Nowy27.txt

(19 KB) Pobierz

-	Powrót syna marnotrawnego, jak widzę - skomentowała godzinę póniej, gdy do sali weszli Cachat, podobny do krasnoluda jegomoć dziwnie przypominajšcy zabitego Antona Zilwickiego oraz blondyn o szarych oczach nie wyróżniajšcy się niczym specjalnym. -'Miło pana widzieć, panie Cachat. Nie pisałe pan, nie dzwoniłe... ładnie to tak?
Ku jej zaskoczeniu Cachat zarumienił się niczym dorodna piwonia, toteż czym prędzej spojrzała na krasnoluda i spytała:
-	Pan, jak sšdzę, to niezatapialny kapitan Zilwicki?
Zapytany, mimo iż oficjalnie znajdował się w gniedzie
wroga - i to w samym jego sercu, bo sala była w podziemiach New Octagon - wyglšdał na zupełnie spokojnego. A raczej nie było po nim widać żadnych emocji - wyglšdał jak granitowa rzeba bardzo poważnego i jeszcze bardziej zdecydowanego władcy krasnoludów. Pritchart miała okazję zobaczyć go na własne oczy pierwszy raz i była pod wrażeniem tak jego samokontroli, jak i całej osoby. Przestała się też dziwić, dlaczego zaprzyjanili się z Cachatem.
-	Obawiam się, że wszyscy w galaktyce sš przekonani, iż udało się panu zginšć od własnej bomby nuklearnej, kapitanie Zilwicki - dodała. - Miło mi, że informacje o pańskiej mierci okazały się przedwczesne, choć sšdzę, że sporo osób na planecie Manticore bardziej się ucieszy. I będš wręcz strasznie ciekawi, gdzie się pan podziewał przez ostatnie ponad pół roku. Razem z asem naszego wywiadu, jak rozumiem.
-	Mielimy mały problem z napędem, pani prezydent. - Głos Zilwickiego pasował do postaci, był głęboki i poważny. - Trochę potrwało, nim udało się go naprawić. Ostrzegam, że jeli kto mi jeszcze kiedy zaproponuje grę w karty, mogę zareagować w sposób mało cywilizowany.
-	Chyba wiem dlaczego - umiechnęła się Pritchart. - Zapewne zorientowalicie się już, że przez ten czas trochę się wydarzyło tu i tam. A teraz do rzeczy: mam nadzieję, że powiecie mi, co się naprawdę stało w Green Pines?
-	Powiemy - zapewnił posępnie Zilwicki. - Z oficjalnš wersjš miało to niewiele wspólnego, ale i tak le, że się wydarzyło.
Pritchart przyjrzała mu się uważnie i pokiwała głowš. To, co usłyszała, znaczyło, że obaj byli w jaki sposób w sprawę zamieszani, ale fakt, że Zilwicki był cały i zdrów, będzie solidnym ciosem dla wiarygodnoci Mesy. A to jej się podobało.
-	Was obu znam, jednego aż za dobrze, natomiast nie mam pojęcia, kim jest ten dżentelmen. - Pritchart zmieniła temat i wskazała na blondyna, który wraz z Zilwickim był obiektem nachalnej wręcz uwagi całej trójki członków jej osobistej ochrony.
Mężczyzna miał ciekawš minę - widać było, że jest zdenerwowany i czuje się niepewnie, i to nie tylko z powodu skierowanej nań niepodzielnej uwagi jednego z podkomendnych Sheili Thiessen. Ale na jego twarzy malowało się co jeszcze - zdecydowanie prawie takie jak u Zilwickiego. I jeszcze co... jakby poczucie winy.
-	To jest doktor Herlander Simöes z planety Mesa - przedstawił go Cachat, już bez ladów rumieńca.
Pritchart, Theisman, LePic, Linda Trenis i Victor Lewis siedzieli po jednej stronie stołu konferencyjnego, Cachat, 
Zilwicki i Simóes po przeciwnej. Jedynie LePic miał okazję wysłuchać wstępnego raportu Cachata, a fakt, że natychmiast zawiadomił jš i pozostałych, wiadczył najlepiej o tym, jakš wagę przykładał do tego, co przybyli mieli do przekazania.
-	Rozumiem... - mruknęła i przekrzywiła głowę. - Jak rozumiem, doktor Simóes jest efektem, że tak się wyrażę, waszej wycieczki?
-	Jednym z powodów - poprawił jš Cachat.
-	W takim razie - Pritchart rozsiadła się wygodniej - słuchamy, jakie były pozostałe. Po kolei, od poczštku i w prostych słowach, jeli to możliwe.
 
-	O kurwa! - westchnęła wyranie wstrzšnięta Eloise Pritchart. - Jasna cholera, Tom, mylisz, że to może być prawda?
Ostatni raz Thomas Theisman widział jš takš w dniu, w którym Genevieve Chin na czele niedobitków dotarła do systemu Haven, przynoszšc wieć o bitwie o Manticore. Poprzednim razem, gdy poinformował jš o mierci Javiera Giscarda. Trzeciego razu nie pamiętał.
Tym razem jednak był pewien, że na jego twarzy malujš się te same uczucia.
-	Nie wiem... - przyznał, potrzšsajšc głowš. - Nie wiem, ale...
Seria rewelacji zaprezentowanych przez Simóesa, plus mniej lub bardziej kompletne fragmenty pochodzšce od nieżyjšcego Jacka McBrydea będšce trecišchipa, który mógł stanowić dowód, że warto go wywieć z Mesy, wstrzšsnęły nim. Podczas spotkania dotychczasowy obraz sytuacji polityczno-militarnej galaktyki oraz kilkudziesięciu ostatnich lat jej historii stanšł na głowie. Na analizę było jeszcze za wczenie i naturalnie mogło to być jedno wielkie przemylane kłamstwo, ale...
-	Prawdę mówišc, uważam, że to prawda - ocenił.
-	To musi być operacja dezinformacyjna! - oznajmiła Linda Trenis, ale w jej głosie nie było przekonania.
Z obowišzku powinna być sceptyczna, ale tym razem instynkt wzišł górę nad wyszkolonym umysłem...
-	A ja mylę, że admirał Theisman ma rację - sprzeciwił się Victor Lewis.
Szef wydziału Badawczo-Operacyjnego powiedział to, jakby sam był zaskoczony własnymi słowami, ale wyraz jego twarzy był najbardziej zbliżony do normalnego sporód wszystkich obecnych w gabinecie prezydenckim. Pozostali wyglšdali na totalnie oszołomionych, a on na mylšcego. Choć naturalnie mogły to być pozory.
-	Ale... - odezwała się Pritchart.
-	Pomyl na spokojnie - przerwał jej Theisman. - O tym, co usłyszała, i o tym, że Cachat z Zilwickim zgadzajš się z tym, a mieli aż za dużo czasu, by wszystkiego posłuchać po parę razy, przeanalizować i przedyskutować. Takich jak oni naprawdę trudno oszukać, bo z natury sš podejrzliwi. Fakt, brzmi to jak wariactwo, ale jest spójne i logiczne. Jak to się mówi: trzyma się kupy.
Pritchart już miała zaczšć protestować, ale zamknęła usta bez słowa. Thomas miał rację i w kwestii Cachata z Zilwickim, i w tym, że to się rzeczywicie trzymało kupy. Oczywicie jeli była to dezinformacja, też musiała być spójna i logiczna, bo inaczej nikt by w niš nie uwierzył. Tyle tylko, że w tym wypadku w informacjach powinno być mniej luk albo też powinny istnieć sensowne wyjanienia pozwalajšce większoć z nich przełknšć słuchajšcym. No i przede wszystkim autorzy wiedzieliby, że Zilwicki żyje, bo był niezbędny, by te dezinformacje wywarły właciwe wrażenie, nie ogłaszano by więc jego mierci. A według tego całego McBrydea we władzach Mesy było tylu członków Równania, że nie byłby w stanie samodzielnie czego podobnego wymylić... Potrzšsnęła głowš, czujšc, że już jš boli, a do rana zostało jeszcze sporo czasu.
-	Zgadzam się z admirałem Theismanem - oznajmił zdecydowanie Lewis. - A gdyby to miała być dezinformacja, to powiedz mi, Lindo, co miałaby ukryć? Nie mogę sobie wyobrazić powodu, dla którego kto z Mesy chciałby nas przekonać, że od ponad stu lat standardowych wraz z Królestwem Manticore jestemy celem. Co chcieliby osišgnšć przez takš dezinformację albo co ukryć? Co niby mieliby zyskać, przekonujšc nas, że prawdziwym wrogiem wcale nie jest Królestwo Manticore, tylko Mesa czy jakie tajemnicze Równanie? Ba, więcej, że mamy z Królestwem wspólnego przeciwnika! Czy kto ma jakie wyjanienie, choćby pozornie nielogiczne?
Rozejrzał się po obecnych, ale odpowiedziała mu cisza.
-	Admirał Lewis ma w tej sprawie słusznoć - przyznał LePic, marszczšc brwi. - Jeszcze co: Cachat i Zilwicki potwierdzajš, że pierwszy wybuch, który zniszczył owo Centrum Gamma, uszkodził też wieżę handlowš. Jestem skłonny zgodzić się, że dobra operacja dezinformacyjna wymaga uprawdopodobnienia, ale nie wierzę, żeby nawet Manpower było skłonne wysadzić jedno ze swoich tajnych centrów badawczych, żeby sprzedać nam akurat tę historię.
-	A zakładajšc, że ów McBryde friówił prawdę, dziwnie pasuje to do naszej własnej analizy i wniosku, że Manpower zachowuje się jak państwo, wrogie państwo - dodał Theisman. - Tyle że Manpower to szyld dla Równania, które jest tym wrogim państwem. O którego istnieniu nikt dotšd nie wiedział.
-	Cholera, szkoda, że jego też nie zdołali wycišgnšć! - westchnęła Pritchart z uczuciem. - Wiem, że jeli to prawda, to i tak mamy niewiarygodne szczęcie, że sami zdołali uciec i zabrać Simóesa. Ale to technowir... przestań się umiechać, Tom. To tak, jakby chcieć, żeby Shannon Foraker opisała nam obecnš sytuację politycznš w galaktyce. Jak dobrze nie byłby przesłuchiwany, i tak w jego opowieci będš dziury, których nie wypełni, bo to przekracza zakres jego wiadomoci, zainteresowań i umiejętnoci.
-	A z tymi przesłuchaniami trzeba bardzo uważać - dodała Trenis. - Personel naszej floty, podobnie zresztš jak większoć innych, przechodzi specjalnš procedurę anty- przesłuchiwaniowš. Im kto ważniejszy, tym bardziej zaawansowanš. Jest skuteczna przeciwko wszystkim znanym rodkom medycznym i naturalnym, ale oczywicie nie mamy pojęcia o wszystkich używanych w galaktyce. Jeli to Równanie tak dobrze strzeże tajemnicy, jak on mówi, to jednego ze swych czołowych naukowców poddało zapewne jedynej niezawodnej w przypadku wszystkich form przesłuchania procedurze: wmontowali mu autosamobójstwo. Jeli kto zacznie go naciskać, torturować albo nafaszeruje serum prawdy, organizm Simóesa umrze bez udziału jego wiadomoci. Nastšpi to całkowicie automatycznie.
-	A jeli prawdš jest to, co McBryde przekazał nam o nowym sposobie przeprowadzania zamachów, sposób jest prosty - ocenił LePic. - Wystarczy umiecić w organizmie odpowiednio zaprogramowane nanoroboty.
-	Na szczęcie nie zadziałajš, jak długo mówi dobrowolnie - wtršcił Lewis. - Jeli posadzimy go z naszymi fizykami, będš w stanie ocenić, czy to, co mówi o tym nowym napędzie, to prawda czy nie. W najgorszym razie sprawdzš, czy obliczenia sš prawdziwe. A to pozwoli na zweryfikowanie, przynajmniej częciowe, jego wiarygodnoci.
-	Może, ale byłabym zaskoczona, gdyby byli w stanie ocenić to szybko. - Pritchart nie kryła sceptycyzmu. - Prawdę mówišc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin