Tiziano Terzani - Listy przeciwko wojnie.pdf

(503 KB) Pobierz
948595114.001.png
O autorze
TIZIANO TERZANI (1938-2004) - reporter, pisarz, podróżnik; znawca Azji.
Ukończył prawo w Pizie i Leeds, potem studiował sinologię na nowojorskim uniwersytecie
Columbia.
Współpracował przede wszystkim z tygodnikiem „Der Spiegel”, dla którego pisał korespondencje
z Singapuru, Hongkongu, Pekinu, Tokio, Bangkoku i Delhi, publikował też m.in. w „Corriere della
Sera”, ”L'Espresso” i ”La Repubblica”.
Autor wielu książek, m.in. poświęconych Wietnamowi Pelle di leopardo (1973) i Ciai Phong!
(1976).
Po polsku ukazały się: Powiedział mi wróżbita. Lądowe podróże po Dalekim Wschodzie (2008),
Nic nie zdarza się przypadkiem (2009), W Azji (W.A.B. 2009), Koniec jest moim początkiem
(2010), Dobranoc, panie Lenin (2011) oraz Zakazane wrota (W.A.B. 2011).
Listy przeciwko wojnie przełożono na angielski, niemiecki, francuski, hiszpański, japoński i
słoweński.
Novalisowi, mojemu wnukowi, żeby wybrał pokój
10 września 2001 dzień, którego nie było
Są w naszym życiu takie dni, w których nie dzieje się nic, dni, które przemijają, nie
pozostawiając po sobie żadnego wspomnienia, żadnego śladu, jakby ich nigdy nie było. Jak dobrze
pomyśleć, to większość z nich jest właśnie taka, i jedynie wtedy, kiedy liczba tych, które nam
pozostają, coraz bardziej się zmniejsza, zaczynamy się zastanawiać, jak to się stało, że tylu dniom
pozwoliliśmy upłynąć niepostrzeżenie. Ale tacy już jesteśmy: doceniamy rzeczy, kiedy staną się
przeszłością, i dopiero wtedy dociera do nas, jak by to było je mieć. Kiedy już ich nie ma.
10 września 2001 roku był dla mnie, i z pewnością nie tylko dla mnie, właśnie takim dniem,
z którego zupełnie nic nie pamiętam. Wiem, że byłem w Orsignii, lato się skończyło, rodzina na
nowo rozjechała się we wszystkich kierunkach, a ja zapewne przygotowywałem ubrania i papiery
przed powrotem na zimę do Indii.
Chciałem wyjechać zaraz po moich urodzinach, ale nie liczyłem dni i nawet nie
zauważyłem, jak upłynął ten 10 września, tak jakby go w ogóle nie było w kalendarzu. Szkoda.
Dlatego że dla mnie, dla nas wszystkich - nawet dla tych, którzy jeszcze dzisiaj nie chcą w to
wierzyć - to był dzień bardzo szczególny i każda jego chwila powinna być przez nas świadomie, z
radością przeżywana. Ostatni dzień naszego życia „przed” - przed 11 września, przed Twin Towers,
Bliźniaczymi Wieżami, przed nowym barbarzyństwem, przed ograniczeniem naszej wolności,
przed wielką nietolerancją, wojną technologiczną, masakrami więźniów i niewinnych cywilów,
przed wielką hipokryzją, konformizmem, obojętnością albo, co gorsza, przed małostkową złością i
źle rozumianą dumą. Dzień, po którym nasze marzenia o rosnącej wzajemnej miłości, braterstwie,
większym uduchowieniu i większej radości zmieniły się w więcej nienawiści, dyskryminacji,
materializmu, więcej bólu.
Wiem, że na pierwszy rzut oka w naszym życiu nie zmieniło się nic albo niewiele. Budzik
dzwoni o tej samej godzinie, idziemy do tej samej pracy, w przedziale pociągu niezmiennie słychać
brzęczenie komórek, a gazety wciąż ukazują się codziennie, tak samo pełne półkłamstw i półprawd.
Ale to tylko złudzenie, podobne do tego, jakie ogarnia nas w chwili ciszy, gdy zobaczyliśmy wielki
wybuch w oddali, lecz odgłos grzmotu jeszcze do nas nie dotarł. Wybuch zdarzył się naprawdę -
ogromny, przerażający. Grzmot, kiedy do nas dotrze, będzie ogłuszający. Może nawet nas zmieść z
powierzchni ziemi. Lepiej przygotować się zawczasu, zastanowić się, zanim będziemy musieli
uciekać, choćby w przenośni, próbować ratować dzieci albo włożyć ostatnie rzeczy do walizki.
Świat się zmienił. My też musimy się zmienić. Przede wszystkim musimy przestać udawać,
że wszystko jest tak, jak było, że możemy dalej tchórzliwie żyć normalnie. Biorąc pod uwagę to, co
się dzieje na świecie, nasze życie nie może, nie powinno być normalne. Powinniśmy się wstydzić
normalności.
Poczucie, że wszystko się zmieniło, dopadło mnie natychmiast. Pewien znajomy zadzwonił i
powiedział tylko:
- Szybko włącz telewizor.
Kiedy zobaczyłem na żywo, jak wybucha drugi samolot, przyszło mi do głowy: „Pearl
Harbor. Nowa wojna”. Siedziałem przyklejony do telewizora, godzinami oglądając CNN i BBC,
potem wyszedłem przejść się po lesie. Pamiętam, jak mnie zaskoczyło, że natura była obojętna na
to, co się działo: zaczynały dojrzewać kasztany, pierwsze mgły podnosiły się z doliny. Z daleka
dochodził mnie odgłos potoku i dzwoneczków kóz Brunalby. Natura była kompletnie
niezainteresowana naszymi ludzkimi tragediami, jakbyśmy nic nie znaczyli. Moglibyśmy nawet
zniknąć, nie pozostawiając po sobie wielkiej pustki.
Może dlatego, że spędziłem całe swoje dorosłe życie w Azji i naprawdę żywię głębokie
przekonanie, że wszystko jest jednością i że, jak dobrze to oddaje taoistyczny symbol jin i jang,
światło zawiera w sobie ziarno ciemności, w samym zaś środku ciemności znajduje się punkcik
światła, przyszła mi do głowy taka myśl: to przerażające widowisko, które dopiero co widziałem,
było... dobrą okazją. Cały świat widział. Cały świat musiał zrozumieć. Ludzkość odzyska
świadomość, ocknie się, żeby wszystko przemyśleć: relacje między krajami, między religiami, z
naturą, między człowiekiem a człowiekiem. To była dobra okazja, żeby zrobić rachunek sumienia,
przyjąć na siebie zobowiąza- nia, jakie spoczywają na nas, ludziach Zachodu, i może w końcu
zmienić nasze postrzeganie życia.
Biorąc pod uwagę to, co właśnie zobaczyłem w telewizji, i to, czego należało się teraz
spodziewać, nie można było dalej żyć normalnie, tak jak robiły to pasące się kozy, które widziałem,
wracając do domu.
Myślę, że w całym swoim życiu nie spędziłem przed telewizorem tyle czasu, ile w tamtych
dniach. Od rana do wieczora. Prawie bez snu. Po głowie chodziła mi tylko jedna myśl - dobra
okazja. W obliczu prawdy oficjalnej zawsze starałem się sprawdzić, czy nie było jakiejś opcji
alternatywnej, w przypadku konfliktów zawsze próbowałem zrozumieć racje każdej ze stron. W
1973 roku, razem z Jeanem-Claude'em Pomontim z „Le Monde” i fotografem Abbasem, byłem
jednym z pierwszych, którzy przekroczyli linię frontu w Wietnamie Południowym, żeby
porozmawiać z „wrogiem”, Wietkongiem. Podobnie, żeby zrozumieć terrorystów, którzy już
próbowali wysadzić w powietrze jedną z Bliźniaczych Wież, w 1996 roku udało mi się dostać dwa
razy z rzędu do „szkoły dżihadu”, żeby przeprowadzić wywiad ze zwolennikami Osamy bin
Ladena.
Pomyślałem, że przydałoby się krótko przypomnieć tę historię i wrażenia z tych odwiedzin,
żeby móc sobie wyobrazić świat widziany oczyma terrorystów. Ale ciężko mi było pisać.
14 września były moje sześćdziesiąte trzecie urodziny i tego dnia formalnie kończyła się
moja świetna współpraca z tygodnikiem „Der Spiegel”, rozpoczęta dokładnie trzydzieści lat wcześ-
niej, ale która już od 1997 roku na moją prośbę pozostawała w stanie uśpienia.
W książce W Azji 1 , będącej zbiorem wszystkich wielkich i małych zdarzeń, których byłem
świadkiem, powiedziałem już to, co miałem do powiedzenia na temat dziennikarstwa. Od tamtej
pory praktycznie wycofałem się ze świata. Spędzam większość czasu w Himalajach i ogromnie
cieszy mnie to, że nie obowiązują mnie żadne terminy, oprócz tych dyktowanych przez naturę:
zmrok jest porą na położenie się do łóżka, świt porą wstawania. Tam, gdzie mieszkam, w
odosobnionym miejscu oddalonym od najbliższego miasteczka o dwie godziny jazdy samochodem i
dodatkowo godzinę pieszo przez lasy gigantycznych azalii, nie ma ani prądu, ani telefonu, więc nie
rozprasza mnie nic poza zwierzętami, ptakami, wiatrem i górami. Odzwyczaiłem się od czytania
gazet i nawet kiedy jestem w Europie, łatwo sobie bez nich radzę: historie się powtarzają i mam
zawsze wrażenie, że czytałem je już lata wcześniej, kiedy były lepiej napisane.
Zima jest według mnie najpiękniejszą porą roku w Himalajach. Niebo jest wyjątkowo czyste
i góry wydają się tak bliskie. Chciałem koniecznie wyjechać, ale jak mówią hindusi, wskazując na
niebo: „Chcesz rozśmieszyć Bhagawana (Boga)? Powiedz mu, jakie masz plany”.
I tak spędziłem swoje urodziny na pisaniu, nie był to jednak artykuł o ustalonej liczbie
wersów, z chwytliwym wstępem, który zachęcałby czytelnika, ale list, jaki bym napisał jednym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin