Norton Andre - Cień Sokoła.pdf

(783 KB) Pobierz
1011447382.002.png
Andre Norton
Cien Sokola
Przelozyla Bozena Jozwiak
Tytul oryginalu shadow hawk
Przedmowa
Niemal dwa tysiace lat przed narodzeniem Chrystusa zwycieska armia Hyksosow
wyruszyla z serca Azji Mniejszej. W swym marszu na zachod zdobywcy bez przeszkod
pustoszyli inne kraje dzieki nowej, niezwykle skutecznej broni - ciagnietym przez konie
rydwanom. Wojska, probujace bronic swych ziem, byly blyskawicznie rozbijane w
pyl.Jednym z podbitych panstw byl Egipt, panstwo stare i swego czasu potezne. Egipcjanie
byli tak zawzieci w stosunku do obcych najezdzcow, ze kiedy kilka pokolen pozniej udalo im
sie ich wypedzic, podjeli skuteczna probe usuniecia wszelkich sladow okupacji Doliny Nilu. Z
tego powodu po dzis dzien nie wiemy dokladnie, kim byli Hyksosi, skad przybyli i jak dlugo
rzadzili. Wiadomo jedynie, ze przez pewien czas okupowali ten kraj, sprowadzili do niego
konie, a przez jego mieszkancow uwazani byli za istoty gorsze od diabla. Byl to okres
intryg, niebezpieczenstw i wasni, takze w szeregach samych Egipcjan, poniewaz bardziej
konserwatywni urzednicy faraona woleli placic Hyksosom symboliczny trybut, niz wszczynac
otwarta walke. Byl to rowniez okres, kiedy to mlodzi ludzie mogli dokonywac rzeczy
wielkich. Wysoko urodzeni Egipcjanie rozpoczynali szkolenie oficerskie w wieku mniej wiecej
dziesieciu lat. a majac lat czternascie lub pietnascie byli juz wojownikami w oddzialach
liniowych. Obydwaj ksiazeta, ktorzy poprowadzili pierwsze ataki na Hyksosow. nie skonczyli
jeszcze dwudziestu lat.
Podczas wielu lat obcej okupacji Egipcjanie zyli po staremu tylko na dalekim poludniu
Egiptu oraz w Nubii (dzisiejszy Sudan). Nubia, zwana Kraina Luku. rzadzona przez wicekrola
faraona, dostarczala lucznikow dla Pustynnych Zwiadowcow - korpusu slynnego od ponad
tysiaca lat w historii Egiptu. Ich umiejetnosci byly tak szeroko znane i szanowane, ze w
obcych jezykach slowo okreslajace Egipcjanina oznaczalo rowniez lucznika. Wlasnie w
Tebach, starozytnej stolicy poludnia, wybuchlo w 1590 r. p.n.e. uwienczone sukcesem
powstanie przeciwko Hyksosom. Egipcjanie, ponownie zjednoczeni, wygnali wroga i
stworzyli imperium, ktore mialo w nadchodzacych wiekach dominowac w poludniowej czesci
basenu Morza Srodziemnego.
1. Graniczny patrol
Nad spieczona ziemia niewyczuwalny byl nawet najlzejszy podmuch wiatru, ktory moglby
rozwiac przykry swad, unoszacy sie wraz z ciezkim, zoltawym dymem z brudnych chalup
nedznej wioski Kuszytow. Nubijsko-egipscy lucznicy z oddzialu Pustynnych Zwiadowcow
podkladali ogien pod chaty z wprawa, ktora nabyli w czasie dlugotrwalej praktyki. Kiedy
1011447382.003.png
niedbale pokryte strzecha lub zle wyprawiona skora dachy zamienia sie w popiol, zolnierze
rozrzuca kamienie tworzace koliste sciany i w ten sposob przestanie istniec - przynajmniej
na jakis czas - kolejne gniazdo lupiezcow w obszarze przygranicznym.Kuszyci sa jak
mrowki, myslal ze znuzeniem Rahotep, mlody kapitan zwiadowcow, stojac na pagorku,
ktory wynosil chate wodza ponad inne. Coz z tego, ze zdepczesz sandalem ich kopiec lub
nawet przekopiesz znajdujace sie pod nim korytarzyki? Zostaniesz pokasany, a i tak, za
dzien lub dwa, nowa budowla wystrzeli na to miejsce.
W tej chwili kleby dymu otoczyly jego glowe i zaczal kaszlec. Nie opuscil jednak swojego
stanowiska. Wiedzial, podobnie jak wszyscy na pozor beztroscy lucznicy z jego oddzialu, ze
obserwuja ich oczy wrogow - z nienawiscia i, mial nadzieje, z pewnym przerazeniem. Choc
pomiedzy chatami widoczne bylo klebowisko ciemnych cial barbarzyncow, nie wszyscy
Kuszyci z tej wioski zostali trafieni czerwonymi, wojennymi strzalami patrolu. Rahotep nie
zarzadzil pogoni za jencami - czekal ich bowiem zbyt dlugi marsz przez pustynie do fortu,
zeby obarczac sie wiezniami.
-Juz sie tu nie zagniezdza ponownie, panie! - W stwierdzeniu tym zabrzmiala nuta
satysfakcji. Nubijczyk Kheti, podoficer Rahotepa, wbiegl na pagorek sprezystym krokiem.
Gorowal on dobre pietnascie centymetrow nad drobniejszym, delikatniej zbudowanym
Egipcjaninem, pochodzacym ze starego rodu z polnocy. Ogromny luk, ktory tylko Kheti
potrafil naciagnac, wystawal zza ich glow jak proporzec pulkowy. Kiedy dym dosiegnal
Khetiego, ten zakaszlal i splunal.
-Niestety, juz wkrotce znajda nowe siedlisko! - stwierdzil Rahotep.
-Niech i tak bedzie! - odparl Kheti. Mial pogodna nature, byl czlowiekiem, ktory chetnie
przyjmuje rozkazy i wprowadza je w zycie, lecz od ktorego nie zada sie planowania
wlasnych akcji. - Czyz ludzie nie wiedza, ze zadna z tych przekletych dziur nie ukryje sie
dlugo przed wzrokiem krazacego Sokola?
Rahotep sciagnal gniewnie swe proste, czarne brwi pod nemesem, sfinksowym nakryciem
glowy z pasiastego lnu. Zirytowalo go przypomnienie utraconego dziedzictwa w Egipcie.
Glupota bylo podawanie sie za pana nomu Uderzajacy Sokol, podczas gdy posiadlosci te
juz od jednego pokolenia byly we wladaniu hyksoskich najezdzcow. On sam byl tylko
Rahotepem, pozbawionym ziemi i niemal opuszczonym przez przyjaciol oficerem
Pustynnych Zwiadowcow, a nie Sokolem. Jego przyrodni brat Unis oraz jego pochlebcy
nawet ten tytul wykorzystywali przeciw niemu w swoich drwinach. Mowili o nim: "Cien
Sokola" - wladca nie istniejacego nomu.
Kilka nastepnych dachow zapadlo sie. wzbijajac snopy iskier i kleby jeszcze bardziej
gestego dymu. Podczas gdy lucznicy wyburzali sciany. Rahotep wprawnym okiem mierzyl
polozenie slonca na niebie. Musieli opuscie to miejsce przed nadejsciem nocy.
-Niewiele zostalo czasu - rzekl Kheti, ktory dostrzegl spojrzenie Rahotepa skierowane w
1011447382.004.png
gore. - Wielka szkoda, ze nie udalo nam sie poslac Haptkego do jego smierdzacych
przodkow. Lecz nie zawsze mozna miec zupelne szczescie.
-Ruszamy! - Kapitan, ktory dotad trzymal w reku bicz. bedacy symbolem jego wladzy,
teraz wepchnal go za pas przy swej krotkiej spodniczce i chwycil sistrum, rodzaj grzechotki
uzywanej do dawania sygnalow wojownikom w polu. Potrzasnal nim ostrym ruchem
nadgarstka, wydobywajac z naciagnietych na druty koralikow syk rozwscieczonej zmii.
Podczas gdy lucznicy ustawiali sie w luzny szyk marszowy, Kheti wepchnal w reke
dowodcy mala, gliniana figurke, ktora ulepil, kiedy dotarl do nich w forcie rozkaz wyruszenia
na ten patrol. Rahotep wystawil ja w kierunku slonca, w pelni swiadomy faktu, ze ukryte
oczy to widza, a ukryte uszy uslysza kazde slowo z tego, co ma do powiedzenia w jezyku
Kuszytow.
-Haptke! - zawolal, nazywajac wodza Kuszytow imieniem, pod ktorym byl znany
zwiadowcom. - Haptke, synu Taji i wy wszyscy, ktorzy za nim podazacie, jego wojownicy,
jego poslancy, jego przyjaciele; wy wszyscy, ktorzy jecie z jego garnkow i lezycie w cieniu
jego chaty, ktorzy wzniecacie rebelie, ktorzy pustoszycie ziemie, ktorzy zabijacie za pomoca
siekiery i noza, dzidy i strzaly, ktorzy myslicie tylko o niszczeniu i zabijaniu - na was
wszystkich i waszego pana, Haptkego. rzucam teraz to przeklenstwo. A kiedy to uczynie,
niech sie zisci jemu i wszystkim, ktorych tu wymienilem - w obliczu Amona-Re. Pana
Wysokich Niebios i Jego Syna na ziemi, faraona, wladcy Dwoch Krajow.
Chociaz jezyk Kuszytow byl chropawy, Rahotepowi udalo sie nadac mu rytm piesni
swiatynnej. Podniosl gliniana figurke nad glowe i cisnal nia w naznaczona plomieniami
sciane ostatniej kwatery Haptkego. Wysuszona na sloncu glina rozprysnela sie, a lucznicy
wydali okrzyki aprobaty. Ludzie zrobili juz wszystko, co bylo w ich mocy, by rozprawic sie z
lupiezcami. Teraz odwolali sie do pomocy bogow.
Zwiadowcy opuscili zrujnowana wioske legendarnym juz klusem, gnajac przed soba
zdobycz - osly i pare wspanialych, sudanskich chartow, ktore warczaly i szczekaly,
ciagniete z uporem na smyczach przez swoich nowych panow. Zdaniem lucznikow wypad
byl udany, ale Rahotep byl niepocieszony - oddalby chetnie czterokrotna wartosc lupu za
smierc Haptkego. Zniszczyli wprawdzie legowisko, lecz lew uszedl calo, by ponownie siac
zniszczenie.
Spalona sloncem roslinnosc pory suchej zamykala sie wokol nich. gdy podazali sciezka
wzdluz waskiego koryta, w ktorym strumien skurczyl sie do zaledwie kilku spienionych
kaluz. Sploszone owady unosily sie gestymi chmarami i Rahotep musial w koncu uzyc
swego bicza, aby odgonic muchy. Szli miarowym krokiem. Regularnemu, gluchemu
odglosowi sandalow wtorowal ostry stukot oslich kopyt po wygladzonych woda kamykach. '
Kiedy dotarli do pokrytego krzakami terenu, za ktorym rozciagala sie prawdziwa pustynia,
gdzie w peknieciach czerwonej gliny ukazywaly sie plaszczyzny kamienia, jakis cien
1011447382.005.png
przesunal sie przed nimi po ziemi, kierujac uwage Rahotepa ku niebu. W bezchmurnej
przestrzeni ponad niecka szybowal sokol, jego wlasny symbol. Zdawal sie krazyc nad
kolumna ludzi i zwierzat, tak jakby w tej pylem okrytej grupie znalazl zdobycz, ktorej szukal.
Ptak plynal bezglosnie w powietrzu, lecac na czele lucznikow niczym przewodnik. Znizyl
lot. kierujac sie ku pasmu piaszczystych wzgorz, przez ktore biegla ich droga na polnoc. W
pewnej chwili zanurkowal i zniknal im z oczu.
-Poslaniec Wielkich poluje! - dobiegl zza plecow kapitana glos Khetiego. - Zycz sludze Re,
Morusowi Bystrookiemu, takiego szczescia, jakie my dzis mielismy, panie.
Rahotep zwalnial kroku, az w koncu stanal i zafurkotal swym sistrum z rozkazujacym
szczekiem, ktory zatrzymal caly szereg mezczyzn. Nie, nie mylil sie. Znowu uslyszal zza
wzgorza piskliwy placz - dzwiek, ktorego nie potrafil rozpoznac.
Ze sztyletem w dloni zaczal wspinac sie na zbocze, wyszukujac droge z ostroznoscia
mysliwego. Kheti, z wyciagnietym toporkiem, nastepowal mu na piety. Kiedy zblizyli sie do
szczytu wzniesienia, za ktorym zniknal sokol, opadli na dlonie i kolana, i w ten sposob
wspinali sie dalej. Potem, lezac plasko, podczolgali sie do krawedzi i ujrzeli w dole scene
tak niezwykla, ze Kheti wydal z siebie okrzyk szczerego zdumienia.
W uskoku pod nimi znajdowala sie jaskinia, a przed nia kamienny wystep oczyszczony
przez wiatr z ziemi i piasku. Lezala tam sztywna lamparcica, wygieta przez smierc, ktora na
jej pysku wycisnela wyraz nienawisci. Zmierzwiona siersc wokol pogryzionego drzewca
strzaly swiadczyla o dlugich godzinach jej konania.
Przy wejsciu do jaskini lezalo lamparciatko o zoltym futrze, rownie sztywne po smierci jak
jego matka. Wlasnie na jego grzbiecie usadowil sie sokol, ktory krecil powoli zakonczona
ostrym dziobem glowa, jakby nad czyms sie zastanawial. Postawa ptaka nie wyrazala ani
mysliwskiego zapalu, ani gniewu, gdy obserwowal znajdujacy sie przed nim maly klebek
czarnego futra, byla to raczej zwyczajna ciekawosc.
Futrzana kuleczka otworzyla swoj koci pyszczek i prychnela, wygiela w luk grzbiet i uniosla
lape z wysunietymi pazurami, zeby przestraszyc skrzydlatego intruza. Jednak, ku zdumieniu
Rahotepa, pierzasty lowca nie odplacil mu szponami czy dziobem. Uniosl tylko glowe i
wrzasnal, uderzajac zamglone od goraca powietrze skrzydlami.
Rahotep przekroczyl krawedz zbocza, po czym znalazl sie na dole znacznie szybciej, niz
zamierzal, wraz z lawina wyschnietej gliny, ktora nie wytrzymala jego ciezaru. Sokol
ponownie chrapliwie wrzasnal, wiec kapitan wykonal ubrudzonymi palcami znak, ktory mial
go przeblagac. Wtedy ptak wzbil sie w powietrze i zataczajac kola, skierowal sie ku nisko
zawieszonemu sloncu. Rahotep obserwowal przez chwile, jak sokol wznosi sie -
nieustraszony i wolny - a potem odwrocil sie do malego, dzielnego wojownika w czarnym
futrze.
1011447382.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin