Nowy20(1).txt

(10 KB) Pobierz
*
- To nie powinno się już dziać - powiedziała Bates. - Ekranowanie było porzšdne. 
Banda krzštała się po przeciwnej stronie bębna, porzšdkujšc co w swym 
namiocie. Sarasti czaił się dzi za kulisami, monitorujšc działania z kajuty. W mesie 
zostałem więc ja, Bates i Szpindel. 
- Może przeciwko bezporednim impulsom. - Szpindel przecišgnšł się, stłumił 
ziewnięcie. - Ultradwięki czasem wzbudzajš pola magnetyczne mimo ekranowania, 
przynajmniej w żywych tkankach. Mylisz, że co takiego może się dziać z twojš 
elektronikš? 
Bates rozłożyła ręce. 
- Skšd mam wiedzieć? Równie dobrze może tam działać czarna magia i elfy. 
- No wiesz, tak ciemni nie jestemy. Możemy się czego inteligentnie domylić, 
nie? 
- Na przykład? 
Szpindel uniósł palec. 
- Warstwy, przez które się przewiercilimy, nie mogły powstać w żadnym znanym 
mi procesie metabolicznym. Więc to nie jest żywe, przynajmniej w biologicznym 
sensie. Chociaż, w tych czasach to nic nie znaczy. - Rozejrzał się po brzuchu naszego 
potwora. 
- A życie wewnštrz konstrukcji? 
- Atmosfera jest beztlenowa. To pewnie eliminuje szanse na złożone 
wielokomórkowe organizmy. Może jakie bakterie, w takim razie cholernie 
przydałoby się zobaczyć je w próbkach. Ale cokolwiek na tyle złożonego, żeby myleć, 
nie mówišc już o umiejętnoci zbudowania czego takiego - gest w stronę obrazu w 
ConSensusie - wymaga wysokoenergetycznego metabolizmu, a to oznacza tlen. 

- Czyli mylisz, że tam jest pusto? 
- Nic takiego chyba nie powiedziałem. Wiadomo, że obcy muszš być tajemniczy i 
w ogóle, ale zupełnie nie rozumiem, po co kto budowałby dla bakterii beztlenowych 
rezerwat wielkoci miasta. 
- To musi być rodowisko dla kogo. Po co w ogóle atmosfera, jeli to tylko jaka 
machina do terraformowania? 
Szpindel wskazała namiot Bandy. 
- Susan już mówiła. Atmosfera jest jeszcze w budowie, więc mamy okazję do 
darmowej przejażdżki, dopóki nie przyjdš właciciele. 
- Darmowej. 
- W pewnym sensie. Wiadomo: widzielimy ułamek ułamka tego, co tam jest w 
rodku. Ale to co ewidentnie widziało, że nadlatujemy. Nawet się na nas darło, o ile 
dobrze pamiętam. Skoro sš inteligentni i nieprzyjani, dlaczego nie strzelajš? 
- Może strzelajš. 
- Jeli co się tam kryje i niszczy twoje roboty, to nie robi tego specjalnie szybciej 
niż typowe tamtejsze rodowisko. 
- Może twoje typowe rodowisko to włanie aktywne działanie przeciwko 
intruzom? Bo inaczej po co komu siedlisko nienadajšce się do zasiedlenia? 
Szpindel przewrócił oczyma. 
- No dobra, myliłem się. Jestemy ciemni i nie damy rady niczego się domylić. 
Mimo że próbowalimy. Po sfajczeniu czujników w głowicy Diabełka 
oddelegowalimy jš do rycia w powierzchni; kroczek za kroczkiem poszerzała 
rednicę naszego pierwszego odwiertu, aż mierzyła prawie metr. My tymczasem 
konfigurowalimy żołnierzy Bates, ekranujšc ich przeciwko reaktorom atomowym i 
wnętrzom cyklotronów - a gdy nadchodziło perygeum, ciskalimy nimi w Rorschacha 
jak kamieniami w nawiedzony las. Wszystkie wchodziły przez diabełkowy otwór, 
rozwijajšc za sobš cienki jak włos wiatłowód, przekazujšcy zdobywanš informację 
przez zjonizowanš atmosferę. 
Na ogół ledwo zdšżały mrugnšć. Parę dłuższych ujęć. Widzielimy, że ciany 
Rorschacha poruszajš się, powolnymi, leniwymi perystaltycznymi falami. 
Widzielimy powstajšce jakby w lepkim syropie wgłobienia i mozolnie rosnšce 
zwężenia, które zapewne po pewnym czasie przetnš cały korytarz. Nasze trepy 
przechodziły gładko przez niektóre pomieszczenia, w innych się potykały, gdy tło 
magnetyczne wytršcało je z równowagi. Przechodziły przez osobliwe gardziele 

wypełnione cienkimi jak brzytwy zębami, tysišcami trójkštnych, spiralnie 
zakrzywionych ostrzy w równoległych rzędach. Przemykały ostrożnie obok chmur 
mgły wyrzebionych w abstrakcyjne fraktale, ruchome i nieskończenie rekurencyjne; 
ich naładowane elektrycznie kropelki nanizane na milion zbieżnych linii pola 
elektromagnetycznego. 
I w końcu każdy zdychał lub znikał. 
- Da się jako wzmocnić to ekranowanie? - zapytałem. 
Szpindel spojrzał na mnie. 
- Wszystko jest ekranowane, poza głowicš z czujnikami - wyjaniła Bates. - Jeli 
jš też zaekranujemy, nic nie będziemy widzieć. 
- Ale wiatło widzialne jest doć nieszkodliwe. Gdyby tak łšczyć się tylko opty... 
- Komisarzu, my korzystamy z optycznych łšcz - wypalił Szpindel. - I zapewne 
zauważyłe, że to gówno i tak się przebije. 
- Ale czy nie ma jakich... - po omacku szukałem słowa - filtrów pasmowych? 
Czego, co przepuci widzialne wiatło, a wytnie zabójcze częstotliwoci po obu 
stronach? 
Parsknšł. 
- No pewnie. Nazywa się to atmosfera i gdybymy przytargali ze sobš co 
takiego, tylko z pięćdziesišt razy gęstsze niż na Ziemi, to może trochę by tego koktajlu 
zablokowało. Owszem, na Ziemi pomaga jeszcze pole magnetyczne, ale nie dałbym 
sobie ucišć ręki za pola magnetyczne, które nam się uda tam wytworzyć. 
- Gdybymy tylko nie trafiali na te impulsy - powiedziała Bates. - To jest główny 
problem. 
- One sš losowe? - zapytałem. 
Szpindel wzruszył ramionami, jakby się wzdrygał. 
- Dla mnie to tam nic nie jest losowe. Ale kto to wie? Potrzebujemy więcej 
danych. 
- Których pewnie nie dostaniemy - rzuciła James, idšc ku nam po suficie - jeli 
wszystkie roboty będš się tak fajczyć. 
Tryb warunkowy był tylko formalnym zabiegiem. Próbowalimy grać na 
prawdopodobieństwo, powięcajšc robota za robotem, w nadziei że któremu się 
poszczęci; przeżywalnoć malała wykładniczo do zera ze wzrostem odległoci od 
bazy. Próbowalimy opancerzać wiatłowód, żeby ograniczyć przesłuchy na złšczach, 
lecz opakowana w tyle warstw ferroceramiki smycz robiła się sztywna i kłopotliwa, 

jakbymy wymachiwali botem na kiju. Próbowalimy całkiem jš odcišć - wysyłalimy 
maszyny, żeby eksplorowały na własnš rękę - mrużšc oczy w dookolnej zamieci i 
zapisujšc obserwacje do póniejszego cišgnięcia. Żadna nie wróciła. Próbowalimy 
wszystkiego. 
- Możemy sami tam zejć - powiedziała James. 
Prawie wszystkiego. 
- Prawda - mruknšł Szpindel głosem, który nie mógł oznaczać nic innego niż 
nieprawda. 
- Tylko w ten sposób dowiemy się czego sensownego. 
- Otóż to. Na przykład, ile sekund potrzeba, żeby twój mózg zmienił się w 
synchrotronowy koktajl. 
- Nasze skafandry da się izolować. 
- Aha, tak jak roboty Mandy? 
- Naprawdę bym wolała, żeby mnie tak nie nazywał - rzuciła Bates. 
- Sęk w tym, że Rorschach cię zabije, obojętne, czy jeste mechaniczna, czy 
białkowa. 
- A według mnie w tym, że białko będzie zabijać inaczej - odparła James. - I 
dłużej to potrwa. 
Szpindel pokręcił głowš. 
- W pięćdziesišt minut będziesz prawie trupem. Nawet w ekranowaniu. Nawet w 
tak zwanych chłodnych strefach. 
- I zero objawów przez kolejne trzy godziny, albo i więcej. A nawet potem trzeba 
dni, żeby naprawdę umrzeć, tak że już dawno zdšżymy wrócić, a statek połata nas od 
niechcenia. Isaac, tyle akurat wiemy, masz to przed nosem w ConSensusie. A skoro 
my to wiemy, ty też to wiesz. Więc tej dyskusji w ogóle nie powinno być. 
- To jest twoje rozwišzanie? Co trzydzieci godzin szprycujemy się po uszy 
promieniowaniem, a potem ja każdemu wycinam guzy i łatam wszystkie komórki po 
kolei? 
- Kapsuły sš automatyczne. Nawet nie ruszysz palcem. 
- Już nie mówišc, co te pola magnetyczne porobiš z twoim mózgiem. Będziemy 
halucynować od chwili kiedy... 
- Zrobimy ze skafandrów klatki Faradaya. 
- Aha, czyli wchodzimy tam głuchoniemi i lepi. wietny pomysł. 
- wiatło możemy wpucić. Podczerwień... 

- To wszystko elektromagnetyka, Suze. Nawet jeli całkiem zasłonimy hełmy i 
pucimy sobie obraz kamery, będziemy mieć przeciek tam, gdzie przechodzi kabel. 
- Trochę. Ale to i tak lepiej niż... 
- Jezu. - Skurcz wystrzelił z kšcika ust Szpindla grudkę liny. - Daj mi Mi... 
- Isaac, rozmawiałam już o tym z resztš Bandy. Wszyscy się zgodzilimy. 
- Wszyscy się zgodzilicie? Suze, ty nie masz tutaj większoci. Pokroiła sobie 
mózg na kawałki, ale to nie znaczy, że każdy z nich ma jeden głos. 
- A dlaczego nie? Wszyscy jestemy co najmniej tak samo wiadomi, jak ty. 
- To wszystko ty. Tylko podzielona. 
- Ale jako nie masz specjalnych problemów, żeby traktować Michelle jak 
oddzielnš osobę. 
- Michelle jest... to znaczy, no tak, wszyscy macie całkiem inne osobowoci, ale 
jest tylko jeden oryginał. Twoi alterzy... 
- Nie mów tak o nas - rzuciła Sascha głosem zimnym jak ciekły tlen. - Nigdy. 
Szpindel usiłował się wycofać. 
- Ale nie chodziło mi... no wiecie, że przecież... 
Sascha zniknęła. 
- Co ty gadasz? - rozległ się łagodniejszy głos. - Mylisz, że ja to mama, że ona 
mnie udaje? Że jak jestemy razem, to jeste z niš? 
- Michelle... - powiedział udręczonym głosem Szpindel. - Nie. Ja mylę, że... 
- Nie ma znaczenia - ucišł Sarasti. - Tutaj się nie głosuje. 
Polatywał nad nami porodku bębna, z twarzš zakrytš osłonš, nieprzeniknionš. 
Nikt nie zauważył, kiedy się pojawił. Obracał się powoli wokół własnej osi, tak by cały 
czas nas widzieć, gdy wirujemy wokół niego. 
- Przygotowujemy Scyllę. Amanda potrzebuje dwóch trepów bez uwięzi, z 
uzbrojeniem obronnym. Kamery w pamie od jednego do miliona angstremów, 
ekranowane bębenki, zero autonomicznych obwodów. O trzynastej pięćdziesišt dla 
wszystkich wzmocnienie płytek krwi, dimenhydrynat i jodek potasu. 
- Dla wszystkich? - zapytała Bates. 
Sarasti kiwnšł głowš. 
- Okno otwiera się o czwartej dwadziecia trzy. - Odwrócił się z powrotem ku 
kręgosłupowi. 
- Ja nie - powiedziałem. 
Sarasti się zatrzymał. 

- Nie biorę udziału w operacjach terenowych - przypomniałem. 
- Teraz już bierzesz. 
- Jestem syntetykiem. - Oczywicie, że to wiedział, wszyscy wiedzš: nie da się 
obserwować systemu, ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin