!Piotr Kuncewicz - Antyk zmęczonej Europy.doc

(952 KB) Pobierz

Kuncewicz Piotr

ANTYK ZMĘCZONEJ EUROPY

 

 

 

 

Powszednie i odwieczne

Łamana linia spadająca od Oceanu Lodowatego wzdłuż gór, rzek i mórz, czysto umowna granica Europy - jest jak konwencjonalne wyobrażenie pio­runa w dłoni Jowisza. Nie bucha zeń światło eksploz­ji, nie odzywa się grom. Ludzie są głusi, a bogowie niemi. Ale przecież wielka światłość czasów nowo­żytnych zdążyła się rozprzestrzenić na całą Ziemię i nie bardzo to w istocie ważne, gdzie zabłyśnie mocniej, a gdzie zmierzchnie. Powiekach rodzących się i ginących cywilizacji przedtechnologicznych ja­kaś nowa granica została wreszcie przekroczona. Dokonało się to właśnie w Europie, a dokonało dlatego, że nie rezygnując nigdy z odrodzenia kultu­ry antycznej, można było startować z miejsca, które niegdyś osiągnęła. Jej zmęczenie i pozorny upadek były tylko ułożeniem się do snu, z którego wstała wypoczęta i silniejsza. I jeśli nas niekiedy obejmuje znużenie, to możemy i musimy sięgać do korzeni czasu splatając odległe dziedzictwa z wątkami nasze­go dnia. Ponieważ kształt przyszłości jest dla czło­wieka w równym stopniu formą nadziei, co funkcją pamięci.

Większość z tego, co nas otacza na co dzień, karmi i ubiera, każe o sobie myśleć, nie ma zbyt dostojnej metryki. Kilkanaście, kilkadziesiąt, sto kilkadziesiąt lat. Nie tylko kosmiczne loty, telewizja czy kompute­ry, ale rzeczy znacznie powszedniejsze, jak kuchenki gazowe, windy, bawełniane koszule czy zapałki nie sięgają starożytności. Nie sięgają jej także liczne owoce i warzywa, które albo jeszcze nie istniały, nie zostały wyhodowane, albo rosły na dalekich lądach. Wcale nie tak dawno przecież poznaliśmy kartofle i pomidory, truskawki i banany, cytryny i fasolę czy wreszcie tytoń i wódkę. I gdybyśmy chcieli jedynie odejmować to, co narosło z czasem, moglibyśmy sobie wyobrazić świat sprzed dwóch tysięcy lat jako nagą pustynię, w której właściwie brak wszystkiego. I cóż z tym mamy wspólnego, po co do tej nędzy powracać?

Albo jeszcze inaczej: jako świat odmienny tak bardzo, że nie potrafimy znaleźć z nim najmniejszego związku. Nawet dobrze nam znany kształt książki wyglądał inaczej - był to mało poręczny, umykający z dłoni rulon. Statek migał długimi wiosłami, z garn­ków buchał zapach liquamenu - specjalnie gnojonej ryby, ubranie układało się na ręku w tyleż malowni­cze, co niewygodne fałdy. To wszystko prawda - świat przedmiotów przeobraził się i przemienił. Ale przecież właśnie dzisiaj przemienia się on z szybkoś­cią zawrotną.

' Pozostaje natomiast nie bardzo zmieniony, nie bardzo inny -sam człowiek. Zapewne, kształt fizycz­ny w całej pamiętanej przez nas historii zmienił się bardzo niewiele albo i wcale. Nie o to jednak idzie: nie zmienił się od czasów starożytnych (albo bardzo mało) stan ludzkich potrzeb i wyobrażeń.

Oczywiście, starożytność ze swej strony także była dziedziczką innych, pewnie liczniejszych, niż nam się zdaje, starożytności, ale my dopiero od niej potrafimy sensownie liczyć nasz czas, potrafimy posługiwać się stworzonymi przez nią pojęciami, wyobrażeniami. I jeśli o to idzie, można już z góry powiedzieć, że jest to ciągle jeszcze ta sama w istocie epoka i ten sam człowiek.

Może to już są jego ostatnie dni, nie wiadomo. Może nafaszerowany protezami, pod promieniami innych słońc będzie z czym innym się zmagał i czego

innego pragnął; może będzie bardzo długowieczny, może uda mu się wędrować bez ograniczeń przez czas i przestrzeń, może przezwycięży łos i przypadek. Może... Ale jeśli się nawet tak stanie, to także tylko dlatego, że trzy tysiące lat temu jakiś Grek patrząc na białe skały i błękitne morze zaczął się zastanawiać nad naturą świata i człowieka. To jego myślą myśli­my do dzisiaj, a często także i jego słowem swoją myśl nazywamy.

Nie całkiem jednak byłby chyba zagubiony Grek czy Rzymianin, gdyby w tej chwili znalazł się w cen­trum Warszawy. W śmigającej nawale nie znanych sobie przedmiotów mógłby odczytać słowa bliskie i znajome. Jeden obok drugiego zapalają się neony: Forum, Leda, Palladium, Metropol, Orbis, Cen­trum, Junior, Zodiak, teatr, Nike, muzeum... A to tylko cząstka drobniutka, są przecież tych nazw dziesiątki, a może setki. I tak jest w każdym europej­skim mieście, tak jest też i tam, gdzie mieszkańcy Europy zanieśli swoje przyzwyczajenia, myśli i ideały.

Ileż różnorakich instytucji powołuje się nieustan­nie na patronat bogów, którym nikt już nie składa ofiar, jak nieustannie obecne są słowa języków, które przemieniły się tysiąc kilkaset lat temu. Zauważmy, że szczególnie duży procent słów greckich i łaciń­skich przypada na instytucje i urządzenia kulturalne. Znajdziemy tu przecież i bibliotekę, i teatr, i mu­zeum, i kino, i fotografię, i telewizję, i radio. Szcze­gólne, bo przecież niektóre z nich istnieją od bardzo niedawna - a jednak wynalazcy uważali za stosowne odwołać się do greki i łaciny. Nie zawodziła ich intuicja: rzeczywiście, tylko przedmioty są niestare, a zarówno rozumienie świata, które je umożliwiło, jak i potrzeby należą do zdobyczy antyku. Przywołując starożytnych spłacamy jedynie stary dług wdzię­czności i zobowiązań.

Przecież to w istocie rzeczy ludzka psychika, ludzki duch jest tym ogniskiem , skąd bije światło oświecające ziemię, tworzące przedmioty. I nie jest to “duch” pojedynczego człowieka, ale społeczeńs­twa w całej jego złożoności. A ta złożoność dotyczy również czasu; choć nie zawsze chcemy i musimy

o              tym pamiętać.

Odkąd człowiek nauczył się czytać i pisać, odtąd znalazł sposób, aby różne ludzkie pokolenia rozma­wiały ze sobą poprzez stulecia i tysiąclecia, uczyły się one od siebie, wymieniały doświadczenia, liczyły się z opinią następców. A właśnie nasz świat zaczął się kształtować w starożytności, tanfieź formował się pierwszy zarys naszego “ducha”. Tam uwierzono w potęgę człowieka, tam zaczęto ją skrupulatnie gromadzić, przyglądać się czynom przodków i pa­miętać o nich. Wiara w człowieka po raz pierwszy stanęła obok wiary w los i bogów.

~ Oczywiście, nie w ten sposób, aby człowiek mógł bogów bezkarnie podejść. Nawet jeśli czyni to heros

-              Prometeusz, przynoszący ludziom ogień, będzie skazany na męki piekielne. Jeśli ktoś chce bogów przechytrzyć - czeka go piekło jak Syzyfa czy Tanta- la. Jeśli ktoś chce wygrać z losem, to przepadnie tym tragicznej, jak Edyp. Nie, człowiek zawsze jeszcze jest słabszy od bogów, a zarówno człowiek, jak i bóg są w dłoni losu. Ale przecież wolno człowiekowi już grać z tymi potęgami, przecież ma już tyle godności, że nawet upadek jego wart jest odnotowania i pamię­ci. I wieczny Ikar wzlatuje w słońce.

Jesteśmy dumni z osiągnięć człowieka. Ale prze­cież jużdwa tysiące pięćset lat temu identyczną dumę odczuwał Sofokles:

Siła jest dziwów, lecz nad wszystkie sięga Dziwy człowieka potęga.

Bo on prze śmiało poza sine mor/e,

Gdy toń się wzdyma i kłębi,

I z roku na rok swym lemieszem porze Matkę ziemicę do głębi.

Dzikiego zwierza z gór ściągnie na błonie,

Krnąbrny kark tura i grzywiaste konie Ujarzmi w swojej uprzęży.

Wynalazł mowę i myśli dał skrzydła,

I życie ujął w porządku prawidła.

Od mroźnych wichrów, na deszcze i gromy Zbudował sobie schroniska i domy,

Na wszystko z radą on gotów.

(tłum. Kazimierz Morawski)

A przecież w tej samej “Antygonie” człowiek, który daje'sobie radę ze światem, nie potrafi rozwią­zać własnych zawikłań i problemów! Już wtedy byt i potężny, i bezsilny zarazem. Jak widzimy - nic pod tym względem się nie zmieniło. Ale też pamiętać trzeba, że my właśnie od starożytnych nauczyliśmy się stawiania spraw w określony sposób. I są oni ciągle obecni, we wszystkich dziedzinach.              ^

Nasz język nie mógłby się obyć bez terminologii^ greckiej i łacińskiej. Nasze prawo ciągle jeszcze j terminuje u prawa rzymskiego, które stworzyło kate- J gorie żywe do dzisiaj. Literatura powtarza w niesko- j ńczoność wątki klasyczne, coraz to inaczej je inter-t pretując i przekształcając. Kiedy Giraudoux pisał j

o              poczęciu się Heraklesa, zatytułował dramat “Amfi-j

trion 38”, jako że było to już trzydzieste ósme z kolei j ujęcie tego motywu. Inni nie numerowali, a w pew-|^ nych wypadkach liczby zapewne by szły w grube setki.

Rzeźba grecka jest do dziś i na zawsze jednym z największych osiągnięć człowieka. A cóż mówić

o              religii? Chrześcijaństwo jest także wytworem anty­ku, a przecież żyje do dzisiaj. I nawet nie w tym rzecz, czy ktoś wierzy czy nie, ale system pojęć, czasem zresztą bardzo przekształcony» jest w dal­szym ciągu jednym z filarów całego świata.

Bez Euklidesa i starożytnej logiki nie poruszałby się ani jeden mechaniczny pojazd - na ziemi, wodzie, w powietrzu czy kosmosie.

Ale przecież to tylko jedna strona medalu. Gdy­byśmy się ograniczyli do tego, w czym nas zainspiro­wała starożytność, to jednak bylibyśmy tylko imita- torami. A tak nie jest. I nie myślę tu wcale o sprawach technicznych. Jeszcze kilkaset lat temu widziano w starożytności najwyższe i najdoskonalsze dokona­nie ludzkości, którego nikt nigdy nie prześcignie. Zgodne to zresztą było ze stanem umysłów. Ludz­kość zawsze wierzyła, że gdzieś, kiedyś istniał złoty wiek sprawiedliwości, piękna i dobra, że człowiek narodził się w raju, a dopiero potem został stamtąd wypędzony. Nie wierzono w postęp, raczej odwrot­nie, uważano, że świat stacza się coraz niżej. Tak zresztą sądzili i sami starożytni - Owidiusz rozpoczyT na swe ,,Metamorfozy’* opisem złotego wieku w słynnym fragmencie, od którego na ogół wszyscy zaczynają naukę poezji łacińskiej. Dla ludzi Średnio­wiecza i Renesansu takim złotym wiekiem była właśnie starożytność klasyczna i do niej chcieli doros­nąć, nie wyobrażając sobie w ogóle, że można pójść dalej. I o paradoksie, dalsza droga ludzkości właśnie od tego się zaczęła. I nasz świat odmienił się zupełnie, stracił dawną stabilność na rzecz dynamiki. Świado­mie wybraliśmy postęp.

Ma to swoje wspaniałe, ale ma i ciemniejsze strony. Człowiek starożytny może nam imponować swoim opanowaniem, odwagą, umiejętnością wybra­

nia śmierci, kiedy życie stało się z jakichś względów koszmarne czy niegodne. Miał chyba po prostu mniej nadziei albo też jego nadzieje były zupełnie inne niż człowieka współczesnego. Pewnie nie chcie­libyśmy się z nim zamienić. Starożytność nie jest już. dla nas wiekiem złotym, niedoścignionym. Widzimy jej ciemne i posępne strony. A więc przede wszyst­kim ogromne różnice między ludźmi, różnice tak duże, że nawet dystans między żebrakiem a królową angielską jest w porównaniu z nimi niewielki. Dziś mimo wszystko nikt chyba w Europie czy Ameryce nie będzie się do tego stopnia wynosił i afiszował swoją pogardą do innego człowieka. W starożytności było inaczej - cesarz czy król był bóstwem, niewolnik był mniej niż człowiekiem. Krańce człowieczeństwa były od siebie odleglejsze i właściwie mieściło się ono dopiero w środku "między tymi biegunami.

W tym zakresie pozostawiliśmy starożytność dale­ko za sobą. Po części dlatego, że największy nawet magnat przemysłowy ma poczucie jakiejś zależności od swoich pracowników, że struktura współczesnego państwa i społeczeństwa nie daje nikomu w ręce tak bezwzględnych narzędzi jawnego terroru. Ale jest tu coś jeszcze, co zresztą jest właśnie dziedzictwem starożytnych. Oto chrześcijaństwo uznało ludzi za równych, uznało, że każda ludzka dusza jest warta innej ludzkiej duszy. To prawda, że często była to tylko teoria, ale przecież jednocześnie była to nauka, która powtarzana przez dziesiątki wieków nie mogła minąć bez śladu. Być może chrześcijaństwo dożywa swoich dni, ale ta właśnie nauka stała się tymczasem własnością całej ludzkości.

Nie moglibyśmy zgodzić się na starożytne okru­cieństwa. Nie dlatego, aby w naszych czasach okru­cieństwo nie było znane, ale dlatego, że musi się już

ukrywać. W Grecji i Rzymie było ono jawne i osten­tacyjne.

Kiedy Aleksander Wielki zdobył Tyr, kazał ukrzyżować tysiące jego mieszkańców. Bez żadnego celu - po prostu sprawiało mu to przyjemność. Sprawiało także przyjemność Rzymianom oglądanie na arenach cyrków walk gladiatorów, rozszarpywa­nia ludzi przez zwierzęta, wszelkich odmian tortur. Nikt się tego nie wstydził, nie usiłował ukrywać takich swoich upodobań. Nie znaczy to zresztą wca­le, że nie było cynicznych prób pogodzenia zbrodni z prawem. Przeciwnie, były, podobnie jak w naszych czasach, bardzo liczne.

£ JPodczas wojny peloponeskiej, która podzieliła niepodległą Grecję na sojuszników Aten i Sparty, ta ostatnia zdobywała Platę je. Miasto chyliło się ku upadkowi. W tej sytuacji Spartanie obiecali Platej- czykom, że jeśli poddadzą się, to nikomu nic złego się nie stanie, z wyjątkiem tych, którym sąd udowodni . winę. I rzeczywiście, Plateje się poddały, po czym nastąpił sąd, oczywiście spartański. Tukidydes tak to opisuje:

“Lacedemońscy sędziowie (...) polecili wprowa­dzać Platejczyków pojedynczo i zadawali im pytanie, czy podczas obecnej wojny wyświadczyli coś dobrego Lacedemończykom i ich sprzymierzeńcom. Otrzy­mawszy odpowiedź przeczącą, kazali ich wypro­wadzać i bez wyjątku zabijać. Kobiety sprzedano w niewolę. Miasto zburzono do fundamentów..jlJ

W czterysta kilkadziesiąt lat potem Rzymianie byli nie mniej pomysłowi. Posłuchajmy dla odmiany innego wielkiego historyka, Tacyta, opowiadającego

o              upadku Sejana rządzącego w imieniu cezara Tybe- riusza Rzymem. Sejan zginął, uważano za rzecz naturalną zabicie jego dzieci.

“Niesiono więc do więzienia chłopca, który już rozumiał, co mu grozi, oraz dzieweczkę, która tak dalece była nieświadoma, że ciągle zapytywała, co zawiniła i dokąd ją wloką; już więcej tego nie zrobi - mówiła - a skarcić ją można rózgą dziecięcą. Podają współcześni pisarze, że ją kat przed założeniem pętli zgwałcił, ponieważ uchodziło za rzecz niesłychaną dziewicę gardłem karać”. Tak więc wszystko było w porządku i prawu stało się zadość...

Tego rodzaju poszanowanie prawa zostało zresztą niepomiernie udoskonalone w czasach nowożyt­nych.

Wiele jeszcze innych rzeczy można by wymienić bez trudu, które byłyby nam obce i odrażające. Ale to samo można przecież powiedzieć o każdej innej cywilizacji, od Chin po kultury Majów i Azteków. Tylko że to nie jest to samo. Ani dla nas, ani dla całego świata. Dla nas kultura antyczna ma znaczenie szczególne, gdyż jesteśmy jej bezpośrednimi spadko­biercami, tak jak cała, odradzająca się od mniej więcej dziesiątego wieku Europa. A jeśli ojcowie są odpowiedzialni za synów, to w jakimś sensie również i synowie są odpowiedzialni za ojców, skoro przyjęli i zaakceptowali ich dziedzictwo.

Nie znaczy to wcale, że możemy innymi kulturami pogardzać czy też uważać, że nasza jest lepsza z zało­żenia. Zresztą i te inne kultury działają w tej chwili na nas, i nie wiemy, ile jeszcze będą mogły nam ofiaro­wać. Na razie, co prawda, ich wpływ objawił się raczej w zamęcie i chaosie, zważywszy, że próby przeszczepiania jogi, taoizmu, buddyzmu, akupunk­tury itd. dały jak dotąd na Zachodzie owoce dość skromne i dwuznaczne.

To zresztą bardzo dobrze, że zainteresowaliśmy się całym światem, że badamy, zestawiamy, ocenia-

my. Do nie tak dawna jeszcze nasza wiedza na temat innych kultur była bardzo skromna, ale automatycz­nie i o sobie samych wiedzieliśmy nieporównanie mniej. Antyk w skali całego globu, a w takiej właśnie skali wypada w naszych czasach widzieć Ziemię i siebie samych, to jednak za mało. Musi obrastać innymi doświadczeniami, innymi pojęciami, może także innym pięknem i dobrem.

Ale i cała reszta świata nie może się do antyku odnosić z lekceważeniem. Przecież to właśnie na Zachodzie, u spadkobierców starożytnych, doszło do rewolucji naukowej, technicznej, biologicznej. Inne narody miały niekiedy imponujące osiągnięcia, znały parę, druk, kompas, metalurgię, ale to ich wcale nie przeobraziło. Wszystkie te wynalazki i koncepcje musiały zostać powtórzone po raz drugi w Europie albo, przejęte przez nią, trafić na określony grunt i dopiero w tej formie przeobrazić wszystko. Dzie­dzictwo antyku nie zostało roztrwonione, wręcz od­wrotnie: zachowaneTpomnożone.

Nie możemy więc nie interesować się tą ogromną cywilizacją, do której zresztą w jakimś sensie dalej należymy. Co wcale nie znaczy, że musimy Starożyt­ność wychwalać - mamy tylko obowiązek znać ją.

Ale starożytność nie jest wcale czymś jednoznacz­nym. Przecież to ogromny szmat czasu i byłoby dziwaczne i niezrozumiałe, gdybyśmy mieli do czy­nienia z jedną tylko formułą, z jednym poglądem, jedną tendencją. Kto jak kto, ale starożytni wiedzie­li, jak bardzo względna jest prawda. Przecież to właśnie Rzymianin Piłat zadał słynne pytanie “Goto jest prawda?**, a Grek Sokrates uważał, że naprawdę wie tylko, że nic nie wie. Obaj posługiwali się orężem wątpienia i względności, ale w jak zupełnie innym celu! Starożytność przekazała nam obie postawy. I co

jest bardziej dla mej typowe, pierwsza czy druga? Naturalnie obie, i to w tym samym stopniu. Właśnie w sprzecznościach, w gwałtownych kontrastach ob­jawia się najpełniej prawda o antyku - ale też i o nas samych.

Grecja i Rzym nie były izolowane, a na Wschodzie mieszkały ludy mające za sobą kilka tysięcy lat rozwoju kulturalnego. To prawda, że w okresie rozkwitu starożytności klasycznej ich świetność już przeminęła. Ale przecież jeszcze wiele, bardzo wiele ocalało i przesiąknęło na Bałkany i Półwysep Apeniń­ski, na wyspy i przylądki “Naszego Morza”, jak nazywano Morze Śródziemne. Nie wszystko było dobre, nie wszystko godne wspominania. Cywiliza­cje Wschodu tak nam obce, prawie tak samo obce były starożytnym. Wprawdzie za pośrednictwem starożytności zachodniej przejęliśmy niejedno ze Wschodu, począwszy od nazw konstelacji po podział doby na dwadzieścia cztery godziny, ale po większej części wszystko, co zostało w Europie zrobione przez ostatnie trzy tysiące lat, było zaprzeczeniem świata “barbarzyńców”, Musimy jednak pamiętać, że i on przecież miał swój udział nawet w najklasyczniejszej klasyczności.

Sam bieg czasu przynosił przemiany. Zmieniały się ustroje, poglądy, dominujące kraje, stolice. Jakże mogło być inaczej? Jeśli za początek świata antyczne­go przyjmiemy rokltysiąc sto osiemdziesiąty czwarty

-              upadek Troi, ą za kres - likwidację Akademii Platońskiej w Atenach w pięćset dwudziestym dzie­wiątym, ale już naszej ery, to upłynęło między tymi datami siedemnaście stuleci. A od szóstego wieku do naszych czasów zaledwie czternaście... Cała epoka nowożytna włącznie ze Średniowieczem mogłaby się z powodzeniem pomieścić w antycznej.

Tak, to prawda, antyk nie znał zjawiska “przy­spieszenia kulturowego”, z którym mamy do czynie­nia od jakichś trzystu lat, ale i bez tego mogło przecież zdarzyć się bardzo wiele.

Kto zresztą wie, czy za kilka tysięcy lat, jeśli człowiek ostoi się i rozwinie, z zupełnie innej per­spektywy czasowej, a może i kosmicznej my sami nie będziemy zaliczeni do starożytnych dziejów ludzkoś­ci? Cóż z tego, że między antykiem a nowożytnością były stulecia upadku, klasyczny antyk także miewał swoje upadki i wzloty. Z jakiejś bardzo odległej perspektywy da się to wszystko razem połączyć i można będzie nie dopatrzyć się wcale szczególnych różnic. Bądź co bądź tworzymy jeden ciąg cywiliza­cyjny i nie sposób się tego wyprzeć.

' Weźmy choćby sposób liczenia czasu. Grecy liczy­li czas olimpiadami, a pierwsza była w roku siedem­set siedemdziesiątym szóstym. Rzymianie,,od zało­żenia miasta,T - ab urbe condita, czyli od siedemset pięćdziesiątego trzeciego, my - od urodzenia Chrys­tusa, czyli właśnie rok siedemset pięćdziesiąty trzeci ab urbe condita uznaJiśmy za rok pierwszy. W istocie rzeczy dopiero w kilka stuleci od tej daty przyjęto nową chronologię, która przetrwała do dziś. Były różne próby jej obalenia - najsłynniejsza należy do Wielkiej Rewolucji Francuskiej, która za rok pierw­szy przyjęła tysiąc siedemset dziewięćdziesiąty drugi

-              ustanowienie republiki. Ale ten nowy kalendarz przetrwał zaledwie osiem lat...

Ile jeszcze czasu będziemy liczyć po swojemu? Może kiedyś za początek nowej ery, ery kosmicznej, będzie przyjęty rok, w którym po raz pierwszy człowiek stanął na innym globie, a więc tysiąc dzie­więćset sześćdziesiąty dziewiąty? Ostatecznie odkry­cie Ameryki uważane jest za początek nowożytności,

a na Księżyc jest trochę dalej... W każdym razie nasza chronologia wywodzi się z serca antyku.

Notabene nie uważam, aby zmiana określenia “po urodzeniu Chrystusa” na “nową erę” była najmą­drzej pomyślana. Tak mogliby pisać właściwie tylko bardzo wierzący chrześcijanie, dla innych począt­kiem ery może byłoby właśnie założenie Rzymu? Ale ponieważ istotnie narodzenie Chrystusa i rozwój chrześcijaństwa było jednym z największych wyda­rzeń w dotychczasowych dziejach świata, niechże więc będzie “nowa era”. To coś nowego, co się narodziło, nie było zaprzeczeniem antyku, ale dopeł­nieniem.

Niełatwo odpowiedzieć, czym jest dla nas właści­wie antyk, czym jest, może i powinien być dla każdego z nas. Można go lubić i nie 1 ubić, można mu przyznawać ogromną doniosłość i odrzekać od czci i wiary. Myślę, że tyle jest różnych sposobów oceny, ile ludzkich nadziei i rozczarowań, o ile naturalnie ma się poczucie przynależności do wielkiego rodu świadomych spadkobierców, co tym samym oznacza świadomych pracowników przyszłości.

Historia ma przecież dwa skrzydła, jedno to prze­szłość, przyszłość jest drugim. I nikt o jednym skrzydle nie poleci. Jeśli się w ogóle myśli o locie dokądkolwiek, to chyba trzeba mieć osobisty stosu­nek do tych spraw. A szczególnie drogie dla wielu jest pojęcie Śródziemnomorza.

Kolebką naszej kultury było Morze Śródziemne - Mare Nostrum. Tu rozkwitały greckie miasta i na białych wyspach składano ofiary bogom o ludzkich kształtach, tu stoczono bezlitosną walkę między Rzymem i Kartaginą o kształt świata, tędy niosły się okręty krzyżowców. Tu narodziła się cywilizacja. Śródziemnomorze to w największym skrócie antyk

i chrześcijaństwo, to także określony system wartoś­ci, który od kilkuset lat kruszy się i rozpada coraz prędzej. My właśnie jesteśmy dziećmi epoki owego rozkładu. Może stąd tyle bezlitosnej mądrości w na­szym i ubiegłym stuleciu? “Sowa Minerwy wylatuje

0              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin