Card Orson Scott - Ender 03 Ksenocyd.rtf

(2730 KB) Pobierz
Xenocyd

 

 

ORSON SCOTT CARD

 

 

 

Ender 03 Ksenocyd

 

(Przełożył Piotr W. Cholewa)

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Markowi i Kathy Kidd:

za swobodę, za przystań

i zabawy w całej Ameryce

ROZDZIAŁ 1

ROZSTANIE

 

Dziś jeden z braci zapytał mnie: Czy to straszne więzienie, kiedy nie możesz się ruszyć z miejsca, w którym stoisz?

A ty odpowiedziałeś...

Że jestem teraz bardziej wolny od niego. Niezdolność do ruchu uwalnia mnie od obowiązku działania.Wy, którzy mówicie językami, wciąż kłamiecie...

 

Hań Fei-tzu siedział w pozycji lotosu na nagiej drewnianej podłodze obok łoża żony. Jeszcze przed chwilą drzemał chyba - nie był tego tak zupełnie pewien. Lecz teraz uświadomił sobie lekką zmianę jej oddechu, zmianę subtelną jak podmuch wywołany ruchem skrzydeł motyla.

Jiang-qing także najwyraźniej dostrzegła w nim zmianę, gdyż przedtem milczała, a teraz odezwała się. Mówiła bardzo cicho, ale Hań Fei-tzu słyszał wyraźnie, gdyż w domu panowała cisza. Prosił przyjaciół i służbę o zachowanie milczenia na okres zmierzchu życia Jiang-qing. Dość będzie czasu na nieostrożne hałasy podczas długiej nocy, która nadejdzie, nocy bez przytłumionego szeptu jej warg.

- Jeszcze nie umarłam - powiedziała.

Od kilku dni po każdym przebudzeniu witała go tymi słowami. Z początku uważał je za ironiczne lub drwiące, ale teraz już wiedział, że wymawia je z rozczarowaniem. Tęskniła za śmiercią nie dlatego, że nie kochała życia, ale dlatego, bowiem śmierć była nieunikniona. Czego nie można odepchnąć, trzeba przyjąć z otwartymi ramionami. Taka jest Droga. Jiang-qing przez całe życie nie zboczyła z Drogi ani o krok.

- A więc bogowie są dla mnie łaskawi - rzekł Hań Fei-tzu.

- Dla ciebie - tchnęła. - Co kontemplujemy?

W ten sposób prosiła go, by dzielił z nią swe najskrytsze rnyśli. Gdy inni o nie pytali, czuł się tak, jakby szpiegowali go. Ale Jiang-qing pytała, by myśleć o tym samym. Dzięki temu oboje stawali się jedną duszą.

- Kontemplujemy naturę pożądania - odparł Hań Fei-tzu.

- Czyjego pożądania? - spytała. -I pożądania czego?

Mojego pożądania, by twoje kości wyzdrowiały, stały się silne i nie pękały przy najlżejszym ucisku. Znowu mogłabyś stanąć, a nawet unieść ramię, a twoje mięśnie nie wyrywałyby odłamków kości, ani kość nie łamałaby się od naprężenia. Nie musiałbym patrzeć, jak gaśniesz. Ważysz teraz zaledwie osiemnaście kilogramów. Nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo jesteśmy szczęśliwi, dopóki nie dowiedziałem się, że nie możemy zostać razem.

- Mojego pożądania - odpowiedział. - Ciebie.

- „Cenisz tylko to, czego nie masz”. Czyje to słowa?

- Twoje. Niektórzy mówią: czego mieć nie możesz, a inni: czego mieć nie powinieneś. A ja mówię: naprawdę możesz docenić tylko to, czego zawsze będziesz pragnął.

- Masz mnie na zawsze.

- Utracę cię tej nocy. Albo jutro. Albo za tydzień.

- Zajmijmy się kontemplacją natury pożądania - spokojnie poprosiła Jiang-qing. Jak zwykle, wykorzystywała filozofię, by wyrwać go z posępnej melancholii.

Opierał się, choć tylko z przekory.

- Jesteś surową władczynią - oświadczył. - Jak twoja przodkini-serca, nie zważasz na słabości innych.

Jiang-qing otrzymała imię po rewolucyjnej przywódczyni z dalekiej przeszłości, która próbowała wprowadzić lud na nową Drogę, ale została pokonana przez tchórzy o zajęczych sercach. To niesprawiedliwe, myślał Hań Fei-tzu, by żona umierała przed nim: jej przodkini-serca przeżyła swego męża. Poza tym, żony powinny żyć dłużej niż mężowie. Kobiety są bardziej dopełnione wewnętrznie. I żyją w swych dzieciach. Nigdy nie cierpią takiej samotności jak osamotniony mężczyzna.

Jiang-qing nie pozwoliła mu wrócić do smutnej zadumy.

- Kiedy mężczyźnie umiera żona, czego może pożądać? Zbuntowany Hań Fei-tzu udzielił jej najbardziej fałszywej odpowiedzi.

- By położyć się przy niej - rzekł.

- Pożądanie ciała - stwierdziła Jiang-qing.

Ponieważ była zdecydowana prowadzić tę rozmowę, Hań Fei-tzu wyrecytował za nią:

- Pożądaniem ciała jest działaniem. Zawiera wszelkie dotknięcia, przypadkowe i intymne, i wszelkie zwyczajowe poruszenia. Gdy zatem mężczyzna widzi kątem oka jakiś ruch, myśli, że widział zmarłą żonę przechodzącą za drzwiami. Nie uspokoi się, póki nie podejdzie do drzwi i nie zobaczy, że to nie jego żona. Dlatego budzi się ze snu, w którym słyszał jej głos, i stwierdza, że odpowiada jej, jakby mogła go usłyszeć.

- Co jeszcze? - spytała Jiang-qing.

- Mam dość filozofii - oświadczył Hań Fei-tzu. - Może Grecy znajdywali w niej pocieszenie. Ja nie.

- Pożądanie ducha - nie ustępowała Jiang-qing.

- Ponieważ duch z ziemi się bierze, jest tą częścią, która czyni nowe rzeczy ze starych. Gdy żona umiera, mąż tęskni za wszystkimi nie dokończonymi dziełami, jakie z nią tworzył, za nie rozpoczętymi snami o tym, co wykreowaliby, gdyby żyła. Dlatego mężczyzna gniewa się na swe dzieci, bo zbyt są do niego podobne, a za mało przypominają zmarłą żonę. Dlatego mężczyzna nienawidzi domu, w którym żyli razem, ponieważ albo go nie zmienia, a wtedy dom staje się równie martwy jak żona, albo zmienia, a wtedy dom nie jest już w połowie jej dziełem.

- Nie wolno ci się gniewać na naszą małą Qing-jao - szepnęła Jiang-qing.

- Dlaczego? - zapytał Hań Fei-tzu. - Czy więc zostaniesz, by nauczyć ją być kobietą? Ja mogę wychować ją tylko na swoje podobieństwo. Będzie zimna i twarda, ostra i mocna jak obsydian. Jeśli taka wyrośnie, a wyglądem przypomina ciebie, jak mogę się nie gniewać?

- Ponieważ możesz ją nauczyć wszystkiego, czym ja jestem.

- Gdybym nosił w sobie część ciebie - odparł Hań Fei-tzu - nie musiałbym cię poślubiać, by stać się pełną osobą. - Przekomarzał się z nią, wykorzystując filozofię, by odwrócić rozmowę od cierpienia. - Takie jest pożądanie duszy. Dusza zbudowana jest ze światła i żyje w powietrzu, ona więc poczyna i przechowuje idee, zwłaszcza ideę całości. Mąż pragnie dopełnienia, pragnie całości, jaka powstaje z męża i żony wspólnie. Nigdy zatem nie wierzy własnym myślom, ponieważ zawsze dręczy go wątpliwość, na którą tylko myśli żony były odpowiedzią. Tym samym cały świat wydaje mu się martwy, gdyż nie ma pewności, czy cokolwiek zachowa swój sens pod ostrzałem tej nierozwiązalnej wątpliwości.

- Bardzo głębokie - stwierdziła Jiang-qing.

- Gdybym był Japończykiem, popełniłbym seppuku, wylewając swe trzewia na urnę twych popiołów.

- Bardzo mokre i bardzo niechlujne. Uśmiechnął się.

- Chciałbym więc być starożytnym Hindusem i spłonąć na twoim stosie.

Ona jednak dość miała żartów.

- Qing-jao - szepnęła. Przypominała mu, że nie może uczynić niczego tak teatralnego, nie może umrzeć wraz z nią. Ktoś musi zająć się małą Qing-jao.

Hań Fei-tzu odpowiedział jej z powagą.

- Jak mogę ją nauczyć, by była tym, kim ty jesteś?

- Wszystko, co we mnie dobre, bierze się z Drogi. Jeśli nauczysz ją, by była posłuszna bogom, szanowała przodków, kochała lud i służyła władcom, przetrwam w niej tak samo jak ty.

- Nauczę ją Drogi jako części samego siebie - obiecał Hań Fei-tzu.

- Nie tak. Droga nie jest naturalną częścią ciebie, mój mężu. Chociaż bogowie przemawiają do ciebie codziennie, upierasz się przy wierze w świat, gdzie wszystko można wyjaśnić naturalnymi przyczynami.

- Jestem posłuszny bogom. - Pomyślał z goryczą, że nie ma wyboru, że nawet odłożenie spełnienia ich żądań staje się torturą.

- Ale nie znasz ich. Nie kochasz ich dzieł.

- Droga każe nam kochać ludzi. Bogów tylko słuchamy. Jak mogę kochać bogów, którzy poniżają mnie i dręczą przy każdej okazji?

- Kochamy ludzi, gdyż są stworzeniami bożymi.

- Nie praw mi kazań.

Westchnęła.

Smutek ukłuł go niby pająk.

- Chciałbym przez wieczność słuchać twoich kazań - zapewnił.

- Ożeniłeś się ze mną, ponieważ wiedziałeś, że kocham bogów, gdy u ciebie nie było nawet śladu tej miłości. W taki sposób cię dopełniłam.

Jak mógł się z nią spierać, gdy wiedział, że nawet w takiej chwili nienawidzi bogów za wszystko, co mu zrobili, do czego go zmusili i co mu odebrali.

- Obiecaj mi - szepnęła Jiang-qing.

Wiedział, o co go prosi. Czuła, że zbliża się śmierć i na jego barki składała zadanie, z którego uczyniła cel swego życia. Ten ciężar podejmie z radością. To utraty jej towarzystwa w Drodze lękał się od dawna.

- Obiecaj, że nauczysz Qing-jao kochać bogów i zawsze kroczyć Drogą. Obiecaj, że uczynisz ją moją córką w tym samym stopniu, co twoją.

- Nawet jeśli nigdy nie usłyszy głosu bogów?

- Droga jest dla wszystkich, nie tylko dla słyszących.

Może... pomyślał Hań Fei-tzu. Ale bogosłyszącym o wiele łatwiej jest nią podążać, gdyż za zboczenie z niej płacą straszną cenę. Zwykli ludzie są wolni; mogą opuścić Drogę i nie odczuwać długoletniego bólu. Bogosłyszący nie zdoła opuścić Drogi choćby na godzinę.             

- Obiecaj.

Zrobię to. Obiecuję.

Nie potrafił jednak wypowiedzieć tych słów. Nie wiedział dlaczego, ale opór tkwił głęboko.

W ciszy, gdy ona czekała na jego przysięgę, usłyszeli tupot bosych stóp na żwirze przed frontowymi drzwiami. Mogła to być jedynie Qing-jao, powracająca z ogrodu Sun Cao-pi. Tylko Qing-jao pozwolono biegać i hałasować w tych godzinach milczenia. Czekali, pewni, że przyjdzie prosto do pokoju matki.

Drzwi odsunęły się niemal bezgłośnie. Nawet Qing-jao odczuwała panującą ciszę i w obecności matki chodziła na palcach. Mimo to z trudem powstrzymywała się, by nie zatańczyć, nie popędzić po podłodze. Nie zarzuciła matce rąk na szyję; zapamiętała lekcję, choć potworny siniak zniknął już z twarzy Jiang-qing w miejscu, gdzie trzy miesiące temu mocny uścisk córki złamał jej szczękę.

- Naliczyłam dwadzieścia trzy białe karpie w ogrodowej sadzawce - oznajmiła Qing-jao.

- Tak dużo - pochwaliła Jiang-qing.

- Myślę, że pokazywały mi się, żebym je mogła policzyć. Żaden nie chciał być ominięty.

- Kocha... cię... – wyszeptała Jiang-qing.

Hań Fei-tzu usłyszał nowy dźwięk w jej stłumionym głosie - bulgotanie, jakby wśród słów pękały bąbelki.

- Jak myślisz, czy jeśli widziałam tyle karpi, to znaczy, że będę bogosłyszącą? - spytała Qing-jao.

- Poproszę bogów, by do ciebie przemówili - odpowiedziała Jiang-qing.

Jej oddech stał się nagle krótki i chrapliwy. Hań Fei-tzu przyklęknął natychmiast i spojrzał z uwagą na żonę. Oczy miała szeroko otwarte i pełne lęku. Chwila nadeszła.

Poruszyła wargami. Obiecaj, powiedziała, choć nie potrafiła wydobyć głosu.

- Obiecuję - rzekł Hań Fei-tzu. Oddech ustał.

- Co mówią bogowie, kiedy przemawiają? - zapytała Qing-jao.

- Mama jest bardzo zmęczona - odparł Hań Fei-tzu. - Powinnaś już iść.

- Ale mama mi nie odpowiedziała. Co mówią bogowie?

- Mówią o tajemnicach. Kto je usłyszał, nigdy ich nie powtarza. Oing-jao z powagą kiwnęła głową. Cofnęła się o krok, jakby do wyjścia, ale przystanęła.

- Mogę cię pocałować, mamo?

- Lekko w policzek - zezwolił Hań Fei-tzu.

Qing-jao, mała jak na czterolatkę, nie musiała zbytnio się schylać, by ucałować policzek matki.

- Kocham cię, mamo.

- Lepiej już idź, Qing-jao.

- Ale mama nie powiedziała, że też mnie kocha.

- Powiedziała wcześniej. Nie pamiętasz? Ale jest bardzo słaba i zmęczona. Idź już.

Włożył w te słowa tyle stanowczości, że dziewczynka wyszła, nie pytając o nic więcej. Dopiero gdy zniknęła, Hań Fei-tzu ukląkł nad ciałem Jiang-qing i próbował sobie wyobrazić, co teraz się z nią dzieje. Dusza odleciała i pewnie jest już w niebie. Duch będzie zwlekał o wiele dłużej. Może nawet zamieszka w tym domu, jeśli naprawdę była tutaj szczęśliwa. Ludzie przesądni wierzyli, że wszelkie duchy zmarłych są niebezpieczne; wystawiali znaki i amulety, by je odpędzić. Ci jednak, którzy podążali Drogą, wiedzieli dobrze, że duch dobrego człowieka nigdy nie stanie się groźny czy niszczycielski. Dobroć człowieka pochodzi z miłości ducha do tworzenia. Gdyby Jiang-qing postanowiła zostać, jej duch na wiele lat byłby błogosławieństwem dla tego domu.

A jednak nawet w tej chwili, gdy próbował wyobrazić sobie jej duszę i ducha zgodnie z naukami Drogi, w głębi jego serca istniała lodowata pustka - przekonanie, że to kruche, wysuszone ciało jest wszystkim, co pozostało z Jiang-qing. Dziś wieczorem spłonie szybko jak papier, a wtedy ona odejdzie. Przetrwa tylko w jego wspomnieniach.

Jiang-qing miała rację. Dopełniała jego duszę i bez niej już teraz zaczynał wątpić w bogów. A bogowie zauważyli to jak zawsze. Natychmiast poczuł nieznośne pragnienie, by dokonać rytualnego oczyszczenia, pozbyć się niegodnych myśli. Nawet teraz nie mogli mu darować.  Nawet przy ciele zmarłej żony żądali, by złożył im hołd, nim uroni po niej choćby jedną łzę.

Z początku zamierzał się opierać, odłożyć rytuał posłuszeństwa. Nauczył się odsuwać go nawet o cały dzień, ukrywając przy tym wszelkie oznaki wewnętrznych cierpień. Mógłby uczynić to teraz... ale tylko wtedy, gdyby serce miał zupełnie zimne. To nie miało sensu. Właściwy żal mógł nadejść dopiero po udzieleniu satysfakcji bogom. Dlatego więc, klęcząc, rozpoczął rytuał.

Wciąż skręcał się i obracał, gdy do pokoju zajrzał służący. Nie powiedział ani słowa, lecz Hań Fei-tzu słyszał szelest odsuwanych drzwi. Wiedział, co służący pomyśli: Jiang-qing nie żyje, a Hań Fei-tzu jest tak prawy, że obcuje z bogami, zanim obwieści domownikom o jej śmierci.

Z pewnością niektórzy nawet uznają, że bogowie sami przybyli po Jiang-qing, ponieważ znana była ze swej niezwykłej pobożności. Nikt nie odgadnie, że kiedy Hań Fei-tzu oddawał cześć, jego serce przepełniał żal do bogów żądających tego w takiej chwili.

Bogowie, pomyślał. Gdybym wiedział, że odrąbując sobie nogę albo wycinając wątrobę, pozbędę się was na zawsze, chwyciłbym nóż i z radością przyjął ból i stratę. Wszystko dla wolności.

Ta myśl również była niegodna i musiał się po niej oczyścić. Minęło kilka godzin, nim bogowie wreszcie go uwolnili, lecz wtedy odczuwał już nazbyt wielkie zmęczenie i niechęć, by rozpaczać. Wstał i wezwał kobiety, by przygotowały ciało Jiang-qing do kremacji.

O północy jako ostatni zbliżył się do stosu, niosąc w ramionach śpiącą Oing-jao. Ściskała w rączkach trzy kawałki papieru, które dziecięcym pismem wypisała dla swej matki. „Ryba”, napisała, i „książka” i „sekrety”. Te trzy rzeczy Qing-jao oddawała matce, by zabrała je z sobą do nieba. Hań Fei-tzu spróbował odgadnąć, o czym myślała dziewczynka, pisząc te słowa. „Ryba” z powodu dzisiejszych karpi w sadzawce, to jasne. A „książkę” też nietrudno wyjaśnić, ponieważ głośne czytanie było jedną z niewielu zabaw z córką, dostępnych jeszcze Jiang-qing. Ale dlaczego „sekrety”? Jakie tajemnice miała Qing-jao dla swej matki? Nie mógł jej spytać. Nie dyskutuje się o ofiarach dla zmarłych.

Hań Fei-tzu postawił Qing-jao na ziemi. Nie spała mocno i rozbudziła się natychmiast. Stała obok stosu, mrużąc oczy. Hań Fei-tzu szepnął jej kilka słów, a wtedy zwinęła papierki i wsunęła je do rękawa zmarłej. Nie przeszkadzało jej dotknięcie zimnego ciała matki - była za mała i nie nauczyła się jeszcze drżeć od dotyku śmierci.

Hań Fei-tzu także nie drgnął, gdy trzy swoje karteczki wsunął do drugiego rękawa. Czemu miałby obawiać się śmierci teraz, gdy zrobiła już najgorsze?

Nikt nie wiedział, co on ofiarowywał. Byliby przerażeni, gdyż napisał tam „Moje ciało”, „Mój duch” i „Moja dusza”. To tak, jakby sam miał spłonąć na stosie pogrzebowym, jakby posyłał samego siebie tam, gdzie pójdzie ona.

A potem sekretna druhna Jiang-qing, Mu-pao, przysunęła żagiew do świętego drewna i stos wybuchnął płomieniem. Żar ognia parzył i Qing-jao schowała się za ojcem. Wyglądała zza niego, by patrzeć, jak jej matka odchodzi w nieskończoną wędrówkę. Hań Fei-tzu jednak cieszył się suchym ogniem, który przypalał skórę i marszczył jedwab szaty. Ciało nie było tak wysuszone, jak się wydawało. Papierki już dawno rozsypały się w popiół i wzleciały z dymem, a ono długo jeszcze skwierczało; gęste opary kadzideł płonących wokół stosu nie mogły zabić zapachu płonącego ciała. I tyle tylko spalamy tutaj: mięso, trupa, nic. Nie moją Jiang-qing. Tylko kostium, który nosiła za tego życia. To, co czyniło z ciała kobietę, którą kochałem, ciągle żyje. Musi żyć.

I przez moment zdawało mu się, że widzi albo słyszy, że odczuwa w jakiś sposób przejście Jiang-qing.

W powietrze, w ziemię, w ogień. Jestem z tobą.

 

ROZDZIAŁ 2

SPOTKANIE

 

Najdziwniejsze u ludzi jest to, jak dobierają się w pary: mężczyźni z kobietami. Bez przerwy ze sobą walczą i nie potrafią zostawić siebie nawzajem w spokoju. Nie mogą chyba zrozumieć, że mężczyźni i kobiety to różne gatunki, o calkiem innych potrzebach i pragnieniach. Jedynie reprodukcja zmusza ich do kontaktu.

Nic dziwnego, że tak to odczuwasz. Twoi partnerzy są tylko bezmózgimi trutniami, przedłużeniem ciebie, bez własnej tożsamości.

My znamy naszych kochanków i rozumiemy ich doskonale. Ludzie wymyślają urojonego kochanka i nakładają tę maskę na ciało, które biorą do łóżka.. To jest tragedia języka, przyjaciółko. Ci, którzy poznają się jedynie poprzez reprezentac...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin