Zrobią wszystko, by sprzedać mieszkanie.docx

(77 KB) Pobierz

1

 

http://biznes.onet.pl/zrobia-wszystko-by-sprzedac-mieszkanie,18493,5248697,3062361,115,1,news-detal

Zrobią wszystko, by sprzedać mieszkanie

http://m.ocdn.eu/_m/dc0c604dd6c184295ab8174adc8aa8b6,10,1.jpg

Po zakończeniu spraw kredytowych Tomasz i Olga poszli na podpisanie aktu notarialnego i dwa miesiące później dostali klucze. – Myślałam, że zemdleję z wrażenia po tym, co zobaczyłam – opowiada Olga.

Malują ściany, ukrywając pojawiającego się grzyba, układają panele, by zamaskować niedoskonałości podłogi. Podmieniają meble, a pęknięte stropy ukrywają pod tapetą. Po podpisaniu aktu notarialnego zabierają wszystko, pozostawiając nowych właścicieli w ruinie, nie tylko finansowej…

Tomasz i Olga, młode małżeństwo z Krakowa, dość długo poszukiwali idealnego dla siebie mieszkania. – Szukaliśmy 50-metrowego lokum, które chcieliśmy wziąć na kredyt. A że pieniędzy nie mieliśmy dużo, tyle tylko, by na wkład własny wystarczyło, ewentualnie na jakieś nowe meble, to interesowało nas mieszkanie niewymagające remontu – mówi Olga. Po pięciu miesiącach poszukiwań znaleźli, jak im się wtedy wydawało, mieszkanie idealne. – Wszystko mi się podobało, a najbardziej to, że było fajnie urządzone. Miałam podobny gust jak dotychczasowa właścicielka i chyba to mnie do tego mieszkania przekonało – dodaje Olga.

– Najbardziej spodobało mi się rozmieszczenie. Wszystko było takie w sam raz. Pokoje nie były zmniejszone kosztem korytarza, co się często zdarza. Poza tym stan ogólny mieszkania był w porządku. Sprzedający zapewniali, że niedawno robili generalny remont i rzeczywiście, widać było, że ściany były odmalowane, na podłogach w salonie i mniejszym pokoju leżały nowe wykładziny. Umówiliśmy się z właścicielami, że jeszcze się prześpimy z decyzją, a oni zachęcali do ponownego obejrzenia mieszkania. Wróciliśmy nazajutrz, porozglądaliśmy się raz jeszcze, upewniliśmy się, że sprzedający zostawią nam większość mebli i sprzętów i podpisaliśmy umowę przedwstępną, potrzebną do banku – opowiada Tomasz.

Po zakończeniu bankowych procedur Tomasz i Olga umówili się na podpisanie aktu notarialnego i po dwóch miesiącach otrzymali klucze do kupionego mieszkania. – Sprzedający poprosili jeszcze o dwa miesiące, by mogli się spokojnie wyprowadzić. Zgodziliśmy się, bo nie mieliśmy noża na gardle. Dziwne wydało mi się tylko, że kluczy nie chcieli nam przekazać w mieszkaniu, a w kawiarni, na mieście. Życzyli nam wszystkiego dobrego i pożegnali się, bo na stałe osiedli w Anglii. Pobiegliśmy z Tomkiem do mieszkania, cieszyć się nowym gniazdkiem, ale zamiast tego, myślałam, że zemdleję z wrażenia – opowiada Olga. – Zabrali wszystko, co się dało: meble, lodówkę, kuchenkę, wykręcili nawet krany. Wynieśli nawet muszlę klozetową. Pewnie i wannę by zabrali, gdyby tylko się dało. A najlepsze czekało na nas w pokojach. Okazało się, że pod wykładziną nie było nic, sama wylewka. A wykładzinę oczywiście wzięli. Złapałem za telefon i dzwonię. Powiedzieli, że w umowie nie było napisane, co mają zostawić, to wzięli to, co było im potrzebne – mówi Tomek. – Wcześniej zapewniali, że wszystko zostawią, bo do Anglii nic zabierać nie będą. Dopiero sąsiadka nam powiedziała, że oni te wszystkie rzeczy posprzedawali, a część rozdali po rodzinie, bo „co będą zostawiać obcym” – dodaje Olga.

Uwaga na odpicowane!

Olga i Tomasz zapożyczyli się po rodzinie i wyremontowali mieszkanie. Niesmak jednak pozostał. Gdyby mieli pieniądze, to dochodziliby swoich spraw w sądzie. Zdają jednak sobie sprawę z tego, że wina leży częściowo po ich stronie, bo po pierwsze, dali nabrać się na sztuczki sprzedawców, a po drugie, nie spisali w umowie, jakie sprzęty mają zostać w mieszkaniu. Ich historia powinna być jednak przestrogą dla wszystkich, którzy przymierzają się do kupna mieszkania. Wiele mówi się o tym, że sprzedawcy kłamią w ogłoszeniach, ale podobne oszustwa wcielają w życie, przygotowując mieszkania do sprzedaży.

– Nie od dzisiaj wiadomo, że kupujemy oczami i tzw. pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Rynek przez lata zmienia się i coraz bardziej cywilizuje. Właściciele mieszkań, szczególnie teraz, kiedy podaż ich jest bardzo duża i proces sprzedaży trwa miesiącami, a ceny podlegają negocjacją i spadają praktycznie z miesiąca na miesiąc, zaczynają doceniać przygotowanie lokalu do sprzedaży – mówi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości.

– Coraz częściej sprzątają, myją okna, wietrzą, ozdabiają kwiatkami albo wynajmują  firmy, by za nich zrobiły „czary mary” w ich mieszkaniu. Takie drobne zabiegi estetyczno-kosmetycznie nie są niczym złym. Gorzej jednak jest wtedy, gdy właściciele próbują ukrywać wady techniczne występujące w lokalu: wilgoć, pękające ściany, stropy, zapchane piony wodno-kanalizacyjne, popaloną, niesprawną instalację eklektyczną, mało sprawny system centralnego ogrzewania. Spotykałem również specjalistów odświeżających mieszkania po zmarłych właścicielach czy po nielegalnych hodowlach zwierząt, bo przecież  kupione na przetargu mieszkanie trzeba było „podpicować”, by z większym zyskiem sprzedać. W tym celu ukrywają wszystkie jego mankamenty. Takie prowizoryczne remonty prędzej czy później wychodzą na jaw, czasem niestety już na szkodę kupującego, po transakcji. Kiedy umowa u notariusza podpisana, pieniądze przelane, lokal wydany i koniec z reklamacjami – dodaje Błeszyński.

O tym, że aby sprzedać mieszkanie, trzeba najpierw zainwestować w jego odświeżenie, mówi się od dawna. Właściciele mieszkań doszli w tym do perfekcji. – Pomysły sprzedający mają zaskakujące, czasem szokujące, ale i naiwne. Jedni tłumaczą zły stan techniczny siłą wyższą, inni przyrzekają, że wszystko jest dobre i sprawne. Są tez tacy, którzy zrobią wszystko, by wycisnąć z mieszkania jak największą cenę. Opowiadają bajeczki o super lokalizacji, super znanych sąsiadach, o walorach użytkowych dopasowanych właściwe do każdego kupującego. Pamiętam, jak kiedyś  sprzedający przedstawił certyfikat od bioenergoterapeuty, w którym napisano, że mieszkanie jest „czyste” od cieków wodnych i szkodliwego promieniowania. Byli też fani feng shui, zachwalający zdrowy tryb życia w takim otoczeniu. Te wszystkie pomysły według mnie są nieszkodliwym marketingiem. Gorzej jak mamy do czynienia ze świadomym ukrywaniem wad – uważa Tomasz Błeszyński.

A to ostatnie zdarza się niestety dosyć często. Zamalowany grzyb na suficie czy niedoskonałości podłogi ukryte pod panelami albo wykładziną, to w zasadzie standard. Sprzedający nie wahają się nawet, by podmieniać sprzęty. Starą kuchenkę zastępują nową, a po zawarciu transakcji zostawiają starą albo wcale. – Metod na ukrywanie wad w mieszkaniu jest wiele, wszystko zależy od pomysłowości  i zamożności właściciela, czy sam będzie to robił na „łapu capu”, czy wynajmie fachowca. Pamiętam mieszkania zgłoszone do sprzedaży, w  których po kilku dniach ze ścian spadała przyklejana na wilgoć tapeta czy odpadające kafelki, tynki. Były przypadki. że i źle położona i przyklejona podłoga dziwnym trafem sama wstawała, strzelając płytkami czy parkietem. Odświeżanie wnętrz zapachami czy kadzidełkami stanowi w takim przypadku tzw. „pikuś” – mówi Błeszyński.

Z ciekawym przypadkiem miała do czynienia również Joanna Jaroszewska, pośrednik nieruchomości z Warszawy. – Sprzedający w dniu sprzedaży spotkali się z kupującym w mieszkaniu, które będzie podlegać transakcji. Był wiosenny dzień i kupujący, wchodząc do mieszkania spostrzega (widział je wcześniej, ale umeblowane i użytkowane) pootwierane na oścież wszystkie okna. Trochę zdziwiony pyta, dlaczego? Uzyskał odpowiedź, że mieszkanie stało puste i tak chcieli trochę przewietrzyć. Później okazało się, że starali się ukryć  nieprzyjemny zapach dymu nikotynowego, który był wżarty w każdy kąt mieszkania. To okazało się już po zakupie – wspomina Jaroszewska.

Zabrać co się da

Kłamstwo ma krótkie nogi i prędzej czy później wyjdzie na jaw. Na niekorzyść kupujących, wychodzi najczęściej wtedy, gdy akt notarialny jest już podpisany i nie ma odwrotu od dokonanej transakcji. Co ciekawe, odsłonięcia ukrytych wad dokonują sami sprzedający, którzy, opuszczając mieszkanie, zabierają z niego wszystko, co się da, bo nie zależy im już na dobrym wizerunku lokum. Wymontowują baterie łazienkowe, zabierają drzwi, a nawet kontakty czy kaloryfery. Sprzedający po umowie przyrzeczonej, a przed odbiorem lokalu, wykręcił wszystkie kontakty, przełączniki świateł, krany i inne małogabarytowe akcesoria relacjonuje Damian Maślanka, doradca Home Broker z Krakowa. Nie dziwi się temu Grzegorz Bufnal, doradca Home Broker z Gdyni. – Wykręcanie gniazdek jest dosyć częstą praktyką, są nawet przypadki wyrywania przewodów elektrycznych twierdzi. Takie historie nieobce są również Dariuszowi Sadurskiemu z Agencji Nieruchomości Bracia Sadurscy. – W połowie lat 90. mieliśmy dwa przypadki złośliwego zachowania sprzedających. Zniknął wtedy ze sprzedawanego mieszkania cały osprzęt elektryczny, lampy, karnisze i klamki z drzwi. W jednym wypadku nikt nie spodziewał sie takiego zachowania sprzedających, w drugim przypadku sprzedający byli źli na kupujących. Byli niezadowoleni ze zbicia ceny i ich argumentami. Cytuję: „przecież w tym mieszkaniu nie pozostaje nic wartościowego”, „Jak można było mieszkać w takim chlewie" itp. – opowiada Sadurski.

Przed takimi przykrymi niespodziankami można się obronić. Należy już na etapie umowy przedwstępnej wyszczególnić, jakie elementy wyposażenia czy wykończenia powinny zostać w mieszkaniu. Niektórzy pośrednicy wykonują zdjęcia przedmiotów znajdujących się w sprzedawanym lokum, by później przedstawić je jako dowód w sprawie. – Zwyczajowo przyjęte jest, że elementy wyposażenia zamontowane na stałe, czyli krany, wanny, ale również szafy czy wyposażenie kuchni sprzedawane są razem z nieruchomością. Dla bezpieczeństwa zalecam szczegółowy ich opis w dokumentacji transakcji lub spisanie odrębnej umowy – doradza Jerzy Sobański, rzecznik prasowy Warszawskiego Stowarzyszenia Pośredników w Obrocie Nieruchomości.

Katarzyna Siwek z Home Broker doradza również, by obejrzeć mieszkanie w dniu podpisania aktu notarialnego. Olimpia Bronowicka, rzecznik prasowy Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości, przypomina, że ukrywanie wad mieszkania nie jest bezkarne, nawet, jeśli oszustwo wyjdzie już po podpisaniu aktu notarialnego. – Pośrednik powinien uświadomić sprzedającego, że odpowiada za ukryte wady. Jeśli wyjdzie na jaw, że sprzedający próbował zatuszować jakiś problem, np. grzyb obłożył tapetą czy zamalował, to nawet po zawarciu aktu notarialnego, kupujący może dochodzić z tego tytułu swoich praw. Pośrednik, jeśli sprzedający korzysta z jego usług, powinien uświadomić o grożącej karze za takie działania, bo to się wraca podwójnie. Nie dość, że pośrednik traci dobre imię i wiarygodność, to jeszcze sprzedający zostaje obciążony finansowo za roszczenia kupującego – mówi Bronowicka.

Autor: Justyna Sobolak

Źródło: Onet

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin