Polski holocaust na przykładzie Rybnickiego Inspektoratu Armii Krajowej.doc

(49 KB) Pobierz
Polski holocaust na przykładzie Rybnickiego Inspektoratu Armii Krajowej

Polski holocaust na przykładzie Rybnickiego Inspektoratu Armii Krajowej

W okresie międzywojennym przywiązanie do własnej ojczyzny było widoczne gołym okiem. Gdy przychodził 3 maja i 11 listopada, ludzie entuzjastycznie, sami z siebie, wychodzili na parady uliczne i wywieszali flagi narodowe. Dawano tym samym upust swojemu patriotyzmowi, który tłamszono w niewoli. Dzisiaj tego nie ma, gdyż wszystko zabił komunizm, zmuszając i w niedzielę do uczestnictwa w „czerwonych” pochodach, wynosząc na „patriotów” i „bohaterów” największych zdrajców narodu i pospolite gnidy.


Rybnicki Inspektorat Armii Krajowej swoje działanie roztaczał głównie na obszarze powiatów cieszyńskiego, frysztackiego, kozielskiego, pszczyńskiego, raciborskiego i rybnickiego, gdzie działał najdłużej na Śląsku, bo od listopada 1939 do kwietnia 1947 roku. Oczywiście były w Polsce miejsca, gdzie akowcy walczyli jeszcze w latach 50., ale by oddać prawdę, należy nadmienić, że do działalności partyzanckiej potrzebne są lasy lub/i góry, których w Rybnickim Inspektoracie nie było zbyt wiele. Żeby działalność podziemna na tak wielką skalę, jaką prowadziła AK, mogła w ogóle istnieć, potrzebna do tego była współpraca ludności zamieszkującej podległy teren. To właśnie dzięki nim, prostym ludziom, którzy organizowali kwatery, wywiad i żywność, można było marzyć o niepodległości kraju. 10-letni kurierzy, którzy z racji wieku nie wzbudzali podejrzeń, i prawie niedołężni starcy decydujący się ze swoich sklepików robić punkty kontaktowe, byli PRAWDZIWYMI patriotami. Jeżeli istnieli ludzie, którzy, aby uniknąć wydania rodaków przy straszliwych torturach, decydowali się skakać z trzeciego piętra na bruk, to nie mogę dzisiaj, pomimo upływu lat, przejść obok tego obojętnie, gdyż pojawia mi się pytanie: czy ja naprawdę przynależę do tego dumnego narodu? Na uznanie, obok tych walczących na frontach Europy o wolność Polski, zasługują również ci „odwalający czarną robotę” oraz szarzy ludzie odmawiający służby w obcym wojsku, za co od razu wysyłani byli do najbliższych obozów koncentracyjnych. To właśnie o tych myślę i modlę się zawsze mijając pomnik nieznanego żołnierza. Jeśli chodzi o obozy, to w końcu należy przerwać milczenie. Mianowicie wszystkim wmawia się powszechnie, iż w KL-ach ginęli jedynie sami Żydzi. Ludzie, w tym Polacy, dopiero podczas zwiedzania takich miejsc jak Auschwitz dowiadują się, że więźniami byli w nich również przedstawiciele innych narodowości. Prawda natomiast wygląda tak, że w Auschwitz ginęli w większości sami Polacy, a pobliskie Birkenau (tych nazw nie wolno nam polonizować, gdyż służy to rewizorom historii!) było kaźnią Żydów. Dziwnym jest więc zachowanie „przedsiębiorstwa holocaust”, które nie jest absolutnie zainteresowane Birkenau, a wyrzuciło krzyże ze Żwirowiska, jakby były to jedynie kawałki drewna innowierców, nie mających prawa do tego miejsca. Same obozy otworzono jako miejsca zagłady polskiej inteligencji w imię planu uczynienia z nas narodu bez historii i racji bytu. Tzw. klasa robotnicza musiała być utrzymywana przy życiu, by być koniem pociągowym Rzeszy. Reszta szła prawie od razu na rozstrzelanie pod „ścianę płaczu”, gdzie ziemia była tak przesiąknięta krwią, że po wyzwoleniu musiano wykopać ją na głębokość kilku metrów, by po krwi nie było śladu! Pierwszym dowódcą Rybnickiego Inspektoratu Armii Krajowej był porucznik mgr Władysław Kuboszek (m.in. ps. „Bogusław”, „Kuba”), który słynął z tego, iż akcje partyzanckie kazał wykonywać tak, by jak najmniej ucierpiała na tym ludność miejscowa. Za jego kadencji miała w zasadzie miejsce tylko jedna „wsypa” z udziałem Ziętka, który zdążył „zakapować” jedynie kilka „piątek” (w takiej liczbie akowcy najczęściej prowadzili działalność, poszczególne „piątki” często się nie znały), zanim został zdemaskowany przez Ruperta Ula, żołnierza AK, do którego Ziętek przyłączył się pewnego razu na ulicy Zebrzydowskiej (miejsce zamieszkania od urodzenia autora niniejszej pracy), a gdy został „spławiony”, udał się do budynku, w którym stacjonowali Niemcy. „Bogusław” wraz z kapelanem Inspektoratu ks. Józefem Kanią (ps. „Ojciec Michał”) pojmani zostali przez żandarmerię niemiecką, przekazani następnie gestapo w Cieszynie i Mysłowicach, skąd przewiezieni do Auschwitz dokończyli swój los. Wydarzyło się to w 1944 roku. Od tego momentu dowództwo nad Rybnickim Inspektoratem AK objął dotychczasowy zastępca Kuboszka, porucznik Paweł Cierpioł (m.in. ps. „Makopol”, „Pleban”), który znany był z bezpardonowej walki z okupantem. W 1947 roku, gdy sytuacja stawała się z każdym dniem bardziej beznadziejna, a dalsze stawianie oporu bezsensowne, „Pleban”, korzystając z amnestii, ujawnił się i wraz ze swoim nieodłącznym zastępcą i towarzyszem broni podporucznikiem Antonim Staierem (ps. „Lew”, „Feliks”), dowódcą kompanii w Rybniku, próbował opuścić kraj. Zabili ich „czerwoni” (ostatni raz widziano ich żywych w Opolu). Najgorszy w tym mordzie jest fakt, że ich zwłok nigdy nie odnaleziono, więc żony nigdy nie dowiedziały się, gdzie leżą ich mężowie, a dzieci, gdzie najukochańsi ojcowie! Wszystkie te zbrodnie na „zaplutym karle reakcji” były - tak jak morderstwa w Katyniu, Miednoje, Charkowie, wymieniając tylko te najsłynniejsze - oczywiście owiane zmową milczenia. Doświadczył tego nawet pan Mieczysław Brzost (zmarły w ub.r.), którego książka „Rybnicki Inspektorat Armii Krajowej” (dostał za nią honorowe obywatelstwo miasta Rybnik) musiała przeleżeć 8 lat (!) w recenzji Śląskiego Instytutu Naukowego, zanim w 1995 roku, po wielu trudach i staraniach, ukazała się drukiem wydawnictwa „Śląsk”. Trudno się jednak temu dziwić, gdy zważy się na fakt, jak prawda w oczy kole „politycznie poprawnych” - wyrządzając tym samym tak wiele szkód autentycznym bohaterom narodu - bo jak inaczej nazwać słowa: „Ci, co zasługiwali na ukaranie, już dawno pomarli. Dziś na terenach działalności Inspektoratu mieszkają ich dzieci. To ogranicza swobodę wypowiadania się żyjących jeszcze żołnierzy AK o tej niechlubnej przeszłości. Wielu z tych podówczas dzieci jest dziś zasłużonymi obywatelami, a często piastują znaczne urzędy państwowe” - Mieczysław Brost, tamże, str. 91. Żydokomuna (ci, co przeżyli obozy, szczerze współczuli Żydom, dzieląc z nimi zagładę, jednak po zbrodniach zdominowanych przez Żydów z UB i NKWD nigdy już nie chcieli słyszeć o „bohaterach” kopiących dziadów wojennych, którzy najwidoczniej zapomnieli, jak byli traktowani przez Niemców) wydawała „wyroki” śmierci korzystając z pieczątek II RP, niezgodnie z prawem (wyszło to dopiero bodajże przy „procesie” NSZ-owca sędziego Ojrzyńskiego), zmieniając później w 1952 roku nazwę państwa z Rzeczypospolita na Rzeczpospolita (dodając jeszcze przymiotnik Ludowa), do której do dziś nie powrócono, co automatycznie unieważniłoby wszystkie „wyroki” z komunistycznych „procesów”! To kolejny dowód, że tzw. III RP to w rzeczywistości PRL-bis. Rybnicki Inspektorat AK był wizytowany przez niezapomnianego ostatniego dowódcę Okręgu Śląskiego AK generała Zygmunta „Waltera” Jankego - na jego opis jestem zbyt słabym pisarczykiem - który nie miał zastrzeżeń co do pracy Inspektoratu. Śląscy akowcy wielokrotnie byli świadkami „filmowych” zdarzeń. Dowódca oddziałów dywersyjnych w Rybniku Otton Kwil schronił poszukiwanego przez komunę żołnierza u ojca Norberta w Panewniku na ligocie Katowice. Jednakże nadchodziły święta Bożego Narodzenia i żona „bandyty” błagała wręcz o to, by mąż mógł ten niezwykły czas spędzić z dziećmi. Toteż Otton Kwil pojechał po niego i w drodze powrotnej w samochodzie oprócz niego obok siebie znajdował się AK-owiec Adamczyk (będący jednocześnie szefem UB w Zabrzu!), instruktor NKWD i wspomniany poszukiwany! Smaczku dodaje fakt, że jedynie Otton i „ubek” znali wzajemne personalia, a zepsuł się jeszcze samochód! Na szczęście nikt nie zginął. Szokują też wspomnienia pewnego leśnika, który dopijał wódkę z obławą ubowców, zaczętą przed kilkoma minutami z grupą „Wędrowiec”. Zaczajeni przed leśniczówką (Knurów) akowcy zastrzelili (po „spowiedzi”) chwilę później w lesie jednego ze zbrodniarzy. Wartym odnotowania jest fakt, że po przyjęciu przez „Makopola” Rybnickiego Inspektoratu był on tak dobrze zorganizowany, iż konfidenci nie mieli w nim prawa bytu, co gdzie indziej, na przykład w Chorzowie i Katowicach, gdzie „grasował” Ulczok, niestety często się zdarzało. Jeden z „kapusiów” Pawlica po tym, jak z jego „wsypy” zapełnione zostało wronieckie więzienie, wystosował list do tamtejszego parafialnego kościoła, w którym błagał o przebaczenie. Po odczytaniu prośby przez proboszcza reakcja więźniów była jednakowa: list podarto i owiano milczeniem, a słychać było gdzieniegdzie głosy: „niech zdycha!”. W tamtym czasie istniał taki ogrom organizacji patriotycznych, które wchodziły (lub nie) do AK, że nawet ludzie interesujący się szczerze AK nie wiedzieli w ogóle o istnieniu „Wilków”, Zbrojnego Pogotowia Narodu, Polskiej Tajnej Organizacji Powstańczej i wielu innych oraz regionalnych organach prasowych akowców, takich jak „Zew Wolności” czy „Nad Odrą czuwa straż”. Bolesna prawda jest taka, że naród polski dziś już nie istnieje, gdyż został dobity tam w lasach, a pozostały tylko resztówki. Ten cały motłoch, który dziś widzimy na ulicach, to potomkowie tych, którzy chcieli wierzyć, że Armia Krajowa to bandyci, tchórze, śmiecie, mordercy. Dziś z dumą stwierdzam, że to chrześcijańskie, patriotyczne wychowanie (prezentuję poniżej metody, jakimi uczono), którego nie ma dziś w szkołach, sprawiło, iż przeważająca większość zdała ten najtrudniejszy egzamin w życiu, jakim była walka o niepodległość w oczekiwaniu na ogólnokrajową godzinę „W”. Jedynie Narodowe Siły Zbrojne (świadczy o tym np. ulotka zakupiona przez p. Bubla, która w sposób ironiczny „chwali” sposób, w jaki Roosevelt oddał nas w ręce Stalina i jego Żydów) nie miały złudzeń co do postawy aliantów. Nie dziwi mnie więc postawa mediów PRL-bis, które wyszydzają NSZ, ukazując NAJWIĘKSZYCH SYNÓW i CÓRY NARODU jako zbrodniarzy, co miało swoje ujście w filmie o „Burym” autorstwa Żydówki Arnold. Te obrzydliwe brednie, twierdzące, że zwykli ludzie siedzieli w swoich domach i modlili się, żeby przyszli po nich Niemcy lub komuniści, a nie NSZ, służą wiadomym celom. Przez tyle lat nie mówiono o tamtych czasach, czekając, aż ich świadkowie umrą co do jednego, by można było powiedzieć bzdury, czego Jedwabne było jedynie preludium. My, młodzi, musimy o tym pisać, mając na uwadze, że młodzież z czasów wojny poświęciła woje najlepsze lata w oczekiwaniu na pomoc, która nie przyszła do dzisiejszego dnia.

W święta miłości Kochanej Ojczyzny
oto w Twą służbę wchodzi hufiec nasz
od lat do później siwizny
pragnie przy Tobie czujną trzymać straż.
Równajmy krok, wytężmy wzrok
czy się gdzieś podstęp nie kryje,
uderzmy w ton silny jak dzwon
Polska niech żyje, niech żyje!

1.
Przy świetle, którym nieprzyjaciel rzucił,
widać w milczeniu rozstawione warty
tam młody żołnierz * aby noc swą skrócił
na orężu wsparty.

Ojczyzno nasza święta
chrześcijańska przednia straż
niech każdy z nas pamięta
że polski sztandar nasz
amarantowo-biały, Lechitów wolny znak
królewskich więzów chwały
wolności biały ptak.

2.
Ojczyzno moja, gdy Cię mogę wspierać
nie żal mi cierpieć i nie żal umierać
dla Ciebie wszystkie smakują trucizny
znosić kalectwa i szlachetne blizny.

Słodki zefirze, zefirze jedyny
nieś moje pienia do lubej krainy
powiedz, że żyję tu zajęty cały
swoją Ojczyzną i wielkością chwały.
* * *
Czemu płaczesz, więźniu młody,
czy ci ojca, matki żal?
Mnie nie ojca ani matki,
jeno mi ojczyzny żal.
* * *
Bywaj zdrowa moja luba
ostatni raz żegnam Cię
bo ułańska trąbka woła
do szeregu wzywa mnie.

Dzisiaj stoję tu przy Tobie
jutro będę z bronią stał
a pojutrze w ciemnym rowie
może będę wiecznie spał.

Żurawiejki były krótkimi, często dowcipnymi pieśniami śpiewanymi przez ułanów. Każdy pułk miał przynajmniej jedną taką krótką pieśń. Każda żurawiejka kończyła się charakterystycznym refrenem „Lance do boju, szable w dłoń, bolszewika goń, goń, goń”. Oto niektóre z nich:

Na Pierwszy Pułk:
„Elegancki wielkopański
to jest Pierwszy Pułk Ułański”.

Na Trzeci Pułk:
„Na przeszkodach dupy w chmurach,
to ułani w Tarnowskich Górach”.
oraz:
„Za pogrzebem szarża leci
Pułk Ułanów numer trzeci”.

Na Czwarty Pułk:
„Weneryczny i pijański
to jest Czwarty Pułk Ułański”.

Na Ósmy Pułk:
„Same grafy i barony
ósmy zdobi nam salony”.

Na Dziewiąty Pułk:
„Zmienił Czortków na Trębole
teraz płacze jak niemowlę”.

Na Dziesiąty Pułk:
„W jednym łapciu, w jednym bucie
chodzi strzelec po Łańcucie”.

Na Jazłowiecki Pułk:
„Hej, dzieweczki, w górę kiecki,
jedzie ułan jazłowiecki”.

Ułani na Strzelców:
„Szczerze mówiąc między nami
strzelcy nie są ułanami”.

Oficerska Szkoła Kawalerii:
„Świeci jak na niebie gwiazdy
Podchorążych szkoła jazdy”.
oraz:
„Same orły, same gwiazdy
to grudziądzka szkoła jazdy”.

Adam Ledwoń
pełnomocnik NFM w Rybniku
Tylko Polska nr 8/2004

___________________________
* - Czasami zamiast „żołnierz” śpiewano harcerz, gdy pieśń tę śpiewało OMP (Organizacja Młodzieży Powstańczej) lub inna organizacja harcerska, których było tak wiele, dopóki nie wprowadzono „czerwonego”, „kuroniowego” harcerstwa.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin