go znajdzie.
W klubie.
Trawa na podwórku łaskotała jej kostki. Najwyższa pora ponownie przystrzyc trawnik. Wilgotność
powietrza sprawiła, że karabin stał się lepki w jej dłoniach. Wsunęła się między dwie sosny i weszła na
wydeptaną, ścieżkę prowadzącą do lasu.
Ścieżka należała do chłopców. Billy Berendt, Danny, Charlie Haas i inni. Nigdy wcześniej nią nie szła.
Prawie nigdy. Tylko, kiedy wołała go na kolację, a on się spóźniał i nie odpowiadał. Ale nawet wtedy
nie zapuściła się tak daleko. Ścieżka miała tylko dwie stopy szerokości, pokryta suchą, brązową trawą,
wiodła wśród zarośli do pasa i wrzośców tak wysokich, jak ona sama. Ścieżka o szerokości ciała
chłopca - nie jej. Była zadowolona, że ma na sobie dżinsy - już pełne cierni - i nieszczęśliwa z powodu
bluzy z krótkim rękawem. Kolczasty krzak naciął dwie cienkie krwawe linie na jej ramieniu. Użyła lufy
karabinu do rozsuwania zarośli.
Cały ten las pewnego dnia zostanie zrównany z ziemią i pójdzie w zapomnienie. Ale mieszkali tu przez
trzy lata i jeszcze się to nie stało, a Danny niedługo osiągnie taki wiek, że nie będzie miało to znaczenia.
Tymczasem las i strumień były powodami, dla których wybrała to miejsce. Dla niego.
Natura, jak wierzyła, jest najlepszą nauczycielką. Dorastała na farmie i myślała, że większość tego, co
wiedziała o życiu, dostrzegła po raz pierwszy właśnie tam, a dopiero potem lepiej zrozumiała.
Narodziny, śmierć, seks, odradzanie się ziemi, jej kruchość i moc, chaos w porządku, zmiany w ludziach,
które przy-
chodziły wraz ze zmianami pór roku. Nieustępliwość naturalnego świata. I to, jak ważna była jego
akceptacja.
Chciała tego wszystkiego dla Danny'ego.
Tego, co sama miała. Tego, co teraz pozwalało jej trwać.
Wiedziała, że wiele kobiet gorzknieje, trwając w nieudanym małżeństwie. Ale nie ona. Niezupełnie.
Nieszczęśliwa, tak, oczywiście
- ale nigdy zgorzkniała. Według niej miłość to kontrakt, który podpisujesz, wiedząc, że pewnego dnia
podpis może wyblaknąć. Richard się odkochał i związał z kimś innym. Zwykła zmiana pór roku. Ciężka
jak zima, ale do zniesienia, a nawet w jakiś sposób zrozumiała. W dzisiejszych czasach nie jest już
konieczne, by ludzie wiązali się na całe życie. Rzeczywistość była jaka była i nie mogła się zmienić ze
względu na jej rozpacz. Pomyślała, że Richard pożałuje kiedyś wyboru kolejnej partnerki. Ale to był jego
romans. Pozwoliła mu odejść.
Mogła być też zgorzkniała przez Danny'ego. Broniła sie przed tym, mimo że nie było z nim łatwo. Nigdy
nie było łatwo. Od rozstania cztery lata temu zawsze wydawał się być jeśli nie w kłopotach, to
976101521.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin