Siergiej Łukjanienko - Poszukiwacze nieba 02 - Nastaje świt.rtf

(3910 KB) Pobierz
Poszukiwacze nieba 02 - Nastaje ?wit

 

              SIERGIEJ ŁUKIANIENKO

 

 

              NASTAJE ŚWIT

 

                            TOM 2 DYLOGII ZIMNE BRZEGI

 

                Z rosyjskiego przełożyła Ewa Skórska

Część pierwsza
ŚWIĘTE MIASTO

 


 

              Rozdział pierwszy,

 

              w którym dostępuję najwyższego zaszczytu i wcale nie czuję radości z tego powodu .

 


              Miałem na sobie wspaniały, jedwabny płaszcz z kapturem, który skrywał twarz.

              Wprawdzie była to szata duchownego, więc prostego kroju i niezbyt jaskrawa, ale od razu rzucała się w oczy – zwykły nowicjusz takiej nie nosi. Chińskie jedwabie są bardzo drogie, taki płaszcz mógł być powodem do dumy.

              Sznurek, którym związano mi z tyłu ręce, też był jedwabny.

              To też pewnie powód do dumy.

              Ściślej mówiąc, nie był to wcale sznurek, lecz pas od owego płaszcza.

              Zawiązano go pospiesznie i niedbale, w dodatku jedwab był śliski, a ja od dziesięciu minut poruszałem palcami, próbując rozluźnić węzeł i nic z tego nie wyszło! Święci bracia nie wiążą tak prosto, jak by się wydawało

              Zresztą, co dałyby mi wolne ręce? Tutaj, w Urbisie, który jest miastem w mieście, w rezydencji Juliusza, Pasierba Bożego

              Nie mówiąc już o dwóch konwojentach, którzy prowadzili mnie niekończącymi się korytarzami, mocno trzymając pod ręce. Z boku pewnie wyglądało to całkiem zwyczajnie: oto młodzi nowicjusze pomagają iść staremu kapłanowi, pogrążonemu w nabożnych rozmyślaniach

              Ale we mnie nie było teraz ani krzty nabożności. Może dlatego, że bolał mnie kark, a w głowie huczało? Nie, już raczej z powodu głębokiego przeświadczenia, że nic dobrego mnie tu nie czeka.

               Stopień, święty bracie – powiedział dobrodusznie, nawet z troską, ten z prawej strony.

              Przez szparę w kapturze widziałem skrawek drogi. W niczym mi to nie pomagało, ale zawsze było jakąś rozrywką. Szliśmy już dość długo i widok zdążył się kilka razy zmienić.

              Najpierw, gdy wysiadłem z karety, pod nogami miałem zwykły kamień. Gładko wyszlifowany, ale jednak kamień, nic szczególnego. Potem były drewniane podłogi długich galerii. Potem marmurowe, pałacowe, inkrustowane. Później na marmurze ścieliły się miękkie kobierce.

              Coraz bardziej bogato

              Chociaż, jaka różnica, po czym się depcze?

              Ważne, żeby samemu nie dać się podeptać

               Stójcie, święty bracie

              Teraz odezwał się ten z lewej. Mówili na przemian.

              Stanąłem posłusznie, tylko palce dalej robiły swoje: bawiły się węzłem, próbując rozluźnić gładki jedwab. A nowicjusz z prawej strony zadzwonił kluczami – sądząc po brzęku, klucze zrobiono z brązu dobrej jakości – i otworzył drzwi.

               Stopień, święty bracie

              Dziwne. Spodziewałem się, że pod nogami będzie teraz bukszpan i heban, inkrustowany turkusem i stalą. Pomyliłem się, znowu zwykły kamień

              Prowadzono mnie gdzieś w dół… Do podziemi?…

              Serce zaczęło bić szybko i trwożnie.

              Nie spodziewałem się właściwie niczego dobrego, byłem przygotowany na najgorsze, ale żeby tak od razu?

              Nie wytrzymałem:

               Dokąd mnie prowadzicie? – Odpowiedzi nie było. Tylko palce konwojentów zacisnęły się mocniej

              Więc to tak

              Szliśmy schodami, które opadały dość łagodnie, ale ciągnęły się tak długo, że do powierzchni ziemi było teraz co najmniej dziesięć metrów.

              Wymarzone miejsce na sale tortur: do pałaców Urbisu nie dobiegną żadne krzyki, nie będą niepokoić świątobliwych ojców.

              Zacisnąłem usta i postanowiłem nie zadawać więcej pytań.

              Skoro umiałem żyć, zdołam też umrzeć.

              Klucze zabrzęczały jeszcze trzy razy. Ale nie spotkaliśmy nikogo, panowała martwa cisza. Nie wyglądało mi to na sale tortur. Najzręczniejszy oprawca potrzebuje pomocników, a przygotowywane do pracy narzędzia nieźle hałasują

              Wiedziałem, że tylko się pocieszam. Ale tak bardzo nie chciałem uwierzyć w to, co najgorsze. Taka już jest natura ludzka: żywić się nadzieją, nie przyjmować tego, co nieuniknione. Czasem to pomaga. Gdy w piramidzie egipskiej zgasła mi lampka, pocieszałem się myślą: wyjdę na pamięć, a pamięć mam dobrą

              I poszedłem.

              I wyszedłem… wyczołgałem się na trzeci dzień.

              Ale nie przez wejście, przez które wszedłem do grobowca.

              Człowiek nigdy nie chce umierać. Dlatego do ostatniej chwili wierzy, że wszystko będzie dobrze.

               Siadajcie, święty bracie.

              Nacisnęli na moje ramiona, a ja opadłem na twarde siedzenie. Oparć, do których można by przymocować ręce, nie było. To mi dodało otuchy.

              Przez minutę panowała cisza. Konwojenci stali w milczeniu, nie ruszali się, jakby ich w ogóle nie było. Tylko oddychali zbyt szybko.

              Potem gdzieś z przodu skrzypnęły drzwi. Zapłonęło jaskrawe światło – od gazowych albo karbidowych lamp. Rozległy się kroki… i moi konwojenci zapomnieli o oddychaniu.

               Ściągnijcie mu kaptur.

              Głos byl cichy, łagodny. Ale jakże władczy!

              Kaptur zdarły mi cztery ręce. Pewnie jak zajdzie potrzeba, głowę ukręcą mi z taką samą gorliwością

              Rozglądając się, zamrugałem, by przywyknąć do jasnego światła; próbowałem zrozumieć, gdzie się znalazłem.

              Nie przypominało to sali tortur.

              W ogóle niczego nie przypominało!

              Niewielka, okrągła sala, na ścianach kilkanaście gazowych lampek, na suficie – starodawna, pociemniała, prawie niewidoczna mozaika. Ściany były kamienne, podłoga też. Siedziałem na krótkiej, drewnianej ławie bez oparcia; konwojenci zastygli obok mnie. Przede mną stała identyczna drewniana ława, prosta i twarda. Na niej siedział człowiek: twarz pomarszczona, oczy półślepe, wytrzeszczone, jakby senne

              Zwykły człowiek w białym płaszczu i białej tiarze

               Rozwiążcie mu ręce.

              Mówił, ledwie poruszając ustami. Jakby każde jego słowo miało wartość klejnotu, a w dodatku nie wiadomo było, czy jesteśmy godni je usłyszeć.

              A przecież tak właśnie było!

              Przede mną siedział Sukcesor Zbawiciela Juliusz.

              To, co nie udało się mnie, świętym braciom nie sprawiło żadnego problemu. Jedwabny pas rozwiązano w jednej chwili.

               Odejdźcie.

              Święci bracia skłonili głowy i bezszelestnie wyśliznęli się za drzwi, przez które mnie wprowadzili.

              Zostaliśmy sami.

              Nie minął nawet miesiąc od czasu, gdy dostąpiłem zaszczytu oglądania na własne oczy biskupa Ulbrichta. Pamiętam, jak padałem przed nim na kolana, jak prosiłem o przebaczenie i błogosławieństwo

              Teraz coś się we mnie wypaliło, zgasło.

              Oto siedzę przed Pasierbem Bożym i nie ruszam się

               Rozumiem– powiedział Juliusz. Popatrzył gdzieś w bok i westchnął. – Podaj swoje imię.

               Ilmar.

               Jesteś złodziejem? – zapytał Pasierb Boży tym samym sennym, obojętnym głosem. Lekko grasejował jak człowiek, który długo uczył się prawidłowej wymowy, a jednak nie do końca mu się udało.

               Tak… Wasza Świątobliwość.

               Na Smutnych Wyspach pomogłeś uciec z katorgi chłopcu o imieniu Markus?

               Tak… Wasza Świątobliwość.

               Wiedziałeś wówczas, że Markus to młodszy książę Domu?

               Nie.

              Pasierb Boży opuścił powieki i jakby zapadł w drzemkę. Rozejrzałem się niespiesznie. To niemożliwe, żeby mnie, katorżnika i zbója, zostawili samego z Juliuszem!

              Ale nikogo prócz nas w tym dziwnym pokoju nie było. I żadnych otworów strzelniczych, przez które mogliby do mnie celować, też nie widziałem. Może źle patrzyłem?

               Dlaczego go uratowałeś? – wymamrotał Juliusz. – Co? Dlaczego

              Nawet nie zabrzmiało to jak pytanie. Pasierb Boży rzucił te słowa ot tak, w przestrzeń

               Pomógł mi uciec.

               Pomógł, a potem? – Chude ramiona pod białym płaszczem drgnęły. – Czemu go ratowałeś, skoro nie znałeś prawdy?

               Siostra Orędowniczka zakazała porzucać towarzyszy

               Czcisz Siostrę… To dobrze – Juliusz popatrzył na mnie. – Zbawiciela też?

               Tak.

               Wierzę ci – przystał łatwo Juliusz. – Można by pomyśleć, że jesteś godnym synem Kościoła. Więc jak doszedłeś do takiego życia?

               Jakiego? – spytałem tępo.

              Pasierb Boży zamilkł i po chwili zapytał z nutką zainteresowania:

               Wiesz, gdzie się znajdujemy?

              Pokręciłem przecząco głową.

               To kaplica, w której koronowano Zbawiciela na rzymski tron. Wokół niej zbudowano cały Urbis. To serce wiary, Ilmarze. Komnata na pierwszy rzut oka wydaje się niepozorna, a jednak to podstawa Mocarstwa. Ona, a nie wielkie klasztory, wspaniałe świątynie, ogromne sobory

              Przeszedł mnie dreszcz. Tego się nie spodziewałem… Tymczasem Pasierb Boży kontynuował:

               Niewielu dostąpiło zaszczytu przebywania w tym miejscu. Jeszcze mniej jest takich, którzy siadali na tych ławach. Na jednej z nich siedział sam Zbawiciel… Tylko nikt nie wie, na której. Nawet ja.

              Znowu na mnie popatrzył. Miał dziwny zwyczaj: dotykał spojrzeniem i od razu odwracał wzrok.

               Za co spotkał mnie taki zaszczyt? – zapytałem.

               Powiedz prawdę, Ilmarze złodzieju.

              Mojego bezczelnego pytania Pasierb Boży jakby nie usłyszał. Nie usłyszał, a jednak odpowiedział:

               Tutaj, w sercu wiary, symbolu Urbisu, nie ośmielisz się powiedzieć nieprawdy. Odpowiedz– Znowu szybkie spojrzenie, ale teraz nie odwrócił oczu, wpił się we mnie wzrokiem, a jego głos nabrał mocy: – Za kogo uważasz Markusa, byłego księcia Domu?

               Za Zbawiciela– wyszeptałem.

              Pasierb Boży zacisnął usta i zapytał:

              ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin