2 Sytuacja była osobliwa. Stojšc w ciemnoci na jednej nodze, z walšcym sercem, Quili mimo wszystko potrafiła docenić jej niedorzecznoć. Ani ona, ani obcy nie mogli rozpoznać nawzajem swoich rang. Kto miał pozdrawiać, a kto odpowiedzieć? Szermierze nigdy nie wysłaliby na zwiady Pierwszego. Drugiego również. W takim razie nieznajomy musiał przewyższać jš rangš. Dziewczyna wyrecytowała powitalnš formułkę, której towarzyszyły rytualne gesty. Udało się jej nie upać w błoto, nawet przy ostatnim ukłonie: - Jestem Quili, kapłanka drugiej rangi. Moim największym i najpokorniejszym pragnieniem jest, żeby Bogini obdarowała cię długim i szczęliwym życiem oraz skłoniła do przyjęcia moich skromnych usług i pomocy w osišgnięciu twoich szlachetnych celów. Nieznajomy cofnšł się o krok i dobył miecza, co dziewczyna raczej usłyszała, niż zobaczyła. Drgnęła i omal nie straciła równowagi, ale w porę przypomniała sobie, że szermierze majš swoje rytuały, między innymi wymachiwanie broniš przy pozdrowieniu. - Jestem Nnanji, szermierz czwartej rangi. Mam zaszczyt przyjšć twojš szlachetnš ofertę. Po raz drugi rozległ się wist, gdy mężczyzna schował miecz do pochwy. Kandoru nie władał swoim tak zręcznie. - Zawsze stoisz na jednej nodze, uczennico? Dziewczyna nie sšdziła, że szermierz ma tak dobry wzrok. - Zgubiłam but, adepcie. Mężczyzna zamiał się i schylił. Po chwili Quili poczuła, że silna dłoń obejmuje jej nogę w kostce. - Jest. Proszę! Szermierz założył kapłance but i wyprostował się. - Dziękuję. Dobrze widzisz w ciemnoci... - Większoć rzeczy robię bardzo dobrze - rzucił chłopak wesoło. Jego głos brzmiał za młodo jak na czwartego, wręcz chłopięco. - Co to za miejsce, uczennico? - Posiadłoć czcigodnego Garathondi, adepcie. Szermierz odchrzšknšł cicho. - Jaki jest jego zawód? - Budowniczy. - A co buduje budowniczy szóstej rangi? Zresztš mniejsza o to. Ilu szermierzy jest we dworze? - Żadnego, adepcie. Czwarty znowu chrzšknšł, zaskoczony. - Jak się nazywa najbliższa wioska albo miasteczko? - Osada Poi, adepcie. Leży stšd około pół dnia marszu na północ. - W takim razie powinni tu stacjonować szermierze... To nie było pytanie, więc nie musiała mówić, że rezydent Poi zginšł tego samego dnia co jej mšż, a o zabójstwie nikogo nie powiadomiono. Zapobiegać rozlewowi krwi! - A miasto? - Ov, adepcie. Kolejne pół dnia drogi od Poi. - Hmm? Czy przypadkiem znasz imię dowódcy z Ov? On również nie żył. Podobnie jak wszyscy jego ludzie. Odpowied: nie" byłaby kłamstwem. Nim dziewczyna zdšżyła się odezwać, szermierz zadał następne pytanie. - Sš tu jakie kłopoty, uczennico Quili? Zbójcy? Bandyci? - Nie ma bezporedniego zagrożenia, adepcie. Mężczyzna zamiał się. - Szkoda! Nawet smoka? Dziewczyna zawtórowała mu z ulgš. - Ani jednego. - I nie widziała ostatnio żadnych czarnoksiężników? Wiedział o czarnoksiężnikach! - Ostatnio nie, adepcie. Westchnšł. - W takim razie, skoro jest bezpiecznie, sprowadzono nas tutaj, żebymy kogo poznali. Jak w Ko. - Ko? - Nigdy nie słyszała poematu, Jak Aggaranzi Siódmy rozgromił zbójców z Ko? - spytał zdziwiony. - To wspaniała opowieć! Honor, wielkie czyny, mnóstwo krwi. Jest bardzo długi, ale zapiewam ci go przy okazji. A teraz, skoro nie ma zagrożenia, wrócę i złożę raport. Chodmy! Wzišł jš za rękę i ruszył wšwozem. Miał silne i bardzo duże dłonie, ale wyjštkowo delikatne, zupełnie nie jak ręce rolników albo nawet jej własne ostatnimi czasy. Dziwne, ale nie czuła strachu, choć dopiero co poznany młody szermierz wiódł jš w nieznane. Gdy potknęła się na koleinach, szepnšł: Ostrożnie!" i zwolnił. Drogę przecinały trzy potoki. Quili nie widziała kamieni umożliwiajšcych przejcie, ale dzięki Nnanjiemu bezpiecznie przekroczyła strumyki i nie zmoczyła nóg. - Sprowadziła was Najwyższa, adepcie? - Tak! Żeglarz mówi, że nigdy nie słyszał takiej historii. Przebylimy długš drogę! Bardzo długš! Mówił z entuzjazmem, bez nabożnego lęku. Rzeka była Boginiš, więc każdy statek mógł popłynšć w nieoczekiwanym kierunku, jeli miał na pokładzie Jonaszów. Należeli do nich zwłaszcza wolni szermierze, prowadzeni Jej Rękš. Tego rodzaju przejawy boskiej mocy zdarzały się zbyt często, żeby można je uznać za prawdziwe cuda, ale Quili żadnego nie potraktowałaby tak lekko jak młody szermierz. Las zrzedł, wšwóz się poszerzył, wpuszczajšc szaroć przedwitu. Quili widziała teraz trochę lepiej. Stwierdziła, że Nnanji jest wyższy, niż sšdziła, chudy i zdumiewajšco młody jak na Czwartego. Wydawał się niewiele starszy od niej, ale może tylko robił takie wrażenie ze względu na swobodny sposób bycia. Usta mu się nie zamykały. Kandoru zginšł jako Trzeci. Niewiele osób dowolnego rzemiosła zdobywało wyższš rangę. - Skšd wiecie, jakš drogę przebylicie? - zapytała dziewczyna. - Shonsu wie wszystko! Płynęlimy skokami. On obudził się już przy pierwszym. Chyba pi z otwartymi oczami. - Kimkolwiek był Shonsu, Nnanji żywił dla niego większy szacunek niż dla Bogini. - Mnie chłód zbudził przy trzecim. - Zadrżał. - Przybywamy z tropików. - Jakich tropików, adepcie? - Nie jestem pewien. Z goršcej krainy. Shonsu potrafi to wyjanić. Bóg Snów jest tam bardzo cienki i wisi wysoko na niebie. Robił się coraz szerszy i obniżał, w miarę jak posuwalimy się na północ. Tutaj widzicie siedem oddzielnych piercieni, prawda? Kiedy wyruszalimy, były bledsze i znajdowały się zbyt blisko siebie, by można je odróżnić. Jednoczenie przemieszczalimy się na wschód. Tak twierdzi Shonsu. Deszcz zaczšł padać dopiero po ostatnim skoku. Quili doszła do wniosku, że Shonsu jest kapłanem. Nigdy nie słyszała o szermierzu podobnym do niego. - Po czym poznał, że płyniecie na wschód? - Po gwiazdach i oku Boga Snów! Musisz zapytać Shonsu. On mówi, że w Hann jest teraz rodek nocy. Hann! - Byłe w Hann, adepcie? Szermierz spojrzał na kapłankę, zdumiony jej reakcjš. Quili spostrzegła, że twarz Czwartego jest umazana ziemiš i tłuszczem. - Niezupełnie. Próbowalimy przeprawić się do Hann ze więtej wyspy. - wištynia! - wykrzyknęła dziewczyna. - Odwiedzilicie wielkš wištynię? - Odwiedzilimy? - prychnšł adept Nnanji. - Ja w niej się urodziłem. - Nie! - Tak! - Chłopak błysnšł białymi zębami w szerokim umiechu. - Moja matka udała się do Bogini, żeby poprosić o lekki poród, i raptem zaczęła rodzić. W ostatniej chwili zaprowadzono jš na tyły wištyni. Kapłani uznali, że to wydarzenie można zaliczyć do cudów. Szermierz wyszczerzył się jeszcze bardziej. Najwyraniej robił sobie z niej żarty. - Ojciec wrzucił do misy szeć miedziaków, a gdyby dał na ofiarę siedem, urodziłbym się pewnie przed samym ołtarzem. Było to najprawdziwsze blunierstwo, ale umiech Nnanjiego okazał się zaraliwy. Quili zamiała się mimo woli. - Nie powiniene żartować z cudów, adepcie. - Może. - Czwarty zatrzymał się i dodał pokorniejszym tonem: -Widziałem wiele cudów w cišgu ostatnich dwóch tygodni, uczennico Quili. Odkšd zjawił się Shonsu. - Jest twoim mentorem? - W tej chwili nie. Przed bitwš zwolnił mnie z przysišg, ale mówi, że mogę je teraz odnowić. Bitwa? -Uważaj! Nnanji otoczył dziewczynę ramieniem, chronišc przed wpadnięciem w błotnistš kałużę. Choć jš minęli, nie odsunšł się od kapłanki. Quili była zadowolona, że ma na sobie opończę. Poczuła się nieswojo. W przeszłoci rzadko rozmawiała z Czwartymi, a jeszcze żaden jej nie obejmował. Młody szermierz umiechał się do niej bardzo przyjanie. Bardzo. We dworze było niewielu mężczyzn w jej wieku, w tym jedynie dwóch nieżonatych. Ze względu na profesję wszyscy traktowali jš z respektem, a zresztš i tak nie miałaby o czym z nimi rozmawiać. Znali się jedynie na uprawach i stadach. Quili już zapomniała, czym jest prawdziwa konwersacja, szczególnie z mężczyznš. Kiedy, lata temu, paplała tylko z dziewczętami, przyjaciółkami ze wištyni. Czwarty gawędził z niš jak z równš sobie, co jej bardzo pochlebiało. Jednoczenie miała wyrzuty sumienia, że rozmowa sprawia jej przyjemnoć. Dotarli do końca wšwozu. Przed sobš ujrzeli Rzekę, jasnš wstęgę cišgnšcš się aż po wschodni horyzont. wiat powoli nabierał kolorów. Bóg Słońca miał się pojawić za parę minut. Nadal mżyło. Quili zobaczyła, że szermierz jest brudny nie tylko na twarzy. Krople deszczu ciekały z umorusanych barków na tors i kilt... Dziewczyna głono wcišgnęła powietrze. - Krew! Jeste ranny? - Nie moja! - Chłopak umiechnšł się z dumš. - Wczoraj stoczylimy wielkš bitwę! Shonsu zabił szeciu wrogów, a ja dwóch! Quili zadrżała, a szermierz mocniej objšł jš ramieniem. Wiedziała, że takie zachowanie nie przystoi kapłance, ale nie mogła się wyswobodzić ze stalowego ucisku. Szczelniej owinęła się płaszczem. Kandoru nigdy nie dotykał jej w miejscu publicznym. Wymagał, żeby szła krok za nim. - Zabiłe dwóch ludzi? - Trzech. Dwóch w bitwie, ale wczeniej musiałem walczyć o promocję. Gwardzista, któremu rzuciłem wyzwanie, wybrał miecze zamiast floretów. Próbował mnie przestraszyć, więc go zabiłem. Zresztš i tak go nie lubiłem. Dziewczyna rozemiała się, ale po chwili uważnym spojrzeniem zmierzyła zuchowatego szermierza. Dwa znaki na jego czole były wieże i opuchnięte, włosy czarne i tłuste, ale gdzieniegdzie spod warstwy brudu przewiecał rudy kolor. Młodzieniec miał jasne oczy, prawie niewidoczne rzęsy i bardzo jasnš skórę w miejscach wymytych przez deszcz. Wyglšdał na rudzielca. Ubrudził się pewnie miksturš, którš przefarbował sobie włosy. - Proszę, adepcie! Quili próbowała się uwolnić z ucisku szermierza. Zbliżali się do przystani. Brzegi Rzeki usypane z drobnych kamyków były strome. Jedynie przy ujciu strumienia znajdował się skrawek płaskiego terenu. Przy wysokim poziomie wody ledwo wystarczało miejsca, żeby zawrócić wóz. Tego dnia łacha piasku była całkiem odsłonięta, podobnie jak koniec molo od strony lšdu. Do drugiego końca cumowała mała jednomasztowa łód. Quili nie dos...
sunzi