Antologia SF - W hołdzie królowi.pdf

(1586 KB) Pobierz
<!DOCTYPE html PUBLIC "-//W3C//DTD HTML 4.01//EN" "http://www.w3.org/TR/html4/strict.dtd">
867136295.001.png
O POWIEŚCI POŚWIĘCONE J.R.R. T OLKIENOWI
POD REDAKCJĄ M ARTINA H. G REENBERGA
W HOŁDZIE KRÓLOWI
T YTUŁ ORYGINAŁU A FTER THE K ING . S TORIES IN H ONOUR OF J.R.R. T OLKIEN
Stephen R. Donaldson
(After the King)
Czasami zapomina się, że fantasy pisano, zanim jeszcze wybuchł talent Tolkiena. Wcześniej
także istniały książki ważne, opowieści dzieciństwa, takie jak O czym szumią wierzby lub Księga
dżungli . Powstały również powieści dla dorosłych pełniące funkcję swoistego mitu, jak Studnia
na końcu świata , powieści gotyckie, na przykład Dracula lub cudowne anachronizmy Jankesa na
dworze króla Artura . Przy kominku czytano wspólnie fantastyczne książki familijne znanych
pisarzy, jak Karol Dickens, lub nieznanych matematyków, jak Charles Dogson.
Historia literatury to pole książek fantasy.
Jednakże to, co przy swej maszynie do pisania, w gabinecie urządzonym w garażu, stworzył
John Ronald Reuel Tolkien — ów „wielki, lecz niesystematyczny i leniwy człowiek”, jak go
określił przyjaciel, C.S. Lewis — stało się fenomenem fantasy w dziedzinie literatury.
Autor twierdził, że wymyślił świat, zaludnił go, spisał jego dzieje i prawa. Zawsze podkreślał
stanowczo, że Śródziemie to nie alegoria. Nie znosił alegorii. Chociaż był krytykiem i
profesorem, nienawidził tropienia alegorii w swych książkach. Dla niego ważne było tylko
opowiadanie historii. Zapomniał jednak, że choć stworzył świat jak Bóg, świat ten będzie dalej
istniał bez niego.
Urodziłam się zbyt wcześnie, by czytać Tolkiena w dzieciństwie, jednak pierwszy raz
usłyszałam o jego powieściach od dobrego przyjaciela. Potem przeczytałam o nich we wspaniałej
książce Petera Beagle’a I see by my Outfit opisującej jego podróż po Ameryce na motorze. Kiedy
w latach 1964–65 razem z mężem zdecydowaliśmy się przejechać wzdłuż i wszerz Europę i
Bliski Wschód, zdobyłam egzemplarz Władcy Pierścieni i przeczytałam go, płynąc do Anglii na
„Castel Felice”. Podczas gdy inni pasażerowie tańczyli przy muzyce „Anastasio E Sui Happy
Boooys”, ja pochłaniałam powieść. Dziesięć dni później, kiedy zawinęliśmy do Southampton, nie
byłam w najmniejszym stopniu zaskoczona, że domy przypominały hobbicie norki, i z trudem
powstrzymałam się od poproszenia jednego z miejscowych o zdjęcie butów, żebym mogła
sprawdzić, czy nie ma owłosionych stóp.
Wszelkie zmiany, jakie zaszły we mnie po przeczytaniu Tolkiena, były jedynie słabym
odbiciem wpływu, jaki wywarł on’ na pisarzach w ogóle, a na pisarzach fantasy w szczególności.
Po sukcesie Władcy Pierścieni zaczęła się pogoń za zyskiem. Wydawcy i księgarze wykorzystali
popularność nowego gatunku. Pisarze fantasy, chcąc nie chcąc — a trzeba przyznać, że niektórzy
z nich gardzili Tolkienem i stanowczo odcinali się od jego wpływu — stali się bractwem
potolkienowskim. Pisaliśmy książki z samej natury tolkienowskie: opowieści o wyraźnie
mitycznym charakterze, których sceneria, najczęściej wiejska i/lub pseudośredniowieczna,
opierała się na motywach rodem z sag i folkloru, a w głębi kryło się przekonanie, iż magia
zawsze pociąga za sobą określone konsekwencje — i jest to tak pewne jak fakt, że pierścień
niesiony do ciemnej góry powoli niszczy tego, kto go niesie. I nawet jeśli wpływy te sięgały
daleko poza Tolkiena, w głąb mrocznych początków legend, mitów i ludowych opowieści, to
wszystkie te książki głosiły hasło — wydrukowane lub wyczuwalne: „w stylu Tolkiena”.
Oczywiście wkrótce to, co zaczęło się na wyżynach mocy i piękna, szybko zeszło na poziom
mitycznego bajania: elfy w futrzanych płaszczach, pastelowo malowane jednorożce, podrabiane
mówiące miecze i rysowane grubą kreską niby–średniowieczne krajobrazy z ogromną liczbą
brudnych zajazdów, złymi czarodziejami i subtelnymi magicznymi istotami najprzeróżniejszych
orientacji seksualnych. Tolkien nie byłby zachwycony.
Zachwycony? Byłby przerażony.
Jednak pośród zalewu potolkienowskiej fantastyki lat sześćdziesiątych wybiło się kilku
autorów, piszących historie, które spodobałyby się może nawet samemu Tolkienowi. Pisarze tacy
jak Andre Norton, królowa przygodowej fantasy, Poul Anderson, który odcisnął swe piętno na
mitycznej północy, Robert Silverberg, bajarz zmienny jak kameleon, czy Peter S. Beagle, którego
dług wobec Tolkiena widać wyraźnie w jego książce i niewielu — zbyt niewielu powieściach,
które po niej powstały. Tych i innych doskonałych autorów poproszono o napisanie opowiadania
w stylu Tolkiena; nie chodziło o naśladownictwo mistrza — nikt z nas nie jest naśladowcą lecz o
złożenie hołdu jego dziełu. Tak powstał tom urodzinowy, prezent na sto pierwszą rocznicę
urodzin pisarza dla jego niezliczonych rzesz czytelników.
Mamy nadzieję, że czytelnicy przyjmą te opowiadania tak, jak pewien elektryk w Oksfordzie,
którego wezwano do naprawienia przewodów w bibliotece instytutu filologii angielskiej.
Zauważywszy tam popiersie Tolkiena, odłożył narzędzia, podszedł do niego, poklepał po
brązowym ramieniu i przemówił bez skrępowania, jak do dobrego znajomego: „Dobra robota,
profesorze! Napisał pan naprawdę niezły kawałek”.
Jane Yolen,
Phoenix Farm
kwiecień 1991
Stephen R. Donaldson
Reave Sprawiedliwy
(Reave the just)
Spośród osobliwych, pełnych okrucieństwa opowieści dotyczących Reave’a Sprawiedliwego,
żadna nie opisuje jego wyjątkowego charakteru lepiej niż ta, która mówi o jego kuzynie, Jillecie z
Forebridge.
Jej niezwykłość wynika między innymi z tego, że Reave i Jillet byli tak do siebie niepodobni,
iż trudno uwierzyć, że mogą być kuzynami.
Bez zbytniej złośliwości można stwierdzić, że Jillet był po prostu sympatycznym głupcem.
Ostrożni mieszkańcy Forebridge nie pokochaliby nikogo, kto nie byłby sympatyczny, a nie ulega
wątpliwości, że Jilleta kochali. W przeciwnym razie nigdy nie naraziliby się na
nieprzewidywalne i często dramatyczne skutki wizyty Reave’a, po to tylko, by zawiadomić go o
zniknięciu Jilleta. Nikt zaś, kto nie byłby głupcem, nie zadarłby z Kelvenem Divestulatą,
doprowadzając do tego, że ten ostatni poczułby się zmuszony pozbyć intruza.
Z drugiej strony ani wrogowie Reave’a — a jego czyny przysporzyły mu wielu nieprzyjaciół
— ani jego przyjaciele nigdy nie nazwaliby go sympatycznym.
W Północnych Hrabstwach z pewnością istniały wioski, być może też miasteczka albo nawet
jedno czy dwa miasta, w których Reave’a Sprawiedliwego darzono podziwem, a nawet czcią.
Forebridge jednak do nich nie należało. Decyzje Reave’a były zbyt szalone, a jego
nieustępliwość nazbyt wielka, by mógł zyskać aprobatę nieufnych rolników, kowali, młynarzy i
murarzy, którzy znali Jilleta od urodzenia.
Reave był jak moc natury, wykraczał poza granice pojmowania tak daleko, że ludzie
zaprzestali prób zrozumienia go. Zamiast zastanawiać się, dlaczego uczynił to, co uczynił — czy
też jak mu to uszło na sucho — mieszkańcy Forebridge zadawali sobie pytanie, jak równie
niewiarygodny osobnik mógł być kuzynem Jilleta, którego jedyną nieprawdopodobną cechą było
połączenie miłego charakteru z całkowitym brakiem rozsądku.
W gruncie rzeczy nikt nie miał pewności, czy Reave i Jillet faktycznie są spokrewnieni.
Mówiąc niedawno o Reavie, Jillet użył kilkakrotnie słów: „Reave Sprawiedliwy, mój kuzyn”. To
było wszystko, co wiedziano w Forebridge. Jillet nie zdradził nic więcej. Lukę tę próbowano
wypełnić plotkami i pogłoskami sugerującymi, że siostra matki Jilleta, kobieta, która pochodziła
z innego miasteczka, pozwoliła się uwieść klownowi z wędrownej trupy, który cierpiał na manię
wielkości — bądź też podróżującemu incognito błędnemu rycerzowi — i powiła bękarta
imieniem Reave pod jakimś nędznym żywopłotem albo gdzieś w nie znanym z nazwy klasztorze,
czy też, być może, w prywatnej sypialni któregoś z możnowładców. Ani plotki, ani pogłoski nie
potrafiły jednak wyjaśnić, jak to się stało, że cechy, które otrzymał z krwią Reave, u Jilleta nie
ujawniły się w ogóle.
Niemniej obu tych ludzi w istocie musiały łączyć więzy krwi, gdy bowiem Reave’a wezwano
w imię Jilleta, zjawił się bez zwłoki.
Kiedy jednak przybył na miejsce, Jillet nie mógł wiedzieć, czy komuś w miasteczku zależało
na nim na tyle, by powiadomić kuzyna o jego losie.
Nikt właściwie nie wiedział, jak udało mu się zasłużyć na wrogość Kelvena. To prawda, był
głupi, wszyscy p tym wiedzieli, jak jednak zdołał się wplątać w szaleństwo na tak wielką skalę?
Kilka kiepskich interesów z lichwiarzami byłoby do pojęcia, podobnie jak parę wizyt u magów i
alchemików, którzy prowadzili swą podejrzaną działalność we wszystkich miasteczkach
Zgłoś jeśli naruszono regulamin