2004-1-25 - Nie ma jednej lewicy.odt

(32 KB) Pobierz

Nie ma jednej lewicy

Jeżeli prawdą jest, że "poglądy ekonomiczne" Katarzyny i Piotra Szumlewiczów oraz Piotra Ciszewskiego nie różnią się, to tym bardziej ujawnione w polemice różnice światopoglądowe i obyczajowe są drugorzędne. Czy warto więc zawracać sobie nimi głowę, skoro postulowane przez P. Ciszewskiego "połączenie postulatów" odpowiada wezwaniu K. Szumlewicz, aby "zjednoczyć swoje wysiłki"?

Z tej wspólnej perspektywy bezzasadne ("głupie" i "pseudolewicowe") wydaje się nie tylko stanowisko Ryszarda Bugaja, oskarżanego przez Katarzynę Szumlewicz o "populistyczną prawicowość" czy "pseudolewicowość", a przez oboje o "nielewicowość" ("wyzbycie się lewicowości"), ale też każde stanowisko bagatelizujące znaczenie kwestii obyczajowych wydaje się nie do przyjęcia. Bowiem, jak pisze kategorycznie i autorytatywnie Piotr Ciszewski, "odrzucenie lub marginalizowanie jednego albo drugiego elementu przez jakieś ugrupowanie jest równoznaczne z wyzbyciem się przez nie lewicowości" (P. Ciszewski, "Dwie fałszywe koncepcje").

Niemniej P. Ciszewski trafnie charakteryzuje współczesną lewicę zauważając, że pod "wrażliwością społeczną" i "lewicowością" nie kryje się absolutnie żaden sensowny pomysł na strategię: "Brakuje (...) nawet woli do bardziej zdecydowanych działań reformistycznych, nie wspominając nawet o zakwestionowaniu kapitalizmu" czy "podważaniu istoty gospodarki rynkowej". Serwuje się za to "nowolewicowe hasła światopoglądowe", które w dodatku "uznaje [się] za kanon lewicowości". Jednocześnie, "debatę ekonomiczną zastępują (...) slogany w wypadku większości radykałów, albo kapitulacja oraz wspieranie obecnego systemu gospodarczego w przypadku 'socjaldemokratów'" (tamże).

Przenikliwość w jednym względzie idzie jednak w parze z zaskakującą naiwnością w innym. Dla kogoś nie zamykającego oczu na rzeczywisty świat dyskusji ideologicznych dziwnym wydaje się oczekiwanie od radykałów i współczesnych socjaldemokratów konsekwentnego programu antykapitalistycznego czy kwestionowania zasad gospodarki rynkowej.

Na tym tle, przypisywane R. Bugajowi dążenie do elitaryzmu najzwyczajniej sprowadza się do opowiedzenia się Bugaja po stronie tzw. klasy politycznej. Do tej grupy zresztą adresuje on swoje posłania i programy. A jak wiadomo, nawet wewnętrzne zróżnicowanie tej grupy nie skłoni jej przedstawicieli do działań "wbrew swoim interesom" nie tylko ekonomicznym, ale również politycznym. Bugaj adresuje swoje postulaty do postsolidarnościowej elity. I tak naprawdę nie ma ambicji powtarzania dróg takiej czy innej socjaldemokracji, tym bardziej tej "klasycznej". Niemniej prezentuje "alternatywę dla neoliberalizmu" zgodną z optyką neokeynesowską i - ogólnie rzecz biorąc - alternatywę wobec "pomysłów prawicy", co jednak kwestionuje P. Ciszewski. Odbieranie Bugajowi tej zasługi nie wydaje się zasadne. Świadczy jedynie o niezrozumieniu koncepcji Ryszarda Bugaja i jemu podobnych, którzy wpisują się w realny kapitalizm próbując zdroworozsądkowo i zapewne utopijnie eliminować "wynaturzenia" i przywary kapitalizmu.

Ryszard Bugaj nie jest socjalistą, a tym bardziej nie jest marksistą. Jego zdroworozsądkowa koncepcja ma być wiarygodna i wyważona, a nawet "odważna i rozważna". I podobnie jak koncepcje socjaldemokratyczne opiera się na interwencjonizmie państwowym.

Oczekiwanie od Bugaja akcji bezpośrednich czy wezwań do demonstracji na tym etapie wydaje się nie na miejscu. Siła Bugaja tkwi w "akademickich debatach" i w możliwościach intelektualnego dyskursu.

Bugaj rzeczywiście "nie chce jątrzyć" i "przyjmuje ramy polskiego dyskursu (także ekonomicznego)" (K. Szumlewicz, "Wiele emancypacji, jedna lewica?") Rzecz w tym, że ramy te wcale nie są "bzdurne" i "głupie", ale mieszczą się w optyce kapitalistycznej transformacji. Ryszard Bugaj stoi bowiem twardo na gruncie kapitalizmu. Politycznie reprezentuje jego lewe skrzydło. Jego lewicowość, podobnie jak lewicowość współczesnej socjaldemokracji, ma charakter zdroworozsądkowy i pragmatyczny.

Pod względem zdrowego rozsądku przewyższa on zresztą Piotra Ciszewskiego i Szumlewiczów razem wziętych. Jego propozycje są całkiem nieźle osadzone w polskich realiach, które to, w mniemaniu radykałów typu K. Szumlewicz, określone są przez "bzdurne ramy polskiego dyskursu".

Z pozycji radykałów wszystkiemu winien jest "mechanizm społecznego przeniesienia", w dodatku "powiązany (...) z najskrajniejszymi formami neoliberalizmu", którego przejawem jest "dzisiejszy polski antyfeminizm", a stałym atrybutem - "niebezpieczeństwa związane z 'prawicą ubogich'", które podobno lekceważy Bugaj popadając tym samym w "populistyczną prawicowość".

Z pozycji klasy robotniczej, jej obiektywnych interesów, teza o "wielości emancypacji" niesie ze sobą zasadnicze implikacje. Stawia bowiem na równi z interesem klasy robotniczej, z jej wyzwoleniem, dowolny interes innej walczącej o emancypację mniejszości. Zresztą, za mniejszość, niegodną skądinąd wyróżnienia, nowa radykalna lewica uznaje również klasę robotniczą topiąc "schodzącą klasę" w pojemnych kategoriach opisujących ogół pracowników najemnych. W praktyce eksponuje nawet interesy innych mniejszości przedkładając je nad walkę z kapitalizmem i zniesienie prywatnej własności środków produkcji, która to walka leży w obiektywnym interesie klasy robotniczej. Więcej, fałszuje rzeczywisty stan rzeczy tuszując sprzeczności, choćby pod postacią wewnętrznie sprzecznej kategorii "klasy pracowniczej".

Wspomniana przez P. Ciszewskiego "wrażliwość społeczna" nie jest przypisana tylko do lewicy społecznej czy w ogóle lewicy. Nie brakuje również wrażliwej społecznie prawicy, konserwatystów i nacjonalistów. Daleko również nie wszyscy lewicowcy uznają kluczową rolę klasy robotniczej i walki klas w zniesieniu kapitalizmu. Wyznawcy postkapitalizmu, do których zapewne należy Ryszard Bugaj i większość radykałów, za nierealistyczny, ba, wręcz szkodliwy uznają postulat zniesienia prywatnej własności środków produkcji i wyzwolenie klasy robotniczej (przypomnijmy choćby Krzysztofa Lewandowskiego). Wręcz wrogo odnoszą się do rewolucyjnego ruchu robotniczego, który obiektywne i bieżące interesy klasy robotniczej przedkłada nad inne. Oskarżają go o partykularyzm.

Piotr Ciszewski zauważa, że Bugaj jest niechętny radykalizmowi i chodzi tu o radykalizm społeczny, a nie obyczajowy. Dla P. Ciszewskiego alternatywa wobec neoliberalizmu i wobec kapitalizmu to jakościowo jedno i to samo. Tymczasem Bugaj ogranicza się do poszukiwania adekwatnej formy neokeynesizmu, czyli odpowiedniej riposty dla neoliberalizmu.

To, że gospodarki rynkowej nie odrzuca także Nowa Lewica - partia ponoć antykapitalistyczna - nie zmienia oceny P. Ciszewskiego, który nie klasyfikuje jej bynajmniej jako kapitulanckiej wobec prawicy. NL bowiem popiera hasła "obyczajowe", a w kwestiach gospodarczych zdaje się na spontaniczny i aintelektualny ruch nie poprzedzony refleksją teoretyczną. Spełnia więc ustanowione przez P. Ciszewskiego kryteria lewicowości.

W efekcie, spontaniczny ruch nie ujęty w ramy partyjne urzeczywistnia się tylko jako seria postulatów pod adresem władz. W tym sensie Bugaj jest poważniejszy, ponieważ chce zawrzeć pakt z elitami politycznymi, czyli działać świadomie, podczas gdy P. Ciszewski usiłuje przekonać o wyższości podejmowania cząstkowych inicjatyw, które jakimś cudem mają się złożyć na zmianę jakościową, ustrojową. Trudno bowiem wyobrazić sobie budowanie rzeczywistej alternatywy bez refleksji teoretycznej, a taką P. Ciszewski odrzuca.

Tymczasem, Katarzyna Szumlewicz twierdzi, że jej poglądy ekonomiczne nie różnią się od poglądów Piotra Ciszewskiego. Ale trudno powiedzieć, jakie są poglądy ekonomiczne Piotra - czy tylko antyneoliberalne, czy - antykapitalistyczne. Dlatego też trudno powiedzieć z jakimi poglądami czy raczej "hasłami socjalnymi" Piotra Ciszewskiego zgadza się Katarzyna Szumlewicz.

Tym bardziej, że K. Szumlewicz twierdzi, że prawo do aborcji, to prawo ekonomiczne. Chyba w takim znaczeniu, jakie teorii ludnościowej nadał Malthus, bo innego nie bardzo sobie wyobrażamy. Czyżby chodziło o zmniejszenie armii bezrobotnych? Ale to nie młodzi są pierwszymi zbędnymi, bo to oni powinni utrzymywać emerytów. A może chodzi o to, że kobiety mają prawo do aborcji z uwagi na przyczyny ekonomiczne? Tyle, że to zupełnie co innego niż prawo ekonomiczne. Ryszard Bugaj jako wykształcony ekonomista wie, że nie ma praw potrzebnych czy niepotrzebnych, ale fałszywe lub prawdziwe może być ich sformułowanie. Dla P. Ciszewskiego był on "nielewicowy" ze względu na przywiązanie do mechanizmu rynkowego. Jak więc wygląda zgodność K. Szumlewicz z poglądami ekonomicznymi P. Ciszewskiego?

W swej polemice Katarzyna Szumlewicz przedstawia coś na kształt analizy świadomości klasowej środowisk antyklerykalnych. Jest to wręcz kalka analizy klasy robotniczej ubezwłasnowolnionej przez propagandę ideologii panującej, a mimo wszystko będącą nosicielką obiektywnego interesu, antagonistycznego wobec interesu kapitalistów jako klasy.

Nie przedstawia jednak żadnego dowodu na rzecz twierdzenia, że w tak postawionej kwestii interes ekonomiczny został wyparty czy zastąpiony przez interes "obyczajowy" ("emancypacyjny").

Do tej pory materializm polegał na tłumaczeniu idei przez czynniki materialne (bez popadania w wulgarny materializm), tymczasem K. Szumlewicz prezentuje stanowisko wulgarnoidealistyczne.

Oczywiście, zbytnie przeintelektualizowanie jest szkodliwe, ale obnoszenie się z nihilizmem czy ignorancją poznawczą również nie jest postawą godną polecenia.

Pewne idee, takie jak odsłanianie roli religii w utrzymywaniu społeczeństw w posłuszeństwie czy emancypacja kobiet, są sprzymierzeńcami w wyzwoleniu społecznym. Spełniają funkcję wywrotową, ponieważ uczą, że świat się nie zawali, jeśli zakwestionowane zostaną dotychczasowe sposoby utrzymania "ładu i porządku".

Niemniej, społeczeństwo, które się wyzwala również spod kurateli państwa powinno wypracować sobie mechanizmy swego efektywnego funkcjonowania, takie choćby jak normy postępowania uważane powszechnie za przyzwoite i dlatego zapobiegające np. rabunkom bez odwoływania się do kary odcięcia dłoni złodziejowi. Normy te, w przeciwieństwie do systemów prawnych, tworzą się długo, gdyż mają długo obowiązywać.

Trudno nadawać tę samą rangę zaleceniom typu: zniesienie własności prywatnych środków produkcji i związkom homoseksualnym. Kwestia własności, to sprawa całości społeczeństwa, nakaz, zaś kwestia obyczajowa dotyczy jednostek, wyboru na poziomie indywidualnym. Nie jest to sprawa określająca kryteria walki z kapitalizmem.

Nie ma nad człowiekiem absolutnej instancji, która dyktowałaby prawa z całkowitą arbitralną własną wolą. Zasady etyczne są tworzone przez ludzi i polegają one na wskazaniach kierunkowych, a nie na określaniu konkretnych modeli zachowań. Zasadą jest, że dozwolone jest to, co nie sprzeniewierza się równości podmiotów, a nie że dozwolona jest pedofilia, ale już nie fetyszyzm.

Upowszechniony indywidualizm wyborów moralnych jest możliwy w społeczeństwie ogarniętym kryzysem strukturalnym, takim jak dzisiejsze społeczeństwo kapitalistyczne. Nie chodzi o to, że godne potępienia są związki homoseksualne (bo nie są), ale że są możliwe jako wzorzec kultury masowej dopiero w okresie rozkładu społeczeństwa. W innych okresach są niefunkcjonalne z powodów społeczno-ekonomicznych.

W społeczeństwie wolnym od przymusu ekonomicznego będą warunki do tworzenia związków niezależnie od funkcjonalności ekonomicznej. Wcale nie jest z góry powiedziane, że dzisiejsze związki będą najwyższym wykwitem tego, co ludzie wymyślą, aby realizować siebie i żyć w wolności.

Bunt jednostki wobec społeczeństwa, które zakazuje mu realizacji w wybranej przez nią formie jest twórczy i poetycki. Ale normalizowanie i stabilizowanie form powielonych jest już kiczowate.

Nigdy nie wystawialiśmy rachunków "progresywizmowi", "zepsuciu" i "rozpieszczaniu" za koszty neoliberalizmu, bo nie łączymy płaszczyzn do siebie nieprzystających. Jest to retoryka prawicy. Ale też nie uważamy, jakoby wyzwolenie gejów i lesbijek załatwiało sprawę emancypacji społeczeństwa. Natomiast wyzwolenie klasy robotniczej - i owszem, a nawet pomogłoby kapitalistom odnaleźć swoje człowieczeństwo. A cóż dopiero gejom i lesbijkom, którzy będą oceniani wyłącznie jako osoby ludzkie, a nie jako przedstawiciele dyskryminowanej czy uprzywilejowanej orientacji seksualnej.

Wspomniany przez Katarzynę Szumlewicz "mechanizm społecznego przeniesienia", to mechanizm przenoszenia na inne grupy społeczne swojego wyobrażenia o sobie samym. W tym kontekście robotnik, który oskarża kapitalistę o wyzysk, tylko zazdrości mu w głębi duszy sukcesu społecznego, a więc swoją małostkowością zatruwa zdrowe źródło liberalnego społeczeństwa. Jest to częsty argument wykorzystywany dla zwalczania tendencji "wywrotowych". Psychologia, w ścisłym upodobnieniu do religii, każe człowiekowi szukać winy w sobie, bo przecież każdy z nas jest obarczony grzechem pierworodnym, więc zawsze się trafi, choćby w ciemno.

Jeżeli Katarzyna Szumlewicz proponuje zastąpienie zniewolenia religijnego zniewoleniem psychologii, tak dziś modnej w tej właśnie funkcji, to dziękujemy za takich sojuszników na lewicy.

R. Bugaj nie lekceważy "prawicy ubogich", ale raczej chce zlikwidować podstawy takiego mechanizmu przeniesienia, podstawy ekonomiczne. Jednak nawet lobotomia bez wyzwolenia ekonomicznego nie spowoduje zniknięcia tego zjawiska.

Emancypacja kobiet jest zupełnie odrębną kwestią od kwestii obyczajowych. Powoływanie się na krzywdę kobiet w domowych pieleszach jest niespójne z proponowanym modelem wyzwolenia kobiety dzięki zalecaniu jej, aby przyjęła model egoistyczny i indywidualistyczny mężczyzny, i to nie każdego, ale typu macho.

W rodzinach arystokratycznych kobiety nie musiały być dyskryminowane, ani paradoksalnie - w rodzinach plebejskich. Problem emancypacji kobiety, to problem warstw pośrednich, drobnomieszczańskich i drobnoszlacheckich. Wynika on z uwiązania mężczyzny na pasku klientelizmu i pozbawieniu jego żony możliwości zarobkowania, czyli bycia niezależną. Rodziny pracujące ciężko opierały się na wspólnej walce o byt, ba, kobiety były nierzadko silniejsze, a zatem były rzeczywistymi głowami rodziny. Innym przypadkiem są rodziny z marginesu. Interesujący jest jednak w tym kontekście typ kobiety "żony alkoholika", który mówi coś o prawdziwych strukturach uzależnień, nie wyczerpujących się w relacjach przemocy fizycznej (opisane jest to w literaturze przedmiotu). Albo mit "matki-Polki", spójny z poprzednim, kobiety zdanej na samą siebie.

Uwaga końcowa Katarzyny Szumlewicz sugerująca, że środowiska emancypacyjne chcą nie za wiele, ale za mało, a winę za to ponoszą poniekąd same środowiska lewicowe, nawet te radykalne, gdyż są nader reformistyczne, dowodzi jedynie, że środowiska emancypacyjne gotowe są nie ograniczać się do ram dyskursu (ekonomicznego) prawicy i nie być tak ugodowe. Tę otwartość potwierdza fakt, że nie raz w historii siły te potrafiły się podpiąć pod rewolucyjną koncepcję, z wiadomym skutkiem i dylematami "poputczikow".

Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski

25 stycznia 2004 r.

P.S. Do poglądów Piotra Szumlewicza na temat lewicy mieliśmy już okazję ustosunkować się w artykule "Temat zastępczy" z 20.12.2003 r.

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin