031 - Aleksander Ścibor-Rylski - Złote Koło.rtf

(4424 KB) Pobierz
Złote Koło


Opis: Opis: Opis: Opis: C:\Users\Admin\Downloads\31 - Ewa wzywa 07...- Złote koło - A. Ścibor-Rylski\1.jpg

 

 

 

 

 

              Ewa wzywa 07... Ewa wzywa 07...

 

 

 

 

 

 

         Aleksander Scibor-Rylski

OTE KOŁO

 

 

 

 

 

Opis: Opis: Opis: Opis: C:\Users\Admin\Downloads\31 - Ewa wzywa 07...- Złote koło - A. Ścibor-Rylski\media\image3.jpeg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

                        ISKRY. WARSZAWA *1971

 

 

Myślałem, że wró wcześniej, ale tak się jakośo, że wpadłem do domu dopiero koło pierwszej. Czasu było mało, a roboty mnóstwo. Jeszcze w płaszczu rozwiązałem nylonowy woreczek z obranymi kartoflami, kre kupiłem w Delikatesach, wrzuciłem kartofle do garnka, zalałem wodą, posoliłem i podpali łem pod nimi gaz. Potem szybko ściągnąłem aszcz, otworzyłem puszkę z konserwowym krupnikiem, wlałem zawartość do drugiego garnka, w myśl przepisu odmierzyłem puszką drugie tyle wody, dolałem i również podpaliłem. Na koniec rozerwałem foliowe opakowanie, wyjąłem z niego trzy surowe kawałki schabu, opłukałem, połem na talerzu i zacząłem szukać patelni. Okazało się, że była w zlewie. Nasypałem do niej javoxu, wyszorowałem, postawiłem na kuchni, wrzuciłem smalec i zacząłem z pośpiechem smaż kotlety.

Kiedy kuchnia pełna już była gorących zapachów, pobiegłem do pokoju, pozbierałem ze stołu gazety i książki, przykryłem stół serwetą i zacząłem na nim ustawiać nakrycia. Dwa płaskie talerze, dwa głębokie, widelce, noże, łki, l. Kiedy dobiegłem do końca, zadzwonił telefon.

Ze złcią podniosłem słuchawkę.

   Pan kapitan? usłyszałem.

To był telefon z wydziału.

   Czego? powiedziałem niezachęcaco.

   Szpital wojewódzki melduje, że ma człowieka z wypadku.

   No to co, nie wiecie co robić?

   Tak jest, obywatelu kapitanie  odpowiedział powściągliwie głos po drugiej stronie kabla.

Przez chwilę było cicho. Potem tamten chrząknął, a ja zapytałem:

   Co to za wypadek?

   Coś z głową. Facet jest nieprzytomny. Dyżurny lekarz nie przypuszcza, żeby przeżył.

   A nie ma tam porucznika Traszki?

   Jest.

   No, to niech jedzie i zobaczy. Cześć.

   Tak jest, obywatelu kapitanie.

Poszedłem do kuchni. Moje kotlety zaczynały się palić. Obróciłem je na drugą stronę. Kartofle kipiały. Zmniejszyłem pod nimi gaz i przykryłem je talerzykiem. Zupa gotowała się. Zgasiłem ją i podszedłem do telefonu.

Znowu usłyszałem głos tamtego. Zapytałem:

   Co to za wypadek? Drogowy?

   Nie wiadomo.

   Co znaczy nie wiadomo?

   Jakiś facet znalazł go na ulicy i przywiózł.

   Na jakiej ulicy?

   Na Złotym Kole.

   Tam prawie nic nie jeździ.

  No włnie, obywatelu kapitanie  zamruczał tamten.

   Ja jestem po nocy powiedziałem ze złcią. I w ogóle dzisiaj mnie nie ma. I tak przesiedziałem w wydziale do południa.

   Pan sam zadzwonił usprawiedliwiał sięos w słuchawce.

   I co z tego? parsknąłem. Traszka pojechał?

   Pojechał.

   No i dobrze.

Rzuciłem słuchawkę i skoczyłem zgasić kotlety.

Ledwie to zrobiłem, drzwi wejściowe otworzyły się z rozmachem.To wracał ze szkoły mój syn:    szesnastoletnia tyka, stworzona do gry w koszykó...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin