Nowy29(1).txt

(10 KB) Pobierz
7

W wištyni powinna panować cisza i nastrój skupienia. W tym przybytku niósł się ku sklepieniu zgrzyt łopat i paplanina niewolŹników, którzy usuwali resztki strzaskanego okna. Chętnych do modlitwy, których tego dnia i tak było niewielu, taktownie odpraŹwiono. Przed posšgiem klęczała tylko jedna postać. Drobny kaŹpłan siódmej rangi. Przyszedł pomedytować, a został dłużej, niż zamierzał. Nie miał żadnych szczególnych prób, a jedynie głęŹbokie pragnienie spokoju, które coraz częciej go nawiedzało. Bóle ustały. Może wkrótce Najwyższa wysłucha jego modlitw i pozwoli mu odpoczšć. Teraz cieszył się chwilš, znajdował ukoŹjenie, którego szukał, nigdzie się nie spieszył, bo nie miał nic do roboty, odkšd Shonsu został wybrany przywódcš zjazdu.
W końcu stwierdził, ku swojemu rozbawieniu, że jest głodny. Był jednak pewien kłopot Honakura wštpił, czy uda mu się wstać bez pomocy. Odepchnšł się rękami od posadzki i usiadł na piętach. Rozejrzał się po pustym wnętrzu. Trochę postu nie zaszkodzi.
Z tylnych drzwi wyszli dwaj mężczyni. Jeden z nich, kapłan, wskazał rękš na starca, a potem okręcił się na pięcie i zniknšł. Drugi człowiek, potężny szermierz, ruszył dużymi tackami w stronę Honakury. Był wyranie wciekły. .
Interesujšce! Siódmy został na miejscu. Zresztš nie miał inŹnego wyboru. Po chwili na wysokoci jego oczu pojawił się nieŹbieski kilt. Na dole pysznił się biały gryfon, pięknie wyhaftowaŹny przez Jję.
Bez żadnych powitań i wstępów przybysz huknšł gromkim głosem:
- Okłamałe mnie!
Odchylanie głowy sprawiało ból, więc Honakura nie zmienił pozycji, tylko przyglšdał się dziełu niewolnicy. Milczał.
- Okłamałe mnie!
To nie było pytanie. Po co zatem odpowiadać?
- Powiedz, co się stało, panie.
Po chwili kilt zniknšł z pola widzenia. Szermierz opadł na koŹlana i skrzyżował ramiona na masywnej piersi. Honakura nie podniósł wzroku, tylko wpatrywał się w zdobione skórzane pasy i czekał.
- Nnanji ma siódmy znak.
Głos brzmiał jak ze studni.
Dopiero teraz kapłan spojrzał w gniewne czarne oczy. Pod wciekłociš dostrzegł strach i ból.
- Czy kiedykolwiek wštpiłe, że go dostanie?
- Zgodnie z sutrami to było niemożliwe póki trwa zjazd.
Nic nie jest niemożliwe dla Najwyższej, ale lepiej powstrzyŹmać się od komentarza. Lepiej po prostu czekać. Bardzo poruszoŹny Shonsu nie mógł milczeć. Honakura usłyszał o szpiegu, próŹbie zamachu na życie suzerena i bardzo tajemniczej sutrze.
Zagubienie tego łagodnego i dobrego olbrzyma budziło litoć... Kapłan poczuł w gardle ciskanie, którego nie zaznał od lat BogoŹwie nikogo nie wystawiliby na takš próbę bez istotnego powodu.
- To cud, że Nnanji jest Siódmym? - zapytał cicho.
- Tak!
- I cud, że jeszcze żyjesz?
- Tak sšdzę.
Shonsu zwiesił głowę.
- Więc nie masz powodu się skarżyć, panie. Obaj dostalicie po jednym cudzie.
Spojrzenie ciemnych oczu przeszyło go na wylot. Gdyby HoŹnakura bał się mierci, zmiękłyby pod nim kolana.
- Okłamałe mnie.
Kapłan westchnšł.
- Tak.
- Powiedz mi prawdę, wištobliwy! Przez wzglšd na swojš Boginię, powiedz!
- Jak chcesz, przyjacielu. Ale nie będziesz szczęliwszy.
- Mów!
Honakura cichym głosem wyrecytował prawdziwe proroctwo:

Do Ikondoriny przyszedł rudowłosy brat i poprosił: Bracie,
masz wielki talent do miecza, naucz mnie walczyć, żebym mógł
zdobyć królestwo tak jak ty. Ten odparł: Dobrze. Wzięli się do
pracy. Wreszcie Ikondorina stwierdził: Nie potrafię nauczyć cię
niczego więcej. Id i znajd sobie królestwo. Młodzieniec na to:
Ja pragnę twojego królestwa, daj mi je. Ikondorina powiedział:
Nie. Wtedy rudowłosy owiadczył: Jestem więcej wart. Zabił
brata i przejšł jego królestwo.

Przez długš chwilę słychać było tylko szuranie łopat w drugim końcu nawy i brzęk szkła wrzucanego do taczek. Szermierz przeŹtrawiał historię o rudym bracie Ikondoriny, natomiast Honakura rozmylał o dumie.
Kłamišc, popełnił miertelny grzech. Jednym uczynkiem przeŹkrelił całe życie powięcone służbie Bogini. Pycha! Własna więŹtoć wbijała go w zbytniš dumę. Przez niš włanie napomknšł Shonsu o braciach Ikondoriny. Ten błšd doprowadził go do kłamŹstwa. Wczeniej był pewien, że Najwyższa go wynagrodzi, że bęŹdzie przelewać łzy wdzięcznoci, kiedy zjawi się przed Niš stary kapłan. Teraz mógł tylko mieć nadzieję, że wemie pod uwagę inŹne jego czyny, okaże litoć, sšdzšc go za straszny grzech, że w Swoim miłosierdziu pozwoli mu zostać na drabinie, wyznaczy miejsce, choćby na najniższym szczeblu, od którego będzie mógł zaczšć od nowa, że nie stršci go do Miejsca Demonów.
Kapłan zrozumiał, że płacze nad sobš, choć powinien współŹczuć udręczonemu szermierzowi.
- ...dlaczego nie powiedziałe mi wczeniej? - pytał Siódmy.
- Miałe rację, że mi nie ufałe. - W jego głosie brzmiała gorycz,
- Co teraz, wištobliwy? Mam czekać, aż on to zrobi?
Honakura wrócił mylami do Shonsu. Raptem wstšpiła w meŹgo nadzieja. Tamto cudowne uczucie spokoju... Zesłano by je na przeklętš duszę? Czyżby pokierowano nim ku miertelnie groŹnemu kłamstwu?
- Kolejny boski sprawdzian, panie? - szepnšł.
Szermierz usiadł na piętach. Wyranie pobladł.
- Nie!
Dwaj mężczyni popatrzyli na siebie w milczeniu.
- Czy to możliwe?
Wielkolud potrzšsnšł głowš, jakby chciał uwolnić się od dręŹczšcych go koszmarów. i
- Tak, jeli bogowie nie będš interweniować! On jeszcze nie jest Siódmym, jeli chodzi o fechtunek, ale w każdym pojedynku można namieszać, wištobliwy. Lepszy szermierz przegrywa ze słabszym. Oni mnie nie opuszczš, prawda? Zelš cud?
Honakura spojrzał na kamienny posšg Bogini. Dostrzegł w niej majestat, choć postać była marnš kopiš rzeby w Hann. Nagle zrobiło mu się zimno. Dlaczego wczeniej nie zauważył, że w wištyni panuje chłód?
- Nie jestem prorokiem, panie. Nie znam odpowiedzi. MożliŹwe, że Ona chce... by ty...
- Nie jestem wystarczajšco dobrym zabójcš jak na Jej potrzeŹby? Powiedz, człowieku! Kolejny sprawdzian? Może mam za miękkie serce, a Nnanji jest urodzonym mordercš? Ale jeli mam... - W jego oczach pojawił się strach. - Zabić Nnanjiego?
- A co na to szermierze?
Shonsu drgnšł, jakby głos Honakury wyrwał go z piekła.
- Dzisiaj rano wpadłem w szał. Sprzedałem dwóch ludzi w niewolę. Wtedy wszyscy zrozumieli, co oznacza przysięga. Ja wiedziałem, a oni nie. Teraz się mnie bojš. - Zamiał się bez cieŹnia radoci. - Tak, będš posłuszni.
Po dłuższej chwili mruknšł:
- Ale Jja...
- Może bardzo się mylę, panie. Nnanji jest honorowym młoŹdzieńcem. Podziwia cię i wielbi prawie tak jak Boginię. Trudno uwierzyć, że mógłby cię skrzywdzić.
- Ufa mi! - dorzucił olbrzym.
- Więc go nie zawied! Służ Bogini, a Ona się przekona, że między wami jest dobrze.
Shonsu zazgrzytał zębami.
- Nie umiem!
- Czego nie umiesz?
- Pokonać czarnoksiężników.
- Ale mówiłe...
Shonsu spucił wzrok, patrzył na zacinięte pięci i nabrzmiaŹłe żyły na przedramionach.
- Tak. Mówiłem prawdę. Mogę zaatakować miasta, zburzyć wieże, przepędzić wrogów i oddać władzę szermierzom. Wierzę w to, i Nnanji również. Zjazd chyba też wkrótce uwierzy. PodobŹnie czarnoksiężnicy.
- Nie rozumiem.
- Oni sami odejdš, wištobliwy! - Mężczyzna ciszył głos do szeptu, choć w pobliżu nie było nikogo. - Jeli zdobędziemy pierwszš wieżę, opuszczš miasta i ukryjš się w górach.
- Wtedy zwyciężysz! - stwierdził Honakura, zdziwiony rozpaczš szermierza.
Shonsu potrzšsnšł głowš.
- Nie! Nie dam rady zdobyć Vul. Nie zimš. Nawet nie wiemy, gdzie leży to miasto. Pierwszy Shonsu może był w stanie tego dokonać, atakujšc z zaskoczenia. Lecz teraz czarnoksiężnicy mieli pół roku na przygotowania. Jedna wieża, owszem, Szansa jak pięćdziesišt do jednego. Ufortyfikowane miasto - nie! Wielodniowa podróż lšdem? Przetransportowanie katapult w góry? Niemożliwe!
- A wiosnš? - podsunšł zatrwożony Honakura.
- Nie! Nie możemy czekać do wiosny. Nie mamy pieniędzy. Zjazd musi się rozwišzać! Czarnoksiężnicy wrócš. Za pięć albo dziesięć lat... - Mężczyzna mówił tak cicho, że kapłan ledwo go słyszał. - Nie pokonam ich! Nikt tego nie wie, wištobliwy!
Honakura usiłował pogodzić się z mylš o przegranej. WszyŹstko powoli traciło sens.
- Więc co robisz?
Shonsu jęknšł.
- Zwodzę!
- Zwodzisz?
- Oszukuję obie strony.
- Ale dlaczego?
Chwila ciszy i szept:

- Żeby wymusić traktat pokojowy!
Honakura głono wcišgnšł powietrze.
- Tak! Oczywicie! Oto znaczenie twoich znaków rodzicielŹskich, panie! Szermierz i czarnoksiężnik. Może włanie taki jest Jej cel! Dlatego wybrała ciebie! Żaden szermierz nie wpadłby na takie rozwišzanie! Żaden nie wzišłby go nawet pod uwagę! PoŹtrafisz to zrobić?
- Co? Przekonać szermierzy? Tak! Przecież muszš mnie słuchać, prawda? Czarnoksiężników...? Nie wiem! Ale bogowie pozwolili mi schwytać jednego z Siódmych. Rotanxi jest prawdopodobnie jednym z przywódców, może najważniejszym ze wszystkich. To on sprowokował zwołanie zjazdu. Muszę nad nim popracować... i jedŹnoczenie przygotowywać szermierzy do wojny.
Kapłan westchnšł.
- To więta sprawa, panie! Mylę, że masz rację!
Zakończyć odwieczny spór między szermierzami a czarnoŹksiężnikami? Tak, to miało sens. Nagle Honakura ujrzał dziwny wyraz twarzy Shonsu i zamilkł. Czyżby co przeoczył?
- Mam rację? Powiedziałem Jji, że jeli spróbuję zrobić co złego, Bogini mnie powstrzyma. Sšdzę, że historia Ikondoriny jest ostrzeżeniem, wištobliwy! Najwyższa chce zabójcy. Powstrzyma mnie.
- Jak to, panie?
- Czarnoksiężników zdołam przekonać. Oni posłuchajš głosu rozsšdku. Natomiast szermierze nie odróżniajš rozsšdku od tchórzoŹstwa. Z nimi nie można dyskutować.
- Ale sam powiedziałe, że masz nad nimi władzę!
Shonsu obnażył zęby.
- Nad wszystkimi, oprócz jednego. On już nie jest moim waŹsalem ani nawet protegowanym. Jestemy równi sobie. Obaj suzereni, obaj Siódmi. Wierzysz, że Nnanji zgodzi się na traktat?
Milczenie.
- Tak?
- Nie - szepnšł kapłan.
- Ja też nie! Stwierdziłe kiedy, że on ma głowę jak orzech kokosowy. Będzie musiał wybierać, prawda? Jestem jego bratem, bo złożylimy sobie c...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin