Nowy17.txt

(12 KB) Pobierz
3

- Trzysta! - Tomiyano zerknšł przez ramię, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nie usłyszeli go handlarze.
Ale kupcy obserwowali, jak niewolnicy znoszš ze statku drzewo sandałowe i ładujš je na wozy. Matka tylko skinęła głowš, zgarniajšc monety ze stolika do skórzanego woreczka. Jeszcze żaden towar nie przyniósł im takiego zysku, co ozNaczało, że na przystani z której zabrali Shonsu i jego drużynę, zostawili drewno warte trzydzieci sztuk złota.
Było dopiero przedpołudnie. Marnowała się dobra pogoda na żeglowanie.
- Następny port? - zapytała Brota.
- Trzy dni do Wal, Stamtšd trzy albo cztery do Dri
Pięć dni!
- Towar?
- Mosišdz.
Brota skinęła głowš. Ki San szczyciło się mosiężnymi i miedzianymi wyrobami. Garnki przywiezione przez Szafir potraktowano z lekceważeniem, ale na szczęcie zostało ich w ładowni tylko kilkadziesišt sztuk. Sprzedadzš je razem z dobrym towarem, który tutaj kupiš. Na wprost miejsca, gdzie cumowali, znajdował się magazyn wyrobów z mosišdzu. Może to znak od Bogini lub nie, ale przynajmniej oszczędzš na wynajęciu wozu. Rzeczywicie, handlarz już stał na nabrzeżu. Brota podała Tomiyano sakiewkę i ruszyła przez ulicę. Gdyby szli dalej, wzięłaby miecz. W razie potrzeby syn mógłby go użyć.
Kupiec trzeciej rangi był młody i nerwowy. Widać od niedawna pracował na swoim. Jego skład był niewielki jak na miejscowe warunki, choć w otwartej od frontu budowli zmieciłby się Szafir. Brota poczyniła kilka zwyczajowych uwag, mężczyzna odpowiedział. Zgodnie z prawem kupcy nie powinni robić interesów tylko z kupcami, ale mało który handlarz stawiał sutry przed zyskiem. Jakoć wyrobów zrobiła na niej wrażenie. Tomiyano również dał jej znak wiadczšcy o aprobacie. Garnki, kufle, noże i naczynia, zwłaszcza naczynia. Talerze były ciężkie. Brota chodziła między lnišcymi stosami, taksujšc je wzrokiem. W ciemnym kšcie znalazła górę uszkodzonych przedmiotów i zainteresowała się nimi. Iloć, waga, uszkodzenia, pakowanie...
W końcu z wdzięcznociš usiadła na podsuniętym krzele i weszła w rolę bezradnej wdowy. Tomiyano z wprawš grał swojš rolę, odczytujšc sygnały matki, która udawała, że się waha. Jak dużo towaru mogš załadować? Zależy, ile będzie talerzy, a ile garnków. Kobieta zwróciła się do handlarza o pomoc, bo wiedziała że Szafir jest znacznie pojemniejszy niż się wydawało na pierwszy rzut oka; ciasne były tylko kabiny. Zaczęła sprzeczać się z synem o wielkoć ładowni. Ona mówiła, że sš duże, a Tomiyano cierpliwie jš przekonywał, że małe. Handlarz uwierzył żeglarzowi.
- Proszę, oto trzysta sztuk złota, które dostalimy za drewno - powiedziała nagle Biota, rzucajšc sakiewkę na stoi. - Ty bierzesz pienišdze, panie, a my tyle towaru, ile się zmieci na statku. Tak będzie najprociej, prawda? - Umiechnęła się niewinnie.
Tomiyano chwycił się za głowę. Trzysta sztuk złota! Nigdy za tyle nie załadujš. Handlarz był jednak podejrzliwy.
- Mówisz poważnie, pani?
- Oczywicie. Trzysta za wszystko, co damy radę upakować w ładowniach. Sami wybierzemy towar. Z dostawš na statek.
Mężczyzna rozemiał się.
- A może za tysišc, pani?
Połknšł haczyk!
- W tej sakiewce jest trzysta. Dostalimy je za drewno. Jeli od razu dostarczysz towar, zostanie nam jeszcze pół dnia żeglowania. Jeli pójdę gdzie indziej i zacznę się targować, będziemy musieli zatrzymać się tu na noc.
Trzeci popatrzył na statek. Kalkulował w mylach.
- Za cały ładunek... osiemset.
Kobieta wymaszerowała z magazynu. Syn podšżył za niš.
- Tu sš jeszcze dwa, a w tę stronę trzy składy - powiedział. Handlarz zawołał: Siedemset!". Brota szła dalej. Tomiyano cišgnšł matkę za łokieć i krzyczał jej do jednego ucha, a właciŹciel magazynu do drugiego.
- Wszyscy najlepsi rzemielnicy w miecie...
- Nie ma miejsca na towar za trzysta sztuk złota! Wszystko się porysuje i pognie. Nie mówišc o obcišżeniu! Pójdziemy na dno.
- Z Shonsu na pokładzie? Też co! - prychnęła Brota.
Trudno jej się szło po kocich łbach, więc zwolniła kroku.
- Pięćset. Moja ostatnia oferta.
Handlarz nie ustępował, a z przodu już zbliżał się następny.
- A jeli on umrze? - warknšł Tomiyano. Już nie było mowy o wyrzucaniu za burtę.
- Uzdrowiciel powiedział, że ma jeszcze pięć dni. Połowa już minęła.
- Czterysta - rzucił mężczyzna.
Dotarli do kolejnego składu, znacznie większego niż pierwszy. Właciciel, uprzedzony przez szpiegów, już czekał na klientów. Wykonał gest pozdrowienia.
- Zgoda! - zawołał Trzeci, niemal szlochajšc.
Kobieta odwróciła się i wycišgnęła do niego ręce.

Wszędzie walały się garnki: w kabinach, szalupach, wzdłuż przejć, na pokładach. Talerze poszły do ładowni. Tomiyano martwił się o zanurzenie, rozmieszczenie ładunku, nie dokończone naprawy, balast i trymowanie. Handlarz lamentował i wykrzykiwał histerycznie, że jest zrujnowany. Osłupiali członkowie załogi doszli do wniosku, że Brota postradała zmysły. Co zrobiš z garnkami, jeli zacznie padać? Jak w razie nagłej potrzeby dostanš się do drabinek wantowych? Pišta ignorowała wszystkie komentarze. Umiała dostrzec okazję, a poza tym wiedziała, że z Shonsu nie grozi im zatonięcie. Mogła dostać za towar trzysta pięćdziesišt albo więcej. Pięć dni, a noga jeszcze nie zaczęła czernieć. Powolna mierć.
Jedynym miejscem wolnym od rondli pozostała nadbudówka rufowa. Nnanji ustawił się przed drzwiami, skrzyżował ramiona i łypał na wszystkich gronym wzrokiem. Na plecach miał siódmy miecz. Obronił placówkę.
Szafir odbił od nabrzeża jak pijany. Niechętnie reagował na ster, zupełnie jakby był urażony.
Tylko w nadbudówce było trochę luniej, więc po zrzuceniu kotwicy tu włanie przyniesiono jedzenie: pieczonego dodo, aromatycznš zapiekankę z krowy morskiej, wieży ciemny chleb i parujšce dania z warzyw kupionych w Ki San. Brota usiadła na jednej ze skrzyń, a wszyscy pozostali stłoczyli się na podłodze.
Wród załogi panował dziwny nastrój. Żeglarze martwili się o statecznoć Szafira, ładunek i pogodę na najbliższe dni. Z drugiej strony wszyscy cieszyli się udanš transakcjš i wierzyli, że Bogini umiechnęła się do nich. Już zapomnieli o Hool. Smuciła ich jedynie perspektywa, że ranny mężczyzna leżšcy w kšcie umrze tak jak Katyrri i Brokaro. Pasażerowie byli markotni, ale przekonani, że Shonsu będzie żył. Rozmowy, które nawišzano w trakcie podawania sobie tac, szybko umilkły.
W pewnym momencie zjawił się Tomiyano, niosšc duży miedziany gar z dziwnym zwojem u góry. Brota wstrzymała oddech. Kapitan zlokalizował Nnanjiego i ruszył w jego stronę, lawirujšc między siedzšcymi. Delikatnie postawił naczynie na podłodze.
- Adepcie Nnanji, wiesz, do czego to służy?
Czwarty zmarszczył brwi i pokręcił głowš.
- Twój mentor widział podobne w Aus, tylko większe. Z jakiego powodu bardzo się nimi zainteresował. Miałem nadzieję, że wiesz, co to jest. Dostalimy je razem z innymi kupionymi rzeczami.
Nnanji zamknšł oczy.
- Shonsu powiedział:Dostrzegłem miedziane zwoje, które mogš mieć co wspólnego z czarnoksiężnikami, więc poszedłem je obejrzeć - grzmišcym głosem zacytował Siódmego i otworzył oczy. - Nie umiem ci pomóc, kapitanie. Ale jeli sprzedasz mi jeden kocioł, mentor rzuci na niego okiem, kiedy odzyska przytomnoć.
- Dam ci go za darmo - burknšł Tomiyano.
Propozycja rozejmu! Nie do wiary! Czy szermierz jš przyjmie? Brota pomylała, że warto by pomodlić się do Najwyższej.
- Nie mogę przyjšć od ciebie prezentu, kapitanie - owiadczył Nnanji. - Za ile go kupię?
Tomo poczerwieniał z wciekłoci.
- Pięć!
Nnanji bez wahania sięgnšł do sakiewki i odliczył cztery złote monety oraz dwadziecia jeden srebrnych. Położył je u stóp żeglarza.
Trzeci rozrzucił je kopniakiem i poszedł w drugi koniec kajuty, zostawiajšc garnek. Brota postanowiła się nie wtršcać, tylko westchnęła ciężko. Kiedy mężczyni zachowujš się jak dzieci, kobiety powinny stać z boku.
- Jak daleko jest do następnego portu, pani? - zapytał Honakura ze swojego kšta.
- Około trzech dni do Wal - odparła Brota z pełnymi ustami.
- W Wal sš czarnoksiężnicy! - zauważył Nnanji.
Pišta zerknęła na Tomiyano.
- To prawda?
- Nie pomylałem, żeby się tym zainteresować - przyznał kapitan, zły na siebie. - Wypytałem o odległoci, pršdy, znaki orientacyjne, mielizny i rynek, a o czarnoksiężników nie! O Dri, następny port, też się nie dowiedziałem.
- Dri jest w porzšdku - wtršcił Katanji. Ten chłopak ma dar wywoływania burzy w słoneczny dzień, pomylała Brota.
- Nie pozwoliłem ci zejć na brzeg! - warknšł Nnanji. Pierwszy nie raczył odpowiedzieć, tylko spokojnie jadł dalej. Jego mentor musiał przyznać się do porażki.
- No dobrze. Co odkryłe?
- Lewy brzeg to terytorium czarnoksiężników - oznajmił Katanji, wskazujšc rękš góry.
- Nie odróżniasz prawej strony od lewej?
- On ma rację, adepcie - odezwała się Brota. - Płyniemy w górę Rzeki, więc to włanie jest lewy brzeg.
Nnanji rzucił bratu piorunujšce spojrzenie. Katanji był zbyt ostrożny, żeby się umiechnšć, ale w oczach miał iskierki.
- Na południu leży Czarna Kraina, mentorze. Magowie opanowali co najmniej trzy miasta na lewym brzegu: Aus, Wal i Sen, a może więcej. I oczywicie Ov, po drugiej stronie gór RegiVul. Na prawym brzegu nie ma czarnoksiężniŹków, przynajmniej w najbliższej okolicy. Ki San, Dri i Casr sš czyste.
- Dobra robota, nowicjuszu - pochwalił go burkliwie Czwarty. Znowu ryknšł jak Shonsu, pomylał Katanji i ukrył umiech, pakujšc do ust kawał placka.
- Dobra robota - powtórzył Nnanji i zmarszczył czoło w zadumie. Spojrzał na Brotę. - Ominiemy Wal?
- Na razie mam doć czarnoksiężników. Możemy płynšć do Dri.
Droga musiała jednak zajšć im więcej niż pięć dni.
Gdy sprzštnięto naczynia, Oligarro przyniósł mandolinę. Potem Holiyi zagrał kilka melodii na fletni Pana. Zapadła senna cisza... ciemniło się. Na niebo wzeszedł Bóg Snów, duży i jasny.
- Nnanji? Zapiewaj nam co.
- Nie.
- Tak! - poprosili wszyscy chórem.
Jonaszowie byli teraz w ł...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin