Nowy13(1).txt

(37 KB) Pobierz
BALET
Tancerz
Tydzień póniej przybywa skafem zastępca Fischera. Nikt już nie pełni warty w pomieszczeniu łšcznoci; maszynom nie robi różnicy, czy majš widownię, czy nie. Nagłe szczęknięcie odbija się szerokim echem w całej Stacji Beebe. Lenie Clarke czeka samotnie w mesie, aż otworzy się przejcie w suficie. Nad jej głowš syczy sprężony nitroks, spychajšc wodę morskš z powrotem w otchłań.
   Właz otwiera się. Do pomieszczenia wlewa się zielonkawy blask. Mężczyzna schodzi w dół po drabince w zaplombowanej skórze, jedynie z odsłoniętš twarzš. Ukryte pod nakładkami oczy to pozbawione wyrazu, szklane kule. Lecz jakim cudem nie sš tak martwe, jak być powinny. Co spoglšda przez te puste soczewki i wydaje się niemal wiecić.
   lepe oczy lustrujš pomieszczenie niczym dwa radary. Ich spojrzenie zatrzymuje się na kobiecie.
   - Ty jeste Lenie Clarke? - Jego głos jest zbyt donony, zbyt normalny. Tutaj rozmawiamy szeptem, uwiadamia sobie Clarke.
   Nie sš już sami. Kštem oka Lenie dostrzega Lubina, Brandera i Caraco, którzy pojawili się w mesie niczym obojętne zjawy. Zajmujš miejsca pod cianami i czekajš. Zastępca Fischera wydaje się ich nie zauważać.
   Jestem Acton - mówi w stronę Clarke. I przynoszę dary z nadwiatów. Oto i one! - Wycišga przed siebie zaciniętš dłoń i otwiera jš, odwracajšc grzbietem w dół. Clarke widzi pięć metalowych cylindrów, nieprzekraczajšcych wielkociš dwóch centymetrów. Acton odwraca się powoli, teatralnie i pokazuje wiecidełka pozostałych ryfterom. - Po jednym dla każdego. Umieszcza się je w klatce piersiowej, tuż obok wlotu wody morskiej.
   Nad ich głowami zamyka się właz dokujšcy. Zza niego dobiega szczęk rozłšczajšcego się metalu, zwiastujšcy ucieczkę promu na powierzchnię. Przez kilka chwil wszyscy trwajš w oczekiwaniu: ryfterzy, nowo przybyły, pięć gadżetów, majšcych oddalić ich jeszcze bardziej od człowieczeństwa. Wreszcie Clarke wycišga dłoń, by dotknšć jednego z nich.
   - Do czego one służš? - pyta obojętnym głosem.
   Acton zaciska palce i toczy po mesie skupionym, poważnym, bezbarwnym wzrokiem.
   - Otóż, pani Clarke - odpowiada - mówiš nam one, kiedy jestemy martwi.
Acton wysypuje wiecidełka na pulpit sterowniczy w pomieszczeniu łšcznoci. Clarke staje za jego plecami, wypełniajšc tym samym całš wolnš przestrzeń w kajucie. Caraco i Barnder zaglšdajš do rodka przez właz.
   Lubin zniknšł.
   - Program działa zaledwie od czterech miesięcy - mówi Acton - a już stracilimy dwoje ludzi na stacji Piccard, po jednym na Cousteau i Link, co razem z Fischerem daje w sumie pięć osób. Takim rekordem raczej nikt nie chce chwalić się przed resztš wiata, co?
   Nikt się nie odzywa. Clarke i Brander stojš niewzruszenie; Caraco przestępuje z nogi na nogę. Acton wodzi po obecnych spojrzeniem obojętnych, błyszczšcych oczu.
   - Chryste, ale z was żwawa gromadka. Na pewno Fischer jako jedyny wycišgnšł tutaj kopyta?
   - To co ma ratować nam życie? - pyta Clarke.
   - Gdzie tam. Aż tak im na nas nie zależy. Te urzšdzenia majš tylko pomóc w odnajdywaniu ciał.
   Mężczyzna odwraca się w stronę pulpitu i przebiega po klawiszach wprawnymi palcami. Na głównym ekranie pojawia się obraz topograficzny.
   - Mmmm - Acton przesuwa placem wzdłuż jaskrawych konturów. - A więc to jest Beebe, tu w centrum, a to musi być sam ryft - Jezu, ależ tu tego dużo. - Wskazuje na skupisko intensywnie zielonych prostokštów w pobliżu krawędzi ekranu. - To generatory?
   Clarke kiwa głowš.
   Acton bierze do ręki jeden z niewielkich cylindrów.
   - Mówiš, że przysłali już do nich oprogramowanie. - Cisza. No cóż, chyba możemy to sprawdzić, prawda? - Obraca przedmiot w palcach i naciska z jednej strony.
   Stacja Beebe zaczyna głono wyć.
   Clarke odskakuje gwałtownie i bolenie uderza głowš o umieszczonš pod sufitem rurę. Stacja wcišż wrzeszczy, rozpaczliwie i bez słów.
   Acton dotyka przycisku; krzyk urywa się jak ucięty nożem.
   Wstrzšnięta Clarke rzuca okiem na pozostałych. Sprawiajš wrażenie nieporuszonych. Oczywicie. Kobieta po raz pierwszy zastanawia się, co można byłoby zobaczyć w ich obnażonych oczach.
   - No tak - odzywa się Acton. - Wiemy już, że działa alarm dwiękowy. Ale jest też sygnał wizualny. - Wskazuje na ekran: na samym rodku, na fosforyzujšcej ikonie reprezentujšcej Beebe, niczym ukryte pod szkłem serce, pulsuje szkarłatna kropka.
   - To urzšdzenie monitoruje mioelektrycznoć w klatce piersiowej - wyjania. - Jeli serce przestanie bić, automatycznie się włšczy.
   Clarke czuje, jak za jej plecami Brander odwraca się w stronę włazu.
   - Może moje informacje dotyczšce etykiety sš przestarzałe... zaczyna Acton.
   Jego głos staje się nagle bardzo cichy. Jednak wyglšda na to, że nikt inny tego nie zauważył.
   - ...ale zawsze wydawało mi się, że to niegrzeczne - wychodzić, kiedy kto co do ciebie mówi.
   W jego słowach nie ma wyranej groby. Ton głosu Actona wydaje się całkiem sympatyczny. Nie ma to jednak znaczenia. W jednej chwili Clarke znów zauważa wszystkie sygnały: przemylane słowa, ciszony głos, nagłe, nieznaczne napięcie ciała, rosnšce powoli do poziomu masy krytycznej. Za nakładkami na oczy Actona pojawia się co znajomego.
   - Brander - odzywa się cicho Clarke. - Może jednak zostaniesz i wysłuchasz gocia do końca?
   Odgłosy poruszenia za jej plecami ustajš. Przed niš Acton nieznacznie się rozlunia. W jej wnętrzu, co głębszego niż ryft porusza się przez sen.
   - Zamontowanie tych urzšdzeń to pestka - stwierdza Acton. - Trwa to jakie pięć minut. GA zapowiada, że sygnalizatory zgonów będš od teraz standardowym elementem wyposażenia.
   Znam cię, myli Clarke. Nie pamiętam dokładnie, ale jestem pewna, że już cię gdzie widziałam...
   Co w jej żołšdku zaciska się w mały węzeł. Acton umiecha się do niej, jakby przekazywał jej sekretne pozdrowienie.
Acton ma za chwilę zostać ochrzczony. Clarke nie może się już doczekać.
   Stojš razem w luzie, a skóry głębinowe opinajš ich ciała ciasno niczym cienie. wieżo zamontowany w piersi Clarke sygnalizator zgonu swędzi. Kobieta pamięta, kiedy pierwszy raz sama wpadła w ten sposób do oceanu, pamięta osobę, która trzymała jš za rękę, gdy musiała przejć przez koszmar tonięcia.
   Tej osoby już nie ma. Głębia złamała jš i wypluła. Clarke zastanawia się, czy postšpi tak samo z Actonem.
   Napełnia luzę wodš.
   Teraz doznania stały się niemalże zmysłowe; jej wnętrznoci zostajš spłaszczone, a ocean wdziera się do jej wnętrza jak kochanek, zimny i niepowstrzymany. Przy temperaturze 4°C, Pacyfik przepływa przez hydraulikę w jej piersi, znieczulajšc te częci, które wcišż co odczuwajš. Woda zakrywa jej głowę; nakładki na oczy z nadzwyczajnš precyzjš ukazujš kobiecie zatopione ciany.
   Z Actonem jest inaczej. Mężczyzna próbuje zapać się w sobie, ale udaje mu się jedynie wpać na Clarke. Ta wyczuwa jego panikę, przyglšda się, jak go skręca, widzi, że uginajš się pod nim kolana, lecz pomieszczenie jest zbyt ciasne, by pozwolić na upadek.
   Potrzeba mu więcej miejsca, myli kobieta, umiechajšc się do siebie, i otwiera właz prowadzšcy na zewnštrz. Oboje opadajš w dół.
   Clarke nurkuje w stronę dna i na zewnštrz, wydostajšc się łukiem spod przytłaczajšcego cielska Beebe. Zostawia za sobš kršg wiatła i nie włšczajšc latarki czołowej, sunie w kuszšcš otchłań mroku. Wyczuwa obecnoć dna morskiego kilka metrów niżej. Znów jest wolna.
   Po kilku chwilach przypomina sobie o Actonie. Wraca, skšd przybyła. Reflektory Beebe zalewajš mrok brudnym blaskiem; sama stacja, rozdęta i kanciasta, szarpie za mocujšce jš liny. Z jej spodu wylewa się struga wiatła, przypominajšc spaliny z dyszy rakiety. W plamie tej jasnoci, twarzš w stronę dna, leży bez ruchu Acton.
   Niechętnie, Clarke podpływa bliżej.
   - Acton?
   Mężczyzna nie wykazuje żadnych oznak życia.
   - Acton? - Kobieta znów znajduje się w kręgu wiatła. Jej cień przecina go na pół.
   Ten wreszcie podnosi głowę.
   - Toooo...
   Wydaje się zaskoczony brzemieniem własnego, zmienionego głosu.
   Dotyka rękš gardła.
   - Nie oddycham - bzyczy.
   Clarke nie odpowiada.
   Acton znów opuszcza głowę. Co spoczywa na dnie, zaledwie kilka centymetrów od jego twarzy. Kobieta podpływa bliżej; małe, podobne do krewetki, dygoczšce stworzenie.
   - Co to takiego? - pyta Acton.
   - Co z powierzchni. Musiało przybyć tu ze skafem.
   - Ale to - tańczy.
   Clarke zauważa, o co mu chodzi. Segmentowane odnóża napinajš się i wystrzeliwujš, pancerzyk wygina się w jakim obłškanym, wewnętrznym rytmie. Żyjštko wydaje się takie wštłe; być może kolejny spazm, albo jeszcze następny, będzie ostatnim.
   - Ma atak - odzywa się po chwili kobieta. - To nie jest jego rodowisko. Cinienie sprawia, że nerwy wysyłajš impulsy zbyt szybko, czy co w tym stylu.
   - Dlaczego z nami tak się nie dzieje?
   Może się dzieje.
   - To te nasze implanty. Za każdym razem, gdy wychodzimy na zewnštrz, szprycujš nas neuroinhibitorami.
   - A, racja - bzyczy cicho Acton. Delikatnie wycišga rękę w stronę stworzonka. Podnosi je na dłoni.
   I rozgniata.
   Clarke uderza go od tyłu. Acton odbija się od dna, otwierajšc zaciniętš pięć; kawałki skorupki i wodnistej tkanki wirujš w wodzie. Mężczyzna młóci nogami, odzyskuje równowagę i bez słowa wpatruje się w Clarke. W wietle jego nakładki wydajš się jarzyć niemal na żółto.
   - Ty dupku - cedzi bardzo cicho kobieta.
   - To nie jego miejsce - bzyczy Acton.
   - Ani nie nasze.
   - Cierpiało. Sama tak powiedziała.
   - Powiedziałam, że jego nerwy wysyłajš impulsy zbyt szybko. Nerwy przekazujš zarówno uczucia przyjemnoci, jak i bólu. Skšd wiesz, że nie tańczył z pieprzonej radoci?
   Clarke odpycha się od dna i młócšc nogami ze złociš, kieruje się w stronę otchłani. Chciałaby sięgnšć w głšb ciała Actona i wydrzeć wszystko ze rodka, złożyć w ofierze...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin