Pedersen Bente - Roza znad Fiordów 09 - Gdy zakwitną konwalie.pdf

(810 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
841312790.001.png
Pedersen Bente
Roza znad Fiordów 09
Gdy zakwitną konwalie
Roza Samueldatter żegna się z najbliższymi i wsiada na statek. Płynie do Anglii, by
tam urodzić dla Margaret Warren dziecko jej męża, Davida. Okazuje się jednak, że
Roza ma zejść na ląd dopiero w Irlandii. Zanim to jednak nastąpi, musi przywdziać
czarny, wdowi strój i stać się kimś innym. Dopiero wtedy może wkroczyć w nowe
życie...
Rozdział 1
Raissa zmieniła pozycję i teraz to ona leżała na Mat-tiasie. Skóra dotykała skóry, oboje byli rozgrzani
po miłosnym akcie, syci i oszołomieni. Oparła się rękami
o jego silną, nagą pierś. Szczupły palec wskazujący kreślił jakieś wzory między krtanią a barkiem,
przesuwał się wysoko po szyi, pod samo ucho, gdzie w niebieskawej tętnicy pulsowała krew.
Zaczynał już być lekko opalony, chociaż większą część dnia spędzał pod ziemią, w kopalni.
Raissa zamyśliła się, a kiedy potrząsnęła głową, ciężkie blond włosy niczym deszcz opadły jej na
ramiona
i spływały jak wiosenna woda z topniejącego śniegu na twarz Mattiasa, łaskotały po policzkach,
drażniły wargi tak, że miał ochotę przytulić ją jeszcze mocniej, całować, położyć znowu pod sobą i
wziąć - jeszcze raz...
... ale tego nie uczynił...
- Dlaczego? - spytała Raissa. - Dlaczego ona mnie w to wciąga? Dlaczego czyni mnie niemal
współwinną? Kimś w rodzaju przyjaciółki, nie wiem zresztą.
Mattias powstrzymał uśmiech, brązowe oczy zwęziły się tak, że zostały z nich tylko szparki w
kanciastej twarzy. Ciemne brwi uniosły się przy skroniach. Włosy odgarnął do tyłu, przez co czoło
wydawało się wyższe. Dwie głębokie bruzdy połączyły się tuż nad nasadą nosa. To były jego
zmarszczki zamyślenia, zatroskania, ukazywały się zawsze, gdy coś go niepokoiło, przypominały
średnik lub myślnik, takie zdecydowane, jakby
czyjaś stanowcza ręka nakreśliła je piórem zanurzonym w atramencie.
- Ty nie chcesz być przyjaciółką Rozy?
- Nie, nie chcę być jej przyjaciółką - odparła Rais-sa bez wahania.
- Jesteś zazdrosna - stwierdził i nic nie mógł poradzić na to, że uśmiech pojawił się na jego twarzy.
Mattias lubił, jak Raissa tak zdecydowanie wyraża swoje uczucia. Że ma na to odwagę. I lubił być
obiektem jej uczuć.
- Do diabla, oczywiście, że jestem zazdrosna! - syknęła jego wciąż bardzo młoda żona. - Przecież ty aż
nadto długo tańczyłeś wokół małego palca Rozy Samuelsdatter, całkowicie pozbawiony woli,
wszyscy to mówią. Wszyscy powtarzają, że pewnie musiała uciekać się do czarów, żeby cię przy
sobie zatrzymać. I ja chyba w to wierzę. Bo ja wierzę, że dla Rozy Samuelsdatter jest wiele rzeczy
możliwych. Takich rzeczy, jakich my, inni, nie potrafimy. Ja się jej nie boję, ale jeśli chodzi o nią i o
ciebie, to ja, Mattiasie, będę postępować według moich zasad. Ty jesteś moim mężem i chcę, byś nim
pozostał na długo. Nie życzę sobie natomiast jej obecności w moim życiu. Ani w twoim. Ani w
charakterze przyjaciółki, ani w żadnym innym. Dlatego bardzo mi się nie podobało, że ona mnie
wciągnęła w to... że uczyniła mnie jedną z kręgu.
Raissa mówiła o tym, o czym rozmawiali wszyscy w Kafjorden, w Alta i w parafii Talvik w owe
ciepłe tygodnie, w lipcu roku 1841. O tym mianowicie, że Ole, brat Rozy, nieoczekiwanie odzyskał
wzrok.
Niewielu miało pojęcie, co tak naprawdę się stało. Raissa i Mattias należeli do nielicznych świadków
wydarzenia.
Raissa ponadto siedziała w kręgu zebranym przy stole w Samuelsborg i była częścią czegoś, o czym
na-
wet myśleć nie chciała. Stanowiła ogniwo kręgu i stało się coś, czego nie potrafiła wytłumaczyć. Nie
była zresztą pewna, czy by tego chciała.
We wspomnieniach mogła to przywołać - strumień czegoś niewyjaśnionego, ale w najwyższym
stopniu rzeczywistego, co przepływało przez jej ciało. Jakby jakaś piana we krwi, od opuszków
palców, coś płynnego, gęstego, co było nią, lecz należało do wszystkich. Coś, co zacierało granice
między nią i pozostałymi, co czyniło ją częścią wspólnoty, której Raissa nie chciała i za nic nie
zamierzała do niej należeć.
Roza czyniła ją podobną do siebie, a to działo się wbrew woli Raissy.
- Roza traktuje cię jak jedną ze swoich - powiedział Mattias, ale lepiej tego wytłumaczyć nie potrafił.
Zresztą też nie wiedział, czy naprawdę chce się w to wszystko zagłębiać i tłumaczyć dokładniej. W
pewnym sensie pewnie bał się tego, co mógłby w końcu znaleźć.
- Prawie jak krewną. W przeciwnym razie nie siedziałabyś przy stole, kochanie...
- Ja nie jestem jej! - oświadczyła Raissa twardo. -Tak samo jak ty, mój Mattiasie!
Wypowiadała słowa gwałtownie i Mattias wiedział, że ona naprawdę tak myśli. Ale więzy między
nim i Rozą były z innego świata i pozostaną nierozerwalne. Roza będzie zawsze istnieć w jego życiu,
podobnie on zawsze pozostanie w jej. Mimo to kochał Raissę i pragnął z nią żyć. Wieść normalne,
pospolite życie. Takie, jakiego nikt nie może mieć z Rozą Samuelsdatter.
- Ty nadal coś do niej czujesz?
Mattias odebrał jej słowa jak pytanie. Ale może to nie tak. A nie był też pewien, co znajduje się w jego
sercu, jeśli chodzi o Rozę. Jakiś rodzaj miłości może. Nie pragnął określać tego uczucia ani nadawać
mu
Zgłoś jeśli naruszono regulamin