Poszukiwany Żywy lub Nieumarły - CAŁOŚĆ.doc

(2557 KB) Pobierz
RPoszukiwany Żywy lub Nieumarłyozdział pierwszy

Sparks Kerrelyn - Poszukiwany Żywy lub Nieumarły


C:\Documents and Settings\Ewuś\Pulpit\wanted-undead-or-alive.jpg

Tłumaczenie by karolcia_1994

 





Rozdział  pierwszy

 

 

- Jesteś normalny, Phineas! Nie myśl, że uwierzę w to gówno!

 

Phineas McKinney zmarszczył brwi na widok swojego młodszego brata, który zacisnął mocniej dłonie na kierownicy. Oczywiście, ujawnienie się poprzedniej nocy nie poszło dokładnie tak jak oczekiwał. – Freemont, dobrze wiesz, że nigdy bym cię nie okłamał…

 

- Wiem to! – Freemont posłał mu gorączkowe spojrzenie, odwracając się do przedniej szyby i patrząc jak wycieraczki dają sobie radę z deszczem, który padał na jego trzynastoletniego Chevy Impala. – Ale to nie zostawia mi dużego wyboru, wiesz? Najpierw myślałem, że zwariowałeś. Potem myślałem, że musisz coś ćpać. Ale kiedy próbowałem porozmawiać z tobą tego popołudnia, myślałem, że nie żyjesz! Znaczy, poważnie, byłeś cholernie martwy!

 

- Nie zwariowałem. – mruknął Phineas. – I nie biorę narkotyków.

 

Atmosfera w samochodzie skwierczała napięciem przerywanym tylko przez odgłos pracujących wycieraczek. Chlupiący dźwięk bardziej przypominał skrzypienie długimi paznokciami po tablicy.

 

Phineas się skrzywił. W takich chwilach, lepszy słuch nie był korzyścią.

 

Freemont posłał mu ostrożne spojrzenie. – A co… co z tą ostatnią częścią? Martwą częścią?

 

Błoto – pisk. Błoto – pisk.

 

Freemont przełknął ślinę. – Nie byłeś naprawdę martwy, prawda?

 

Błoto – pisk. Błoto – pisk.

 

- Teraz, jestem żywy. – powiedział cicho Phineas i posłał bratu uspokajający uśmiech. – Nie wyglądam dla ciebie na żywego?

Freemont nie wyglądał na uspokojonego. Jego oczy się rozszerzyły, a białka błyszczały, kiedy wodził wzrokiem od brata do zatłoczonej ulicy w Bronxie. – Teraz, jesteś żywy? Co to, do diabła, znaczy?

 

- To znaczy, że moje serce bije. Oddycham…

 

- Popołudniu nie oddychałeś! Cholernie mnie przestraszyłeś! Prawie zadzwoniłem do Cioci Ruth…

 

- Mówiłem ci, żebyś tego nie robił. – Phineas nie chciał, aby jego ciocia i siostra poznały prawdę. Ciocia Ruth zapewne zaciągnęłaby go do kościoła i nalegała, aby Wielebny Washington odprawił na nim egzorcyzmy. Na szczęście, żeńska część jego rodziny, w ten weekend była poza miastem, by śpiewać w chórze w jakimś przedstawieniu w Buffalo.

 

- Nie wiedziałem, co robić! Pomyślałem o wezwaniu karetki, albo… - Freemont nacisnął na hamulce, a opony ślizgały się po mokrej nawierzchni zanim Impala się zatrzymał. Uderzył pięścią w klakson i hałas sprawił, że Phineas zgrzytnął zębami.

 

- Dlaczego, do cholery, się zatrzymujesz, dupku? – Freemont krzyknął na samochód przed nimi.

 

- Ludzie zazwyczaj zatrzymują się na czerwonych światłach. Powinieneś kiedyś spróbować. – Próba Phineasa w zażartowaniu zawiodła. Jego brat nadal patrzył na niego jakby miał ze dwie głowy. – Doskonale widzę w nocy, wiesz. Chcesz, żebym poprowadził?

 

- Nie! – Freemont pochylił się do przodu, a w jego oczach pojawił się zaborczy błysk, kiedy ścisnął kierownicę. – Muszę prowadzić. To mnie uspokaja.

 

To miał być spokój? Phineas nie spodziewał się ataku paniki dzisiejszego wieczora. Ubiegłej nocy, jego brat był spokojny, gdy wyjawił mu tajemnicę, tylko skinął głową jakby pogodził się z tym. Ale Phineas musiał przyznać, że pozostanie spokojnym przez więcej niż sześćdziesiąt sekund jest czymś niezwykłym dla jego brata. Freemont był nieprawdopodobnie milczący.

 

- Ostrzegałem cię. – przypominał bratu Phineas. – Zabroniłem ci schodzić do piwnicy.

 

- Myślałem, że to był cytat z jakiegoś złego filmu.

 

- A dlaczego miałbym to robić?

 

- A bo ja wiem, do cholery? – wrzasnął Freemont. – Mówiłem ci, myślałem, że zwariowałeś!

 

- Wyjaśniłem ci wszystko ubiegłej nocy, jak stałem się wampirem i jak zapadam w śmiertelny sen na cały dzień w piwnicy bez okien.

 

- Więc, dobrze, myślisz, że słuchałem cię z uwagą po tym, co mi oznajmiłeś? Zaraz, powiedziałeś wampir, a ja myślałem, że mówisz coś o nietoperzach i stroisz sobie ze mnie żarty. Potem nic nie słyszałem. Byłem zbyt zajęty próbowaniem wymyślić jak by cię wysłać do wariatkowa, byś mógł dojść do siebie.

 

- Jestem zdrowy, Freemont. Byłem tylko… martwy przez kilka godzin.

 

- To nie jest normalne, bro!

 

- Dla wampira jest.

 

Freemont odwrócił się i zapatrzył w czerwone światło.

 

Błoto – pisk. Błoto – pisk.

 

Światło zmieniło się na zielone i Freemont powoli ruszył. – Naprawdę w to wierzysz?

 

- Nie jestem świrem, Freemont. Nie widziałeś jak piję krew z butelki?

 

- Mówiłeś, że to była krew, ale do diabła, to mogło być V8.[1] Jeśli naprawdę byłbyś wampirem, nie gryzłbyś ludzi? Nie, żebym ci proponował, wiesz…

 

- Trzymam z dobrymi Wampirami. Nie gryziemy ludzi. – westchnął

 

Phineas. Wyjaśnił wszystko ubiegłej nocy, jak złe wampiry go przemieniły i trzymały w niewoli, dopóki nie dołączył do dobrych Wampirów, by pomagać im walczyć ze złymi wampirami, których nazywali Malkontentami. Nawet pokazał Freemontowi kły, chociaż ich nie wysunął.

 

Próbował za bardzo nie przestraszyć brata. – Widziałeś moje kły, pamiętasz?

 

Freemont zwolnił. – Mogły być sztuczne. To kiepski pomysł, ale zwariowani ludzie robią takie gówniane rzeczy. Psiakrew, widziałem faceta w TV, który miał rozszczepiony język jak wąż.

 

- Nie jestem szalony.

 

- Myślisz, że jesteś wampirem. Jeśli to nie jest szalone, to nie wiem już, jakie jest. – Freemont wziął głęboki oddech. – Wyzdrowiejesz, Phin. Znajdę pełnoetatową pracę, rzucę szkołę…

 

- Nie! Dopiero skończyłeś pierwszy rok i radzisz sobie świetnie. Nie pozwolę ci rzucić szkoły.

 

Freemont zesztywniał oburzony. – Nie możesz mówić mi, co mam robić. Troszczysz się o nas, płacisz wszystkie rachunki od ośmiu lat. Teraz moja kolej. Mogę to zrobić.

 

- Skończysz college. – powiedział stanowczo Phineas i zauważył, że Freemont zaciska zęby.

 

Sheesh. Jego mały brat stawał się mężczyzną.

 

Pięć lat temu, kiedy Phineas został przemieniony w wieku dwudziestu trzech lat, jego brat był chudym czternastolatkiem z wystającymi kośćmi. Dorastanie zatrzymało się w miejscu dla Phineasa, więc całkiem zapomniał, że jego młodszy brat i siostra rosną dalej. On i Freemont byli już mniej więcej w tym samym wieku.

 

Phineas zniżył głos. – Potrzebuję twojej pomocy, bro.

 

- Cokolwiek, stary. Jakiejkolwiek medycznej opieki potrzebujesz. Załatwię ją dla ciebie. Możesz na mnie liczyć.

 

Serce Phineasa urosło ciepłem. Jego brat wyrósł na dobrego człowieka.

Teraz, gdyby tylko mógł przekonać go do prawdy. – Skręć w prawo przy następnej ulicy.

 

- Dlaczego? Myślałem, że chciałeś jechać na Brooklyn.

 

- Chcę, ale musimy najpierw zrobić mały przystanek.

 

- W porządku. – Freemont skręcił w uliczkę, przy której stały drewniane domki z werandami od frontu.

 

- Zaparkuj tam. – Phineas wskazał miejsce pomiędzy dwoma samochodami.

 

- Zastawię podjazd.

 

- Nie będziemy tu długo. – Kiedy jego brat się zatrzymał i zaparkował, Phineas obserwował teren. Z powodu deszczu chodniki były puste. W domu było ciemno, żadne światła się nie paliły.

 

Błoto – pisk. Błoto – pisk.

 

- Nie sądzę, by ktoś był w domu. – powiedział Freemont.

 

- I o to chodzi.

 

- Huh? Więc, dlaczego tutaj jesteśmy?

 

- Dla pokazu. – Phineas odpiął pas bezpieczeństwa. – Nigdzie nie odchodź. Patrz na werandę.

 

- Na werandzie nic nie ma.

 

- Będzie.

 

- Co ty… - urwał Freemont, kiedy Phineas teleportował się na ciemny ganek. Pomachał ręką w stronę samochodu i teleportował się z powrotem na przednie siedzenie.

 

Freemont był cały blady, a jego usta otworzyły się.

 

Błoto – pisk. Błoto – pisk.

 

Phineas zapiął pasy. – Mówiłem ci, że nie oszalałem.

 

- Więc, to ja musiałem oszaleć. – szepnął, Freemont. – Jestem na haju.

 

- Nie jesteś szalony.

 

Freemont zadrżał. – Nie widziałem jak wychodziłeś w samochodu. Nawet nie jesteś mokry, bro. Jak znalazłeś się na ganku?

 

- Teleportacja.

 

- Tele… co? To nie jest jakieś cholerstwo dla astronautów? – Freemont zamarł. – Zostałeś porwany przez obcych? Wetknęli ci sondę w dupę?

 

- Nie! Freemont, jestem wampirem! – Phineas chwycił wsteczne lusterko i skręcił w swoją stronę. – Widzisz mnie?

 

Freemont pochylił się, by spojrzeć w lusterko. Złapał oddech, patrząc na Phineasa, a potem z powrotem w lusterko. – Co do diabła?

 

Phineas ustawił lusterko. – Teraz mi wierzysz?

 

- Ty… naprawdę jesteś wampirem? – szepnął Freemont.

 

- Tak.

 

- Cholera, Phineas. – Freemont rozsiadł się z przerażeniem w oczach. – Jesteś pewny? Znaczy, to jest jakieś straszne gówno.

 

- Wiem, ale to prawda, bro. Jestem wampirem.

 

- Gryziesz!

 

- Nie gryzę. Piję z butelki. – Phineas skinął na skrzynię zmiany biegów. – Jedźmy.

 

Freemont nadal się na niego gapił. – Jak to się stało?

 

Phineas machnął ręką. – Zostałem zaatakowany przez złe wampiry. Możemy już jechać?

 

- Zaatakowany? – Freemont się skrzywił. – Co oni ci zrobili, stary?

 

- Nie chcę o tym mówić. To było piekielnie przerażające i naprawdę paskudne.

 

Oczy Freemonta rozszerzyły się. – Wetknęli ci sondę w dupę?

 

- Nie! Oni rozszarpali moje pieprzone gardło, jasne? Teraz, kiedy wiesz, jakie to było przerażające, zamkniesz się i zawieziesz mnie do Brooklynu?

 

- Dobrze, dobrze. – Freemont włączył silnik i wycofał na ulicę. – Sheesh. Zachowujesz się, jakbyś miał w dupie…

 

- Nie mów tego!

 

Kiedy Freemont jechał, potrząsnął głową i mruknął do siebie. – Wampir? Cholera. Myślałem, że jest strażnikiem u jakiegoś starego białego kolesia.

 

- Stary biały koleś to wampir Angus MacKay i ma pięćset lat. On i jego żona Emma są właścicielami MacKay S&I.

 

- Pięćset letni? Sheesh! Jemu nadal się to podnosi?              

 

- Założyłbym się, że tak, odkąd są szczęśliwym małżeństwem, ale nigdy nie pytałem. – Phineas spojrzał za okno na padający deszcz i rozbryzgujące kałuże. To dzięki Angusowi i Emmie odkrył, że są dobre Wampiry.

 

Zawdzięczał im coś więcej niż tylko zatrudnienie. Zyskał nową, większą rodzinę, głównie chłopaków. Śmiał się z nimi, z nimi walczył, z nimi płakał. Faceci stali się jego braćmi.

 

Zaczęło się jak wielki wieczór kawalerski, ale przez ostatnie kilka lat, faceci padali jak muchy. Nawet Gregori, sławny playboy w wampirzym świecie. Zdobył córkę prezydenta.

 

Phineas śmiał się, drocząc się z nimi, że cała ich nowoodkryta małżeńska sielanka jest dzięki niemu, ale ten żart się na nim odbijał. Był jak malarz, który posiadał jedyny dom w sąsiedztwie, który potrzebował malowania. Wszyscy mogli znaleźć miłość, ale nie Doktor Miłość.

 

Nie, żeby nie próbował. Chodził na randki z jakimiś Wampirzycami, które poznał, w wampirzych klubach. Cieszył się, że wśród pań był popularny, ale zrozumiał, że widziały w nim tylko coś nowego, coś, czego spróbują z ciekawości, a potem znajdą sobie nową rozrywkę.

 

A on chciał być kimś więcej. Chciał kogoś, kto spojrzałby na niego ponad wyglądem zewnętrznym i ujrzał jego duszę. Kogoś, dla kogo byłby wyjątkowy. Na całe życie, a nie na jedną noc.

 

Próbował ciągle ze śmiertelniczką LaToyą, wierząc, że wytrwałość w końcu się opłaci. Ale tak się nie stało. Wyśmiała go, że Doktor Miłość nie wie, czym jest miłość.

 

Bzdury.

 

Tymczasem, inni faceci spotkali kilka słodkich lasek. Cholera, nawet Connor poderwał prawdziwego anioła. Carlos znalazł dziewczynę skłonną zaryzykować śmierć, by zrezygnować ze śmiertelności i stać się panterołaczką tak jak on. Panie, które poślubiły Wampiry też były gotowe zrezygnować ze śmiertelności, by zostać z mężami. Żona, Angusa, Emma, była Wampirzycą, a ostatnio żona Romana, Shanna, zmieniła się. I to wszystko robili dla miłości.

 

A gdzie miłość dla Doktora Miłości? Czy ktoś kiedykolwiek będzie chciał z nim spędzić całe życie? Na pewno nie ona…

 

- Wyglądasz na smutnego. – powiedział Freemont, odciągając Phineasa od przygnębiających myśli. – Ciężko ci być… no wiesz…

 

- Wampirem? – Phineas posłał mu skrzywione spojrzenie. – Możesz mówić to słowo bez obaw, że zostaniesz ugryziony. I tak, czasami jest ciężko. – Zyskał życie, które mogło trwać wieki, ale mógł żyć tylko w ciemności.

 

Freemont się skrzywił. – Jeśli byłbym wampirem, tęskniłbym za smażonymi kurczakami. I goframi.

 

- Ja tęsknię za… niebieskim. Nigdy już nie zobaczę błękitnego nieba. – W jego umyśle natychmiast pojawił się obraz jej ślicznych niebieskich oczu. Znowu jej. Szybko wyrzucił ją z umysłu. Brynley Jones była piękna, odważna, mądra – idealna dziewczyna, z wyjątkiem jednej wady. Nie zawsze była do końca ludzka. A jej nienawiść do wampirów była tak ogromna jak jej pysk, kiedy się przemieniała. Była najgorszą z możliwych kobiet, które można było nachodzić. Ale to go nie powstrzymało.

 

Jego brat wziął głęboki oddech. – W porządku. Jestem z tobą, bro. Jakiej pomocy potrzebujesz?

 

- Już to robisz. Potrzebowałem miejsca, gdzie mógłbym zostać. Jakiejś podwózki. Ubiegłej nocy rzuciłem pracę.

 

Oczy Freemonta się rozszerzyły. – Co się stało? Wkurzyłeś tego starego faceta?

 

Phineas wzruszył ramionami. – To nie ma znaczenia. Zacząłem inną karierę. Jedziemy do Digital Vampire Network na Brooklynie. To stacja TV tylko dla Wampirów.

 

- Żartujesz sobie ze mnie.

 

- Nie. Jakieś dwa tygodnie temu kręciłem tam reklamę promującą napój Blardonnay, mieszankę syntetycznej krwi i Chardonnay.

 

- Jestem wkręcany, tak?

 

- Nie, to prawda. – Pierwszą reklamę, Phineas kręcił z córką prezydenta tylko dla zabawy, ale zagrał tak dobrze, że reżyser zaproponował mu, by zrobił to na poważnie z wampirzą gwiazdą Tiffany. Reklama cieszyła się dużą popularnością, robiąc z Phineasa McKinneya gwiazdę w wampirzym świecie. – Nazywają mnie teraz Blardonnay Guy. Jestem naprawdę popularny.

 

- Przez reklamę? – Freemont zatrzymał się na czerwonym świetle. – Dlaczego jej nie widziałem?

 

- To reklama DVN. Tylko Wampiry mogą ją zobaczyć. A teraz chcą, bym zagrał główną rolę w jednym z ich seriali.

Freemont zamrugał. – Cholera, Phineas. Jesteś sławny?

 

- Tak… sądzę. – Ale tylko wśród wampirów.

 

- To super, stary. – Oczy Freemonta zabłyszczały dumą. – Zawsze wiedziałem, że pewnego dnia będziesz sławny, chociaż myślałem, że będziesz bokserem. Nigdy nie mogłem zrozumieć, co się z tym stało.

 

Phineas szybko zmienił temat. – Jedziemy do DVN, bo udzielam wywiadu w końcówce Nocnych Wiadomości.

 

- Będziesz dzisiaj wieczorem w telewizji? – Kiedy Phineas pokiwał głową,

 

Freemont spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi. – Oh nie. Do diabła, nie. Tylko nie tak.

 

Phineas popatrzył w dół na jego jeansy i jasnopomarańczową koszulkę Knicksów z numerem siedem. – A co jest nie tak z… - Urwał, kiedy jego brat dodał gazu i zawrócił samochód. – Dokąd jedziesz?

 

- To proste, stary. Jeśli chcesz być gwiazdą, nie możesz tak wyglądać. Właśnie wyglądasz jak olbrzymi ser. Zostaw to mnie. Wiem, co robić.

 

Phineas uśmiechnął się. – Chcesz być moim agentem?

 

- A mogę być? – Oczy Freemonta pojaśniały. – Zajmę się wszystkim, bro.

Możesz na mnie liczyć.

 

 

****

 

 

Dziesięć minut później, Phineas zakładał czarną marynarkę od smokingu w Dom Handlowy Leroy.

 

- Nie jestem do tego przekonany. – Biała koszula podwijała się na mankietach. Wyglądał jak żigolak albo Szkot, pomyślał z parsknięciem. Widział jak Angus i inni faceci noszą falbaniaste koszule z ich wymyślnymi kiltami. – Nie sądzisz, że to przesada?

 

- Wyglądasz dobrze, bro. – Freemont zacisnął pięści. – Pewnie. Jak James Bond, idący do kasyna. Chcesz się przejrzeć w lustrze?

 

Phineas posłał mu wymowne spojrzenie.

 

Freemont skrzywił się. – Przepraszam, zapomniałem. Sheesh. Jak ty się rano golisz?

 

- Kiedy wschodzi słońce, nie jestem w stanie niczego zrobić.

 

- Cholera. – Freemont wręczył mu czarny jedwabny krawat. – Ale jesteś w stanie to założyć?

 

- Myślę, że tak.

 

- Chcesz jakieś nowe buty?

 

- Nie, buty muszą zostać. – Phineas zawiązał krawat dookoła szyi. – Ile mnie to będzie kosztować?

 

- To jest za darmo, bro. Leroy jest tatą Lamonta. Znasz Lamonta?

 

Z uśmiechem, Phineas pokiwał głową. Lamont był najlepszym przyjacielem Freemonta z liceum. Kiedy byli we dwóch, dzieci nazywały ich The Full Monty. – Nie wiedziałem, że jego tata sprzedaje smokingi.

 

- Och, tu jest o wiele więcej niż smokingi. Dom Handlowy Leroy ma wszystko! Sukienki ślubne i inne wymyślne suknie. Kostiumy i wszystko, co potrzebne na renesansowy jarmark. Nawet są spódnice hula i pochodnie tiki, jeśli chcesz iść na luau. Nawet ma baldachimy i stoły z krzesłami i wymyślne obrusy. – Freemont ściągnął koszulkę i założył złotą jedwabną koszulę. – Lamont pracuje tutaj na pełny etat, ale pozwolili mi tu pracować dorywczo, kiedy będę chciał.

 

- Co tu robisz?

 

Freemont ściągnął jeansy i wciągnął jakieś czarne skórzane spodnie. – Zajmuję się dostawą, pomagam ustawiać stoły i krzesła. Zwykle prowadzę jedną z limuzyn w sobotnie noce, ale dzisiaj mnie nie potrzebowali. To dobra wiadomość, że Leroy pozwala wynajmować limuzyny.  

- To świetnie. Dzięki. – Phineas urwał na chwilę, patrząc jak jego brat zakłada jakieś lakierowane buty. – Doceniam to, że pracujesz, by zapłacić za studia, ale nie przesadzaj. Musisz się uczyć.

 

Freemont przewrócił oczami jak zwykle, kiedy Phineas był bardziej jak ojciec niż brat. A z ich dziewięcioletnią różnicą wieku, to było coś, czego Phineas, powinien był unikać. Był tym, który przegonił ich ojca, więc czuł się odpowiedzialny za młodsze rodzeństwo.

 

Freemont wzruszył ramionami przykrytymi purpurową aksamitną kurtką, wykończoną sztucznym lamparcim futrem i założył kapelusz z lamparciej skóry. – Teraz wyglądam jak twój agent.

 

Phineas skrzywił się. – Wyglądasz jak alfons.

 

- Alfons? Agent? Co za różnica? – Freemont postawił kołnierz. – Pokaż mi forsę!

 

- Freemont…

 

- Wiem, co robię, bro. – Chwycił drewnianą laskę ze złotą gałką na końcu i obracał ją między palcami. – Mam spytać Leroya czy pożyczy nam kilka dziewczyn do towarzystwa na dzisiejszy wieczór? Będziesz wyglądał na większą gwiazdę z ładnymi laskami zawieszonymi na twoich ramionach.

 

- Dziewczyny do towarzystwa? – Phineas zmarszczył brwi, zastanawiając się, czy Leroy nie ma jakiegoś małego interesu na boku.

 

- To legalne, człowieku. Czasami ludzie chcą kilka dziewczyn, by towarzyszyły im w barze lub na przyjęciach. Dziewczyny mają zakaz wiązania się z kimś. Uwierz mi, próbowałem.

 

Phineas parsknął. – Nie martw się o kobiety. Będzie ich wystarczająco wiele w DVN, spodziewających się dostać do TV. I moja partnerka też tam będzie. Tiffany.

 

- Jak ona wygląda?

 

- Śliczna blondynka.

 

- Cholera! – Freemont przybił mu „żółwika”. – Rządzisz, stary! – Poprowadził Phineasa przez salę do tylnych drzwi firmy Leroya. – Jako twój nowy agent potrzebuję chwytliwego imienia. Ty też, bro.

 

- W wampirzym świecie jestem Dr Kieł. Znany również, jako Doktor Miłość.

 

Oczy Freemonta zwęziły się, kiedy pokiwał głową. – To jest proste. Zakładam, że cały czas leżysz.

 

Phineas skrzywił się wewnętrznie. Głupie przezwiska były wystarczająco dobre na jedną noc, ale był już zmęczony czuciem się jak żart, który śmieszy tylko jeden raz.

 

Freemont chwycił klucze z wieszaka przy tylnych drzwiach. – Przedstawisz mnie tej lasce Tiffany?

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin