Heather Graham - Tajemnice Nowego Orleanu.pdf

(873 KB) Pobierz
Heather Graham
Tajemnice Nowego Orleanu
PROLOG
Dziecko obudziło się, lecz nie wiedziało dlaczego. Słyszało dobiegające z salonu głosy,
których ton od razu wydał mu się dziwny, lecz one nie mogły go obudzić, były po prostu zbyt
ciche.
Chłopiec leżał, zastanawiając się, co się właściwie stało.
A potem poczuł to coś.
Nie wiedział, czym „to” było. Na pewno nie wywoływało w nim lęku. Przeciwnie, wydało
mu się miłe jak ciepły koc i przyjemne jak muśnięcie dużym miękkim piórem. Spowijało go
życzliwością, przyjaźnią, troskliwością. A nawet mocą.
Widział w swoim pokoju jakby delikatną mgłę i naraz przypomniał sobie różne baśnie i
opowieści, jakie usłyszał od rodziców. Pomyślał o Wielkim Duchu, o którym wiedział od taty.
Wydało mu się, że słyszy dobiegające z wielkiej dali smutne zawodzenie. To banshee, irlandzki
upiór, o którym opowiadała mu mama.
Wcale się nie bał, ponieważ czuł, że nie ma czego.
Cokolwiek to było – mgiełka czy też jakiś widmowy kształt – dotykało go z czułością,
zapewniając o swojej miłości. Pocałowało go w czoło. Zrozumiał, co chciało mu przekazać.
Wszystko będzie dobrze. To wcale nie było coś, tylko ktoś, odgadł nagle. Ktoś, kto go kochał,
kto pragnął, by chłopiec poczuł tę miłość. Ktoś, kto był...
Kolejny pocałunek w czoło i kolejna fala potężnej wszechogarniającej miłości.
...już w innym świecie i powiedział o tym chłopcu, chociaż wcale nie słowami.
Kiedy cicho otworzyły się drzwi jego sypialni, nie poruszył się i nie otworzył oczu.
Usłyszał szept dziadka: – Śpi. Nie ma potrzeby go budzić.
Miał ogromną ochotę wstać, podejść do niego, przytulić się i powiedzieć, że cokolwiek się
stało, wszystko będzie dobrze. On to wie. Coś jednak kazało mu nadal udawać sen. Dobiegł go
ściszony głos wujka: – To dzielny dzieciak. Da sobie radę.
– Ma dopiero pięć lat – odparł dziadek. – Będzie taki samotny...
– Nie będzie, rodzina jest duża, może liczyć na każdego z nas.
Ich głosy były zmienione, pełne smutku i powagi. Chłopiec słuchał, niemal nie śmiejąc
oddychać, by nikt się nie zorientował, że on nie śpi i już zaczyna przeczuwać, jaka tragedia
wstrząsnęła dorosłymi. Gdyby się odezwał lub poruszył, przestałby odczuwać ten cudownie
kojący dotyk, który otulał go miłością.
Wreszcie głosy umilkły i drzwi sypialni zamknęły się.
Rano dziadek, opanowany jak zwykle, postawił chłopca przed sobą, by mu wytłumaczyć
pewne rzeczy. Istnieje Wielki Duch, Bóg, Stwórca wszystkiego.
Każdy, kto żyje na ziemi, w pewnym momencie odchodzi do niego. Nieważne, jak szybko
odchodzi, ważne, jak żył. Tylko to się liczy. Oprócz naszego świata jest też inny świat. Tam
właśnie udali się rodzice chłopca. Nie będzie więc mógł ich zobaczyć, przynajmniej nie w
najbliższym czasie. Jest im tam dobrze. Ten, kto ich stworzył – wszystko jedno, jak chcemy Go
nazywać – nie opuści ich nigdy i będzie o nich dbał.
Dziadek był bardzo mądrym człowiekiem, jednak chłopiec przeczuwał z rosnącym
zdziwieniem, że on rozumie więcej. Dziadek tylko wierzył, chłopiec zaś wiedział. Dlatego w
oczach pierwszego widniał smutek, a drugiego – głęboki spokój.
Wsunął małą dłoń w dużą, silną dłoń dziadka, drugą zaś dotknął jego pooranej
zmarszczkami brązowej twarzy.
– Wszystko będzie dobrze – powiedział po prostu z niewzruszoną pewnością, że jego
rodzice nie tylko nadal żyją w jego sercu, ale również troszczą się o niego z tamtego, innego
świata.
– Kochany chłopcze – szepnął dziadek, przytulając go mocno do siebie.
Tak, rodzicom na pewno jest dobrze i już nic złego im się nigdy nie stanie, pomyślał
chłopiec. Ale on nie spotka ich przez długi czas.
Tata już nie podrzuci go do góry, nie zagra z nim w piłkę, nie nauczy, jak rozmawiać z
Wielkim Duchem.
Mama już nigdy się nie zaśmieje, nie otuli go kołdrą, nie opowie na dobranoc kolejnej
dziwnej legendy pochodzącej z dalekiej zielonej wyspy.
Rodzice nie będą go już otaczać głęboką, bezwarunkową miłością...
Nie, to akurat nieprawda.
Prawdziwa miłość trwa wiecznie. Miał pięć lat, a mimo to wiedział takie rzeczy, ponieważ
owa czuła obecność w środku nocy wlała mu w serce wiele mądrości. I właśnie ona stała mu
się pociechą i pomagała znieść bolesne poczucie straty.
Jednak istniały na świecie również inne odwieczne siły.
Oprócz miłości – nienawiść.
Obok wdzięczności – pragnienie zemsty.
Chłopiec przeczuwał to wszystko, a jeszcze wyraźniej przeczuwał, że otrzymał dar.
Wyjątkowy dar.
Jednak nie tylko tak piękne doświadczenia jak to właśnie przeżyte były mu pisane. I już
niedługo miał się o tym przekonać.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Sześć – powiedziała Nikki DuMonde. – Prosiłyśmy o sześć. – Wskazała tacę, na której
stało pięć filiżanek kawy au lait.
Wraz z Andreą Ciello stały przy ladzie w swoim ulubionym lokalu „Madame D'Orso”.
Obsługiwała je jakaś młoda dziewczyna, która wyglądała na odrobinę rozkojarzoną, może po
prostu była przemęczona. W końcu dopiero minęła pora lunchu, pewnie przez kawiarnię
przewinęło się sporo osób. Nikki rozejrzała się. Prawie wszystkie stoliki na tarasie były zajęte,
we wnętrzu siedział tylko jeden gość. Opierał się ramieniem o ścianę, głowę miał zwieszoną.
Na moment podniósł wzrok i wtedy ujrzała przystojną twarz, inteligentne spojrzenie,
wysokie, pięknie rzeźbione kości policzkowe. Jednak mężczyzna był zarośnięty i potargany, a
ubranie miał tak wygniecione, jakby w nim spał.
– Sześć kaw i sześć pączków – dodała Andy i uśmiechnęła się szeroko, gdy na tacę trafiło
sześć ciastek, cieszących się zasłużoną sławą w całym Nowym Orleanie. Spojrzała na Nikki,
mrużąc piękne, ciemne oczy. – Dzisiaj ja stawiam. Zgoda?
– Nie wygłupiaj się.
– Nie wygłupiam się, chcę ci w ten sposób podziękować. Odkąd mnie przyjęłaś, moje
życie zmieniło się nie do poznania. Wszyscy jesteście dla mnie tacy mili. Zwłaszcza ty.
Andy pracowała jako przewodniczka w firmie Tajemnice Nowego Orleanu od czterech
tygodni.
– Daj spokój. Musimy tworzyć zgrany zespół, ponieważ zawsze pracujemy parami lub
trójkami, a teraz ty stanowisz jego część. I całkiem dobrze sobie radzisz.
– No, nie wiem... – Andy przerzuciła długie ciemne włosy przez jedno ramię. – Znam
wszystkie historie i kiedy je opowiadam, czasem przebiegają mnie ciarki, aż mam ochotę się
odwrócić i sprawdzić, czy naprawdę nikt za mną nie stoi, rozumiesz. Ale ty to co innego.
Sprawiasz wrażenie, jakbyś naprawdę widziała duchy, o których mówisz!
Nikki wzruszyła ramionami.
– Może to naturalna cecha rodowitych nowoorleańczyków. Chodziłam do szkoły z połową
kapłanek wudu i chiromantów, którzy dzisiaj mają lokaliki w Dzielnicy Francuskiej, oferując
przepowiednie, amulety, magiczne wywary i co tylko chcesz. Tutaj człowiek rozwija w sobie
pewną... wrażliwość na miejsca, w których coś się wydarzyło... – Zmarszczyła brwi, szukając
właściwych słów.
– Nawiedzone? – podsunęła Andy.
– Nie, to nie to. Widzisz, w miejscu, gdzie stało się coś przejmującego, coś ważnego,
pozostaje specyficzna aura. Weź na przykład Opactwo Westminsterskie w Londynie.
Wchodzisz tam i...
– ...czujesz się jak na cmentarzu – dopowiedziała Andy, niezaliczająca się do grona
wielbicieli takich zabytków.
Nikki roześmiała się.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin