A.doc

(61 KB) Pobierz
R O Z D ~ Z I A -Ł I Wychowanie Ossolińskiego: szkoły w Pułtusku i Grazu

R O Z D ~ Z I A -Ł I Wychowanie Ossolińskiego: szkoły w Pułtusku i Grazu. Studia uniwersyteckie w Louvain, Paryżu i Padwie. Powrót do kraju. Służba na dworze królewicza Władysława. Wyprawa moskiewska. Niepowodzenia Ossolińskiego. Małżeństwo z Daniłowiczówną,. Po­selstwo do Anglii. Praca na roli i służba publiczna w sejmie. Ossoliński zostaje podstolim koronnym. Protekcja dworska. Osso­liński podskarbim nadwornym. śmierć Zygmunta III. Działalność

Ossolińskiego w czasie bezkrólewia­

Jerzy Ossoliński, przyszły kanclerz wielki koronny, urodził się 15 .grudnia 1595 r. w Sandomierzu, jako najmtodszy syn Zbigniewa i Anny . z Firlejów. , Utraciwszy w dzieciń­stwie matkę, został w dziewiątym roku życia wystany przez ojca do Pułtuska, gdzie się podówczas znajdowato jedno z najlepszych w Polsce kolegiów jezuickich. Po trzech latach pobytu w początkowej szkole zostat Jerzy wystany, w myśl ówczesnego zwyczaju, na dalszą edukację za gra­nicę; jako miejsce dalszych studiów dla synów, obrał Zbi­gniew Ossaliński Graz, słynący z najlepszej wówczas aka­demii jezuickiej w Austrii.

Krok ten podyktowany byt pewnymi wyrachowaniami politycznymi, a wiązał się ściśle z dotychczasową dziatal­nością ojca Jerzego, wojewody sandomierskiego. I3yt on bo­wiem jednym z gtównych zwolenników prohabsburskiej po­lityki Zygmunta III, cieszył się zaufaniem króla i całej ro­dziny cesarskiej; której oddał wiele ustug na terenie pol­skim. Posytając zatem synów do akademii w Grazu, pozo­stającej pod osobistą opieką rezydującego tam arcyksięcia Ferdynanda, przysztego cesarza, pragnął wojewoda wycho­wać ich na kontynuatorów swej polityki i zapewnić im pro­tekcję najpotężniejszej dynastii europejskiej.

Jakoż Jerzy, będąc jednym z pierwszych uczniów, cieszyt się specjalnymi względami arcyksięcia, który go często po­dejmowat u siebie na dworze, obiecując mu przyjaźń i po­parcie w życiu. Czteroletni pobyt w Graz~u wywart niezatarte

 

piętno na -młodym chłopcu, ukształtował charakter przy­szłego kanclerza, wpoił weń przekonania, jakim pozostał wierny przez całe życie. Opuszczając bowiem akademię, wy­woził z niej Jerzy nie tylko gruntowną znajomość łaciny, ale przede wszystkim głębokie przywiązanie do katolicyzmu oraz sumienność i dokładność w pracy. Ze dworu arcyksią­żęcego wywiózł młody wojewodzie sympatię dla Habs­burgów, podziw dla absolutyzmu monarszego _i etykiety dworskiej; stąd pochodziła duma i wyniosłość, jaką się za­wsze odzńaczał, stąd wywodziła się wielka ambicja, która kazała mu piąć się coraz wyżej po szczeblach dygnitarskich.

Zbigniew Ossoliński, widząc zdolności i pilność syna, po­stanowił wysłać ,go zndwu na zagraniczne studia uniwersy­teckie. W instrukcji, wydanej synowi, zalecał ojciec odbyć studia filozoficzne i prawnicze, wyćwiczyć ,się w tak cenio­nym u nas krasomówstwie, a nade wszystko przyswoić so­bie gruntownie języki niemiecki, francuski i włoski. Zagro­żony niełaską ojcowską i wydziedziczeniem na wypadek gdyby "tylko powierzchownie wykształcony wrócił", udał się Jerzy w ponowną podróż w świat, obiecując sobie nie zmarnować czasu.

Pierwszym celem podróży było Louvain w Niderlandach hiszpańskich (dzisiejsza Belgia), słynne z uniwersytetu, po­siadającego najlepszych profesorów. Roczne studia, spędzo­ne głównie na nauce prawa i historii, zakończone zostały publiczną dysputą z dziedziny prawa państwowego pad ty­tułem "De optimo reipublicae statu". Pracę tę ogłosił autor drukiem (1614), dedykując ją królewiczowi Władysławowi.

Zakończywszy tę część studiów, odbył Ossoliński podróż po Holandii i Anglii "dla przypatrzenia się rzeczom god­nym i zwyczajom różnych narodów", po czym znowu na. rok osiadł w Paryżu, spędzając czas nie tyle na nauce uni­wersyteckiej, ile na przyswajaniu sobie języka i manier dworskich. Następnym etapem były Włochy. Cały rok prze­szedł znowu na studiach filozofii i retoryki w uniwersyte­cie padewskim, uwieńczonych nową pracą z - dziedziny

etyku. pt. "Quaestiones morales". Ostatnim etapem miał być Rzym, lecz zaledwie zdołał się młody elew rozejrzeć w sto­licy papieskiej, . gdy niespodziewany rozkaz ojca przerwał studia i zawrócił go do kraju.

Rozkaz ten związany był ściśle z wypadkami, rozgrywa­jącymi się w Polsce. Oto w końcu r. 1616 zdecydowano u nas nową przeciw Moskwie wyprawę, której celem miało być uzyskanie przez królewicza' Władysława korony car­skiej, ofiarowanej mu w swoim czasie przez bojarów. Do szeregów królewicza zaciągała się gromadnie młodzież z pierwszych domów szlacheckich, więc też wojewoda san­domierski pragn~ł, by wśród niej znalazł się również i naj­młodszy jego syn, rówieśnik Władysława. Pomny przestróg ojcowskich, by nie przegapił nadarzającej się "okazji" dó kariery, użył młody Ossoliński poparcia wuja swego, pod­kanclerzego. Firleja, i przy jego pomocy dostał się na dwór królewicza w charakterze jednego z rękodajnych dworzan.

Z początkiem kwietnia 1617 r. niedoszły car Władysław wyruszył ze swym dworem z Warszawy, odprowadzany przez króla Zygmunta, który go żegnał z płaczem, jakby się nigdy już nie mieli zobaćzyć.

Wyprawa królewicza, źle zorganizowana i wadliwie prze­prowadzona, nie przyniosła mu żadnych realnych korzyści, a dla Ossolińskiego skończyła się niemal katastrofalnie. Wojsko ściągało powoli, nieopłacone, a więc niechętne; przy przekroczeniu granicy okazało się, że nie ma go więcej niż 11.000. Pierwsże miasta moskiewskie, jak Dorohobuż i Wiaźma, otworzyły bramy nowemu "carowi", lecz dalsze grody stały wiernie przy carze Michale TeodorQwiczu; trze­ba je było oblegać, przeważnie ze skutkiem ujemnym, gdyż żołnierze domagali się wciąż zapłacenia żołdu, a sroga i wczesńa zima utrudniała operacje wojenne. Okazało się, że korony carskiej nie osiągnie królewicz przy pomocy ma­nifestów do ludności, lesz trzeba ją będzie zdobywać siłą. Tymczasem z kontynuacją kampanii trzeba było czekać na koniec zimy e ~n~adejście nowych posiłków.

 

Jakoż z początkiem wiosny przybyło 6.000 ludzi pod do­wództwem Marcina Kazanowskiego, a niebawem żjawiła się 20.000-na armia kozacka, prowadzona przez hetm. Kona­szewicza. Kozacy oddali Władysławowi nieocenione usługi, gdyż nie tylko zdobyli szereg warownych grodów, zmusza­jąc je do przysięgi na rzecz królewicza, ale również rozbili armię moskiewską Buturlina i oczyścili okolicę Moskwy z oddziałów nieprzyjacielskich. Teraz można już było po­myśleć o zdobyciu stolicy. W pierwszych dniach paździer­nika (1618) armia polska obległa Moskwę, by nią owładnąć przy pomocy szturmów. Pierwsze przygotowania powiodły się - opanowano część murów, wysadzono jedną z bram, lecz przygotowany w tajemnicy szturm w nocy z 10 na 11 października nie udał się na skutek niesforności wojska i zbytniej gadatliwości. Nieprzyjaciel, uprzedzony zawcżasu o kierunku natarcia, stąwił potężny opór, skutkiem czego szturm został odparty z wielkimi stratami.

To niepowodzenie stało się dla pokojowo nastrojonych ludzi pobudką do załatwienia sprawy na drodze układów. Przy boku Władysława znajdowali się komisarze wyzna­czeni przez sejm, którzy w razie niepowodzenia akcji kró­lewicza mieli nawiązać ze stroną przeciwną rokowania i za­wrzeć z nią pokój, względnie Fozejm, gwarantujący Polsce wszystkie dawniejsze zdobycze. Komisarze ci, widząc pię­trzące się trudności w osiągnięciu celu królewicza, a mając ponadto wiadomości o groźbach wojennych ze strony Turcji, postanowili skorzystać z nieudanego szturmu i rozpocząć pertraktacje z pełnomocnikami cara Michała. Stroni mos­kiewska, której potężnie dały się we żnaki grabieże kozac­kie, okazała wielką gotowość do układów. Jakoż pertrak­tacje poszły tak szybko, że już w końcu listopada ustalono główne wytyczne przyszłego traktatu, a w końcu grudnia (1618) podpisali komisarze w Dywilinie rozejm na lat 14, wbrew woli króla, królewicza i naczelnego wodza armii pol­sko-litewskiej, hetmana Chodkiewicza. W myśl tego układu oddawała Moskwa Rzplitej Polskiej Smoleńsk, Siewierszczy­

znę; Czernihowszczyznę i szereg grodów, zdobytych w po­przedniej kampanii z lat 1609-12. Prawa królewicza do korony carskiej zostały w zawieszeniu.

Wyprawa moskiewska skończyła się fatalnie dla Ossoliń­skiego. Pewny siebie i niesłychanie ambitny, pragnął wstęp­-pnym bojem podbić serce królewicza, by zostać jego naj­bliższym przyjacielem i powiernikiem. Zamiar ten nie udał się, gdyż stojąca blisko osoby królewicza rodzina Kazanow­skich zazdrośnie strzegła swych praw nabytych. Między nąjbliższym przyjacielem Władysława, Stanisławem Kaza­nowskim, i Jerzym Ossolińskim rozpoczęła się gwałtowna rywalizacja o uczucia królewicza, z której wojewodzie san­domierski wyszedł sromotnie pobity. Przejęte listy wyka­zały, że ten 22-letni pupil arcyksięcia Ferdynanda pozwolił sobie na niepiękne intrygi, oczerniając przed królem Kaza­nowskich i pomawiając ich o zgubny wpływ na Włady­sława. Jednocześnie wyszło ną jaw, że Ossoliński podjudzal przeciw królewiczowi skuzynowanego z sobą hetmana Chod­kiewicza i wpływał rzekomo na komisarzy, by zawarli trak­tat pokojowy wbrew woli Władysława. Wszystko to musiało ściągnąć nań niełaskę królewicza. Na próżno Ossoliński° pró­bował się usprawiedliwiać, na próżno usiłował zmyć swe winy przez udział w szturmie do bram moskiewskich na najniebezpieczniejszym odcinku - królewicz nazwał go do­nosicielem, intrygantem i nie chciał go widzieć na oczy. W takich warunkach nie pozostawało nic innego, jak opu­ścić dotychczasową służbę i pod pierwszym lepszym pretek­stem powrócić do kraju, ,,przeklinając Moskwę".

Zlikwidowawszy więc swój pierwszy niefortunny występ publiczny, osiadł Ossoliński na roli w województwie sando­mierskim, na części majątków, odstąpionych mu przez ojca, wśród której znajdowało się gniazdo rodzinne - Ossolin, i miejsce spoczynku wiecznego przodków - Klimontów. W tym czasie pojął za żonę podskarbinę koronną Izabelę Daniłowiczównę, zyskując sobie w ten sposób poważną pro­tekcję teścia - ministra. Jednocześnie, korzystając z ze­


zwolenia wygasającego a zaprzyjaźnionego rodn Tęczyń­skich, począł się pisać hrabią na Tęczynie.

Ale praca na roli nie odpowiadała jego ambicjom. Jakoż; otrzymawszy tak staranne wykształcenie, należało je odpo­wiednio spożytkować w służbie publicznej; do rzemiosła wo­jennegQ nie miał Ossoliński wielkiego pociągu (nie poszedł na wyprawę cecorską), natomiast skłaniał się zdecydowanie ku służbie dyplomatycznej, do której miał bez wątpienia najwięcej danych, chociażby dzięki gruntownej znajomości języków obcych.

Okoliczności zdawały się mu sprzyjać. Po klęsce Żółkiew­skiego pod Cecorą sułtan turecki ogłosił, i~ż w roku następ­nym podejmie wielką wyprawę na podbój całej Polski, Rzeczpospolita nie miała dostatecznych sił, by sprostać ca­łej potędze muzułmańskiej, toteż przerażony sejm uchwalił nadzwyczajne podatki na pobór wojska-i skłonił króla do w ysłania szeregu poselstw do poszczególnych monarchów europejskich z prośbą o pomoc przeciw najazdowi turec­kiemu. Na sejm ten przybył Jerzy Ossoliński, mając na­dzieję,, że król zechce mu powierzyć jedną z misji zagra­nicznych.

Rzeczpospolita nie utrzymywała wówczas, jak to jest we zwyczaju dzisiaj, stałych poselstw w stolicach państw ob­cych; królowie nasi posiadali wprawdzie przy dworach eu­ropejskich tzw. rezydentów, ci jednak załatwiali sprawy mniejszej wagi, natomiast w misjach specjalnych wysyłani byli posłowie nadzwyczajni, zwani czasem ambasadorami. Misji takich podejmowali się zazwyczaj młod'zieńćy z naj­wybitniejszych rodów, posiadaj~cy znajomość języków ob­tych i ogładę towarzyską. Posłowanie było zwykle szcze­blem do osiągnięcia wyższych godności państwowych, a w poszczególnych wypadkach doprowadzało do upragnio­nego urzędu kanclerskiego.

Dzięki odpowiedniemu poparciu wpływowej rodziny, głó­wnie teścia podskarbiego, osiągnął Ossoliński zamierzony cel, gdyż Zygmunt III powierzył mu poselstwo do Anglii.

 

 

 

Młody poseł posiadał wszelkie po temu warunki prócz pie­niędzy, gdyż Ossolińscy byli wprawdzie dość zamożni, lecz nie zaliczali się wcale do bogaczów, a odprawienie posel­stwa pociągało za sobą wielkie wydatki. W wieku bowiem YVII ogromnie zwracano uwagę na pozory i przywiązywano wagę do wszelkiego rodzaju efektów zewnętrznych, dlatego też każdy poseł cudzoziemski musiał się odpowiednio "po­kazać", by przepychem ubioru swego orszaku olśnić go­spodarzy i wzbudzić w nich szacunek dla reprezentowanego przez siebie państwa. W sżczególności posłowie polscy sta­rali się w miarę możności odbywać uroczyste "wjazdy" do obcych stolic., by okazać w ten sposób majestat i potęgę Rzeczypospolitej. Jednakże poselstwo takie trzeba było od­bywać przeważnie na koszt własny, gdyż skarb państwa albo wcale nie zwracał poniesionych wydatków, albo po­krywał je częściowo po skończonej legacji. Jeżeli chodzi o Ossolińskiego; to i tym razem przyszła mu z pomocą ro­dzina, a częściowo i król, więc zebrawszy odpowiednie fun­dusze, mógł w końcu stycznia 1621 wyruszyć do Londynu.

Misja ta nie była na pozór trudna, gdyż poseł miał nie tylko prosić Jakuba I o posiłki pieniężne i prawo werbo­wania żołnierzy angielskich na żołd Rzeczypospolitej, ale również wiózł ustną obietnicę Zygmunta III w sprawie po­średnictwa między cesarzem i zięciem Jakuba, elektorem reńskim Fryderykiem. Należy bowiem pamiętać, że na te­renie Niemiec toczyła się od lat kilku wojna, nazwana póż­niej trzydziestoletnią, która zaczęła się od tego, ż~ zbunto­~-ane na skutek nietolerancji religijnej protestanckie Czechy wypowiedziały posłuszeństwo cesarzowi i powołały na tron elektora Fryderyka. Dotychczasowe stadium wojny skoń­czyło się kompletnym zwycięstwem cesarza nad zbuntowa­nym elektorem Fryderykiem, zwanym królem zimowym (pod Białą Górą w r. 1618), którego cesarz wygnał z kraju i pozbawił ziem dziedzicznych. Królowi angielskiemu cho­dziło bardzo o pogodzenie swego zięcią z cesarzem Ferdy­nandęm, toteż w sprawie te,j zwracał się o pośrednictwo

do Zygmunta III, jako szwagra i sprzymierzeńca cesar­skiego.

Tak więc, jadąc do Anglii, miał Ossoliński niejako przy­gotowany grunt, zwłaszcza że kanclerz Lipski dał mu bar­dzó szczegółową instrukcję i napisał nawet mowę, jaką po­seł miał wygłosić - mimo to jednak odczuwał on pewną tremę. Nic dziwnego - miał po raz pierwszy reprezentować państwo polskie za granicą, miał zadebiutować jako. mówca przed parlamentem angielskim, słyńnym z wielu oratorów, i wobec króla, uchodzącego za najlepszego krasomówcę wśród monarchów. Największe obawy nastręczała mu mo­wa powitalna, której forma nie bardzo mu przypadała do gustu, a której przecież nie mógł zmienić z obawy naraże­nia się swemu ministrowi.

Obawy te jednak okazały się płonne. Przybywszy w końcu nrarca do Londynu, odbył nazajutrz uroczysty wjazd do stolicy i udał się do Westminsteru, gdzie go oczekiwał król Jakub. Mowa poselska, wygłoszona wobec zgromadżonego parlamentu, ogromnie przypadła królowi do gustu nie tylko dlatego, iż wypowiedziana była z wielką swadą, zńamio­nującą świetnie zapowiadającego się mówcę, lecz głównie z tego powodu, że była hymnem pochwalnym na rzecz Ja­kuba I. Król w krótkich słowach zapewnił posła, iż pamięta o swych obietnicach wobec Zygmunta III, i wyznaczył mu prywatną audiencję za kilka dni.

Rozpoczęte teraz rozmowy z ministrami angielskimi miały ten skutek, że król Jakub zobowiązał się przysłać na własny koszt 5.000 żołnierzy do Gdańska, jeżeli Zygmunt III nade­śle pisemną deklarację, iż wstawi się u cesarza za elekto­rem Fryderykiem. Na skutek tej rozmowy wysłał Ossoliń­ski natychmiast kuriera do Warszawy, prosząc o przysła­nie ódpowiedniej deklaracji, która mu pomoże do uzyska­nie jeszcze większych posiłków angielskich. Na powrót ku­riera, prży ówczesnych stosunkach komunikacyjnych, trze­ba było czekać przynajmniej dwa miesiące. Czas ten skra­cał sobie poseł przez poznawanie stosunków angielskich

 

i zwiedżanie zamków`królewskich, po których go obwozili gościnni ministrowie angielscy.

Wreszcie w końcu czerwca wrócił kurier - z niczym. Nie przywiózł on żadnego listu od Zygmunta III, gdyż za­stępujący nieobecnego kanclerza' podkanclerzy Leszczyński zbagatelizował całą sprawę i załatwił ją byle jak. Poseł był zrozpaczony, gdyż dwór angielski mógł go posądzić o prze­kroczenie pełnomocnictw i poczynienie obietnic na własną rękę; a powrotu kuriera nie dało się przecież zataić. Poszed3 więc, jak sam mówi, "ze strachem" na nową audiencję do J<~kuba, tłumacząc mu, iż król Zygmunt, będąc ciężko cho­ry, nie mógł osobiście napisać listu, ale rozkazał, by on, poseł, był "żywym listem", świadczącym o przyjaźni obu monarchów. Jakub I, wbrew obawom, przyjął do wiado­mości to oświadczenie i pozwolił Ossolińskiemu werbować żołnierzy w Anglii, lecz teraz już na koszt skarbu polskiego.

Sprawa ta zajęła posłowi kilka miesięcy, tak że dopiero w końcu września udał się do kraju, a w ślad za nim miało przypłynąć do Gdańska kilka tysięcy zwerbowanych Angli­ków. Posiłki te były już spóźnione, gdyż tymczasem oręż polski bez pomocy obcej zdołał zatrzymać nawałę turecką p.od Ghocimem, toteż w rezultacie przybył do Polski zale­dwie nieliczny oddział angielski (600 ludzi) , użyty nieba­wem w wojnie przeciw Sżwedom.

W sumie, nie osiągnął Ossoliński spodziewanych rezulta-. tów, należy jednak pamiętać, iż był on jedynym z posłów polskich, któremu udało się uzyskać, choćby teoretyczną, pomoc obcą przeciw Turkom. Takt, przytomność umysłu, umiejętność obcowania z ludźmi obcymi - oto zalety, ja­kie przejawił, mimo młodego wieku, Ossoliński w czasie legacji angielskiej; wskazywały one, iż młody hrabia na Tę­ezynie zapowiada się na pierwszorzędnego dyplomatę.

Za odprawienie poselstwa otrzymał Ossoliński bogatą dzierżawę, tj. starostwo radoszyckie (w woj. sandomier­skim) , ale też na tym skończyła się na razie jego kariera. Dumny, nieprzystępny, wynoszący się nad ogół szlachecki,

~' nie miał miru u szlachty, którego zresztą nie szukał. Sto­sanki z dworem królewskim też się rozluźniły, gdyż wy­marli dawni protektorzy, a Zygmunt III w gruncie rzeczy nie lubił młodego dyplomaty, jako zbyt ambitnego i zaro­.zum~iałego. Toteż po powrocie z Anglii spędził Ossoliński szereg lat na administrowaniu majątkami, które doprowa­dził do świetnego stanu, zyskując sobie przez to cichy sza­cunek sąsiadów. Ta rządność Ossolińskiego i jego zdolności krasomówcze sprawiły, iż szlachta sandomierska wybierała go swym posłem na szereg sejmów, w czasie których odzna­czył się wielką zapalczywością i skłonnością do uraz. Do­piero koniec wojny szwedzkiej i rozpoczęcie pertraktacyj pokojowych otworzyły przed starostą radoszyckim nowe możliwości. Będąc jednym z komisarzy traktatowych, brał żywy udział w układach pokojowych i podpisał wraz z innymi zawarty ze Szwecją rozejm altmarski (1629), za co- został mianowany podstolim koronnym.

.Była to już względnie wysoka godność dygnitarska, cho­ciaż nie związana z jakąkolwiek czynnością urzędową, ale dawała widoki na dalsze awanse. Jakoż sejm z roku 1631 obrał Ossolińskiego swym. marszałkiem, co było dlań nie­wątpliwym sukcesem, zwłaszcza, iż potrafił doskonale po­kierować burzliwą nawą .sejmową i uciszać zbyt jaskrawą opozycję. Teraz należało znaleźć jakąś drogę do łaski kró­lewskiej - i kariera była zapewniona. Wyszukał sobie Ośsoliński nie byle jakiego protektora, bo sławną "pannę Urszulę", ochmistrzynię dworu, opiekunkę królewiąt, mającą nieograniczony wpływ na starzejącego się króla. Za jej orę­downictwem przypuścił go Zygmunt III do swego boku, nie rozstawał się z nim niemal zupełnie przez ostatni rok swego życia i na łożu śmierci, na wyraźne żądanie ochmistrzyni, mianował go podskarbim nadwornym. Wyniesienie to spo­wodowane zostało obawą o zabezpieczenie finansów rodziny królewskiej. Podskarbi nadworny zarządzał dobrami stołu królewskiego, potrzebny był więc na takim stanowisku czło­wiek energiczny i pewny, w zgodzie żyjący z podskarbim

 

 

wielkim (był nim szwagier Ossolińskiego, Daniłowicz) i umiejący dobrze bronić interesów rodziny królewskiej w burzliwych czasach bezkrólewia.

Nadzieje pokładane w Ossolińskim nie zawiodły jego pro­tektorki. Jako szwagier podskarbiego wielkiego, tak pokie­rował sprawami, iż królewicz Władysław miał do dyspo­zycji duże fundusze, których mógł użyć na poparcie swej elekcji. Usługi, jakie oddał podskarbi nadworny przyszłemu. monarsze, sprawiły, iż dawna niechęć z czasów młodzień­czych zniknęła bez reszty, ustępując miejsca przywiązaniu. Za usługi oddane w czasie bezkrólewia Władysław IV hoj­nie wynagrodził Ossolińskiego, darow-ując mu swój pałac w Warszawie, mnóstwo prezentów oraz starostwo bydgo­skie, jedno z najbogatszych w Polsce. Splendory te stwo­rzyły mu wielu zawistników, lecz były zapowiedzią dalszych awansów pod rządami nowego króla.

 

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin