RAYMOND MOODY - KTO SIĘ ŚMIEJE OSTATNI.doc

(1386 KB) Pobierz
RAYMOND MOODY

RAYMOND MOODY

KTO SIĘ ŚMIEJE OSTATNI

 

Tytuł oryginału: „The Last Laugh”, 1999

Diogenes, Warszawa 2000

 

 

 

 

 

 

Czy przeżycia z pogranicza śmierci stanowią rzeczywiście dowód na istnienie życia po śmierci? Raymond A. Moody uważa, że NIE.

Dr Moody wydaną przed kilkunastu laty książką Życie po życiu pragnął zwrócić uwagę opinii publicznej oraz naukowców na fenomen zjawiska, jakim są przeżycia z pogranicza śmierci. Książka zyskała rozgłos i poczytność, lecz została niewłaściwie zinterpretowana przez różne środowiska opiniotwórcze. W Kto się śmieje ostatni dr Moody w dowcipny sposób dowodzi, że nauka wciąż zbyt mało wie o wszechświecie, by móc oceniać, co się w nim tak naprawdę dzieje. W trakcie swoich badań dr Moody odkrył zupełnie nowe zjawisko nazywane przez niego „empatycznym przeżyciem z pogranicza śmierci” – doświadczenie dzielone przez kogoś, kto sam nie umiera, lecz jedynie łączy się emocjonalnie z osobą umierającą. Z pewnością wiele pozostaje wciąż jeszcze do odkrycia na tym polu.

Jaką receptę daje Raymond A. Moody spragnionym poznania faktów czytelnikom> Rozchmurzcie się! Nikt bowiem nie wie, kto się śmieje ostatni.

 

Przedmowę napisał Neale Donald Walsch, autor znanej w Polsce książki Rozmowy z Bogiem.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

SPIS TREŚCI:

 

Przedmowa

Wprowadzenie

 

1. Doświadczenie umierania

2. Zabawa a zjawiska paranormalne

3. Przełamanie impasu: wyjaśnienie kontrowersji wokół zjawisk paranormalnych

4. Cuda, znaczenia słów i zabawa

5. Wiara, że to, co nie do wiary, jest wiarygodne

6. Poznawanie niepoznawalnego

7. Klasyfikacja zjawisk paranormalnych

8. Usprawiedliwianie zjawisk paranormalnych, a nawet ich badanie

9. Retoryka dysfunkcyjnej wiary

10. Jedyny sposób na to, by poważne badanie zjawisk paranormalnych

      zostało uznane za uzasadnione

11. Skrzynia pełna skarbów czeka na otwarcie

12. Zamknięcie kręgu: Życie po życiu raz jeszcze

13. Ten się śmieje, kto się śmieje ostatni

 

O autorze

 

 

 

 

 

 

 

Przedmowa

 

We współczesnych leksykonach można znaleźć zarówno dorobek prądu, który przyjęło się dziś określać mianem New Thought (Nowa Myśl), jak i prawie wszystkie najnowsze pojęcia i idee dotyczące życia po śmierci, nieśmiertelności duszy, a także tak zwanych przeżyć z pogranicza śmierci (near-death experience, NDE). Stało się to za sprawą pionierskich i śmiałych badań jednego człowieka: dr. Raymonda Moody'ego.

Mimo wielkiego wkładu innych badaczy Raymond Moody jest prawdziwym pionierem na tym polu, wędrowcem przecierającym szlaki, liderem – nigdy naśladowcą. Dzieje się tak bez wątpienia dlatego, że dr Moody jest tak głębokim myślicielem oraz że pragnie on wspaniałomyślnie i bez względu na konsekwencje dzielić się z nami wynikami swoich mentalnych eksploracji.

Często zdarza się, że czyjejś idee muszą najpierw zostać uznane za pozbawione sensu fantazje, nim ostatecznie zyskają miano wnikliwych i dogłębnych. Lub też, jak ujął to George Bernard Shaw, wszelkie wielkie prawdy zaczynają swój żywot jako bluźnierstwa. Tak więc mamy tu oto kolejną porcję bluźnierstw Raymonda Moody'ego.

Nie dziwi mnie to. Moody bluźnił już wcześniej – jeśli oczywiście za bluźnierstwo uznać to, co stawia pod znakiem zapytania naszą „konwencjonalną mądrość” – i, jeśli trzymać się tej definicji, ma zamiar niewątpliwie dalej to robić.

Dr Moody, jeden z najbardziej wnikliwych naukowców, w tej książce – ostatnim swoim dziele – kwestionuje nie tylko konwencjonalne idee, lecz także swoje własne idee o bardzo niekonwencjonalnym charakterze. Oczywiście czynią tak wszyscy wielcy naukowcy. Nigdy nie biorą niczego za dobrą monetę, nigdy nie uznają żadnego ze swoich dociekań za „zakończone”, nigdy też nie traktują żadnego „dowodu” za ostateczny. I chwała im za to. Zachęcają nas do przysłuchiwania się, jak kwestionują samych siebie, a ponieważ tak wiele z tego, co wiemy o naszym świecie i życiu, ma związek z tym, czego się od nich wcześniej dowiedzieliśmy, stajemy w obliczu większej liczby wyzwań, niż nam się to na pierwszy rzut oka wydaje. Największe wyzwanie polega oczywiście na tym, by, pozostając otwartym na innych, ostatecznie myśleć na swój własny, odrębny sposób.

Wielu ludzi – miliony – zaakceptowało „odkrycia” Raymonda Moody'ego dotyczące przeżyć z pogranicza śmierci, a następnie dokonało ich ekstrapolacji, tworząc całą kosmologię życia po śmierci. Teraz mogą się oni przekonać, że dr Moody nigdy nie zamierzał podsuwać nam gotowych odpowiedzi na temat życia po śmierci oraz zjawisk paranormalnych, a jedynie starał się pobudzić nas do myślenia.

Także w tej fascynującej książce, którą mamy przed sobą, Moody postawił sobie takie właśnie zadanie i jest tym, kto „się śmieje ostatni”. Znów, tak jak poprzednio, obala idole, wkłada kij w mrowisko i wykrzykuje swoje prawdy prosto w nos świętym krowom.

Tak więc strzeżcie się. Tylko ci, którzy mają aktywny, otwarty i szeroki umysł mogą beztrosko poruszać się po tym obszarze. Z drugiej jednak strony, jeśli należycie właśnie do ludzi tej kategorii, wkraczajcie nań bez wahania – oto kraina pełna niespodzianek. Nie zawsze miłych, żeby była jasność. Dr Moody tylko w takim otoczeniu czuje się naprawdę dobrze, a i wam może ono mimo wszystko przypaść do gustu. Może nawet uznacie całą sytuację za nieco zabawną, jak z pewnością czyni to Raymond.

Ci z was zaś, którzy traktują tę gadaninę o życiu po śmierci, a także samo życie, nieco bardziej serio... niech pozwolą sobie na zdrowy śmiech. Z samych siebie.

Tego właśnie potrzebujemy. Wszyscy powinniśmy pośmiać się trochę z siebie samych. A wtedy naprawdę odnajdziemy mądrość.

 

Dzięki, Raymond, że jeszcze raz wskazałeś nam drogę.

 

Neale Donald Walsch

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Wprowadzenie

 

W państwie republikańskim, na którego obywateli należy oddziaływać logicznymi argumentami i perswazję, a nie siłą, sztuka rozumowania ma pierwszorzędne znaczenie.

Thomas Jefferson

 

 

Media nie podzielają wiary Thomasa Jeffersona w siłę opinii publicznej ani zdrowy rozsądek obywateli. Karmią nas sensacyjnymi materiałami, wychodząc z założenia, że nikt z nas nie nawykł do myślenia lub też nie jest do niego zdolny. Wydawcy książek na temat przeżyć z pogranicza śmierci i innych zjawisk paranormalnych faszerują je chwytliwymi historiami nazywanymi przez nich „opisami przypadków”. Cóż jednak znaczą owe opowieści? W tym właśnie miejscu należy odwołać się do sztuki rozumowania postulowanej przez Jeffersona.

Książka ta, będąca obowiązkowym uzupełnieniem Życia po życiu, składa się z myśli, które komercyjni wydawcy usunęli z moich prac opublikowanych w ciągu ostatnich dwudziestu lat. Faktem jest, że w pogoni za zyskiem i sensacją wydawcy i redaktorzy tak bardzo poszatkowali i poprzycinali to, co napisałem, że przez długi czas nie potrafiłem rozpoznać w tych książkach samego siebie. Ich okładki, z wyeksponowanymi przez wydawców nieprawdziwymi, krzykliwymi stwierdzeniami w rodzaju „Naukowy dowód na istnienie życia po śmierci!”, przyprawiają mnie o ciągły ból głowy i nieustannie żenują. Tego rodzaju tanie chwyty reklamowe pozwalają zapewne sprzedawać więcej książek, jednocześnie jednak podważają wiarygodność prezentowanego w nich tematu.

Wydawcy zgarniają forsę, ja zaś jestem tym, który ma odpowiadać na zastrzeżenia krytyków – te same zastrzeżenia, które przewidywałem i omawiałem we fragmentach, albo zmienionych albo całkowicie usuniętych z moich prac przez redaktorów. Tak więc teraz wraz z publikacją Kto się śmieje ostatni postanawiam w końcu odzyskać moją tożsamość.

Niniejszym więc, dokonując niezwykłego zabiegu, oświadczam, że cała zawartość książki, którą trzymają państwo właśnie w ręce, stanowi aneks do Życia po życiu. Rozporządzenie to wchodzi w życie natychmiast. Kto się śmieje ostatni ma stać się immanentną częścią tej wcześniejszej książki, jeśli ktokolwiek myśli o jej poważnym czytaniu, dyskutowaniu lub wykorzystywaniu do celów dydaktycznych. Przyjmuję na siebie odpowiedzialność za Życie po życiu tylko wówczas, jeśli będzie ono czytane i interpretowane w szerszym kontekście, jaki umożliwia ów nowy, niezbędny suplement.

Mam silne poczucie tego, że media wprowadzają opinię publiczną w błąd, dostarczając jej nierzetelnych informacji na temat przeżyć z pogranicza śmierci i zjawisk paranormalnych. Proszę jednak nie sądzić, że potępiam media w czambuł. Dziennikarze wykorzystują po prostu jako materiały źródłowe wiadomości dostarczane im przez domniemanych ekspertów w tych dziedzinach. Problem polega na powszechnie akceptowanych, choć niezdrowych zasadach prowadzenia dyskusji przez owych tak zwanych specjalistów.

Kto się śmieje ostatni stanowi wyzwanie dla utartego sposobu myślenia o zjawiskach nadprzyrodzonych. Od dłuższego czasu uczone dyskusje dotyczące tego rodzaju spraw zdominowały trzy odrębne sekty prawdziwych wyznawców. Poniżej zamierzam pozbawić owe trzy sekty ich uprzywilejowanej pozycji, przedstawiając alternatywną teorię na temat natury zjawisk paranormalnych.

Media przydają mi etykietkę parapsychologa. To wielkie nieporozumienie i nie zamierzam tego już dłużej tolerować.

Parapsychologowie występują w przebraniu naukowców, utrzymując, że za pomocą technik laboratoryjnych lub, mówiąc bardziej ogólnie, racjonalnych procedur, potrafią udowodnić realność takich zjawisk jak czytanie w cudzych myślach, zdolności prorokowania czy życie po śmierci. W rzeczywistości parapsychologowie są pseudonaukowcami, co oznacza, że adaptują oni do swoich celów system metod i założeń, które błędnie uznają za naukowe.

Nie sugeruję jednak, że są oni nieuczciwi. W większości przypadków parapsychologowie to ludzie szczerzy, sympatycznie optymistyczni i mile naiwni. Zaliczam ich do tej samej kategorii co wszelkiego rodzaju zapaleńców i pasjonatów, marzycieli, lotofagów [Lotofiagowie – zjadacze lotosów, przedstawiciele ludu, których napotkał podczas swojej wędrówki Odyseusz (Homer, Odyseja, 9, 84), przenośnie: ludzi leniwych, próżnych i prowadzących marzycielskie życie (przyp. tłum.).] oraz bujających w obłokach fantastów. Sam mam wiele takich samych słabostek charakteru i marzycielskich cech, uważam więc większość parapsychologów za osobników sympatycznych i łagodnych, którzy dają się lubić. Fundamentalne założenia, którymi się oni kierują, zawierają jednak poważne błędy.

Proszę teraz o cierpliwość. Niech państwo nie ferują zbyt pośpiesznie sądów i nie wyciągają pochopnych wniosków, iż jestem oto jednym z tych asekurantów, którzy zawsze zajmują sceptyczne stanowisko wobec kwestii zjawisk paranormalnych. Ludzie ci zupełnie bezpodstawnie określają się mianem „sceptyków”, który to termin ma przecież wyjątkowe miejsce w historii zachodniej myśli filozoficznej.

Wielu domorosłych sceptyków traktujących nieufnie zjawiska paranormalne przystępuje do ekstremistycznego ruchu obywatelskiego podającego się oficjalnie za organizację naukową, a jednocześnie po kryjomu występującego jako agencja egzekwująca przestrzeganie ustalonych przez siebie pseudoprawnych zasad. Podkreślam w tym miejscu z naciskiem, że nie są to moje czcze wymysły! Członkowie tego ruchu obywatelskiego określają się mianem sigh cops (dosł. wzdychający gliniarze). Później wyjaśnię, co to oznacza i dlaczego zapisuję tę nazwę w ten właśnie sposób. Na razie wystarczy, że powiem, iż po pierwsze sigh cops nie są sceptykami, lecz wyznawcami określonej ideologii dotyczącej tego, czym jest wiedza i w jaki sposób się ją zdobywa, po drugie zaś wszystko wskazuje na to, że ich ideologia jest błędna.

Kto się śmieje ostatni jest przykładem stosowania metod filozoficznego sceptycyzmu wobec zjawisk paranormalnych. Stosuję je na znacznie większym obszarze od tego, jaki wyznaczyli do swoich badań sigh cops. W porównaniu z moim, ich podejście jest nieugruntowane i nieefektywne.

Można by pomyśleć, że dwa stronnictwa to już dosyć, tymczasem okazuje się, że istnieje jeszcze trzecia, liczna, czupurna grupa osób o stanowczych, ściśle określonych poglądach na kwestię zjawisk paranormalnych. Składa się ona ze wstrętnych ponuraków, sztywniaków, nudziarzy, zgryźliwców, zatwardziałych dogmatyków, nieudaczników oraz tych, którzy wiecznie psują innym zabawę; chrześcijan-fundamentalistów, religijnie poprawnych, biblijnych brygad, tych, którym imię Jezusa nie schodzi z ust [W oryginale JAY-zus-Sayers, od jay – natrętny gaduła, żółtodziób (przyp. tłum.).] straszących innych ogniem piekielnym i siarką, pyszałków, fallwellerzystów bakker-boostersów pat-robertsonistów [Czyli zwolenników Falwella, Bakker-Boostera, Pata Robertsona, najgłośniejszych spośród fundamentalistów chrześcijańskich.], czy jak tam się ich jeszcze nazywa. Ze względu na uprzejmość nazwę ich „funda-chrześcijanami”. Ten zbiorowy termin pozwoli nam zręcznie uniknąć zwracania uwagi na jedną z ich najbardziej rzucających się w oczy wad, jako że nie kojarzy się on z żadną z tych cech, które u wielu z nich są jedynie niedostatecznie lub słabo rozwinięte.

Jeśli chodzi o kwestie religijne, to ulubionymi tematami funda-chrześcijan są piekło, Szatan i demony. Zdaniem funda-chrześcijanina nic nie sprawi, że szybciej trafisz do piekła, niż to, że wykazujesz zdrową ciekawość dotyczącą zjawisk paranormalnych lub też przychylne nimi zainteresowanie. Funda-chrześcijanie lubią obserwować demony w takim samym stopniu, w jakim ornitolodzy lubią obserwować ptaki. Chociaż funda-chrześcijanie potrafią rozpoznać demony praktycznie wszędzie, dziedzina zjawisk paranormalnych jest jednym z ich ulubionych obszarów nadających się znakomicie do obserwowania demonów przy pracy. Każdego, kto nie przyjmuje ślepo ich ideologii, funda-chrześcijanie uważają za wcielenie zła.

Funda-chrześcijanie oskarżają mnie o szpiegostwo na rzecz demonów od czasu, gdy publicznie przedstawiłem wyniki moich badań na temat przeżyć z pogranicza śmierci w 1972 roku. Wspaniałe, przesycone nastrojem błogości i miłością przeżycia z pogranicza śmierci wiążące się z odczuciem wchodzenia w jasne światło szczególnie niepokoją funda-chrześcijańskich ekspertów od zjawisk paranormalnych, ponieważ podejrzewają oni, że uczucie wypełnienia światłem i miłością jest po prostu wynikiem sztuczek Szatana przeprowadzającego jedną ze swoich tajnych operacji. Tymczasem ponure, upiorne, piekielne przeżycia z pogranicza śmierci, pełne bólu i cierpienia, podczas których umierający ludzie wiją się w konwulsjach, przypiekani są na wolnym ogniu, są zdaniem funda-chrześcijańskich znawców tematu całkiem w porządku. Funda-chrześcijańscy eksperci w sprawach zjawisk paranormalnych o orientacji infernalno-satanistycznej z radością witają doniesienia o piekielnych przeżyciach z pogranicza śmierci. Wykorzystują oni bowiem tego rodzaju przypadki do snucia swoich uczonych wywodów na temat Szatana, demonów, cierpiących męki grzeszników i wiecznego potępienia. Niektórzy z tych osobników pisują niezwykle zabawne rozprawy i ja z całego serca polecam ich lekturę. Lub też, co zawsze radzę przyszłym studentom zjawisk paranormalnych, niech się państwo najpierw nieco wzmocnią, konsumując jedną solidną porcję logicznych rozważań plus jedną porcję humorystycznych rozważań na temat poruszany przez owych spragnionych poklasku funda-chrześcijańskich ekspertów.

Niejaki dr Ravings [W oryginale gra słów: ravings to po polsku brednie.], jeśli dobrze pamiętam jego nazwisko, jest czołowym funda-chrześcijańskim ekspertem z tytułem doktora zajmującym się przeżyciami z pogranicza śmierci. Ów specjalista od bliskiego i nieuniknionego wiecznego potępienia tropi, gdzie tylko się da, relacje o przerażających, infernalnych wizjach z pogranicza śmierci. Należę do najbardziej zagorzałych fanów dr. Ravingsa.

Gdy dr Ravings pisze o piekielnych przeżyciach z pogranicza śmierci, przytacza jednocześnie co bardziej przerażające fragmenty z Biblii, za której pierwsze tłumaczenie na angielski wyłożył pieniądze król Jakub [Tzw. King James Bible (przyp. tłum.).]. Następnie beztrosko doprawia swoje argumenty paroma dygresjami zaczerpniętymi z retoryki stosowanej powszechnie w rejonie Bible Belt [Nazwą tą oznacza się stany purytańskie, gdzie dominuje protestancki fundamentalizm, głównie południe i środkowy zachód USA (przyp. tłum.).]. Czytanie najlepszych stronic Ravingsa, och, toż to czysta przyjemność, jednak tak naprawdę może to w pełni docenić, stwierdzam z ubolewaniem, tylko garstka analitycznie nastawionych filozofów z uniwersyteckimi dyplomami.

Brednie dr. Ravingsa pozostawiają jednak wiele kwestii nie wyjaśnionych, tak więc z niecierpliwością oczekuję na kolejne tomy jego dzieł, lub – może lepiej byłoby powiedzieć – kolejne raty, w których, wygłaszając swoje sądy, czy raczej banialuki, wypłaca się on nam ze swojego długu zaciągniętego u samego Lutra. Zastanawiam się na przykład, jakim systemem klasyfikacji czy też notacji posługuje się dr Ravings, spisując wyniki swoich funda-chrześcijańskich badań – może: „Przeżycie z pogranicza śmierci, typ infernalny, II-C w skali Ravingsa”, przy czym wyróżnia on wiele stopni gorączki piekielnej na podstawie prowadzonego przez siebie dokładnego rejestru. W dalszej części książki stawiam wiele innych pytań związanych z teoriami głoszonymi przez funda-chrześcijańskich ekspertów od przeżyć z pogranicza śmierci.

Kiedyś przyśniło mi się, że spotkałem dr. Ravingsa i było to przerażające przeżycie! W moim śnie, kiedy go spostrzegłem, stał tak nieruchomo i sztywno jak drewniany posąg naturalnej wielkości przedstawiający jego samego ze wszystkimi szczegółami. Gdy go zauważyłem, od razu przypomniał mi się wyrzeźbiony z drewna wizerunek mężczyzny wyglądającego dokładnie jak dr Ravings, ustawiony jako reklama przed wejściem do budynku, który okazał się zakładem pogrzebowym. Lub też powinienem raczej powiedzieć, że dr Ravings nagle zamienił się w sztywny, drewniany posąg przedstawiający siebie samego z twarzą o sardonicznym uśmiechu, stojący obok drzwi domu pogrzebowego, ja zaś miałem wrażenie, iż jego wizerunek został tam umieszczony po to, by wszyscy wiedzieli, co mieści się w jego wnętrzu. Proszę jednak pamiętać, że relacjonuję tu w końcu sen, a nie rzeczywiste przeżycie.

Dr Ravings może z pewnością niejednego przyprawić o zawał serca. Nie ma jednak powodów do obaw. Ravings ma teologicznego poplecznika w osobie skromnego asystenta od spraw demonologicznych, nie budzącego zaufania funda-chrześcijańskiego filozofa, który pełni funkcję dziekana w jakimś „seminarium” gdzieś na zachodzie Stanów Zjednoczonych. Seminarium to nie znajduje się jednak dokładnie w tym mieście, którego nazwa znajduje się w jego nazwie. Tak więc stwierdzam z ulgą, że nie jest to przynajmniej jedno z tych okropnych „seminariów”, w których przywiązuje się taką wagę do słów, i to tylko w ich literalnym znaczeniu.

Owa funda-chrześcijańska miernota nazywa się, o ile pamiętam, profesor Grootish, i, jako że interesują mnie słowa, od dawna już chciałem sprawdzić w słowniku znaczenie rdzenia groot, nie miałem jednak jak dotąd na to czasu, tak więc może zrobi to za mnie któryś z czytelników [I zrobił. W amerykańskim slangu groot to najwyższe piętro lub balkon w teatrze lub kinie (przyp. tłum.).]. Niestety, nie mogę rekomendować książek profesora równie gorąco jak dzieł dr. Ravingsa. To prawda, że Grootish serwuje swoim czytelnikom solidną porcję biblijnej tandety, jest ona jednak skażona jego odrażająco niefrasobliwym podejściem do kwestii dziecięcych przeżyć z pogranicza śmierci o charakterze piekielnym. Poza tym styl profesora jest suchy jak pieprz, działa przy tym otępiająco niczym chloroform. Co charakterystyczne, Grootish pisze stylem chropowatym i ociężałym, z dodatkiem charakterystycznego odium theologicum. Ponieważ jednak owo odium theologicum jest podstawowym konceptem, jaki musi zrozumieć każdy poważny badacz przeżyć z pogranicza śmierci, lektura książek profesora jest w każdym razie obowiązkowa, mimo że składają się na nią same nonsensy.

Odium theologicum tłumaczy to, dlaczego ktoś może podważać zdrowe logiczne argumenty wysuwane przeciwko tego rodzaju ideologicznym wywodom, w których celują Ravings, Grootish i ich straszący piekłem koledzy, podobnie jak może podważać także wszystko inne, począwszy od praw logicznego myślenia, przez zasady logiki formalnej do twierdzenia Gddla, a mimo to nie osiągnie niczego dobrego. Odium theologicum to zaciekła nienawiść, która, nieomal przysłowiowo, jest charakterystyczna dla dysput teologicznych. W efekcie owa zaciekłość specyficzna dla religijnych sporów manifestuje się w postaci upartej odmowy kontynuowania dyskusji. Dzieje się tak, gdy funda-chrześcijan i innych religijnych ekstremistów przepytuje się na okoliczność ich ideologii i gdy przypiera się ich do muru logicznymi argumentami – wówczas po prostu stają się oni nagle głusi i wycofują się z jakiejkolwiek dalszej dyskusji. W takiej sytuacji zwykle przywdziewają zbroję, przybierają pozę wystudiowanej wyższości, spoglądają z góry na swoich oponentów, prychają pogardliwie, a także dąsają się i milkną. Oto kliniczny obraz zachowania specyficzny dla odium theologicum. Każdy, kto obserwował kiedyś tego rodzaju reakcje, rozpozna na podstawie mojego opisu jego symptomy.

Jedną sprawą jest brak logiki, a drugą – to, że ta wyjątkowa zawziętość charakterystyczna dla odium theologicurn może doprowadzić któregoś z funda-chrześcijan o inklinacjach psychologicznych do blokady analnej, czyli zatwardzenia. W rzeczy samej, to raczej na karb ich chorych kiszek niż złych manier należy złożyć to, że funda-chrześcijańscy eksperci nieustannie chłoszczą nas, niewinnych badaczy zjawisk paranormalnych, i przypisują konszachty z diabłem. Gdy Gravings albo Rootish o przepraszam, chciałem powiedzieć Ravings albo Grootish lub też inni im podobni – wyklinają nas i z góry skazują na piekło, lub też gdy insynuują, że jesteśmy członkami Korpusu Szatana, okazuje się, że tak naprawdę chodzi przede wszystkim o ich podświadome problemy analne, a nie, jak się to na pozór wydaje, świadomą niechęć i złośliwość.

Gdy funda-chrześcijańscy eksperci od zjawisk paranormalnych dojdą do wniosku, że to właśnie ty jesteś domniemanym wysłannikiem Szatana, zastanawiam się, czy lepiej na tym wyjdziesz, zaprzeczając temu, zachowując milczenie, dyskutując z oskarżycielami, wysuwając te same oskarżenia w stosunku do nich samych, czy też umawiając się na spotkanie z egzorcystą No, co wtedy zrobisz? Emily Post milczy w tej kwestii, a kodeks honorowy wyszedł już z użycia. Jak należy zareagować, gdy jakiś funda-chrześcijanin podejrzewa cię o potajemne konszachty z diabłem? Ja preferuję metodę polegającą na jeszcze większym rozbudzaniu demoniczno-maniakalnej wyobraźni funda-chrześcijańskich ekspertów.

Zakładając – co czynię, by dolać oliwy do ognia – że rzeczywiście jestem tego rodzaju facetem, jakim chcą mnie widzieć funda-chrześcijanie, aż mnie ciarki przechodzą na samą myśl, jakie to straszliwe czary i uroki mogę teraz rzucić na Grootisha i Ravingsa oraz wszystkich im podobnych. Posunę się nawet tak daleko, by stwierdzić, że jeśli naprawdę jestem po stronie Szatana, to już z góry rzuciłem okropną klątwę na głowy wszystkich funda-chrześcijańskich ekspertów od przeżyć z pogranicza śmierci i zjawisk paranormalnych, którzy będą czytać tę książkę dalej niż do końca następnego akapitu. W rzeczy samej, oświadczam, że jeśli w istocie jestem w konszachtach z Diabłem, to zawarłem z nim pakt, zastrzegając sobie w nim, iż wszystkie zastępy piekielne przysporzą potwornych cierpień i mąk każdemu z funda-chrześcijańskich ekspertów od zjawisk paranormalnych i przeżyć z pogranicza śmierci, którzy przeczytają w tej książce choćby jedno jedyne słowo począwszy od początku drugiego akapitu, licząc od tego miejsca, gdzie się teraz znajdują, lub też jeśli ktoś inny im go przeczyta, a nawet tylko opowie w zarysach jego treść, bądź jeśli wysłuchają nagrania z audiokasety.

Jeśli się nad tym chwilę zastanowić, łatwo dojść do wniosku, że żaden prawdziwy funda-chrześcijański ekspert od tych spraw nie będzie mógł czytać tej książki ani kroku dalej jak tylko do początku następnego akapitu. Każdy, kto rzeczywiście wierzy w demony i kto wie wszystko na temat diabelskich sztuczek, wierzy w to, że demony potrafią opętywać ludzi i sprowadzać na nich choroby. Żaden funda-chrześcijański ekspert, który traktuje Szatana poważnie, nie może uwolnić się od tego niewygodnego dylematu i zbagatelizować całej sprawy, mówiąc coś w rodzaju: „No cóż, owszem, przeczytałem Kto się śmieje ostatni, ponieważ najpierw rozmawiałem o tej książce z bratem Swaggartem i razem modliliśmy się nad nią i zdecydowaliśmy, no to cóż, że przecież i tak jestem już zbawiony, tak więc JAY-zus ochraniał mnie przed Diabłem przez cały czas, gdy ją czytałem”. Tego rodzaju wymówki na nic się zdadzą, jeśli funda-chrześcijańscy eksperci rzeczywiście wierzą, że gram w drużynie Szatana, ponieważ ludzie przekonani o istnieniu demonów wierzą, iż różnego rodzaju plagi mogą spaść na ciebie także niejako za pośrednictwem innych, nie zbawionych jeszcze osób, na przykład bliskich krewnych lub przyjaciół, którzy mogą popaść nagle w kłopoty lub chorobę. W takiej sytuacji wydaje się oczywiste, że żaden z funda-chrześcijańskich ekspertów, który na serio uważa, iż jestem za pan brat z demonami, nie będzie ryzykował czytania Kto się śmieje ostatni. Gdyby to jednak zrobił, drżałby za każdym razem, gdy tylko jego krucha, osiemdziesięciosiedmioletnia babcia lub ciocia, która w odróżnieniu od niego nie zapewniła sobie jeszcze zbawienia, złapałaby katar, lub gdyby jego mały synek lub córeczka dostali wysypki lub gorączki, podejrzewając ze zgrozą, że to wszystko sprawka demonów, które sprowadzają nieszczęścia na jego rodzinę za karę, iż popełnił on tak nierozważny błąd polegający na przeczytaniu mojej nowej książki lub choćby jednego słowa następującego po kropce kończącej to oto zdanie.

No dobra, odpocznijmy przez kilka chwil... Teraz każdy, kto czyta te słowa, może być pewny, że począwszy od tego miejsca żaden funda-chrześcijański ekspert od zjawisk paranormalnych nie będzie już wiedział, o czym piszę w dalszym ciągu Kto się śmieje ostatni, tak więc zaczynając od tego akapitu, drogi czytelniku, będziemy się mogli nieźle zabawić ich kosztem. Jestem na tyle dobrze wychowany, że nie potrafiłbym się śmiać funda-chrześcijańskim ekspertom prosto w nos. Dlatego stosuję metodę rzucania klątw i uroków jako środek umożliwiający mi wyprowadzenie w pole funda-chrześcijańskich ekspertów i zajście ich niejako od tyłu, by samemu móc się z nich...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin