Nowy5.txt

(21 KB) Pobierz
4

Następnego dnia Bóg Wiatru opucił żeglarzy. Nad Rzekš zaŹwisła dziwna złotawa mgiełka o zapachu płonšcego cierniska. Woda była nieruchoma jak oliwa, niebo bladobłękitne, prawie bezbarwne. Tomiyano nawet nie podniósł żagli. Kazał zarzucić kotwicę. Czasami w oddali pojawiały się inne statki niczym flagi wytyczajšce granice wiata, ale przez większš częć dnia Szafir wydawał się opuszczony przez bogów i ludzi.
Złowieszcza cisza przyprawiła załogę o niepokój. Lord Shonsu był potrzebny w Casr, żeby wzišć pod komendę zjazd Bogini. Dlaczego Bogini nie przyspieszyła podróży? Czyżby jš obrazili w jaki sposób? Żeglarze wykonywali zwykłe prace w nerwoŹwym milczeniu, nie wyrażajšc na głos swoich obaw. Czycili, szorowali, pokostowali, szyli ubrania na zimę, uczyli młodzież zasad życia na Rzece i żeglarskich sutr, czekali na wiatr.
Honakura też był niespokojny. Lubił myleć, że wysłano go z misjš Shonsu jako przewodnika, który ma interpretować objaŹwianš od czasu do czasu wolę bogów, a nie wiedział, co sšdzić o nagłej zmianie tempa podróży. Dziwne, że Bogini nie przeniosła Shonsu do Casr od razu po bitwie w Ov, ale może po prostu dała mu czas na przemylenia. Wyglšdało na to, że szermierza trapi wiele spraw, o których nie chciał albo nie potrafił dyskutować. Wielkolud dumał w samotnoci, co było całkiem do niego nieŹpodobne. Przecież Bóg Wiatru do tej pory im sprzyjał.
Nie po raz pierwszy cisza zatrzymała Szafira. Za każdym raŹzem istniał jaki powód. Albo bogowie czekali na jakie wydaŹrzenie, albo miertelnicy co przeoczyli. Honakura nie miał pojęŹcia, o którš z tych dwóch możliwoci chodzi, ale podejrzewał, że następny ruch należy do miertelników. Po co statek otaczała mgła? Zupełnie jakby zamknięto ich w komórce, tak jak on wieŹle razy w przeszłoci zamykał protegowanych, żeby pomedytoŹwali o swoich niedocišgnięciach. Po południu kapłan był już poŹważnie zaniepokojony.
Siedział na ulubionym wiadrze z piaskiem i obserwował poŹkład. Młodzież zebrała się na dziobie wokół nowicjusza Katanjie-go. Kapłan domylał się, że opowiadajš sobie nieprzyzwoite hiŹstoryjki. Kobiety gawędziły cicho na rufie, szyjšc i cerujšc. Paru mężczyzn łowiło ryby, ale bez wielkich sukcesów.
Po raz pierwszy nie odbywały się lekcje fechtunku. Adept Nnanji, nowicjusz Matarro i uczennica Thana rozsiedli się na poŹkrywie luku wokół trzech skrzyżowanych mieczy. W tak głupi sposób szermierze mieli zwyczaj recytować sutry. Kapłani woleŹli spacerować, co było dużo zdrowsze i rozsšdniejsze, bo ruch poŹbudzał umysł.
Lord Shonsu siedział na drugim luku. Załoga rozumiała, że Siódmy musi pomyleć, więc zostawiała go w spokoju. Na pewŹno nie czuł się osamotniony, bo miał przy sobie Jję. O dziwo, jedŹnak oboje milczeli. Shonsu zapewne był jedynym szermierzem na wiecie, który rozmawiał z nocnš niewolnicš, zamiast wydaŹwać polecenia.
Wallie strugał. Od bitwy w Ov spędzał całe godziny, dłubišc w drewnie narzędziami, które wygrzebał z pokładowej skrzyni. Nie chciał mówić, co robi. Z pewnociš nie chodziło mu o zabiŹcie czasu. Dłonie miał za duże do tak precyzyjnej roboty. Bardziej pasowały do rękojeci miecza. Mężczyzna marszczył brwi, wysuŹwał język, kaleczył się w palce, psuł materiał i zaczynał od nowa.
Woń dymu drzewnego i odór skór wołowych mieszały się z ostrym zapachem napływajšcym znad RegiVul, gdzie Bóg Ognia tańczył na szczytach. Na deskach pokładu osadzał się jasny pył.
Honakura westchnšł i zmienił pozycję. Bóle dokuczały mu coŹraz bardziej. Pamiętał, jak matka piekła chleb, a potem oddzielaŹła bochenek nożem od formy, żeby łatwiej było go wyjšć. To saŹmo robiła z nim teraz Bogini, przypominajšc, że mierci nie trzeba się bać, bo jest poczštkiem czego nowego i ekscytujšceŹgo. Kiedy opuszczał Hann razem z Shonsu, zaniósł pokorne moŹdlitwy, żeby mógł jeszcze trochę pożyć i zobaczyć rezultaty misji. Teraz spucił z tonu. Przyszło mu do głowy, że lepiej pozostać w niewiadomoci.
Gdyby pół roku wczeniej powiedziano mu, że kiedy zaprzyŹjani się z szermierzem, wybuchnšłby miechem, od którego rozŹsypałyby się jego stare koci. Jednak tak włanie się stało. PoluŹbił wielkoluda. Był nawet w stanie go podziwiać, a nigdy w życiu nie podziwiał żadnego szermierza. Oczywicie, Shonsu nie był urodzonym wojownikiem, ale usilnie starał się wypełniać rozkaŹzy bogów i z wrodzonš łagodnociš walczył, żeby sprostać wyŹmaganiom swojej profesji. Jednoczenie próbował pozostać szlaŹchetnym człowiekiem. Zadręczał się, że te dwie rzeczy sš nie do pogodzenia.
Dziwne więc, że boski mocodawca nie ufał mu dostatecznie, by wyjanić, na czym polega jego zadanie. To zaniedbanie nie daŹwało Shonsu spokoju. Teraz wydawało mu się, że zrozumiał. Stał się bezlitosny dla czarnoksiężników, oczywicie jak na niego. W Ov zdobył mšdroć, którš nie mógł albo nie chciał się podzieŹlić, i od tamtej pory gryzł się jeszcze bardziej.
Honakura był pewien, że ma lepsze pojęcie o misji Shonsu. Już nie pragnšł doczekać jej spełnienia. Bogowie wiedzieli, co robiš i dlaczego. I potrafili być okrutni. Czasami nawet bywali niewdzięczni. Na statku nagle zrobił się ruch. Dwie kobiety zeszły z rufy i ruŹszyły na dziób. W tym samym momencie mężczyni porzucili łoŹwienie ryb i weszli do rufówki, napomykajšc co o grze w koci. Uczennica Thana, zmęczona sutrami, wstała i przecišgnęła się rozkosznie. Honakura westchnšł. Gdyby Bogini szybko odesłała go na wiat, za dwadziecia lat zainteresowałby się dziewczynš podobnš do Thany. Chyba że wróciłby jako kobieta. Wtedy szuŹkałby takiego mężczyzny jak Shonsu.
Adept Nnanji zawołał brata. Katanji skrzywił się, niechętnie zostawił grupkę rówieników i poszedł na naukę sutr. Czwarty mógł cišgnšć posiedzenia w nieskończonoć. Mimo młodego wieku był najbardziej wytrwałym człowiekiem, z jakim kiedyŹkolwiek zetknšł się Honakura, i miał wyjštkowš pamięć.
Te cechy czyniły z niego niezrównanego ucznia. Zabawnie było obserwować, jak Siódmy próbuje zrobić z siebie szermieŹrza, a Nnanji, urodzony wojownik, stara się za wszelkš cenę upodobnić do swojego mentora i idola. Bez wštpienia lepiej szło adeptowi, przyszłemu mistrzowi. W goršcej wodzie kšpany młoŹdzieniec zmienił się nie do poznania od tamtego dnia w wištyŹni, kiedy pierwszy raz spotkał Shonsu. Żaden z nich nie mógł jednak osišgnšć celu. Ci dwaj byli do siebie tak niepodobni jak lew i orzeł, które składały się na postać gryfona wyrzebionš na rękojeci siódmego miecza.
Jeden lew plus jeden orzeł nie dawały w sumie dwóch gryfonów.
Na pokład raptem wrócił spokój. Szafir stał bez ruchu w koŹkonie złotej mgły, a ciszę przerywała jedynie cicha, monotonŹna recytacja.
Thana powędrowała na rufę i usiadła na schodkach. Honakura potrzebował chwili, żeby się zorientować, czego mu brakuje w jej wyglšdzie. Dziewczyna nie miała na szyi pereł, które podarował jej Nnanji. Kapłan uwiadomił sobie, że nie widział ich od kilku dni.
Uczennica przyglšdała się Shonsu i marszczyła brwi, głęboko zamylona.
Mmm?
Shonsu niewštpliwie był wart uwagi: wysoki, muskularny, uosobienie męskoci, a w dodatku szermierz siódmej rangi, więc wród Ludzi człowiek o nieograniczonej władzy.
Brota i Tomiyano byli niezrównani w gromadzeniu majštku, ale w Drugiej rodzinna cecha uległa subtelnej zmianie. Thana patrzyła dalej w przyszłoć. Wiedziała, że złoto to tylko rodek, a celem jest władza. Na wiecie należała ona do mężczyzn. Dla panien na wyŹdaniu istniała szybsza droga do jej osišgnięcia niż majštek.
Honakura wstał i podreptał w stronę schodków. Dziewczyna popatrzyła na niego wilkiem.
Nawet w podeszłym wieku było miło usišć obok Thany.
- Kiedy piękne młode damy marszczš czoło, na pewno majš kłopoty - stwierdził kapłan. - Kłopoty to przedmiot mojego zaŹinteresowania.
- Żebracy ich nie miewajš.
Starzec zmierzył jš długim spojrzeniem, aż w końcu odwróciŹła wzrok.
- Przepraszam, wištobliwy - bšknęła.
Wszyscy oczywicie domylali się, że Honakura jest kapłaŹnem. Zdradził go sposób mówienia.
- Teraz nie wištobliwy, ale podróżuję w Jej sprawach. Co cię dręczy?
- Tylko się zastanawiam nad czym, co powiedział mi Nnanji.
Honakura czekał. Miał milion razy więcej cierpliwoci niż uczennica Thana.
- Powtórzył słowa lorda Shonsu z naszego pierwszego pobyŹtu w Tau. Siódmy oznajmił, że chce zostać tutaj dowódcš garniŹzonu. Po zakończeniu misji. Też co! W takiej miecinie? UwaŹżam, że to dziwne.
- Ja tak nie mylę, uczennico.
Druga łypnęła na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego? Siódmy? W takiej nędznej dziurze jak Tau?
Honakura potrzšsnšł głowš.
- Shonsu nigdy nie chciał być Siódmym ani nawet wojowniŹkiem. Bogowie uczynili go szermierzem dla swoich celów. WłaŹdza nie pocišga Shonsu, młoda damo.
- Władza? - powtórzyła Thana w zamyleniu. - Chyba rzeczywicie.
- Ambicji też nie ma żadnych! Już jest Siódmym, więc czego jeszcze mógłby pragnšć? Lecz adept Nnanji... w nim wyczuwam wielkie ambicje.
Thana zmarszczyła czoło.
- On jest zabójcš! Pamiętasz, panie, napad piratów? Jest dobry w zabijaniu. Shonsu póniej płakał. Widziałam łzy na jego policzŹkach. Nnanji się miał. Był umazany krwiš i podobało mu się to.
Honakura znał wielu gorszych zabójców niż sympatyczny młodzieniec.
- Zabijanie to jego praca, uczennico. Jest uczciwy i zabija tylko wtedy, gdy wypełnia obowišzki. Szermierz rzadko ma okazję wykorzystać umiejętnoci. Adept Nnanji jest bardzo dobry w swoŹim zawodzie, pod pewnymi względami lepszy niż lord Shonsu.
- Mylisz, że Nnanji zostanie kiedy Siódmym? - zapytała dziewczyna niedbałym tonem, ale kapłan wyczuł w nim staloŹwš wolę.
Przez chwilę zastanawiał się nad tajemniczym brakiem wiatru i przerwš w misji Shonsu. Raptem tknęło go przeczucie.
- Jestem pewien.
- Pewien, starcze? Pewnoć to mocne słowo. - Mówiła jak jej matka.
- To, co powiem, musi zostać między nami, Thano.
Dziewczyna skinęła głowš, zaskoczona.
- Istnieje pewne proroctwo. Kiedy Shonsu rozmawiał z boŹgiem, ten przekazał dla mnie wiadomoć. Shons...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin